TALENT JAKO FETYSZ

 

W manifeście warszawskiej grupy artystów "Blok" było jedno zdanie godne bliższej uwagi: "Obojętna jest kwestia zdolności, o skutkach decyduje wyłącznie wola i metodyczna praca".

To zdanie wywołało protest prasy warszawskiej, przyzwyczajonej specjalnie do kultu talentów. Pytano: Jak można tworzyć bez talentu! To śmieszna mrzonka!

Prasa warszawska nie zrozumiała blokistów i przekręciła ich myśl. Oczywiście nie mieli oni zamiaru zaprzeczyć talentowi głównego udziału w twórczości, chcieli tylko w dyskusji o twórczości przesunąć akcent z kwestii talentu na kwestię samego dzieła. Nie twórca jest ważny, tylko twór. To chcieli powiedzieć, lecz wyrazili się skąpo i nieudolnie, jak często ci, którzy kolportują myśl gdzieś zasłyszaną, a nie przetrawioną.

Na pozór szłoby tu tylko o formalność, o lepszą nazwę. Przecież talent poznaje się na podstawie tworu, a więc oddając hołd talentowi, wyraża się uznanie i dla utworów. Ale z drugiej strony przecież talent jest tylko narzędziem. Sławić się powinno dzieło nie dlatego, że się w nim objawia talent, lecz dlatego, że posiada ono pewne obiektywne wartości, estetyczne czy intelektualne. Gdyby kto przyszedł do malarza i powiedziałby mu: "Nie chcę widzieć twoich obrazów, tylko twój pędzel!" - obraziłby malarza. Niegdyś czczono czary tkwiące w pędzlu. Dziś ten zabobon się nieco wysubtelnił, ale ukrywa się jeszcze w fetyszyzmie czczącym tylko talent. Snoby idąc na koncert pchają się do pierwszych krzeseł - po co? czy aby lepiej słyszeć? Nie, aby widzieć palce mistrza. I to robią także te snoby, które same nie grają, więc którym nie chodzi o wzór techniki pianistycznej. Dla nich palce są fetyszem.

Niegdyś wielki austriacki poeta, Grillparzer, wróg wszelkich teoryj i programów estetycznych, napisał dwuwiersz:

Wie nenn ich die Forderung, durch die du alle erfulist?

Habe Talent mein Lieber, und schreibe was du willst!

(Jak się nazywa postulat, przez którego spełnienie spełnisz wszystkie inne postulaty? Miej talent, mój kochany, i pisz, co ci się podoba).

Jest to jedna z tych przewielu prawd w estetyce, które są prawdą, ale zupełnie obojętną i bezpłodną. "Prawdziwy talent zawsze znajdzie sobie drogę - talent zawsze się na wierzch wybije" itd. Oczywiście - ale po ilu błądzeniach znajdzie tę drogę i ile razy tymczasem po łbie dostanie.

Talentystyczna ocena twórczości dopuszczalna jest tylko z historycznoliterackiego stanowiska. Ex post widzimy, że celu (tj. sławy?) dopięły tylko talenty - ale gdy chodzi o dziś, o przyszłość? Gdy przed sobą mamy np. pięć utworów różnych, czy sam sprawdzian talentu wystarczy? Czy może nam dać jakie wskazówki co do wyboru? Na pozór zdawałoby się, że tak, że jest nawet jedynym sprawdzianem. Ale w czym widzieć talent? Zwykle się nazywa talentem zręczne korzystanie ze zdobyczy dotychczasowych - więc za oznakę talentu uważa się pewne ułatwienia dla czytelnika przy przebiegu wrażenia. Ale kiedyś później może się także okazać, że talent tkwił w czymś nowym, co właśnie wymagało zaniechania tamtych zdobyczy i nieprzygotowanemu czytelnikowi utrudniało wrażenie, czyli że dany osobnik mógł się w pierwszej chwili wydawać "nieutalentowanym" - to znaczy jakimś niezręcznym, jakimś poniżej poziomu.

Za każdym razem, gdy słyszymy o talencie, powinniśmy zapytać: Tak, talent - ale do czego?

Swego czasu p. Chwistek w "Maskach", pisząc o wielości rzeczywistości w malarstwie, przypomniał stary postulat: niech nowatorzy najprzód pokażą, że potrafią malować po dawnemu, a wtedy dopiero przyznamy im prawo do ekstrawagancji. P. Chwistek zupełnie słusznie dowodził, że takie wymaganie jest tylko podstępem, lecz nie da się uzasadnić logicznie, ponieważ ktoś może mieć wielki talent do jednego gatunku rzeczywistości, pod warunkiem, że nie ogarnia i niedowidzi rzeczywistości z innej płaszczyzny. Może np. nie umieć wiernie rysować, a być znakomitym kompozytorem barw i linij.

Mówi się np., że pewien dramaturg nie ma talentu, a jest tylko dobrym rzemieślnikiem. Pardon, w takim razie ma talent do rzemiosła, a to jest talent również twórczy, bo aby wypełnić pewne formy, trzeba mieć żywo ich wizję. Tak jest, aż wizję.

Spiritus flat ubi vult et quomodo vult.

Nie ma człowieka, który by był pozbawiony talentu - jak nie ma człowieka bez śledziony, bez nerek. Ale u nas przypuszcza się, że talent jest udziałem tylko pewnych wybrańców, nazywa się to nawet, naiwnie i sentymentalnie, "iskrą bożą". W dziedzinie psychologicznej przypuszcza się takie same wyjątki, jakimi by w dziedzinie fizjologicznej byli np. ludzie z drugim sercem, ludzie z rogami lub z ogonem.

Do niedawna te dziwolągi psychologiczne jeszcze bardziej się komplikowały. Oprócz talentów byli jeszcze geniusze - pojęcie tak samo nieokreślone i tajemnicze. Czytało się wówczas wielce uczone rozprawy o różnicy między talentem a geniuszem, a każdy poeta, czytając je, skwapliwie badał, czy aby wszystkie wyliczone cechy geniusza pasują do niego.

Zilsel w dziele Genie als Religion nakreślił historię pojęcia geniuszu. Wyrobiło się ono bardzo powoli i szczyt osiągnęło w dobie romantycznej. Prof. Michał Sobeski w dziele Filozofia sztuki zastanawiając się nad geniuszem i talentem przychodzi ostatecznie do przekonania, że między ich twórczością jest tylko różnica stopnia, lecz w istocie tak samo "tajemnicze" jest pojawianie się pomysłów nie tylko u byle talentu, lecz także w każdej normalnej, całkiem nieartystycznej psychice.

Gdy w zeszłym roku wraz z Zygmuntem Kisielewskim rozstrzygaliśmy konkurs literacki "Lektora", "odkryliśmy" bardzo wiele talentów niewątpliwych i daliśmy temu wyraz, pomnażając odznaczenia. A jednak zdawaliśmy sobie sprawę, że są to "powołani", lecz nie "wybrani". Talenty, których eksploatacja się nie opłaca, choć są szczere. Talenty nieraz tak zrośnięte z naiwnością, dziwactwem albo brakiem wykształcenia, że są beznadziejne. Jeden napisał powieść z serdecznymi, wprost rozrzewniającymi opisami czasów dziecięctwa, ale później wylazły głupstwa. Drugi, autor dramatu pod tytułem Niemrawi, wydawał się nam prowincjonalnym Strindbergiem - talent do rozpaczy, do deptania względów, do świetnego cynizmu, ale to wszystko gmatwało się i gasło przedwcześnie. Inny zbudował komedię na motywie: klub rżnięcia prawdy w oczy, dobrze figury mobilizował, lecz bitwy nie wygrał. Są to talenty zaiste tragiczne, skazane na samotne wypalanie się.

Nasza krytyka nadużywa pojęcia talentu, ponieważ ono daje najwięcej pola do dowolności i uwalnia od dowodów i od myślenia. Ja Iksowi "przyznaję" (komiczne słowo!) talent, ty mu go odmawiasz, a więc nie ma już o czym dysputować, rozejdźmy się w przeciwne strony. Talent jest iskrą bożą, nie da się określić, to jest irreductibile quid, więc co tu dużo gadać. Niech diabli biorą wszelkie zagraniczne "izmy" - niech żyje talent i... i... basta!! Chłop potęgą jest i basta!

Stwarza się najgorszy ze wszystkich izmów: talentyzm. Na pozór jest on przecież czymś jedynym, co się rozumie samo przez się. Ale z talentu samego i Salomon nie naleje i Norwid słusznie powiedział, że "talent to zasługa". - Ja mówię: ma się pisać dzieło to i tamto, wydobywać i zdobywać nowe wartości; oni mówią: nie, nie pisze się dzieł dla dzieł, dla wartości - to tylko talent się wypowiada, "bucha". Talent, który ich zdaniem staje przed tabula rasa, który bicz z piasku ukręci samym tylko natchnieniem.

Swego czasu panował w krytyce sprawdzian szczerości. Dawano premię nie za dzieło, lecz za szczerość, która się w nim okazywała. Było to kryterium niejako etyczne. Dziś daje się specjalną premię za sam talent. Talent napisał głupstwa, ale ponieważ pokazał, że ma talent (w czym? w tych głupstwach?), więc się go bałwochwali. To jest kryterium buhajowate.

Przyczyny: obojętność wobec istoty twórczości. Traktowanie jej sportowe. Zazdrość wobec "postępów" sztuki. Zamiłowanie w mętnej wodzie. Niedojrzałość kulturalna. Konserwatyzm. Żądza łatwego rozdawnictwa dyplomów. Taki nadętuś, który talentowi przez siebie "odkrytemu" lub "uznanemu" podaje rączkę do pocałowania. Główna przyczyna to staropolskie zniecierpliwienie: "i basta".

 

P.p. Jaki byłem dobroduszny! Główną przyczyną jest przecież arogancja. Powiedzieć o kimś: "nie ma talentu!" - co za rozkosz - i co za wygoda! Toteż w Warszawie wszyscy sobie wzajemnie przyznają talent lub odmawiają, i na tym polega warszawistowskie życie literackie. Są ludzie, którzy w ogóle nie umieją w inny sposób rozmawiać o literaturze, jak taksując talenty i zestawiając je między sobą.

Umysły ciasne lubią skwapliwie petryfikować właściwości ludzkie. Zamiast: "co ty zrobiłeś!" mówi się: "jaki ty jesteś!" albo: "ty łotrze!" itp. Zamiast kategorii dynamicznej - kategoria statyczna. Można to obserwować w szkołach między uczniami albo u ludu. Rzeczowniki i przymiotniki jakby istniały po to, żeby przypuszczać przyczyny stałe, działające za każdym razem tak samo. Człowiek w ogóle uzurpuje sobie bardzo łatwo zdolność odgadywania cudzego charakteru. Ludzie przebijają się wzajemnie ocenami. Walka wszystkich ze wszystkimi przede wszystkim na słowa. Jeżeli ktoś jest jakimś na zawsze, wtedy niemożliwa już jest zmiana ani poprawa. Negowanie możności tej zmiany czy poprawy jest zbrodnią co dzień uprawianą i nawet w mowie utrwaloną.

Oczywiście, że krytyk swoją ostateczną ocenę musi opierać na wyczuciu, jaki kto "ma talent" i ile. Jednakże są to jego poszlaki i dowody prywatne i osobiste, zupełnie uprawnione w samotności lub przy stoliku kawiarnianym - ale w krytyce pisanej powinny być uspołecznione, przetłumaczone o ile możności na dowody obiektywne, i w tym jest właśnie trudność i zadanie. (Patrz Walka o treść, s. 266/7).

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

SPIS TREŚCI

NASTĘPNY ROZDZIAŁ