IMPONDERABILIA, 
CZYLI RZECZY "NIEPOTRZEBNE"

Najciekawszym zdarzeniem literackim r. 1916 była niespodziewana rozprawa Żeromskiego Literatura a życie polskie. Dziwiono się, że właśnie Żeromski uskarża się na zbytek polityki i społecznictwa w polskiej literaturze i z tego zbytku wywodzi jej zaściankowość i obojętność obcych narodów dla niej. Literatura polska, jego zdaniem, za mało wytwarza wartości międzynarodowych czy ogólnoludzkich, a może się to zmienić dopiero wtedy, jeżeli literatura - ściślej mówiąc poezja, to jest także i powieść - wyzwolą się od "społecznej pańszczyzny" i pozbędą się ambicji wskazywania dróg społeczności i narodowi. Natomiast "niechajby piśmiennictwo polskie weszło w swoje własne kolisko, na właściwą mu arenę, jak tyle innych na świecie, i znalazło tam swobodę ruchu, prawo wyboru zagadnień i metod swej pracy". Z pozytywnych wskazań autora sądząc, zaleca on na przyszłość uprawianie raczej tzw. sztuki czystej, o celach jedynie artystycznych, specjalnie zaś wymienia powieść psychologiczną, gdyż "w Polsce nie zostało poruszone ani jedno z tych głębokich zagadnień, które dręczą duszę współczesnego człowieka".

Rozprawa ta, ze względu na firmę autora, wywołała wiele komentarzy, a prawie we wszystkich przebija obawa, żeby Żeromski nie zszedł na zdrożne drogi literackie, nie popadł, broń Boże, w jakąś przybyszewszczyznę. Komu innemu pozostawiono by wolność grzechu literackiego, lecz nie Żeromskiemu, który jest niejako własnością publiczną i nie powinien psuć tej postawy, w jakiej się go widzi na piedestału. Broszury prof. Piniego (O przyszłe drogi literatury polskiej) i dra Lama (O ideologię przyszłej literatury polskiej), polemizujące z rozprawą Żeromskiego, zwracają się do niego na wpół jakby z kornym upomnieniem, na wpół jakby z uśmiechem, że on chyba żartuje. Obawa, żeby Żeromski nie zszedł na inne drogi, wydaje im się płonną, teoretyczną - jakkolwiek był on pod niektórymi względami zawsze "enfant terrible" (te Dzieje grzechu!) i jakkolwiek musiano na to i owo u niego patrzyć przez palce.

Zarówno prof. Pini, jak dr Lam twierdzą, że Żeromski niesłusznie skarży się na zakorzenioną w Polsce nietolerancję wobec utworów nie mających nic wspólnego z dolą i niedolą polską. Prof. Pini przytacza między innymi Próchno, Marię Magdalenę, Godiwę, Igrzysko itp., które nie mają pretensji wytyczać narodowi drogi do szczęścia, i powiada, że tego rodzaju obojętnych utworów jest najwięcej, patriotyczne i społeczne są wyjątkiem - nie można więc mówić, żeby polska literatura była krępowana jakąś przymusową lub dobrowolną cenzurą narodową. Również dr Lam zaprzecza istnieniu publicznej cenzury prewencyjnej w Polsce i powiada, że przecież autor Dziejów grzechu nie musiał z Polski uciekać, jak Shelley i Byron, a nawet pozwolił sobie na napisanie Wiernej rzeki, która nie mogła ani krzepić ogółu, ani podnosić go duchowo.

Mimo to sądzę, że odczucie Żeromskiego jest autentyczniejsze, gdyż taka cenzura moralistyczna naprawdę istnieje. Istnieje ona i w innych krajach, gdzie również szasta się zarzutami "zgnilizny, abnegacji i pesymizmu", lecz u nas jest o tyle gorsza, że zawsze się dotychczas powoływała na nieszczęście narodowe. Ten terror dziś już może ustanie i wtedy się pokaże, na czym właściwie stoi literatura polska. Do jakich zaś wybryków dochodzi czasem mania wymagania od poety: prorokuj nam! - dowodzą np. krytyki ży i Urody życia niezadowolone z tego, że autor rozwiązuje los Polski zbyt "jednostkowo", kasetką Dana i aeroplanem Rozłuckiego, a nie podaje recepty na gromadzkie zbawienie Polski. (To wytykał np. p. Orłowski w "Myśli Polskiej"). Poecie zakazuje się więc rozpaczy albo szukania środków fantastycznych w wolnej grze wyobraźni, chociaż to jest jego dobre prawo.

Nowy program Żeromskiego jest przez to głównie cenny, że zwraca polityce to, co było z polityki. A później przyjdzie kolej na obrachunek, czy istotnie ta rola pedagogiczno-ekscytacyjna, jaką dotychczas narzucano poezji polskiej, wydała podczas tej wojny jakiekolwiek poważne plony. Jeżeli nie, to rzuci to szczególne światło albo na naszych ludzi, albo na tę naszą minioną poezję.

Nie wdaję się jednak tutaj w kwestię, czy na giełdzie literackiej z powodu wystąpienia Żeromskiego walory dekadentyzmu znowu na chwilę podskoczyły, budząc z uśpienia dawnych naganiaczy przeciw "Życiu" (Przybyszewskiego). Idzie mi o to: zarówno Żeromski, jak ci, co z nim polemizują, stawiają w kontraście poezję utylitarną do nieutylitarnej (czystej, artystycznej). On powiada, że nasza poezja była dotychczas utylitarną, teraz nią być nie potrzebuje; oni zaś - z mniejszym lub większym nakładem argumentów z estetyki - są (po prostu mówiąc) za kontynuowaniem utylitaryzmu.

Otóż, stając na gruncie tej nomenklatury i nie wdając się w szczególne subtelności z dziedziny estetyki - oświadczam się również za "utylitaryzmem" w literaturze, lecz widzę go gdzie indziej, niż go dotychczas widywano. Wiele rzeczy, uważanych dotychczas za potrzebne i pożyteczne, uważam za niepotrzebne i nawet szkodliwe - i na odwrót.

Co przez to rozumiem?

Żeromski pisze: "U nas prawie nie ma utworów, które by miały na oku cel jedynie artystyczny, dla niego samego podjęty - które by miały za dążność swoją podchwytywanie fenomenów ducha ludzkiego, malarstwo cnót i grzechów, namiętności, szaleństwo, okrucieństwo, walk wewnętrznych, upadków i obłędów".

Dlaczego by jednak te wszystkie "podchwytywania" były tylko czymś, co "ma jedynie cel artystyczny na oku", a nie służyły celowi pozaartystycznemu, np. jako badanie materiału dla przyszłej "utopii" lub choćby jako patrzenie w oczy prawdziwym i najzawilszym trudnościom życia? Rozchodzi się tu przecież o "fenomeny", z których się składa życie społeczne, a nawet polityczne, o ile się głębiej w nie patrzy. Podchwytywanie ich może być zasługą społeczną, choćby na razie przedstawiało się tylko jako zasługa artystyczna. To są dwie strony tego samego aktu twórczego, tylko że strona społeczna nie nadaje się do ujęcia jej natychmiast w rękę i wplecenie w koło bieżących aplikatur życiowych. Socjologia już dawno wyszła z tego okresu, kiedy ją naiwnie identyfikowano z socjalizmem. - Żeromski pisze o powieści psychologicznej tak, jakby ona istniała obok powieści społecznej jako coś odrębnego: to jest obowiązek, a tamto przyjemność. Ale czyż powieść społeczna nie jest także psychologiczną? Tak samo, jak każdy poemat narodowy jest tym samym psychologiczny.

Mówi się jednak o utworach społecznych i narodowych tak, jakby w ogóle nie istniały żadne "ja", z których się te szersze zrzeszenia składają, i jakby ludzkość była tylko zbiorowiskiem ludzi obcych, którzy się do siebie samych nie przyznają. (Istnieją takie wypadki patologiczne).

Za "społeczne" uważa się pospolicie tylko takie utwory, w których zastosowanie utylitarne leży jak na dłoni: a więc wezwanie do pracy nad ludem, do niesprzedawania roli, do pewnego porządku społecznego itp. Ale przy tym wszystkim nie ma już "podchwytywania", tj. wizji, twórczości; są to abstrakcje przejęte ze współczesnych haseł praktycznych, z zewnątrz, a więc nie odkrywcze i już właściwie wczorajsze. Te abstrakcyjne tendencje mogą być autorowi potrzebne, niby jako wrzeciona do nawijania przędzy prawdziwie twórczej, wysnuwanej z niewidzialnych dotąd dla nikogo kokonów; same przez się jednak one wartości nie mają, mogą być błędne jako wskazania albo z właściwym swoistym materiałem twórcy sprzeczne (jak nieraz bywa u Żeromskiego).

Różnica między tą utylitamością ciasną a utylitarnością szeroko pojmowaną zachodzi mniej więcej taka sama, jak np. między elektrotechniką a astronomią. Ostatnia nie ma - poza kalendarzem - zastosowania praktycznego - może je jednak mieć - w perspektywie lat tysiąców.

Sztuka odkrywa i asymiluje nam nowe płaty życia i tylko w tym znaczeniu może być utylitarną. Ale na pierwszy rzut oka są to same "imponderabilia", rzeczy "niepotrzebne" - ponieważ ich związek z tym, co nas aktualnie obchodzi, jest trudny do ustalenia. Powie się np., że malarstwo nie jest utylitarne, o ile nie jest malarstwem Grottgera. A jednak co chwila patrzymy na rzeczy, na kształty i barwy, co dzień mamy wschód i zachód słońca, i "praca" malarska musi stać w jakimś utylitarnym stosunku do widzialności tego świata.

Owe "imponderabilia", owe "disiecti membra" mogą stać do utylitarnej tendencji dzieła np. w stosunku objaśniającym, popierać ją, czyli - jak się to mówi - "sztuka" idzie w jej usługi. Właściwie jednak w tym szczęśliwym wypadku tendencja nie jest wynikiem, kwiatem z owego krzaka, konkluzją, lecz pewną częścią wizji. Np. głośny wiersz Lissauera Śpiew nienawiści przeciw Anglii ma tendencję wojenną: bij Anglika! - ważniejszym jednak jest to, że otwiera świat nienawiści, uspołecznia ją niejako. Kogo to oburza, ten niech wspomni Konrada Wallenroda, z którego "niemoralnością" nie mogą dać sobie rady wychowawcy młodzieży. Dla poety jednak nie ma nic niemoralnego - nie w tym znaczeniu, żeby miał pisać rzeczy niemoralne, lecz w tym, że w chwili gdy tworzy, nic z góry nie wie, patrzy na świat niejako po raz pierwszy. W formie to się później oczywiście zmienia i łamie, ale tajemnicza chwila, gdy poeta czerpie ze źródła, jest wolna od przesądzeń. Dlatego się często zdarza, że później świat swoje poglądy moralne, to znaczy rozdział świateł i cieni w moralności, rektyfikuje, według nowych koncepcyj poety - jak się stało bezspornie z Ibsenem, spornie z Nietzschem.

Jeszcze raz zaznaczam, że estetycznej strony tej kwestii nie tykam. Myśl powyższą można zresztą wyrazić także w innej nomenklaturze, np. formy i treści; w takim razie oświadczyłbym się za formą, nie jako za przeciwieństwem do treści i jej odwrotnym biegunem, lecz jako za rozszerzoną treścią [1].

Z poruszonym tu problemem porało się wielu, porał się i St. Brzozowski. Gdy w Legendzie Młodej Polski pisał o poezji Staffa, nie wiedział, jaką rolę mu wyznaczyć w swoim systemie pracy społecznej, a nie chciał go odrzucić, więc powiedział: "Gdy na barkach zwyciężonego losu człowiek rzeczywisty, a więc bojownik i tułacz, wysłać chce swobodne tchnienie w świat, napotyka ono na słonecznym szlaku pieśń Staffa". Później zaś mówił, że utwory Staffa są rodzajem skarbu, nie przyznawał im jednak istotnej wartości bojowej czy społecznej. Były mu one w tym systemie "niepotrzebne", zbytkowne; ani to młot, ani miecz, ani trąba, niech więc będzie skarb lub rodzaj altanki dla wypoczynku. Mnie się jednak zdaje, że i te wiersze mają wartość społeczną, oczywiście pośrednią [2], jak cała literatura; najmniej wszelako tej wartości widzę w tych utworach Staffa, które z góry pisał jako społeczne.

Niech żyją rzeczy "niepotrzebne"!

A przynajmniej: niech sobie żyją...

Dopisek źniejszy (z r. 1921). Podczas wojny, w piśmie bojaźliwym, nie można się było wypowiedzieć otwarciej.

Aktualną jest dziwna forma liści, które szumią nade mną w dąbrowie, aktualną jest subtelna linia graniczna włosów i białości twarzy na profilu mojej ukochanej, aktualnym jest dzisiejszy zachód słońca i dzisiejszy pocałunek. Wiersze, które opiewają te fenomeny i zdarzenia, są wierszami tendencyjnymi. Natomiast zupełnie nieaktualną może być dla mnie treść dzisiejszej gazety. Politycy zwykli zarzucać poezji, że jest daleką od życia - o ileż częściej mogliby poeci powiedzieć politykom, że ich polityka jest odległą od życia. Tak jest-odległą od życia, chociaż sama jest oczywiście także życiem, niemrawym lub krwawym. W jak dalekim, sztucznym i rozcieńczonym związku jest to, co się w polityce dzieje, z tym, co rzeczywiście w życiu zrobić należy! Polityka jest zaledwie ślabizowaniem. Te przesilenia, parlamenty, wybory i wojny jako środki do sprostania życiu - to zaiste jest "sztuka dla sztuki" nie oparta na rzeczywistości.

Życie codzienne, życie tzw. prywatne, pełne jest tysiąca aktualności i nie można wiedzieć, czy która z nich nie zaważy niebawem więcej na szali niż polityka w dotychczasowym znaczeniu. Gdyby np. za 150 lat miał nastąpić koniec świata, może bzik polityczny ustąpiłby nagle, jak ręką odjął. Można też imaginować sobie np. taką przyszłość, że zwykłą politykę pozostawi inteligentna ludzkość do załatwiania jakimś funkcjonariuszom w rodzaju monterów lub kominiarzy, a za politykę wielką i ważną będzie się uważało np. sprawy teatralne.

Człowiek współczesny zatracił ideał "kalokagathia", dlatego bagatelizuje sobie życie codzienne, lekceważy samego siebie. Niby żyje tą dzisiejszością "z dnia na dzień", jak mu zarzucają, a jednak wciąż ją tylko marnuje. Jego życie "prywatne" nie jest nic warte i to się właśnie pokazuje w poezji. Obecny gwałtowny nawrót ku liryce jest instynktownym zdrowym odruchem - podnosi w cenie "drobiazgi" życia, wierzy raczej jego falistej powierzchni niż fałszywej głębi. Przyczyną upadku szacunku dla życia jest nieszczęsna idea ofiary, poświęcanie się za społeczeństwo, za naród - który na całym świecie zwyrodniał w wojnę. Człowiek-jednostka chowa się w społeczeństwo ze swoim brudem, jemu samemu wolno być niczym, bo on jest tylko nawozem dla przyszłości. Ten futuryzm etyczny, ten ascetyzm lenistwa, który doszczętnie skompromitował tendencję w poezji, zbrzydziwszy ją potajemnie wszystkim, nazwałem raz "filozofią koralową".

Powinien nastąpić przełom w pojmowaniu tendencji. U nas znano tylko jedną lub dwie tendencje, a tendencyj może być milion. Dobre i złe, jawne i zamaskowane, proste i pochodne, zawarowane (tj. niejako na cudzy rachunek). Przede wszystkim muszą być nowe. Tendencje stare mają to do siebie, że zasychają w jednej szczupłej formule, dadzą się wypowiedzieć abstrakcyjnie; tendencje nowe są wizją dramatyczną, która usiłuje krystalizować się we wszelkich formach, więc także i abstrakcyjnej - i w różnych rozgałęzieniach.

(Rok 1931). Artykuł mój w "Nowej Reformie", podany powyżej, zawierał in nuce pogląd rozwinięty w Walce o treść w rozdziale Hierarchia i aktualność - i jeszcze dotychczas w Polsce zupełnie świeży (sic!). Gdy bowiem - zwłaszcza pod wpływem komunistycznej ideologii literackiej - dziś dla nikogo z młodych literatów nie ulega wątpliwości, że treść jest w poezji rzeczą najważniejszą, tak jak kilka lat temu uważali ją za współczynnik obojętny; gdy więc na pozór pod tym względem owa książka przychodziła niby na gotowe, bez opóźnienia, lecz nie wyprzedzając - zawartość pojęcia treści, kwestia hierarchii, cały otwierający się tutaj świat możliwości pozostał dla nich terra incognita. Zamiast wzbić się do jakiejś syntezy, cofnęli się do tezy: treść jako ciasna tendencja. Została się więc z mojej książki pewna reszta, jeszcze nie skonsumowana - i może nadal zostanie. Dopiero gdy z zagranicy przyjdzie myśl podobna lub ta sama, wtedy ich oświeci.

(Rok 1933). Cała powyższa rozprawa z r. 1916 jest zarazem pierwszym obszerniejszym sformułowaniem mojego "klerkizmu".

_________________________________________________

 

1 P.p. Do tej definicji wracam i szerzej ją rozwijam w Walce o treść, s. 122 i poprzednie. - Dla uzupełnienia przeglądu definicyj, podanych w tej książce, przytaczam jeszcze piękną i głęboką definicję Brzozowskiego, zawartą w jego Pamiętniku (s. 10/11). Powiada on najprzód, że "trzeba w poezji widzieć istotnie poiesis, tworzenie życia, nowych faktów duszy ludzkiej, jej nowych organów, nowych bytów duchowych. Poezja powstaje tam, gdzie syntetyczny obraz świata, zespół myśli, słowem pewien byt duchowy, pewna forma idealna człowieczeństwa jest odczuta jako radość... zostaje stworzona, wydobyta z samego wnętrza życia... Poetycko treść jest formą; by być poezją, treść musi się stać radosnym faktem życia... Poezja musi być pojmowana jako twórcza autodefinicja człowieka".

2 P.p. Patrz rozprawę o T. Peiperze.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

SPIS TREŚCI

NASTĘPNY ROZDZIAŁ