"WALKA O TREŚĆ"

 

Książka ta jest teoretyczną likwidacją najnowszej, chociaż dziś już do przeszłości należącej, Polski literackiej, tej która miała dwóch bogów: metaforę i formę (inaczej: konstrukcję). Obu tych bogów stara się moja książka sprowadzić na ziemię, rozwiązać hipostazy, a zużyte abstrakcje, po skonfrontowaniu z rzeczywistością, wymienić na inne, stosowniejsze.

Część pierwsza ma tytuł Zdobnictwo w poezji i poświęcona jest analizie metafory. Autor zestawia metaforę z dowcipem; dociera do wspólnego źródła obu tych zjawisk, posługując się analizą komizmu dokonaną przez psychologa Lippsa. W jednym i drugim chodzi o pewnego rodzaju przemianę wartości, w metaforze in plus, w dowcipie in minus. Autor pragnie poetom zacietrzewionym w gonitwie za metaforami postawić cele wyższe, mianowicie, aby zamiast metafory "małej" szukali metafory "wielkiej"; wykazuje tedy, że ten sam "proces metaforyczny", który łatwo można zademonstrować na drobnych przykładach z codziennej praktyki życia i poezji, odbywa się na wielkiej przestrzeni dziel obszernych, albowiem i tutaj chodzi o przemianę wartości.

Już w tej rozprawie, napisanej w r. 1913, zarysowuje się późniejsza "walka o treść". Złożył w niej autor wyniki swoich długoletnich doświadczeń i przemyśleń. Bezpośrednim powodem jej napisania było wyzwanie rzucone autorowi przez St. Ign. Witkiewicza, naczelnego formistę, w jego teoretycznym dziele pt. Teatr.

Główny przebieg logiczny książki da się określić krótko. Autor stwierdza najprzód, że zwykle teoretycy sztuki wychodzili mniej więcej świadomie z pytania: co wywiera wrażenie? oraz: jak tworzyć, aby wywierać wrażenie? W tej nagiej postaci wygląda pytanie oczywiście przykro, równa się bowiem tzw. spekulowaniu na efekt. Mimo to autor przyjmuje je jako szczere postawienie sprawy, żąda jednak, aby je przemyślano do końca. Skąd płynie wrażenie? Na to odpowiadano: z formy, a forma jest tajemnicą, która płynie z talentu lub geniuszu. Autor twierdzi, że te mistyczne odpowiedzi niczego nie wyjaśniają; wyjaśnień trzeba szukać w tej sferze, która jest nam dostępna, a więc w sferze treści. Wrażenie płynie z treści, gdyż ten tajemniczy filtr, przez który się przesącza materiał życia, zanim stanie się sztuką - a więc formą - da się przedstawić w kategoriach treści, tzn. jako wyraz różnych potrzeb życia, związanych z treścią. Wrażenie jest tym silniejsze, im ważniejsze jest to, czym się poeta zajmuje.

Oto wszystko. Szło o wypłatę formy w monecie treści.

Jeżeli poeta napisze np. utwór patriotyczny i nie zdoła wywrzeć na nas wrażenia, to według dotychczasowej metody mówiło się: jego treść (temat, tendencja) jest wprawdzie szlachetna, ale on sam nie ma talentu czy formy. Autor Walki zaś pomija kwestię talentu jako teoretycznie obojętną i wykazuje, że właśnie treść, którą poeta daje, nie jest szlachetna, że uczucie patriotyczne jest sfałszowane czy banalne itp.

Mimo to autor nie zarzuca pojęcia formy; idzie mu o jej inteligentne stosowanie. Przedstawia różne kształty, które przybiera to pojęcie (forma ex post, forma w warsztacie, forma jako naczynie lub obróbka, forma wewnętrzna, forma etyczna, podkreślanie form, forma automatyczna, forma jako kratka), i porusza bardzo wiele aktualnych kwestyj literackich, oświadczając się m. in. za wyganianą do niedawna z kościoła sztuki tendencją oraz za wyklinanym również do niedawna naturalizmem, za "poruszaniem problematów" itd. Ale za to tendencję widzi wszędzie - rozszerza jej zasięg i przez to odbiera jej wulgarne znaczenie polityczne.

Wszędzie autorowi chodzi o zmianę sugestyj, jakie się zawiesza nad literaturą, o przesunięcie zainteresowań ze spraw formy ku sprawom treści, a więc tym, które są związane ze stanowiskiem człowieka wobec siebie samego, wobec społeczeństwa, wobec kosmosu - z jego bólami i radościami, z jego zagadnieniami i zadaniami. To się nie rozumiało dotychczas samo przez się; wszak do niedawna mówiono, że temat, treść, "napięcia dynamiczne" są "niczym", mogą być dowolne, zaczerpnięte byle Skąd, bo talent jak król Midas wszystko przemienia w złoto. Ze względu na tę niedawną przeszłość proponuje autor zastąpić termin "dynamika" terminem "hiperdynamika", rozumiejąc przez nią naładowania emocyjne w ten lub ów sposób obiektywnie ważne, a stanowiące osobistą stawkę poety i czytelnika. Autor zaznacza, że poczuwa się do obowiązku wyjawienia przy tej sposobności własnego poglądu na świat, ale odracza to do innej książki.

Jeżeli to, co dotychczas nazywało się formą, ma być ujęte w kategorie treści, bez reszty, bez utraty subtelnych odcieni, należy odpowiednio rozszerzyć pojęcie treści, uczynić je mieszkalniejszym. Temu celowi służy rozdział pt. Aktualności i hierarchie. Podczas gdy wszystkie inne rozdziały są pedagogią, rozwijają to, co mnie samemu było od dawna znane, ten jest dla mnie, ten jest twórczością myśli, zawiera koncepcje nowe, ale konieczne ze względu na potrzebę wykończenia monizmu treści. Idzie o to, aby ogarnąć wszystkie możliwe treści, tematy, tendencje i problematy i wyznaczyć ich miejsce w planie świata. Aby zrobić "siatkę" wielościanu, tzn. rozwinąć całą jego powierzchnię na jednej płaszczyźnie.

Przez "aktualności" rozumiem "absolutne wartości chwil" - każdą sprawę, która dzięki temu, że jest umieszczona w teraźniejszości, albo np. pod znakiem namiętności, staje się jedyna, widoma, realna. (Ptak wracający do gniazda w chwili, gdy toczy się bitwa; piękność słów wyrażających rzecz straszną). To jest jedna oś wirująca, jeden wymiar; druga - to "hierarchie", powstające stąd, że owe izolowane anarchiczne aktualności wciąż poddają się pod jakieś plany, systemy, tendencje. Tu i tam "ważność" ma inny charakter. Wymiana między hierarchiami a aktualnościami jest nieustanna, bo pierwsze wciąż się rozkruszają, a drugie wciąż się zrastają. Jedne ruchy i drugie są przemianami wartości, którym towarzyszy nieustanny proces metaforyczny.

Czym dalej ku peryferii, tym bardziej aktualności stają się "bezimienne", "beztwarzowe" i zbliżają się do muzyki. Hierarchizować może je tylko jeszcze liryka. Otóż głównie owe treści peryferyjne, oporne wobec hierarchii, były przyczyną zhipostazowania pojęcia formy. (Np. rym i rytm w Reducie Ordona). Naturalny wrogi stosunek zachodzący między światem aktualiów a światem hierarchii przeniósł się na stosunek "formy" do "treści". Pod pozorem "sztuki dla sztuki" objawiało się zawsze dążenie do aneks j i pewnych zakazanych, nie zagarnionych obszarów i gatunków treści, a uciekanie od coraz narastającej (w hierarchiach) banalności. Dotychczasowy indyferentyzm pewnej części artystów wobec "treści" tym się tłumaczy, że faktycznie pewna część świata treści ukrywa głęboko swój charakter treściowy. Artyści, wrażliwi na świat odcieni, na niesprawiedliwość wobec aktualiów, na rzeczy wynurzające się do połowy z mroków, wzięli te spostrzeżenia i wyczucia za wskazówkę do decentralizacji, do uciekania ku peryferii, do cofania procesu (stare wyrażenie: do potępiania tendencji). Ale właściwy kierunek powinien być odwrotny, bo jak w działalności praktycznej (w polityce) szuka się idealnej hierarchii, która by wszystkim dążnościom zapewniła maximum swobody, tak samo w sztuce po okresie ucieczki do tzw. formy przychodzi okres próbowania nowych syntez treści, aż do końca świata, kiedy wszystko będzie jednocześnie aktualnością i hierarchią.

Autor mniema, że teoria "aktualności i hierarchii" otwiera jeszcze dalsze perspektywy - które też później będzie opracowywał. Jej zastosowania w krytyce literackiej są podane w książce dla typowych wypadków, gdzie chodzi o utwory oparte na hierarchii już oficjalnie uznanej oraz takie, które niosą aktualności jeszcze w hierarchiach nie skoordynowane (tj. "utalentowane" w najlepszym tego słowa znaczeniu).

* * *

Z zarzutów, które spotkały książkę, omówię jeden równie naiwny, jak charakterystyczny, mianowicie że "nie jest już ona na czasie, bo dzisiaj wszyscy już uznają treść". Kiedy przed laty w Czynie i słowie głosiłem prymat treści przed formą, gdy w r. 1922 w "Przeglądzie Warszawskim" (zapowiedziawszy tytuł tej książki) pisałem przeciw formizmowi i w obronie naturalizmu, wtedy moje poglądy snadź jeszcze nie były na czasie i nie mogły budzić echa. Dzisiaj zaś już nie są na czasie, bo wszyscy niby i tak już wiedzą. Dzieje się więc to, o czym piszę w przedmowie: "Główne rozstrzygnięcia kulturalne dla Polski, także w zakresie literatury, zapadają za granicą, na Zachodzie i Wschodzie, i z tego błędnego koła nie ma wyjścia".

Na gorącym uczynku możemy obserwować sposób, w jaki odbywają się przełomy intelektualne w Polsce. Oto nie odbywają się wcale, żadna walka się nie odbywa, po prostu tylko kolporterzy myśli przywozili przedtem inny towar, a teraz inny, choć nawet osoby kolporterów się nie zmieniają. Gdzież są ekspresjonizm, formizm, futuryzm? Jak zwyciężyły bez walki, tak bez walki ustąpiły. Rodzimy kapitał polskiej myśli literackiej nie był dość silny na to, aby się przed obcymi prądami bronić ani aby je przetrawić. Więc dla honoru, aby choć fikcyjny ślad takiej walki w literaturze pozostał - oto Walka o treść.

Ale i sytuacja dzisiejsza wcale nie jest taka, żeby tę książkę czyniła zbyteczną. Każdy literat, każdy obóz znajdzie w niej coś, co go dotyczy albo wprost, albo pośrednio, jeżeli ma zdolność niepokojenia się. Wiem, w którym punkcie geograficznym każdy z nich się znajduje, jakimi kanalikami można by przeprowadzić myśl moją na ich pólko, lecz nie mam na to sił ani czasu.

Tylko na dwie możliwości ważniejsze wskażę.

Obserwujemy teraz odrodzenie naturalizmu (dokumentarstwo) pod postaciami: autentyzmu, faktografii, reportażu, nowej rzeczowości. I znowu uprawia się ten nowy kierunek z zacietrzewieniem jednostronnym, bez perspektywy, a z szukaniem właściwych mu wygód. W mojej książce ta perspektywa jest podana. Dzielę poezję na trzy - nie rodzaje, lecz fazy: konstatującą, walczącą i ziszczającą. Wspomniany kierunek (reportaż) należy do pierwszej. Chcąc opanować życie, należy zbierać, podpatrywać jego objawy. Jednak nie bez wyboru, nie bez planu, nie z samej czci dla tego, że tak było, lecz już z poczuciem fazy drugiej i trzeciej. Rodzaj ideału i plan strategiczny będą ukrytymi kompasami, określają wybór konstatowanego surowca i jego ujęcie stylistyczne.

Drugi fragment dzisiejszej sytuacji. Niewątpliwie powiał nad literaturą polską - przynajmniej nad pewną jej połacią - wiatr ideału. Jest to głównie wiatr od Wschodu, jeśli nie liczyć claudelizmu Rostworowskiego. Poezja, którą Nietzsche niegdyś uważał tylko za "służkę filozofii", dziś bardziej niż kiedy indziej stała się służką polityki. Stąd też raptem i "treść" stała się bardzo modna i dominująca. Ale niestety! Ta treść znajduje się w Rosji, to, co się z niej dostało do naszej literatury, jest tylko hasłem i hałasem. Z poezji walczącej uprawiany jest tylko jeden odcinek: propagandowy. Hierarchia ideału sowieckiego jest przedwcześnie skostniała, zamknięta przed dopływem nowych "aktualności", a przeto pod względem myślowym i poetyckim zakończona, przesądzona. Nie ma w niej miejsca na to, co jest warunkiem prawdziwego rozkwitu artystycznego: nie ma rozgałęzień, zastosowań, tej pewności siebie, jaka się wyraża autokrytyką, tego rozmachu wyobraźni bogacącej życie międzyludzkie, jaki się wyraża we własnym dramacie, własnej komedii. Komunizm wyrobił tylko poezję retoryczną; nawet jego teatr został zwężony do tego skrawka.

Nie chodzi mi o literaturę rosyjską, tylko o jej refleksy w literaturze polskiej. Wpływ rosyjski nie jest, jak twierdzą narodowi demokraci, demoralizujący, lecz przeciwnie, powiedziałbym niemal: upraszczający [...]. Tromtadracja komunistyczna nie jest gorsza od dawnej tromtadracji patriotycznej, na której niewolę uskarżał się Żeromski.

I z tego także względu dzieło walczące o treść nie jest jeszcze przestarzałe. Treść nie jest formułką ani programem politycznym. Polityce politycznej przeciwstawiam politykę literatów jako intelektualistów i upatruję dla niej nawet przyszłe centra hierarchiczne. Wszędzie, gdzie jest mowa o aktualnościach i hierarchiach, mam na myśli zjawiska konkretne, ale także i potencjalne, przyszłościowe.

Wiem, że to, co mam do powiedzenia, najlepiej i najpełniej byłoby powiedziane w medium sztuki, lecz śpieszyłem się, żeby umieścić to przynajmniej w krystalizacji tymczasowej.

W autoreferacie oczywiście nie wypada mi chwalić się ani tym, czy się moje zamiary udały, ani zaletami ubocznymi, których stwierdzanie należy do łaskawych krytyków. Ale jedno muszę o sobie powiedzieć, bo tego nikt nie zobaczy, choć to jest na wierzchu i jest rzeczą fundamentalną: w ten sposób jeszcze żaden autor w literaturze świata nie rozprawiał z drugim autorem, jak ja z Witkiewiczem. Z góry nie liczyłem na żadną wdzięczność ani lojalność, ani zrozumienie z jego strony. Nie zawiodłem się. Mimo to nie żałuję - tak jak nie żałowałem polemiki ze "Skamandrem", ze Sternem, z Chwistkiem, z Grubińskim, z Kaden-Bandrowskim, pomimo małodusznych ostrzeżeń. Uważam też, że pod względem porozumienia czy zrozumienia międzyludzkiego osiągnąłem pewien rekord, i dlatego pozwalam sobie stwierdzić, że ta książka pewną częścią chemii swojej należy do poezji ziszczającej.

Z odpowiedzi na zarzuty p. Juliana Przybosia (zamieszczonej w "Wiadomościach Literackich" 3 sierpnia 1930) - jest to zarazem odpowiedź na zarzuty p. Mariana Piechala:

...Zarzut, że walcząc o treść, nie napisałem konkretnie, o jaką treść, jest dla mnie bardzo trudny i przykry. Ilekroć wydam jaką książkę, dopominają się ode mnie zaraz innej - to właściwie powinno by mi pochlebiać. Zadaniem moim było - jak to od razu jest jasne - zrewidować zagadnienie teoretyczne, wmontować treść jako pojęcie na miejscu jej przysługującym. Kto tego nie potrzebuje, może książki nie czytać; kto jej nie czytał, nie potrzebuje o niej pisać - ja sobie tego nie życzę. Kto umie się wsłuchać, przeczuje - o ile jest wielkoduszny - że takiej teoretycznej książki o treści nie da się napisać bez nieustannego obcowania z własnymi substancjami treściowymi, które niewidzialnie się snują między wierszami i zmuszają autora do coraz to nowych konfrontacyj, a przez to i coraz to nowych przypasowań abstrakcyjnych. Panu Przybosiowi wygodniej jest sądzić, że niewidzialność jest nieistnieniem. Jest duszą skąpą, nie stać go na kredyt.

Dla umiejących czytać - treść jest już w to dzieło wpisana, oczywiście jakaś treść osobista. Ukazać ją, już nie jako wklęsłość od pewnych wyjętych wypukłości, lecz w postaci skrystalizowanej, przekonywającej, to może być zadaniem całego życia.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

SPIS TREŚCI

NASTĘPNY ROZDZIAŁ