LITERATURA A SOCJALIZM

Od pewnego czasu w dodatku literackim "Robotnika" toczy się ankieta na temat stosunku literatury do socjalizmu, równocześnie zaś w "Wiadomościach Literackich" odbywa się dyskusja nad tzw. poezją proletariacką (lepiej późno niż nigdy). Chcąc jak najprędzej określić pozytywnie swoje stanowisko, nie będę najprzód tych głosów streszczał ani polemizował, chyba o ile to będzie w łączności z moimi własnymi wywodami, i przystępuję od razu do rzeczy.

I

Przede wszystkim, co już istnieje w Polsce? Istnieje najpierw poezja pracy: zbiorki liryczne Słobodnika, M. Brauna, Przybosia i wielu innych, o treści przeważnie urbanistycznej (miejskiej); opiewają one przede wszystkim rozmach przemysłu nowoczesnego, lubią jej akcesoria plastyczne, jak śruby, dynamo, turbiny, śmigi itp., a przy tym podnoszą godność pracy zawodowej robotnika w ten sposób, że pięknymi słowami opisują jego proceder. Pionierem tej poezji jest Kaden-Bandrowski przez znany cykl utworów prozaicznych Zawody, które dość późno znalazły naśladowców czy raczej tylko kontynuatorów, i to nie w prozie, lecz właśnie w poezji wierszowanej. Także Powsinogi Zegadłowicza tutaj właściwie należą. Dalej jest "poezja proletariacka" (Broniewski, Wandurski, Stande), zabarwiona rewolucyjnie. Są tu podobne motywy plastyczne i akcesoria jak u tamtych, ale zamiast kłaść nacisk na "godność" pracy i przez to niejako zachęcać do pracy, piszą o jej nędzy i buncie. Dymy nad miastem fabrycznym u Broniewskiego nie układają się w widma, wróżące zbożny rozwój, lecz w znaki baltazarowe.

Ten krótki przegląd i podział nie ma pretensji do zupełności i ścisłości, ale wystarczy na tym miejscu.

Gdyby się nie wiedziało, że cała ta poezja powstała pod wpływem zagranicy, wypadałoby - przynajmniej dla honoru ciągłości w literaturze polskiej - powiedzieć, że jej ojcem duchowym był Stanisław Brzozowski, który przed wojną głosił słowem i piórem "filozofię pracy i swobody" i w dziełach swoich kilkakrotnie starał się ją skodyfikować (zwłaszcza Prolegomena filozofii pracy w Ideach). Niestety, w utworach, o których tu mowa, nie znalazłem ani śladu, żeby ich poeci rozpalali się Brzozowskim lub żeby się w nim chociaż rozczytywali. Tylko J. N. Miller, krytyk, który w znanym dziełku Zaraza w Grenadzie uznał tę poezję pracy za plus naszej literatury, posługuje się gdzieniegdzie zwrotami i tonem Brzozowskiego, jakkolwiek tylko raz go wymienia, i to mimochodem. Jednak przypuszczać należy, że Brzozowski, choć mało znany, jest niejako Bogiem opiekuńczym za chmurami, gwarantem z daleka, że ta poezja pracy jest na dobrej drodze.

Ale sama filozofia pracy została przez bieg wypadków zakwestionowana. W pracy są dwie strony: ta, która tworzy, i ta, która cierpi. Przy tym powiadamy "tworzy" - ale jak? Murarz, gdy stawia cegły, niewątpliwie tworzy dom, ale czy jest to twórczość w znaczeniu np. twórczości artysty? Otóż druga połowa systemu Brzozowskiego, "filozofia swobody", nie zespoliła się z pierwszą dość ściśle i dość jasno, tak aby się stać busolą wobec bieżących zagadnień. Dlaczego? Ponieważ Brzozowski miał naturę Savonaroli i wytworzył sobie ideał pracy ascetyczny, bezwzględny. Jest to raczej praca przez wielkie P, ta praca ogólna, wykonywana przez całą ludzkość, która rzeźbi świat. W rozprawie Monistyczne pojmowanie dziejów i filozofia krytyczna (w Kulturze i życiu) występuje przeciw etyce eudajmonistycznej (moralności, która ma na celu szczęście człowieka) i głosi etykę bohaterską. Szczęście go nie interesuje; w ogóle człowiek interesuje go tylko jako gatunek, nie jako jednostka, co najwięcej powiedziałby, że los jednostki jest z natury rzeczy tragiczny.

Być może, iż wewnątrz rozumowań Brzozowskiego znajdują się na te wszystkie kwestie dostateczne odpowiedzi, ale pośrednie; gdy na jego filozofię patrzeć jak na gmach, jest to apoteoza zdobywczości, szturmu; więcej powiem: imperializmu pracy nad przyrodą; powiem nawet: zachłanności. Uważam, że jest to socjalizm zbyt jednostronny. Gdyby, zamiast batoga i tortur, przy budowie piramid egipskich stosowano tylko łagodny hipnotyzm zbiorowy, osiągnięto by taki sam socjalizm.

Skutkiem tego było, że monumentalne dzieło Brzozowskiego, pozostając zresztą i tak w cieniu, nie mogło u nas powstrzymać naturalnego rozkładu w pojęciu pracy, a przez to i w haśle pracy. Oczywiście, że i atmosfera powojenna temu rozkładowi sprzyjała. Ktoś zauważył, że gdy sytuacja moralna powojennej Europy wymagała socjalizmu, w ogóle zaspokojenia rozdrażnionych potrzeb sprawiedliwości społecznej - jej sytuacja finansowa nakazywała odroczenie wszystkich prób w tym kierunku i przystąpienie natychmiastowe do odbudowy w warunkach poprzednich. Więc zapanowało hasło pracy, ale bardzo dwuznaczne. Przyznaje się do niego nie tylko robotnik, ale tak samo, i to jeszcze ochotniej, jego wyzyskiwacz. Pracujmy! Ależ tak - i owszem! Pracujcie, pracujemy, pracuję. Niejeden człowiek bogaty wskaże na to, że on sam pracuje również, i to jeszcze ciężej niż jego robotnik, do późna w nocy po fajrancie. Wielu milionerów jest maniakami pracy. Praca, tak samo jak organizacja, może być posunięta do absurdu. Lecz idzie o jej cel i o jej warunki.

Raz senator Średniawski uskarżał się przede mną na nieróbstwo i krnąbrność swoich parobków. ,,Ja - powiedział - pracuję od świtu do nocy". Może mu uwierzyć każdy, kto zna tego solidnego, uczciwego człowieka. Ale sparaliżowałem go jednym słowem: "Pan pracuje na swoim".

W lipcu i sierpniu z.r. "Głos Prawdy" w szeregu artykułów wypuszczał na pokaz różowe baloniki, napełnione hasłem: praca! P. Stpiczyński pisał o "religii twórczego trudu". W "Robotniku" (z 23 sierpnia) odpowiedział na to doskonale J. M. Borski.

Poeci uprawiający u nas tzw. poezję pracy nie mają nawet przeczucia tej dwuznaczności. Po prostu tylko opisują procedery, z sympatią i czołobitnością dla pracującego. Niedawno p. Andre w "Kurierze Porannym", chwaląc wieczór poetów "Kwadrygi", zaprodukował napomnienia i pouczenia takie, jakby dopiero co wstał od lektury Brzozowskiego. Niestety, po Brzozowskim został tylko frazes.

Może to i jest poezja pracy, ale nie poezja socjalistyczna. Źródła jej zresztą płyną skądinąd; ta poezja pracy jest tylko jednym działem poezji rzeczy w ogóle. Albowiem, po epoce psychologizmu, wyrzucono człowieka na łeb z poezji, pozostał tylko świat rzeczy do opisywania ozdobnego.

Dam drobny przykład. Istnieje piękny wiersz Tuwima na cześć 1-go maja, ale zajmuje się głównie czerwonym sztandarem, jak płynie na wietrze, itd. - zmiana nastawienia uczuciowego jest charakterystyczna. W wierszu Mróz nędzarzy interesuje go nie sama nędza, lecz fizjologiczny fenomen odczuwania mrozu, itd. Ostatecznie to wszystko krzyżuje się z socjalizmem, ale idzie własnymi drogami.

II

Pełne uświadomienie socjalistyczne posiada natomiast poezja tego typu, który przedstawia np. Broniewski lub w obozie PPS Hutnik. Jednak jest to głównie poezja agitacyjna; odwołuje się do uczuć już gotowych, daje im tylko poetyczny wyraz; proces wyobraźni nie przebiega po dłuższym łuku, przybywa szybko do celu. Prócz tego i ta poezja w dzisiejszej formie jest przeważnie akcesoryjna, to znaczy, że i tutaj rzeczy, jak kominy, sadze, dymy, maszyny itp., odgrywają wielką rolę, tylko że autorzy ukazują je nie w gali, lecz od strony smutnej.

Uważam tę poezję za niewystarczającą; obejmuje ona zaledwie mały fragment tego, co objąć należy.

Teraz o "poezji proletariackiej". Przeciw tej nazwie zaprotestowali w "Robotniku" Posner i Tuwim, w "Wiadomościach Literackich" pp. Hulka-Laskowski i Słonimski. Że poezji takiej nie ma i być nie może, podobnie, jak nie może być matematyki proletariackiej [1]. Jakim poetą jest Szekspir, Homer? Czy proletariackim? Poeta ma być przede wszystkim dobrym poetą; słabe poezje proletariackie w ogóle nie są poezjami; proletariat garnie się do poezji wszelkiej, bez względu na to, czy jest "burżuazyjną", czy nie, więc należy mu ją tylko udostępnić. Tak, argumentowano w tych protestach.

Sądzę jednak, że w tych argumentach pominięto jedną szansę, która by rzecz źle nazwaną przecież mogła ocalić i rozwinąć.

Że sama nazwa "poezja proletariacka" jest demagogiczna, to jest niewątpliwe. Tak samo, jak np. film narodowy, wychowanie narodowe. Jeżeli film, wychowanie będą dobre, to tym samym będą narodowe. Kwestie, o które tu chodzi, omawiane są za każdym razem, gdy się przystępuje do zakładania jakiego "teatru ludowego" i staje się wobec braku repertuaru: co pokazywać ludowi? czy sztuki "inteligenckie" klasyczne, czy sztuki napisane specjalnie dla ludu? Podobno jednak "lud" tych ostatnich nie cierpi; tak samo jak młodzież nie lubi książek napisanych z dopingiem pedagogicznym; a proletariat znowuż - jak podnoszono w dyskusji - nie lubi utworów napisanych dla proletariatu, bo rad by zapomnieć o swojej biedzie i przenieść się w świat ułudy albo w świat bogaczy, rycerzy, sportowców, w ogóle w świat swobody.

Sprawa jest, zdawałoby się, beznadziejna. Odpowiedniej poezji nie ma albo trzeba ją wytworzyć [2], a wtedy - jaką?

Lecz załatwimy jeszcze kwestię nazwy.

"Proletariat" tak samo jak za czasów romantycznych "lud" w ogóle uważa się w socjalizmie za potęgę przyszłości, potęgę niemal mistyczną, która jest a priori zdrowa, moralna, utalentowana, bohaterska i kiedyś na gruzach zgniłego świata burżuazyjnego zbuduje własną kulturę.

Przyjmuję z góry zarzut, że proletariatu nie znam, i uginam się pod tym zarzutem; a jednak pozwalam sobie co do tej mistyczności i aprioryczności mieć pewne powątpiewania, natury czysto formalnej, nie praktycznej. Nic bowiem nie jest z góry zagwarantowane, i klasa jest ostatecznie tylko zbiorowiskiem ludzi, żyjących wśród tych samych warunków.

Brzozowski, pisząc o proletariacie, miał dwa stanowiska: raz mówił, że proletariat będzie tylko tym, czym się sam uczyni; to znów powtarzał bezkrytycznie dogmat o nieomylności proletariatu.

Gdy jednak na serio wypytywać, w czym tkwi ta rękojmia, odpowiedź brzmi mniej więcej tak: ponieważ proletariat jedyny jest jeszcze niezużyty, jedyny jest prężną siłą, ponieważ nie ma nic do stracenia.

Tu dopiero znajduję mój punkt zaczepienia - ale obchodzi mnie przy tym proletariat nie jako klasa, lecz jako sytuacja życiowa.

Jest to sytuacja beznadziejności, sytuacja błędnego koła, którą by powinien przeżyć i przemyśleć każdy "poeta pracy".

Weźmy jako przykład robotnika, który, pracując w fabryce, wpadł na pomysł jakiegoś wynalazku. Ale brak mu dostatecznej wiedzy, aby wynalazek do końca doprowadzić; nie ma zaś czasu ani środków, aby swoje wykształcenie pod tym względem uzupełnić. Gdyby spieniężył wynalazek, a to co innego! Świetna przyszłość uśmiecha mu się o kilka kroków blisko, ale gdy się rozstąpi mgła złudzeń, ukazuje się nie przebyta przepaść. Nikt nie kupi wynalazku nie dokonanego; znajdą się wprawdzie tacy, którzy mu pomysł ukradną, ale nikt nie pomoże mu do wykrystalizowania jego myśli. Jest legenda, że gdzieś tam, w Ameryce, z Edisonem inaczej się działo, ale ta legenda tylko zaostrza głód i rozgoryczenie. Pozostaje własna wola, tzw. żelazna wola - sam na sam z zadaniem ponad siły. Ów robotnik-wynalazca orientuje się w przedmiocie, dowiaduje się o pomysłach pokrewnych, wreszcie zaczyna wątpić w ogóle o wartości swego wynalazku, w końcu grzebie go. Ani on się nie wyzwoli, ani jego dzieci - na zawsze pozostaną w obrębie tych samych ciasnych możliwości-niemożliwości...

To jest błędne koło, to jest typowa sytuacja robotnika i ubogiego inteligenta, zwłaszcza zaś poeta odczuwa ją na własnej skórze. Stąd jest właśnie krok do biernego pesymizmu, do bandytyzmu w różnych postaciach i nasileniach, do świętości (bigoterii) albo - do socjalizmu.

Świat jest maszyną, pełną błędnych kół. Ale może się uda je złożyć i naregulować.

Nasi inteligenci lubią się posługiwać słówkiem "życie", rozumiejąc przez to zwykle różne źródła i siły "irracjonalne", które właśnie dla nich przypadkiem przychylnie się układają. Mają nadzieję, że dopisze loteria, dopisze własny silny łokieć, jakaś protekcja, jakaś bezczelność, jakiś bogaty ożenek.

Ale w olbrzymiej większości wypadków życiem jest właśnie to, że żyć nie można... Sytuacja proletariusza jest o tyle lepsza, że nie ma pod tym względem żadnych złudzeń.

Świat dzisiejszy jest tak urządzony, że nawet przy najlepszej woli otoczenia dokonywa się bezimienna zbrodnia na każdej jednostce. Nikt nie winien i winni są wszyscy. Dzieje się wciąż to samo, co w ścisku podczas pożaru.

Tę zasadniczą sytuację uważałbym za podstawę poezji proletariackiej czy socjalistycznej, rewolucyjnej czy przebudzeniowej - ale z powodu złej nazwy lub złych dowodów nie można psuć rzeczy. A tak właśnie zrobiono w "Wiadomościach Literackich", gdzie z dużą przyjemnością i nawet tryumfem odkryto, iż taka poezja jest niemożliwa, nie ma sensu, bo przecież niby jasne jest, że sens ma tylko poezja ogólnoludzka a la Szekspir i Homer. Jednak zdawało mi się, że rzeczą właśnie inteligentów byłoby nie eskamotować tak gładko tej poezji "proletariackiej", ale uznać, że jest tu żywa myśl, której należy dopomóc do rozwinięcia się.

Choćby tej poezji jeszcze na widowni nie było, bo nie ma uświadomionych twórców, zadaniem krytyka jest nakreślić jej ramy i możliwości.

III

Przede wszystkim poezja socjalistyczna nie może się zamykać w ramach tylko samej poezji wierszowanej jak dziś, lecz objąć powieść i dramat. Liryka to przeważnie reklama, to trębactwo, to jakiś szowinizm socjalistyczny - retoryka, pasożytująca na gotowych już formułach. Nie powinno tak być, iżby ta poezja była podobna do dawnej poezji patriotycznej, która wciąż obrabiała dwa hasła: trzymajmy się i nie dajmy się! oraz: huzia na Moskala!

Łuk wrażenia musi być o wiele większy; nie sam ostateczny wynik (to jest hasła), lecz przede wszystkim przesłanki muszą się wysunąć na pierwszy plan. Kuźnia myśli socjalistycznej, a nie tylko śpiew agitacyjny. Fermenta cognitionis (materiały do rozpoznania) są w poezji jeszcze ważniejsze niż w nauce. Powieść i dramat temu powinne być poświęcone.

Na ogół polska literatura jest albo neutralna, albo po najkrótszym łuku zatrąceń o rzeczywistość od razu spada ku gotowym tendencjom (Słonimskiego Wieża Babel), uprawia retorykę. Panuje ten brak subtelności, aby cenić wrażenia i drogi pośrednie, aby widzieć np. socjalizm także tam, gdzie nie jest jak wół napisane i wykrzyczane, że tu jest socjalizm. Komedia Perzyńskiego Uśmiech losu, w której mocno postawiona została sytuacja zdeklasowanego inteligenta, wskutek nędzy gotowego do wszelkiej zbrodni, zawiera więcej socjalizmu niż retoryczna Wieża Babel. Cóż z tego, że Perzyński należy do obozu endeckiego! W chwili gdy tę sytuację tworzył, widział rzecz jasno, jaskrawo, stanowczo, a więc socjalistycznie. Że potem, w dalszym rozwiązaniu sprawy, nie był konsekwentny, a nawet zatracił pierwotne założenie, to już co innego.

Bardzo wielu pisarzy tzw. burżuazyjnych, o ile w swoich dziełach dają prawdziwe i szczere diagnozy społeczne, dają przez to cząstkową literaturę socjalistyczną. Nie powinno się też np. wcale wymagać, aby taka powieść społeczna miała za temat walkę klas. Już zaraz walkę! W Kaśce Kariatydzie Zapolskiej jest to właśnie doskonałe, że uwodzicielem biednej służącej jest nie jakiś panicz, "złoty młodzieniec", lecz po prostu pan dozorca z tej samej kamienicy. Są to zróżniczkowania i tragedie wewnątrz tej samej klasy, krwawsze, niż gdy płomień krzywdy przeskakuje z klasy do klasy, jak w Halce lub w Tkaczach. Są i one wynikiem ogólnego zamętu społeczno-moralnego, i przeto również podpadają pod diagnozę socjalistyczną.

Tak samo jest i w innych dziedzinach. Dobra powieść psychologiczna, nawet gdyby się rozgrywała tylko między burżujami, będzie socjalistyczną, ponieważ socjalizmowi, jako sile kulturalnej, musi zależeć na wszelkich rozjaśnieniach psychologicznych, etycznych, filozoficznych, nawet gdyby się nie tyczyły bezpośrednio socjalizmu. W związku z nim to już one stoją albo stanąć kiedyś mogą.

Dokonywam tu szeregu niespodziewanych aneksyj, lecz przecież socjalizm miał zawsze ambicję, żeby być światopoglądem, filozofią - nie miałożby się to uwydatnić także w szerokim zasięgu jego literatury? Oczywiście, że najlepiej by było, aby te rozrzucone światła, fermenty i materiały należały do siebie wspólnym uświadomionym charakterem, tak jak dzieła jednego autora, ale konieczne to nie jest.

Jest mnóstwo dziedzin, zaniedbanych przez literaturę, nie tylko socjalistyczną, ale w ogóle społeczną, i w ogóle przez poetów. Czterdziestu ich przyczepiło się do maszyn, nic - tylko wielbią maszyny. To nawet nie jest lokajstwo wobec właścicieli tych maszyn, tylko małpiarstwo i snobizm, niby żeby iść z jakimś prądem czasu. A skomplikowana maszyna stosunków międzyludzkich, giełda, polityka, kapitał finansowy - to wcale ich nie wabi, tylko dynamo i 40 HP.

Są do napisania dziesiątki dramatów socjalistycznych (społecznych), np. dla zilustrowania ciasnoty stosunków, wywoływanej przez nędzę. Jeden z naszych dramaturgów (Grubiński) twierdzi, że dziś, w naszych warunkach cywilizacyjnych, tragedia jest niemożliwa, bo na wszystko może znaleźć się rada, wszystko da się zmienić w komedię [3]. Tak jednak jest tylko tam, gdzie każdej chwili pieniądze mogą się stać buforem osłabiającym siłę wstrząśnień dramatycznych, ale gdzie braknie tego buforu, gdzie nie ma czasu (np. do uspokojenia się) ani miejsca (w znaczeniu np. mieszkania), gdzie obłuda, czyli tzw. dobre wychowanie nie krępują namiętności, tam wszystkie konflikty dramatyczne rozegrać się muszą, jak między zwierzętami zamkniętymi w ciasnej klatce. (Tragizm kryzysu mieszkaniowego! Klasyczna "jedność miejsca" zapewniona przymusowo!)

Dalej dochodzę do sfery neutralnej: a cóż gwiazdy, kwiaty, miłość? Szekspir i Homer? Czy i dla tej sfery socjalizm byłby tylko "strychulcem"? Bynajmniej. Twierdzę nawet, że gdyby nie gwiazdy, kwiaty i miłość, nie byłoby socjalizmu, jako prawa do szczęścia. Gwiazdy do wszystkich należą. Miłosna poezja wchodzi w zakres socjalizmu, jako że tak rzadko bywa sposobność do szczerego patosu. Wiersz szczery i piękny może się zaliczyć do skarbca kulturalnego socjalizmu, bez wymieniania firmy partyjnej - a czujna krytyka wykryć potrafi, że pusty dźwięk w wierszu miłosnym jest odpowiednikiem różnych fałszów społecznych.

Jest bardzo łatwo za pomocą pewnych manipulacyj marksistycznych zrobić Szekspira przedstawicielem renesansowego indywidualizmu, Homera piewcą stosunków feudalnych (Helena jako towar, o który można się bić!). Ale socjalizm mógłby znaleźć do tych skarbów poezji stosunek wprost. Indywidualizm nie wyklucza socjalizmu, owszem, nadaje mu sens. Póki ludzie nie są zrośnięci ciałami, żyła w żyłę, póki nie są społeczeństwem mrówek, lecz żywych jednostek, z których każda ma swój własny sens, póty indywidualizm musi korzystać z socjalizmu i na odwrót. Wilde już o tym dużo pisał. Literatura socjalistyczna nie musi być głosicielką uczuć stadnych, jak się wydaje J. N. Millerowi.

Wszędzie mógłby socjalizm zgłaszać swoje prawowite pretensje. W dziedzinie mitu np. do niego należą Tantal, Prometeusz...

Pisarz socjalistyczny powinien swój socjalizm udowadniać obszernością swego horyzontu, trafnością swych diagnoz, prawdą i wyobraźnią we wszystkich dziedzinach, intensywnością uczucia - żeby nikt nie mógł powiedzieć, gdzie zaczyna się tylko talent, a kończy się Idea. (Ile swej żywotności zawdzięcza socjalizm w Polsce Żeromskiemu, Strugowi, Brzozowskiemu - świetny początek).

Należałoby jeszcze dużo napisać, naszkicować dużo tematów. Wracam do wniosku praktycznego: zredukować tę nudną, blagierską lirykę, wziąć się do powieści i dramatu, przepoić nowym duchem. Dawać nie frazeologię, lecz dialektykę socjalizmu tam, gdzie on się wysnuwa wprost z życia.

Ale ja nie zmienię charakteru polskiej literatury i nie zmieni jej nikt w Polsce. Tu można być co najwięcej tylko prekursorem, ale nigdy pionierem. Przyszłość literatury, tak samo jak całej kultury polskiej, przygotowuje się poza jej granicami, na Zachodzie i Wschodzie, tam gdzie zapadają główne rozstrzygnięcia kulturalne, które my otrzymujemy już gotowe.

__________________________________

 

1 P.p. Są jednak marksiści, którzy nawet w matematyce i muzyce odnajdują odbicie stosunków społecznych.

2 P.p. Francuski pisarz, Paweł Dermee, w artykule Literatura proletariacka (drukowanym w przekładzie w "Europie" St. Baczyńskiego z września 1929) powiada trafnie, że taka literatura może się z czasem wytworzyć w Rosji proletariackiej w sposób naturalny, ale "każdy pisarz, godny tego miana, musi protestować przeciw temu, żeby fałszować mechanizm historii i już w chwili obecnej określać, czym ta literatura jest a priori, a więc czym nie powinna być". Idzie mu o to, aby w kulturze proletariackiej z góry nie zwężano zbytnio "pola literackiego".

3 P.p. Jako przykład napisał Grubiński sztukę Kochankowie, gdzie romans syna z matką kończy się pogodnie, bez tych katastrof, jakie są w Edypie Sofoklesa. - Zobacz moją rozprawę Dostojny bzik tragiczności w Czynie i słowie.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

SPIS TREŚCI

NASTĘPNY ROZDZIAŁ