ROZDZIAŁ III. 
PODRÓŻ DO IRKUCKA

 

Tej samej nocy porwany zostałem do kibitki, kilku zbrojnych wsiadło żołnierzy i byłem wieziony w dalsze przeznaczenie; przez pięć dni i nocy byłem wciąż wieziony, szóstego dnia nocowaliśmy na poczcie, ale mnie nikt nie widział ani ja nikogo, żaden z warty ze mną nie gadał, oficer był do mojego konwoju dodany z czterema gemejnami i unteroficerem, szło mi najwięcej o rzecz wiedzieć, dokąd mnie wiozą.

Jednego czasu na przemianie poczty gdy wszyscy odeszli od powozu za końmi i kupnem potrzeb swoich, został się tylko przy mnie staruszek żołnierz. Zacząłem go prosić i dałem kilka piętaków, aby mi powiedział dokąd wieziony jestem, ten długo naociągawszy się z bojaźnią i strachem powiedział, że tylko wie, że do Irkucka są wyznaczeni. Już cokolwiek byłem spokojniejszy rozumiejąc, że na Irkucku się skończy, do którego przybywszy dopiero zacząłem nowy wojaż i doświadczenie. Dziesiątego dnia ze Smoleńska stanęliśmy w stołecznym mieście Moskwie. Nigdy ze mną oficer ani żołnierz nie chcieli gadać, zawsze człowiek cos sobie niepewnego wystawiał, jak tylko dowożono do którego miasta, zdawało się, ze już nastąpi egzekucja śmierci, bo się u nich tak dzieje, że niewolników rozsyłają kryminalistów i tam z nimi robią egzekucję. W Moskwie bawiłem trzy dni, ale miasta nie widziałem, zawsze osadzony byłem w jakimsiś oddzielnym zakącie.

Trzeciego dnia zwyczajnym sposobem zapakowany w kibitkę, którą zawsze zasłaniano w przejeździe przez miasta i wsie, zawsze oficer pijany i jego podkomendni, żadnej uczciwości ani ludzkości nie miałem od niego.

Z Moskwy byłem wieziony do Kazania, w którym mieście kilka dni bawiliśmy się, do każdego miasta przejeżdżając, zawsze stawali przed domem policji, lud się wszędy kupił, aż mi wyznaczone było miejsce noclegów i popasów. Ten spoczynek był nie dla mnie robiony, ale dla konwoju, który dla forsownej drogi nie mógł wytrzymywać. Dawano wartę do miasta na noc za rozkazem mojego oficera. Od Smoleńska do Irkucka trzech żołnierzy w mojej straży zginęło, jedni nogi albo ręce połamali z wierzchołka mojej kibitki. Gdy pijani i nieuważni z gór lecieli, zdarzało się to często, że kiedy rozpędzą konie, kibitka się wywraca i konie wleką po ćwierć mili, a ja zamknięty tłukę się jak śledź w beczce, lecz że byłem obwijany worem, sieczką i słomą, to mnie ratowało. W Kazaniu gdym stanął na kilkudniowym spoczynku, dano mi dość dobra stancję w wielkim jednym domu murowanym i pierwszego dnia nie opatrzyli się, że moje okno z drugiego piętra było na ulicę, warta mija tego nie uważała, a ja wolno patrząc postrzegłem kilku Polaków oficerów znajomych i rozmawiałem z nimi i zainformowałem się o wielu rzeczach. Lecz na nieszczęście moje gdy dostrzeżono, kazano natychmiast okno na głucho zabić i powróciłem do mojej dawnej sytuacji. Z Kazania do Tobolska byłem wieziony tymże sposobem bez żadnej powolności, wygody i ludzkości. W tym przeciągu i przejeździe drogi różne, nieszczęśliwe kolonie i miasteczka przebywałem, które są zaludnione przez posyłanych na zsyłkę, wtedy postrzegałem ludzi bez nosów piętnowanych. Na każdym prawie przewozie takie monstra dawały się widzieć.

Na jednym noclegu, gdy kobieta jedna jeść przyniosła dla straży, postrzega oficer, że twarz była niepospolita i zapytał się coby była za jedna? Odpowiedziała, że niegdyś Pułkownikówna a dziś kowalowa jestem posłana na zsyłkę, przyczyny nie chciała powiedzieć za co. Na tej samej drodze po różnych koloniach i pocztach znajdowaliśmy bardzo wiele Polaków, którzy jeszcze od barskiej konfederacji pozostawali i już z nich wielkie kolonie rozmnożyły się.

Kazań Miasto, niegdyś Tatarskie Królestwo należące do Azji a przez Cara Iwanowa Bazylewicza podbite. Później przez Puchaczewa zrujnowane, gdzie dotąd są jeszcze tego znaki zwaliska murów i góry. Mieszkają w samym mieście Rosjanie, Tatary, Czerkasy, Wodziaki, Syrjanie, Mogołowie. Te narody koloniami mieszkają między Kazaniem i Tobolskiem. Kazań nad rzeką Kazaną i wielką rzeką Wołgą, która wpada do morza Kaspijskiego, idzie między pierwszymi z miast. Liczy się po Petersburgu i Moskwie trzecim miastem, Które ma bardzo wiele domów na gust Europejski, sklepów porządnych liczą do kilku tysięcy kupców. Znajduje się w tym mieście obraz Matki Boskiej, nazywają go po rosyjsku Kazańska Najś. Panna, lud z bardzo dalekich krajów przychodzi na odpusty i wiele przynoszą dla miasta zysku.

Kilkanaście pokoleń Tatarów są osiedli koło Kazania i na drodze do Tobolska. Narody Czuwackie, Czeremiskie, Ostjaki płacą podatki podusznego: te narody różnią się zupełnie między sobą językiem, fizjognomią, obyczajami, religią; używają najwięcej mahometańskiej, dają rekrutów w małej liczbie, uprawiają rolę, która w tym miejscu jest bardzo żyzna. Z Tatarów i Kałmuków wybierają część na ochotnika do wojska. Koło Kazania wielkie są kolonie i bogate, zaludnione tymi, którzy od dawna już posłani na zsyłkę, z tych tedy biorą bardzo wiele do pułków kozackich, dają im tytuł Kozaków albo Dońskich albo Czarnomorskich i tym napełniają pułki, gdyż samych Dońców jest bardzo małą liczba na Donie i prowincjach Kozackich; same prawie kobiety gospodarują i uprawiają rolę, gdyż nie mają prawie mężczyzn, bo wszystkich biorą do wojska. Koło Kazania można liczyć najmniej do dwóchkroć sto tysięcy różnych Tatarów, którzy uprawiają ziemię i opłacają bardzo drogie podatki, część futrami, część pieniędzmi. W tej stronie jeszcze mało zwierza i nie tak piękne jak w dalszych krajach Syberii; w tym mieście jeszcze nie znajdują się sobole, tylko popielice, rysie, kuny, bobry i niedźwiedzie, których mają pod dostatek. Po tych lasach Kazańskich na drodze do Tobolska najwięcej mieszka różnej hordy, które uprawiają ziemię i polowaniem się bawią.

Tatarowie ubiorem zbliżeni są do Tureckiego. Kobiety chodzą w zawojach i noszą materie bogate, które kupują od Bucharskich narodów. Kobiety są piękna i bogato się ubierają, ale ich najwięcej mężowie zamykają, przypadkiem ich można kiedy widzieć; mają swoje seraje i po kilka żon utrzymują. W domach czystość największa; dwie kondygnacje ławek kobiercami i dywanami wyściełane, siadają nogi na krzyż założywszy. W każdym prawie domu mają koło pieca wprawione kotły, w których oparzają młode gołąbki i najgustowniejsze robią potrawy.

Ceremonie ślubów; kawaler kiedy się stara o pannę, posyła do niej konia, któremu jeżeli plecie w grzywę wstążkę, odsyła go nazad i pewnym jest jej ręki.

Ceremonie dalsze tego obchodu naśladują żydów, każdy z weselników musi zjeść całą kurę a żywe przerzucają przez głowy młodym, aby latały i inne tym podobne dziwactwa.

Drugie narody inne mają obrządki i różnią się od siebie, ale w wielu zwyczajach naśladują Turków: mają swoje meczeta bez dzwonów, modlą się do miesiąca i ściśle zachowują swoje święta.

Mają wielkie stada koni, bydła, owiec, wszystkie fabryki różnych materii mają swoje własne, od nikogo nic nie kupują, kobiety ubierają się tak jak mężczyźni, różnią się tylko kolczykami, które noszą u uszów osobliwszej wielkości, srebrne formy półmiesiąca, na piersiach sztuki wylewane ze srebra słońca.

Kobiety Czeremiskie bardzo zręcznie i śmiało na koniach jeżdżą, z łuków strzelają, na instrumentach grają, które same robią i na fason naszej gitary struny z włosów końskich, która jeszcze jest panną ta nosi pleciony warkocz z włosów końskich prawie do samej ziemi, na końcu warkocza różne dzwoneczki, po środku srebrne sztuki, które rozdzielają włosy.

Czeremisi podobni są do Czuwaczów i zgadzają się prawie we wszystkich obrządkach i etykietach.

Wodziaki różnią się uprawianiem więcej roli, ubiór zupełnie odmienny, kobiety noszą czapki wysokości łokcia podobne do grenadierskich z materii bogatych, różnymi franzlami przeplatanych; bielizna cała wyszywana bardzo pracowicie włóczkami; zwierzchnie suknie najwięcej materii bucharskich. Mężczyźni zaś nie są eleganci, noszą zwierzchnie suknie z różnego zwierza, z psów, z końskiej skóry.

Ostjaki niemal we wszystkim do pierwszych są podobni. Religii wszyscy są pogańskiej, różnią się tylko językiem. Bawią się częścią rolą, częścią polowaniem, biją zwierza z łuków, bo innej im broni mieć nie wolno.

Te wszystkie narody nie są bardzo liczne, bo ledwo po kilkaset osady (w osadach) po lasach porozrzucanych mieszkają.

Z Kazania do Tobolska liczą przeszło 300 mil europejskich, i na samej tylko drodze znajdują się niektóre bardzo rzadkie tylko mieszkania, miasteczka i kolonie z ludzi na zsyłkę posłanych, dla utrzymania samej tylko poczty na przejazd w dalsza Syberię. Poczta bardzo tania; kosztuje jedna kopiejka na wiorstę , a wiorst w mili liczy się 7, a na powrót z Syberii do Moskwy w dubelt. Jadąc tak traktem nad rzekę wielka Kamą część narodów Bucharskich część Kałmuków mieszkają. Wiele widzieć się daje różnych ruin, z ogromnych murów zwaliska i kamieni, postrzega się też Cyganów nad tą rzeką mieszkających.

W tejże podróży napotkałem do dwóch tysięcy Polaków, którzy byli pędzeni ku Czarnemu Morzu na okręta. Kolonie znaczniejsze na tym trakcie są: Iszyńsk, Krasnołoboda, Jumeń, Tara, Turyńsk i inne tym podobne.

Te wszystkie kolonie są osadzone ludźmi nieszczęśliwymi na zsyłkę powysyłanymi, dziś już są rozmnożone, uprawiają część roli, bawią się polowaniem z łuków i tym podatki opłacają.

Przywieziony byłem do Tobolska a po dwudniowym tam pobycie wieziony byłem dalszą droga do Irkucka. Na tejże drodze napotkałem po kilkaset ludzi obojej płci na zsyłkę pędzonych ku Irkuckowi, przy małej bardzo straży, których od kolonii do kolonii przesyłają i ledwo w końcu trzeciego roku z Europy do Irkucka przybywają. Uciec tam żaden nie może, gdyż nigdzie nie masz pobocznych kolonii; prócz na jednej chyba drodze, która przez Piotra Wielkiego tymi dzikimi i ciemnymi lasami robiona do Irkucka. Te kolonie osadzone tylko dla samej poczty: gdyby zaś który chciał z niewolników w bok gdzie się schronić do lasów, zostanie od zwierząt zjedzony.

Na połowie drogi do Irkucka tych niewolników rozdzielają, z których jednych oddają do kopalni, niektórych osadzają na koloniach pustych, innych zaś do fabryk jako to do Minużyńska, Barnaul, Ekaterynburga, w tych trzech miejscach biją pieniądze miedziane pod znakiem dwóch soboli, i ta miedź z Syberii nie wychodzi, ponieważ w niej znajdują się cząstki złota i na granicy rewidują. Z tymi niewolnikami ciągną losy i dobierają małżeństwa, ślub daje kapitan sprawnik, dopiero w kilka lat kiedy się zdarzy, Pop stwierdza. I takim sposobem od Piotra Wielkiego osady się duże poformowały. Ojcowie tych kolonistów byli bez uszu i nosów, dzisiejsza potomność jest zdrowa; biorą ich w rekruty do komend Sybirskich. Cerkwie są bardzo rzadkie; księża posłani na Syberię jeśli mają synów, posyłają ich do Tobolska albo Irkucka do wyświęcenia.

Gdy byłem wieziony pustynią, dawani konwoje, gdyż na trakcie ku Kiachcie do granic chińskich często bardzo napadają karawany kupieckie, które idą z Moskwy. Są to rozbójnicy, którzy posłani do różnych kopalni i fabryk uciekają, łączą się z inną dziką hordą, mają mieszkanie swoje zimą i latem po lasach głuchych i niedostępnych. Życzyłem sobie w tym czasie, aby już rozbójnicy mogli napaść i mnie odebrać, lecz mój oficer zapowiedział mnie uczciwie, gdyby w przypadku mieli napaść, ma rozkaz sekretny, mnie pierwszego zabić; i potem już nie życzyłem, aby podobny wypadek mógł się zdarzyć.

Gdy w tej drodze zachorowałem śmiertelnie, chciałem, aby z kilka dni oficer mógł się zatrzymać; lecz odpowiedział mi na to: widzę i wchodzę bardzo w stan twój dzisiejszy, lecz ma rozkaz nigdzie się nie zatrzymywać, a w przypadku śmierci, ciało moje powinien zawieźć do miejsca przeznaczonego. Włożony zostałem do kibitki chory i wieziony w dalszą podróż do miasta Niższy Udyńsk, koło którego mieszkają narody Tunguzy, Karagazy, mają stada wielkie reniferów i przyjeżdżają często do tego miasta reniferami. Zimą i latem w lasach i pomiędzy górami mieszkają, namioty mają z futer i palą ogień w środku, koło którego się ogrzewają i u wierzchu tego namiotu odkryta jest dziura, którędy dym wychodzi. Gdy wypasą miejsce jedno, to jest mech biały, który gdy wyjedzą, zabierają cale swoje domki i z taborem swoim przenoszą się w dalsze miejsca. Wybiwszy zwierza pobliższe, jedzą bez żadnego braku. Zabierają dzieci, swoje rekwizyta i to wszystko na reniferach przewożą, które tak są zmyślne, że przechodząc przez gęste lasy nie obrażą przewożonych dzieci, które w krobeczkach są, do nich przywiązane.

W mieście zaś samym Udyńsku najwięcej mieszka ludzi posłanych na zsyłkę, dziś są bardzo bogaci, bo się bawią uprawianiem roli i handlem. Na drodze blisko Irkucka wiele bardzo przejeżdżałem kolonii, w których znajdowałem Polaków, Prusaków Szwedów. Ci ludzie zabrani byli w dawniejszej wojnie z Szwedami i Prusakami i nie zostali uwolnieni, gdyż podali ich za zmarłych, a dziś są znaczne kolonie ziemię uprawiające.

Zbliżyliśmy się już o pięćset wiorst ku Irkuckowi, stanęliśmy na dwudniowy wypoczynek. Kolonia była dość znaczna, w której i sąd niższy znajdował się. Że żołnierze byli sfatygowani i pokaleczeni od wywrotu kibitki, oficer uczynił rekwizycję i dano wartę miejską. Złączyli się pod komendę mego oficera w drodze do transportowania do Irkucka.

1. Dominikanin Przeor Rakowski

2. Horodeński z Mińskiego

3. Jan Zienkowicz i dwóch zaściankowych szlachty z pod Oszmiany w żupanach płóciennych, którzy uprawiali rolę, a najniewinniej zostali wzięci, dlatego, że mieli nazwiska niektórych dwóch naszych magnatów w Smoleńsku, na których miejsce zamienieni zostali, bo tamci się opłacili.

Ostatniej nocy po spoczynku, gdy już nazajutrz mieliśmy się do podróży, poczty i konie już w nocy były gotowe przed domem, warta miejska, żołnierze i my spaliśmy dobrze, ogień regularnie palił się noc całą, gdzieśmy tylko nocowali. Tej samej nocy oficer wstawszy cichaczem zgasił ogień; gdy już dzień nastał już poczty były zaprzężone, wstaje, porywa się nasz oficer, wpada niby w konwulsje, zżyma się, szuka po łóżku i powiada, że pugilares mu został ukradziony, w którym były nas wszystkich pieniądze, jakie tylko kto miał, ponieważ niewolnikowi nie wolni ich mieć: pieniędzy skarbowych też miał bardzo wiele, to jest na pocztę do Irkucka na dwadzieścia dwa koni, gażę na całą komendę na sześć miesięcy i na powrót dla siebie z Irkucka do Smoleńska, który sam ukradł, wyszedł w nocy i podłożył pod kamień blisko przewozu, którędy mieli przejeżdżać, o czym później się dowiedziałem.

Sprowadza niższy sąd do naszej kwatery, każe siebie rewidować, nas wszystkich i rzeczy nasze. Sąd niższy nic nie znalazł, tylko księdzu przeorowi jeden z tych ichmościów ukradł zegarek. Posłali natychmiast oficera-kuriera do Irkucka z doniesieniem o przypadku, że wiezie bardzo ważnych i sekretnych aresztantów i nocujących w kolonii, która osadzona samymi złodziejami i rozbójnikami, przy ichże straży okradziony został i nie ma za czym dalej wieźć aresztantów; do tego jeszcze zebrał zaświadczeń od mieszkających tam niektórych małych kupców, że kilka im takich przypadków w tej kolonii z innymi zdarzyło się. Kurier powrócił z pieniędzmi na pocztę z zaleceniem prędszej jazdy.

Przywiezieni zostaliśmy 5 miesiąca przed Irkuck, przed którym wielka rzeka Angara znajduje się, której, jako powiadają, w całej Europie nie ma, tak bystro bieżącej bo więcej mili w górze stoją statki, którymi w oka mgnieniu przewożą do Irkucka. Rzeka ta wypada spod gór wyniosłych bardzo od Chin leżących.

Spotkał nas komendant na brzegu, kiedyśmy się przewieźli i każdy osobno był wzięty, jeden o drugim już nie wiedzieli, ja moich kompanów już odtąd więcej nie widziałem; wzięty pod nową straż i osadzony w domu kupca jednego, byłem bardzo słaby i niespokojny rozumiejąc, że tu się odkryć może przeznaczenie moje. Był to dom prawie nie mieszkalny, gdy sam Pan tego domu handlem się bawił. Sala była bardzo pięknie umeblowana i kilkadziesiąt drzew chińskich w wazonach stało. Drzewa najpyszniejsze dotykały się prawie samego sufitu, byłoby to miejsce dla mnie rajem, gdybym sam nie był niewolnikiem.

Komendant miasta bardzo ludzki człowiek przysłał mi jeść ze swojego stołu. Nie było sztućców tylko sama łyżka, gdyż niewolnikom nie daje się noża nigdy. Nazajutrz odwiedził mnie tameczny doktor, człowiek bardzo uczciwy, nowowyszły z akademii petersburskiej, ożenił się w tym miejscu z najpierwszego kupca córką, który dostał rangę pułkownika i krzyż za wynalezienie wiele wysp na oceanie. Przed moim wyjazdem w dalsza podróż, ponadawał mi bardzo wiele lekarstw, ostrzegając abym to menażował, bo już tam dalej ani lekarstwa ani doktora nie znają.

Zapytał mi się, co ja zwykłem pijać z rana? Odpowiedziałem, że dawniej pijałem kawę, dziś o tym zapomniałem. Dał mi na samym wyjeździe wór wielki skórzany, mocno zawiązany, zalecając abym te ziółka zażywał codziennie wiele chcę. W drodze gdym rozpakował, znalazłem na miejscu ziółek kilka funtów kawy tartej surowej, i głowę dużą cukru. Kawa i cukier jest rzecz bardzo droga w Irkucku. Na wyjeździe samym przyszedł Komendant i przyniesiono za nim futro ze skóry jeleni, włożono do mojej kibitki. Zadziwiło mnie to bardzo, że jesień jeszcze była niepóźna i dość było ciepło, a mnie dają futro: na co odpowiedział Komendant, że za kilka dni spotkam się z zimą, co się tak stało, bo za tyleż dni już coraz dalej były znaczne mrozy i to futro bardzo się przydało.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

DZIENNIK PODRÓŻY...

NASTĘPNY ROZDZIAŁ