ROZDZIAŁ II. 
NIEWOLA

 

Gdym był wieziony z placu bitwy z tylu ranionymi, ponieważ poranki były już zimne odzienia brakło, bo byliśmy odarci do nagości, poruszeni jednak ludzkością dali rannym i zdrowym skóry bydlęce brudne i mokre, gdyż tego mieli pod dostatkiem w stosach ułożonych z zabranego i zarżniętego bydła. Był wówczas Komendantem nad niewolnikami Jenerał Chruszczew i Bagrejew Brygadier. Marodery nic nie zostawiali po domach, zabierali stada bydła, srebro, miedź i co tylko znaleźli. W wielu miejscach, same Panie po chłopsku ubrane po swoich wsiach między poddanymi przebywały; w wielu też miejscach męczono komisarzów lub ekonomów przez Panów zostawionych, aby wydawali, gdzie są sprzęty pochowane.

Przyprowadzony do dawnego z miast polskich Kijowa, prowadzony byłem wspólnie z trzema naszymi Jenerałami, którzy byli zabrani w tejże batalii:

1mo. Jenerał Sierakowski

2do. Kniaziewicz

3tio. Kamiński

Ci zaraz po przybyciu do Kijowa zostali wolnymi jako jeńcy z pozostałej Polski zabrani, a mnie przywłaszczyli za poddanego jako wyszłego z ich kraju z wojskiem buntownika. Natychmiast zostałem odłączony od moich kolegów, osadzony pod ścisłą strażą w starym i wilgotnym gmachu. Już nie miałem żadnego towarzystwa; ani też warta chciała do mnie gadać, ani odpowiadać. W takiej sytuacji byłem utrzymywany przez dni kilka. Oficer garnizonowy miasta, mający inspekcję nade mną, przyprowadził żonę swoją, abym u niej jej własnej roboty kupił kapuszon, przymuszony byłem ostatnie kilka rubli oddać, aby serce jego zmiękczyć, ale to nic nie pomogło. Kiedym był wieziony przez Kijów postrzegłem moich żołnierzy przy publicznych robotach i wielu znajomych dystyngowanych szlachty, postrzegłem bardzo wiele rabunków w stosach leżących, broń, armaty i wiele innych znaków wojennych; niech tu każdy czuły wchodzi, co to był dla mnie za widok okropny?

Szóstego dnia w nocy porwany w kibitkę, która miała model kufra, obita w koło skórami a w środku żelazna blachą, z boku tylko okienko dla podania wody albo jedzenia, w spodzie druga dziura dla spadu.

Ten kufer był bez żadnego siedzenia, ani jeszcze byłem z ran wyleczony, dawano mnie wór z słomą i włożony był na mnie tytuł aresztanta sekretnego z numerem tylko bez imienia. Jest to u nich w takim rodzaju aresztant największy kryminalista, z którym nikt pod największa kara nie może rozmawiać; ani też wiedzieć jak się nazywa i za co wzięty. Z Kijowa do Smoleńska byłem przywieziony siódmego dnia dniem i nocą. Na zmianie poczt wszędy się lud zbiegał dla ciekawości, co by to było zamkniętym w tym kufrze, ile że dwóch zbrojnych na wierzchołku tej kibitki siedziało. Szóstego dnia posłyszałem turkot bruku, był to Smoleńsk. Wysadzony w nocy przy jakimsiś ogromnym i starym murze, usłyszałem szczęk broni, postrzegłem tłumy żołnierzy i byłem prowadzony długim a wąskim korytarzem i osadzony w jednej wąskiej framudze przy straży kilku żołnierzy i przy świetle lampy czarnej. Były tam dwa okna z kratami żelaznymi przebijane czarnymi deskami, aby nigdzie dzienne światło wchodzić nie mogło. Trzeba było zgadywać noc lub dzień; warta ani słowa nigdy do mnie mówić nie chciała. Smoleńsk (ach, wzdrygam się wspomnieniem i tytułu mu dać nie potrafię!) było to miejsce pożerające różnymi nieszczęściami i męczarnią naszych rodaków, w którym tyle tysięcy poczciwych Polaków było dręczonych: wiele z nędzy, wiele z wilgotnych murów, wiele podręczonych umyślnie poginęło.

Ja w tej mojej framudze przebywam. Pytam się kiedy jest noc, a kiedy dzień? Ale mi moja straż nie odpowiada; tylko po tym dystyngowałem dzień od nocy, kiedy mi jeść przynoszono. Nie dawano mi ani grabek, ani noża, i wszędy ze ścian wyjmowano gwoździe, Żebym sobie śmierci nie zadał. Straszyli, że mnie jeszcze coś gorszego czeka, lecz w końcu już z tymi strachami i bojaźnią oswoiłem się. Kiedy się wszystko uciszyło, sypiać nie mogłem: słyszeć mi się zdawało poza innymi murami obok mnie jakieś różne bicia, katowania i szczęk kajdan, co bardziej mnie jeszcze wybijało ze snu; tysiąc imaginacji roiło się, abym ja na tę kolej nie przyszedł, ale szczęściem dowiedziałem się, że to byli kryminaliści i był razem złączony dom poprawy.

Myśl zawsze w trwodze: nie wiem, co mnie w tym miejscu czeka. Wiem, że tylu siedzi Polaków, a nie mogę wiedzieć, którzy są co w ziemi robią i jak są utrzymywani; czy były już egzekucje jakie z nimi, dość, że w takiej niewiadomości i niepewności utrzymywany byłem przez cztery tygodnie. Na początku drugiego tygodnia przybywa Komendant do mojego więzienia, który nad wszystkimi niewolnikami miał dozór. Nie był to człowiek, ale tygrys, czyli zwierz drapieżny bez żadnej moralności: on się przykładał do nędz i nieszczęść biednych więzionych Polaków. Był to moskal rodowity. Tenże zacny człowiek zabiera mnie w swój powóz, wiezie, ale ja nie wiem dokąd, rozumiem że na śmierć. Długo czas nie widziałem światła, co mi się wszystko śmiesznie wydawało, mniemałem, że całe miasto w koło lata i ja z powozem. A gdy obwiózł mnie kilka razy po wielu ulicach, w końcu przywiózł mnie do wysokiego i wspaniałego domu, powiadając, że to jest Imperatorowej Dworec i mnie tu dla rozrywki przywozi.

Gdy mnie wprowadził do jednej wielkiej sali, znalazłem w końcu, że to było sądownictwo, do którego mnie kazano zbliżyć się, a że byłem jeszcze słaby z ran niewygojonych, kazano mi dać krzesło i usiąść. Zapytany byłem najprzód od nich o moim urodzeniu, religii, latach i całym ciągu życia. Szczęściem moim było, żem był ostrzeżony od Kapitana Mało-Rosjana, który mnie wiózł z Kijowa do Smoleńska, nauczył mnie, aby zawsze jednego słowa i eksplikacji trzymać się i mimo zbijania i strachów zawsze trzymać się jednego.

1 Byłem pytany, czy przysięgałem? Opowiedziałem, że w ciągu służby mojej dwudziestoletniej kilka razy przysięgałem, niby nie rozumiejąc, czego oni chcą.

2 Zapytano mnie się znowu: ale ostatnia przysięga jaka była? Ja jeszcze nie rozumiem - odpowiadam, że ostatnia była najważniejsza, że ojczyzny mojej do ostatniej kropli krwi bronić i zastawiać będę - rzekli oni, ale nie o to się pytamy: ale Monarchini naszej czy przysięgałeś? Odpowiedziałem, że to był gwałt i przemoc. Zapytano mnie się: a to masz za rzecz małą? Odpowiedziałem: że miłość ojczyzny mojej kazała na to zapomnieć, na co oni oburzeni zostali i serio z miejsc swoich powstawali. Kazano mnie w tym momencie odwieźć do mojego pierwszego więzienia. Na trzeci dzień stawią powtórnie przed tym samym sądem i zadają nowe kwestie.

1 Kto mnie uwiadomił o rewolucji i kto ze mną był w porozumieniu z obywateli kraju zabranego, albo kto mi dawał pomoc i kto o tym wiedział. Odpowiadałem zawsze tak podług honoru. Niech mi tu największe skarby i tysiąc śmierci obejmą, człowiek jestem z honorem, niewinnych nie mogę kompromitować, że nikt z obywateli o tym nie wiedział i żaden mi pomocy nie dawał pomocy, bom mało jeszcze obywatelom był znajomy. I że ja z litewskiej prowincji do tego kraju z brygadą przybyłem, ale miłość ojczyzny, rozpacz i ażard wskazały mi drogę. - Podniosłem mój głos do prezydującego z czułością, że jestem uczciwy oficer wzięty na placu boju, raniony, a tak jestem po barbarzyńsku traktowany i skończyła się ze mną inkwizycja. Kazano mi samemu napisać całą awanturę i przeniesiono mnie już z pierwszej ciemnicy do jednej ogromnej sali, w której było czterdzieści okien dużych i cztery piece. Była to sala, gdzie co kilka lat zbierała się szlachta na obrady wyborów czyli sejmików. Zimno nie do wytrzymania; 30 kopiejek miedzianych na dzień, z których trzeba było wystarczyć na życie, odzienie i aptekę. Drzewa kazałem mojej warcie po trzy kawałki wkładać w piec: jak się nagrzało kilka cegieł, wchodziłem w piec aby się ogrzać. Sposób pieców był taki, że ze środka palono. Zachorowałem w końcu tak śmiertelnie, że nie obiecywałem sobie życia dla zimna, głodu i nędzy. Prosiłem przez Komendanta do spowiedzi, ile ze w tym miejscu była katolicka kaplica i Bernardyn przez niektórych Polaków dawniej zabranych był utrzymywany. Nie pozwolono mi i księdza z przyczyny, aby na spowiedzi nie komunikować się w jakich sekretach lub nie zażywać jakiej rady. Przychodziło już do tego, że umierać bez spowiedzi byłem przymuszony, lecz Opatrzność zachowała lubo na gorsze dla mnie, w przebywaniu znoszenia tylu następnych okropnych doświadczeń. Po kilku dniach poruszeni ludzkością, widzieli, ze z samego zimna trzeba było życie kończyć, przenieśli mnie z tej ogromnej sali do jednego starego domku murowanego za żelazną kratą, gdzie już było cieplej. Widok z mojego okna był na cmentarz; bawiły mnie często pogrzeby i śpiewania popów.

Drugi spektakl miałem, że w tym klasztorze czernice, czyli mniszki, często widywałem jak spuszczały z swoich okien drabiny do wychodzenia z klauzur; jedna drugiej pomagały. O tych pobożnych mniszkach wiele innych zdarzeń słyszałem z opowiadania mojej warty. Miałem już w tym trzecim więzieniu oddanego unteroficera i czterech gemejnów, która to warta co sześć dni odmieniała się. Jeśli na szczęście moje jaki poczciwy był unteroficer, to mi wolno było do nich przemawiać i onym do mnie wzajemnie: a za to, ze czasem wolno choć przez kratę patrzeć, trzeba było zapłacić część na żywność dawanych mi pieniędzy i to zaklinano mnie, abym się czasem nie wydał przed Komendantem, że ze mną rozmawiają bo mnie wypytywał raz w tydzień. Było w tym mieście do kilku tysięcy Polaków więźniów: część za opinię krajową, część z krajów dawnych zabranych w niewolę. Każdy uczciwie był utrzymywany, podług przepisów, ja tylko prawie jeden z rodzaju więźniów dystyngowałem się jako ten, który zbuntowałem wojska i wyszedłem na czele ich i biłem się z Moskalami, skąd za mną inne regimenta i brygady ruszyły. Dawano mi dwie potrawy na obiad, a jedną na kolację, a resztę pieniędzy na drwa i aptekę. Lampa w izbie była ze skarbu, która regularnie całą noc palić się musiała. Oskarżony zostałem przez niegodziwego unteroficera, że zrobiłem sobie ekran z chustki i przez nienawiść zasłaniam się od nich. Na drugą noc postrzegam, że na moich nogach siedzi żołnierz: porywam się i pytam, czego tu siedzisz? Odpowiada mi , że mu kazano dzień i noc na mnie patrzeć, dla czego ich nie lubię, co dla mnie było największym tyraństwem. Co dzień przychodząca warta anonsowała mi, chociażem się ich o nic nie pytał, że tego dnia tylu Polaków zaknutowali, tylu powiesili, co fałszem było, ale umyślnie mi tak kazano gadać.

Do tego miasta przypędzono razem do trzech tysięcy lub więcej żołnierzy, część z dezarmowanych wojsk, które były do ich kraju wzięte, część w bataliach różnych zabrana. Przypędzono tych nieszczęśliwych nagich, bosych, w największe mrozy, z których połowa umarła, gdy byli prowadzeni, Część znaczna posłana została na okręty. Kilkaset jednej nocy prawie umarło, gdy będąc zapędzeni do nowych murów świeżo napalonych, wszyscy prawie zagorzeli, z których bardzo mała liczba została się.

Byłem chory w Smoleńsku, i gdy doktor już zadecydował, że żyć nie mogę, odwiedził mnie Komendant i dla skonsolowania mi powiedział, że jest tu mój kamerdyner Szmigielski, który już trzy miesiące siedział, a ja o niczym nie wiedziałem. Ten poczciwy człowiek po batalii Maciejowickiej wziąwszy paszport u Jenerała Suwarowa i ze czterysta dukatów, jeździł po Moskwie i innych fortecach szukając mnie i przez życzliwość chciał być przy mnie. Przysłał do mnie Komendant onego, odebrawszy jemu pieniądze, ponieważ aresztant (podług nich) mieć tego nie powinien. Z tych pieniędzy zabranych mój wierny kamerdyner stracił do sta dukatów na różne podróże, zostało mi się trzysta, z których Komendant do mojej niewolniczej gaży po kilka rubli dodawał. Już zacząłem mieć lepsze wygody i cieplejszą stancję i aptekę miałem już czym zapłacić.

W czwartym miesiącu mego pobytu w Smoleńsku przyszedł rozkaz Katarzyny, aby wszystkich jeńców Polaków rozwieźć na różne miejsca, dla mnie zaś ukaz oddzielny, żeby imię moje odjąć, dać tylko numer więźnia, pod tytułem bezimiennego, odłączyć od wszelkiego towarzystwa ludzi, aż do dalszego rozkazania i posłać do niższej Kamczatki.

Po oznajmionym ukazie Imperatorowej Katarzyny drugiej, rozłączono mnie z moim kamerdynerem Szmigielskim, z którym co się działo lub dzieje, dotychczas nie mam wiadomości.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

DZIENNIK PODRÓŻY...

NASTĘPNY ROZDZIAŁ