PIŁA MARKSISTYCZNA

W nr 2 "Miesięcznika Literackiego" p. Andrzej Stawar, krytyk, którego bardzo szanuję, pisząc w ogóle o dzisiejszej krytyce polskiej, mimochodem (w artykule O krytyce) wziął się i do mojej Walki o treść, uznał ją także za objaw "bezwładu" krytyki "mieszczańskiej". Nie wdając się w szczegółowe i przykładami poparte uzasadnienie, twierdzi, że "w książce tej znaleźć można indeks typowych błędów idealistycznej teorii literatury". Oczywiście, on ma teorię materialistyczną. Sądzę, że takie proste przeciwstawienie - materialistyczną-idealistyczna - jest właściwie petitio principii i tylko w obozie gotowych już i zakutych marksistów może uchodzić za cios dla mnie śmiertelny. Powinien był znaleźć jakąś wspólną dla nas obu platformę i stamtąd mnie dosięgnąć. "Idealizm" sam przez się jeszcze, na szczęście, nie kompromituje.

Trochę bliżej określa p. Stawar swoją pretensję, gdy zarzuca mi, że w cytatach zestawiam terminy dawniejsze z dzisiejszymi i zapominam, że jedne mogą mieć inną treść społeczną niż drugie - że w ogóle traktuję zjawiska literackie w oderwaniu od podłoża społecznego. Na to odpowiadam. -

Książka moja nie jest historią krytyki czy techniki literackiej, lecz kuźnią nowych narzędzi. Kowal nie zastanawia się nad mineralogią, lecz nad tym, jak wygiąć, jak przekuć, jak miechem dmuchać. Gdyby do warsztatu przyszedł uczony i plątał mu się między nogami, wzywając do zbadania wpierw historii kowalstwa od praczasów aż do dni dzisiejszych - dostałby narzędziem po głowie. Takie samo irytujące wrażenie wywierają na mnie zarzuty p. Stawara. Nie widzi czy nie chce uznać, że ja robię co innego niż on. Ja chcę zmieniać, wpływać, normować, gdy on tylko bada. Ja chcę wymyślać środki, on chce wymyślać przyczyny - a nawet mniej, bo związki. Oczywiście obaj jesteśmy ożywieni swoimi celami i p. Stawar mniema, że odkrywanie związków (badanie podłoża społecznego) jest środkiem, bo rewiduje pewne narzędzia intelektualne i kompromituje. Ale środek naczelny zna tylko jeden: rewolucja społeczna; ona zrobi nową literaturę i nową krytykę. Nie czuje potrzeby określenia bliżej obrazu tych dwóch dziedzin, jaki by się miał wytworzyć; ani go nie przeczuwa, ani nie powie: już jest, ja wiem! Słowem, zachowuje się wciąż perspektywicznie, a nie merytorycznie. Nie ufa żadnemu narzędziu, nie obmacawszy go wpierw w sposób historyczno-społeczny. Po prawdzie, to go nawet narzędzie samo nie interesuje, interesują go tylko perspektywy, które może sobie przy tej sposobności urządzić.

Ja nie czekam ani rewolucji, ani kladderadaczu, ani na to, czy p. Stawarowi przez nieskończone manipulacje marksistyczno-dialektyczne uda się wreszcie wydestylować to, co w literaturze miałoby odpowiadać niby potrzebom nowej narastającej klasy społecznej czy nowym stosunkom gospodarczym. Robię sam o ile możności rewolucję na swoim odcinku i diabła troszczę się o to, czy aby jestem w zgodzie z "duchem czasów", czy z duchem proletariatu. Bo albo jestem burżuj czy drobnomieszczanin, a wtedy nic mi nie pomoże, bo choćbym Bóg wie jak zręcznie udawał, w końcu zawsze jakiś Stawar mnie "zdemaskuje", wykaże u mnie zręczne mimikry, spreparuje mnie na "typowy" - lub, jeżeli będzie bardziej łaskaw, na "ciekawy" okaz "ginącego świata" (tu p. Stawar schodzi się w terminach z Kasprowiczem i z Piłsudskim); albo przyszłość rzuca w mojej myśli swój wyprzedzający cień, a w takim razie inny Stawar kiedyś znajdzie w tej myśli odpowiednie "przeczucia", "podłoża", "odbicia", "odzwierciedlenia", "uwarunkowania" na moją korzyść.

Stanisława Brzozowskiego urządził p. Stawar niedawno w "Dźwigni", wykombinowawszy, że jest on ideologicznym prekursorem faszyzmu. Gdybym chciał użyć tej samej broni, może bym przez odpowiednie zestawienie cytatów udowodnił, że p. Stawar razem ze swoim marksizmem wysługuje się nieświadomie burżuazji, bo przez podstawianie nogi tym, co pracują bezpośrednio, przez szykanowanie ich in puncto legitymacji społeczno-historycznej, paraliżuje przyszłość, eskamotuje ją, zawraca wstecz. Przeżyłem te szykany w epoce Brzozowskiego, jego diagnozy marksistyczne odczuwałem zawsze jako podstępne zamachy na bezpośrednie prace myśli, i jestem zahartowany.

Bodźce do myślenia mogą być rozmaite; dostarczają ich także sytuacje gospodarczo-społeczne, z bliska i z daleka, świadomie i podświadomie, bezpośrednio i pośrednio; ale myślenie, gdy się już raz zacznie, ma swoją autonomię i polega na tym, żeby wymyślić coś, czego nie było. Marksiści bardzo często zachowują się tak, jakby nie wiedzieli, czym jest myślenie i twórczość.

W bliskim związku z moją książką mówi p. Stawar o "bezwładzie, inercji metodologicznej", jaka się daje zauważyć w "krytyce mieszczańskiej". Sądzę jednak, że moja teoria o aktualnościach i hierarchiach jest teorią rewolucyjną, że zawiera w zalążku nowe metody, a metoda p. Stawara też się w niej mieści jako jedna z możliwości. Pan Stawar tylko nie był łaskaw przypatrzyć się i dać mi tę pożyczkę myśli własnych, której wymagają pewne książki i którą się później z procentem odzyskuje. Podejrzewam go nawet o brak dobrej woli. Oto np. zarzuca mi przypisywanie pewnym pojęciom czy terminom autorytetu wiecznego, dogmatycznego, i o kilka zdań dalej, już nie w związku ze mną, mówi o ulubionym przez krytykę mieszczańską "antyracjonalistycznym nastawieniu w pojmowaniu kultury" oraz o jej ślepej wierze w autorytet "natchnienia". Nie mógł tego zarzutu przyczepić do mnie, choć go może korciło, bo wie chyba dobrze, że nie tylko w Walce o treść, lecz w ogóle od dawna także zwalczam ten autorytet i antyracjonalistycznie nastawiony nie jestem. Nieco dalej wspomina p. Stawar ironicznie o "świecie piękna" - a właśnie pojęcie "piękna" jest u mnie potraktowane również jako przestarzałe. Tak samo mówię o pojęciach formy, kształtu itd. jako wymagających rewizji; nie tylko mówię, lecz faktycznie rewiduję. Pojęcie "życia" uważam za przestarzałe, bo zbyt szerokie i obosieczne, wykrywam jego treści. A więc "terminy i określenia" czy "objawy literackie" nie są dla mnie "wieczne", jak mi to podsuwa p. Stawar. Gdzie potrzeba, zaznaczam ewolucję i sam ją tworzę, podstawiając np. pod pojęcie "formy" inne znaczenia i sugestie. Słów oczywiście skasować nie mogę, nie czyni tego też p. Stawar, posługuje się utartą nomenklaturą tak samo jak ja; starym burżuazyjnym słownictwem i starymi burżuazyjnymi 24 literami wyraża doskonale nowe myśli. Zgadzamy się nawet w wielu wynikach - o ile one są ogólnikiem - lecz on się mnie wypiera.

Dlaczego? Dlatego, że nie widzi u mnie swojej maniery, bez której dla niego ani rusz. Weźmy np. pojęcie "piękna". Gdyby p. Stawar miał je krytykować, pojechałby np. do w. XVI, powiedziałby coś o galerach weneckich wiozących towary do Małej Azji, o republikańskiej formie rządów, o dżumie we Włoszech, o wielkich panach i o niewolnikach, o sposobach produkcji w kilku wiekach, i dopiero wtedy wróciłby do czasów bieżących. Bez balastu zbytecznych wiadomości obawiałby się, czy aby jego krytyka wygląda dosyć marksistycznie. Powiedziałby wprawdzie mimochodem kilka bystrych uwag bezpośrednich, jakich u niego pełno, ale poza nimi terkotałby stary aparat różnych "podłoży" i "odzwierciedleń". Ja zaś poprzestałbym na wykazaniu, że pojęcie "piękna" nie wystarczy np. do wysmakowania tej a tej sztuki Szekspira; zresztą Croce już je skrytykował filozoficznie, bez wciągania w grę podłoży społecznych. I nie ma innego sposobu, gdy się chce sprawę załatwić merytorycznie, według potrzeb pracy warsztatowej, literackiej, filozoficznej; snobizm marksistyczny byłby tu niepotrzebnym ogonem.

Albo jeszcze lepiej weźmy pojęcie "intuicji". Marksista Sorel (co prawda nie uznawany przez p. Stawara) przejmuje ją od Bergsona i zachwyca się nią; marksista Assmus (w czasopiśmie "Unter dem Banner des Marxismus") uważa je za figiel burżuazyjny, który ma posłużyć do umocnienia starego świata. Lecz Assmus musi z Bergsona zrobić dopiero - tak jak Stawar z Brzozowskiego, Kautsky z Kanta itp. - jakąś marionetkę historii, imputować tejże historii zamiary a la Król-Duch. Gdy tymczasem nie trzeba tak daleko sięgać; w obrębie naszego światka towarzyskiego, od osoby do osoby, można ten szwindel z "intuicją" przychwycić na gorącym uczynku, bez historiozofii, jako zjawisko blagi, dopingu, szantażu. Wciąż jednak będzie przy tym chodziło o niewłaściwe, głupkowate posługiwanie się pojęciem "intuicja"; wartość samego pojęcia można zbadać tylko merytorycznie, na terenie psychologii lub filozofii, bez mącenia autonomii tych dziedzin stosunkami gospodarczo-społecznymi.

[. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . ]

A niech p. Stawar zważy, że konsekwencją jego metody byłoby przecież uznanie "intuicji"; skoro bowiem ludzie sami nie myślą, lecz myśli przez nich coś, i skoro każda myśl jest tylko odbiciem czegoś, bez plusu pozytywnego, autonomicznego, to jest to przecież nic innego jak wzgardzone przezeń natchnienie, i to natchnienie najgorszego gatunku, natchnienie-głupstwo, drepcące w kółko.

Przeczę, żeby przy terminach, których używam w swej książce, trzeba było dodatkowo podawać ich rodowód gospodarczo-społeczny, i żeby z tego mogło f cokolwiek wyniknąć. Niech p. Stawar spróbuje np. zrobić marksistyczną teorię komizmu. Już samo zamierzenie będzie komiczne. Albo teorię metafory. Może on po swojemu prześwietlać tylko pewne grupy zastosowań - a więc zajmować się historią poezji. Tak samo jest np. z pojęciami: forma i treść. Przeczę dalej, żeby dziś zawartość tych różnych pojęć i terminów tak bardzo się zmieniła, żeby teoretyków z końca XVIII w. trzeba było cytować aż z komentarzem historycznym. Poetykę Arystotelesa czyta się jeszcze dziś zupełnie gładko, a komentarza wymagają tylko jego przykłady.

O marksizmie napisano już i pisze się wciąż setki dzieł za i przeciw i nie zamierzam stawać do turnieju w znawstwie tej sprawy od strony ekonomicznej, politycznej, prawnej, społecznej, religijnej. To nie jest mój zakres. Ale obchodzi mnie ona od strony mego podwórka literackiego; ściślej mówiąc od strony mego własnego warsztatu - i w tej - przyznaję - żabiej perspektywie znam go trochę. I widzę, co się z nim wyrabia, zwłaszcza w krytyce literackiej. Widzę, jak się trywializuje wszelką myśl, aby ją udostępnić dla rentgenizowania marksistycznego. Jak powiadam, przeżyłem to już za Brzozowskiego; teraz grupa "Dźwigni" i "Miesięcznika Literackiego" zagraża nową inwazją. Nie potrzebowałbym nawet znać do głębi samego marksizmu, bo czuję się dość kompetentny na to, aby zwalczać jego, może wulgarne i nieautentyczne, zastosowania. Nie imponują mi one wcale. Uderza mnie najprzód stereotypowość, jałowość i jak gdyby aprioryczność końcowych wyników, do których się wszystko dociąga i naciąga. Przede wszystkim wszędzie węszy burżuazję, drobnomieszczaństwo lub szlachetczyznę, jak freudysta wciąż poluje na kompleks matki lub ojca, jak Pieńkowski wszędzie tropi Żyda, albo jak ów doktor ze sztuki Shawa powtarza wciąż swoją jedyną maniacką diagnozę: wyrostek robaczkowy.

Dalej, diagnoza marksistyczna, aby zwyciężać w oczach ludzkich, posługuje się miarami etycznymi, wykrywa tedy w krytykowanych grupach, osobach lub dążeniach chęć zysku, trwogę, obłudę, filisterstwo itp., lecz zawsze jako objawy moralne niejako niezawinione. Według litery doktryny nie miałyby one jednak nic wspólnego z nieświadomością; mimo to przychodzę powoli do przekonania, że jeżeli marksizm zdołał pozyskać tak wielu zwolenników wśród inteligencji, to głównie dzięki temu, że w swoim czasie zastępował on ludziom psychologię podświadomości, tak nieskończenie ważną dla etyki. Był on dla nich tym, czym dla Womeli była jego "metoda insynuacyjna", a dla mnie np. odkrycie "garderoby duszy", w czasie kiedy obaj ani o marksizmie, ani o freudyzmie nic jeszcze nie słyszeliśmy. (Metaforycznej nazwy "garderoba duszy" nie powinno się lekceważyć; marksiści w swych polemikach często posługują się insynuowaniem "tylnej furtki", a dziś modne jest u nich insynuowanie "dywersji"). Wyposażony w tak subtelny, jak na owe czasy, a zatruty instrument insynuacyjny, marksizm fascynował i zyskiwał adeptów w tych wszystkich, którzy chcieli swym bliźnim przetrząsać sumienia, czynił ich od razu czarodziejami. W zakresie duchowym był takim zjawiskiem, jak sławny Malleus maleficarum (Młot na czarownice) przed kilkuset laty. I jeszcze dziś etyka praktyczna, zwłaszcza jej diagnostyka, nie posunęły się jeszcze tak, żeby ten marksistyczny surogat był dla inteligentów zbyteczny. Ale powtarzam, że właściwy marksizm taką krytyką etyczną nie jest.

Wśród innych chwytów marksistycznych ciekawy jest chwyt zwierciadlany. Między zjawiskiem społecznym czy gospodarczym lub technicznym a daną ideologią nie szuka się wtedy bezpośredniego związku przyczynowego ani funkcjonalnego (bo go się znaleźć nie może), powiada się: to odbija się w tamtym. Więc np. religia monoteistyczna odzwierciedla gospodarkę patriarchalną z jednym wszechwładnym panem na czele. W sposób humorystyczny (mimo woli?) zastosował ten chwyt p. Aleksander Wat, pisząc historię futuryzmu w Polsce: waluta skakała, a w poezjach skakał "miernik rzeczy", stąd wynikały szalone metafory. To jest tak jak w prymitywnej grafologii: z ostrych kształtów pisma wnioskuje się, że piszący ma charakter ostry; z okrągłych, że łagodny.

Mimo pozoru rewolucyjnego inercja jest po stronie metody Pana, Panie Stawar. Jakież uspokojenie się, jakaż wygoda, gdy się do pewnego faktu literackiego znalazło jakiś lada jako korespondujący fakt społeczny, polityczny lub techniczny. Np. wywód pejzażowych zamiłowań w naszej powieści z rolniczej przeważnie gospodarki w Polsce - ja sam taki wywód raz zrobiłem, zresztą bez wewnętrznego przekonania. Pesymistyczną filozofię Schopenhauera tłumaczy się tym, że oto w r. 1848 pojawił się Manifest komunistyczny i filozofię burżuazyjną zapędził do mysiej dziury pesymizmu. Zgodnie w ten sposób uporali się z Schopenhauerem Mehring i Kautsky. Zawsze przy tym traktuje się proletariat jako Kamiennego Gościa, który przyjdzie, sądzić będzie, a już dziś rzuca popłoch. O Nietzschem powiada Mehring, że "szukając kurczowo rozumu w wielkim kapitale, sam własny rozum postradać musiał". Tak jest napisane w jego sławnej Legendzie lessingowskiej, która Brzozowskiemu dała bodźca do napisania Legendy Młodej Polski. A w tej jego książce właśnie sama Młoda Polska, jej problematy, widziane z jej stanowiska, są nieobecne; autor wzorem marksistów uwziął się na to, aby wykazywać, iż te problematy są fikcyjne, iż są pomyłkami optycznymi, ponieważ ludzie ci byli pasożytami. Krytyka marksistyczna nie lubi ataków frontowych.

Chwyt poprzednio opisany można nazwać symbolicznym; zjawisko bowiem literackie czy intelektualne odgrywa przy tym rolę symbolu (chwyt zwierciadlany uprawia raczej alegorię) zjawisk obszerniejszych i jest związane z nimi tak jak scena dramatu z ideą dramatu, ale nigdy bez reszty. Lecz ta reszta jest właśnie ogniwem w innym szeregu, który, moim zdaniem, rozpatrywać należy ze względu na jego immanentne, autonomiczne cele. Bo marksizm jest tylko analizą genetyczną, a nie krytyką wprost. Objaśnię to na porównaniu. Oto można z nieładnych motywów spełnić czyn dobry, np. dla popisu uratować człowieka. Znajdzie się niejeden mędrek, który, odkrywszy ten motyw, odmówi czynowi wartości, "zdemaskuje" go - podobnie robi marksista.

Proponuję zajmować się przede wszystkim tym, co jest po drugiej stronie równania, a więc zmienić wszędzie wyrazy: burżuazyjny, szlachecki, romantyczny - na: stary, dotychczasowy, zły, zakłamany, nieodpowiedni, filisterski, a "proletariacki" - na: dobry, mądry, przyszłościowy, śmiały, szczery, skomplikowany, przewidujący, wielowarstwowy itp. Wtedy natychmiast porzucimy dziedzinę, gdzie blaga zgrzyta zębami i szuka ofiar; trzeba będzie za każdym razem mówić konkretnie, czego się chce - ale nie tak: chcę faszyzmu, chcę komunizmu, chcę pacyfizmu... Bo to są tylko ramy; poeta niech daje wizję, przeczucie, plan lub obraz szczegółów, a krytyk niech daje nam zakosztować tej samej obfitości swoimi sposobami. Inaczej marksizm będzie mechaniczną zabawką, szkołą arogancji i łatwych zwycięstw.

Do tych spraw wrócę jeszcze, gdy będę tu zdawał sprawę z świeżo wydanego zbioru rozpraw literackich Mehringa.

P.p. W "Miesięczniku Literackim" nr 3 p. Stawar, odpowiadając na mój powyższy artykuł artykułem W lamusie idealizmu, odrzuca moją chytrą propozycję zmiany przymiotników. A jednak Marx używał terminu "mylna świadomość" (falsches Bewusstsein), a nie tylko "burżuazyjna".

Niestety, brak czasu nie pozwolił mi wówczas odpowiedzieć szerzej na ten drugi artykuł p. Stawara przeciw mnie-skierowany, a stojący również na bardzo wysokim poziomie. Powiadam: niestety, ponieważ zdaje mi się, że istota sporu już się zacieśniać zaczęła około pewnych typowych przykładów i twierdzeń.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

SPIS TREŚCI

NASTĘPNY ROZDZIAŁ