KSIĘGA WTORA [2]

Snadź jakiś ksiądz we Włoszech widząc kiedy zbrodnia kat wyświecając z miasta, okrutnie siekł miotłami, użalił sie go, bo ten zbrodzień nieborak, chocia miał grzbiet barzo zraniony, wszakoż przedsię pomaluczku szedł, nie inaczej, jedno jako kiedy owo kto przechadza sie z roskoszy, i rzekł k niemu: Niebożę stradny, dźwigaj spieszno te nogi, a co naprędzej zbądź tej boleści i sromoty. Obróciwszy sie on zbrodzień patrzał pirwej chwilę jakoby s podziwieniem na księdza, nic nie mówiąc, a potym tak rzekł: kiedy ciebie księże będą chwostać, pójdziesz ty, jako będziesz chciał, a teraz daj mnie pokój, iż ja idę, jako mi sie podoba.

A drugi, tez ksiądz, a jeszcze ktemu opat, będąc przy tym, kiedy Książę urbinskie radziło sie, coby s tą ziemią czynić miał, którą było wykopano zakładając fundament pod pałac urbinski, barzo to łatwia powiedział, gdzie ją podzieć. Roskaż oto w. m. wykopać wielki dół, a tam bez wielkiego łamania głowy wysypać sie ziemia ta może. Rozsunąwszy sie książę odpowiedział mu: a tę ziemię, gdzie podzieć będzie, którą czyniąc dół, wykopają? Każ, powieda, w. m. tak wielki dół wykopać, iżby tam oboja ziemia wsypać sie mogła. Owa chocia książę rozwodziło mu to, iż, im więtszy by sie dół kopał, tym by więcej ziemie na górę wychodziło; żadną miarą inaczej rozum jego niemógł pojąć, ani tego dal sobie powiedać, aby niemógł tak wielkiego dołu wykopać, w któryby i stara i świeża ziemia weszła. A wszytko powiedał, kiedy go dojeżdżano, każ przeto w. m. więtszy dół wykopać. Powiedają to o Wenetach, iż drugi i umrze tak a jako żyw na koniu nie siedział.

Także też jeden mając na daleką drogę jechać, prosił drugiego, który przy pośle do Niemiec jeżdzał, aby mu wszytko spisał, czegoby na drogę trzeba. Ten nie patrząc, co za czym idzie, zgoła tak pisał, jako mu co na mysi przyszło, i począł rejestr: Item ostrogi, Item bóty, Item tłomok i dalej co tam stało. Co gdy on, który sie na drogę gotował, wszytko skupił, wyjechał do Mistrza, miasteczka na brzegu, skąd już w drogę wsiadać miał a na zajutrz wziął rejestr w rękę i czyta: Item ostrogi, i każe słudze, żeby mu ostrogi przypiął; sługa powie, panie, źleć, bóty pirwej musi obuć. Powiedział pan: już ty mnie nie ćwicz, dalej ten bywał, niż ty, kto mi to pisał; sługa nie przeciwiąc sie panu, ostrogi przypnie, i poszli zasię do rejestru, gdzie stało we wtórym rzędzie: Item bóty. Dajże sam teraz dopiero bóty, rzekł pan. Gdy do obuwania przyszło, co czynić, żadną miarą z ostrogami tam nogi nie wnidą. Daj sam noża, Wenet powiedział, i hnet bóty rozerznął, a potym włożywszy tam i z ostrogami nogi, rzekł do sługi: otoż widzisz, że tu dobrze pisano, bo ten bot zakryje ostrogę, iż sie nie ubłoci.

A drugi zasię takież Wenet wsiadszy na koń, a trzymając go barzo na wodzy, bodł gi, żeby szedł, a koń s nim wspak, aż ku domowi jednemu przyszło, a ten dopiero zaparwszy nogą o węgieł a niechcąc jakoś wodzę puściwszy pchnął konia sobą, iż z miejsca postępić musiał, i rzekł: to ten djabeł by barka, z miejsca nie pojdzie, aż popchniesz.

Rzekł tu pan Wapowski: czemu w. m. nie powiesz onej o FIorentynie. Odpowiedział pan Derśniak: Niepomnię, która to. Ale powiedz ją w. m. sam. Zatym pan Wapowski: Florentynowie walcząc przeciwko Pizie miastu, wydali byli pieniądze wszytki s pospolitego skarbu tak iż niebyło się już dalej do czego sięgnąć, a wojna stateczna dopiro sie w ten czas poczynała. Owa nielza jedno wdy o tym radzić, gdzie a jako pieniędzy dostać. I hnet zezwawszy radę, kazano każdemu powiedzieć swoje zdanie o nabyciu pieniędzy. Gdy ten to, ów owo powiedział, przyszło na jednego starca, który z wesołą twarzą tak rzeki: Nalazłem ja w swej głowie dwie łatwie drodze, iż w krotkim czasie barzo wielkie pieniądze zebrać możem. A to tak. Nasza intrata - prawi - najpewniejsza jest ze cła bram florenckich. Otóż co teraz jest jedennaście bram w mieście, to ich kazać druga jedennaście uczynić, i przybędzie nam tyle intraty, ile jej pirwei było. Druga jest droga. Roskazać hnet, aby we trzech abo we czterych naszych miasteczkach mińcę bito, nie inaczej, jedno jako w samej Florencyej, a iżby ustawicznie i we dnie i w nocy robiono, a nic inego, jedno wszytko czerwone złote; to hnet i bez wielkiego nakładu pieniądze będą.

Gdy sie tu każdy mądremu temu wynalaskowi rośmiać musiał, powiedział pan Bojanowski: I toć była nie najgorsza, którą ja sam w drodze s Krakowa do Wielkiej Polski jadąc słyszał. Chłop jeden (bywszy w Krakowie na ten czas, gdy posłowie Książąt pomorskich Królowi imieniem panów swych w pół rynku hołd podług zwyczaju czynili) przed drugiemi w karczmie powiedał, jako tam na wiele czystych rzeczy patrzał, jako król w dziwnym ubierze wysoko siedział, a panowie niżej około niego, jako siła barzo ludzi pięknie ubranych, na koniech, pieszo, we srebrze, we złocie widział, i dziwnego sie grania nasłuchał, tak, iż mnimał, by był w raju. W tym spytał go chłop drugi, coby wdy tam najosobniejszego widział. Odpowiedział: było sie tam na wszytki strony czemu dziwować, ale miedzy inemi rzeczami to mi sie najdziwniejsza zdała. Człowiek jakiś przy drugich, którzy grali na surmach, na potwornej grał trąbie, tak, iż co raz to jej sobie niemal pół łokcia w gardło puszczał, i zaś wyjmował, i zaś znowu wpychał. Niewiem, aby co dziwniejszego na świecie być mogło. Owa kmieć głupi mnimał, aby owa część puzana, która sie i tam i sam pomyka, w garło wchodziła.

Zatym pan Derśniak jął swoje prowadzić, mówiąc: Co sie zasię wydwarzania tycze, kiedy jest mierne, tedy człowieka, który onego ducha, mierzy, ale gdy wydwarzanie wynidzie z miary, uśmiać sie mu człowiek musi. Jako gdy więc owo kto około wspaniałej swej myśli powiodą, około dostatku, bo ja pomnie jednego, który po trzydzieści czerwonych złotych na szańc w warcaby grac niechciał, powiedając, a co to jest, wszak po tak małe grać, jakoby wszy bil; więc zasię, kiedy kto powiodą około swego męstwa, około zacności domu, abo białegłowy kiedy powiedają około cudności, około swych obyczajów, czego niemogą jeść, na co niemogą patrzyć, czego niemogą słuchać, o czym niemogą myślić, zawdy takowe zbytnie wydwarzanie, abo jako sameż białegłowy zową, przequinty śmiech za sobą ciągną. Jako niedawno jedna pani powiedziała, gdy jej pytano na jednej biesiedzie, o czymby sie zamyśliła i przecz by była złej myśli. Atoli - prawi - myślę sobie, kiedy na sąd Boży przydzie, iż tam wszyscy ludzie nago stanąć mają, wielki frasunek s tego mam, iż też ciało moje, jako i inych ludzi, nagie ma być widziano. A ile kroć na to wspomnię, zawdy złej myśli być muszę. Zasię gruby kłam, rymownie złożony, ten też, jeśli co, człowieka rozśmieszy.

Dziś trzeci dzień, powiedał jeden z naszych, iż chłopi, idąc ze wsi na jarmark, który był w kilku milach, opóźnili sie, że w boru zostać przez noc musieli. Więc, iż było w gromnicach, kiedy wilcy stadem chodzą, radzili miedzy sobą jakoby noc tę przespać, a wilcy żeby którego z nich nie zjedli. Jeden powiedział: Niećmy ogień, a nie śpijmy. Odpowiedziano mu, iż tak źle, bo rychlej wilcy do ognia przydą. Wyrwał swoję drugi, powiedając: Składźmy sie - prawi - kołom, iżby jeden drugiego głową dotykał, a tak, jeśliby którego z nas wilk za nogę popadł, uczuje podle niego drugi; zganili drudzy i tę radę, mówiąc: Kiedy sie - prawi -roześpim, wnet głowy daleko od siebie będą, w tym mogą wilcy przypaść, i wyjąść z koła dwu i trzech, że drudzy nie uczują. Owa po długim rokowaniu naostatek poradził tak jakiś starzec, wieść na które wysokie drzewo, a tam nieśpiąc dnia czekać. I uczynili tak, porąbili hnet dwie sosni, a uczyniwszy na nich karby, jakoby stopnie, na jedne wysoką sosnicą po nich wleźli, i tam przez noc byli, obaliwszy sośnie na ziemię. Nazajutrz, gdy nie wszytcy mogli być tak czerstwemi (zwłaszcza iż było miedzy nimi nieco starych mężów), żeby na dół bez pomocy zeszli, obrali miedzy sobą kilku co czerstwiejszych, a duższych, aby najpirwszy, mocnej sie gałęzi ujął i trzymał, a drugi jego nóg, a zasie trzeci wtórego nóg, aż tak do ziemie, a po tych dopiero owi leniwi, jako po drabinie, aby na dół schodzili. A gdy przyszło do tego, że drudzy po onych spiętych już z góry leźli, począł ten najwyższy wołać: spieszcie się, daj was zabito, bo mi tak barzo ciężko, iż ledwe sie już gałęzi trzymam. A jeden s tych, którzy leźli, rzekł: Bracie, nie łaj, wszak jeślić ciężko, a słabo trzymasz, popluj rąk sobie; a ten, gdy chciał usłuchnąć rady ze wszytkimi zaraz gruchnął o ziemię, kto szyję, kto rękę, kto nogę złamał, ledwo podobno jeden abo dwa wrócili sie do domu. Drugą taką, też niebarzo podobną ku prawdzie, powiedział raz jeden Włoch za prawdziwą, jako widzial w Portugaliej małpe daleko rozną od tych, które widamy, s tych nowo nalezionych wyspów przywiezioną, która barzo dobrze szachy grała. Owa jednego czasu grał s nią przed królem portugalskim ten ślachcic, który ją stamtąd przywiózł. Małpa uczyniwszy kilka scia, barzo misternego, za którym musiał on wniść do ciasnego kąta, naostatck dała mu met. A dobry pan rozgniewawszy sie, jako więc bywa, kto met weźmie, wziął swego króla w rękę, który był dobrze spory, jakie szachy u Portugalczyków bywają, i uderzył nim w łeb ubogą małpę. Małpa skoczywszy na stronę jęła wrzeszczeć, jakoby miała upominać sie sprawiedliwości u króla o niesłuszne uderzenie. Po wtóre ją zasię wyzwie on ślachcic, a ta zbraniawszy sie długo przez znaki, nakoniec wdy namówić sie dała, i jęła je grać znowu, tak dobrze, że go jako i pirwej do złej toni przywiodła; nakoniec widząc, że mu już met jednym stąpieniem dać miała, chytrze obwarowała sobie, aby ją po wtóre nie bolało, pomaluczku prawą swą rękę, jakoby co inego czyniąc włożyła pod łokieć lewej ręki onego dobrego pana, którą rękę on, jako dclikat, położył był na poduszecce tafcianej, i prędko wyrwała mu ją s podręcza, a zaraz i lewą ręka dała mu pieszkiem met, i prawą włożyła sobie onę poduszkę na głowę, aby ta była jako tarczą na on szachowy raz, a potym uczyniła skok przed królem na znak zwycięstwa.

Ale kto sie takowemi powieściami chce ucieszyć do wolej i nauczyć sie czego, słuchaj onego nie ubogiego ziemianina, co na karasiu jeżdżą, a w szczuce nalazł jastrząba, a on kuropatwę skubie; i miał kiedyś lecowcgo, który w wozie ciągnąc kuropatw zawietrzył, a on nie będąc takim, wysiadł, i pięćdziesiąt ich kobiercem przykrył.

Wyrozumieliście już podobno w. m. co to są za trefne powieści, które na dostatecznym wypowiedzeniu rzeczy, która sie kiedy sstała należą. A teraz podźmy do tej trefności, która na jednym telko, krótkim, zwięźliwym, a s prędka rzeczeniu zawisła. A jako w pirwszej długiej a foremnej powieści, abo też i w contrefetowaniu kogo mamy sie tego strzedz, abyśmy w niczym nie byli podobni błaznom, tak też zasię w tym krótkim rzeczeniu ma sie Dworzanin wiarować, aby za jadowitego, a tego, który nie umie zatrefnować aż z uszczypkiem a despektem czyim niemiano, bo takowy złośliwy język godzien bywa przykrszego niż słowy karania.

S tych tedy trefności, które w krótkim rzeczeniu zależą, ta jest najsubtelniejsza, która s słowa abo rzeczy dwuwykładnej roście, iż ją człowiek na inaksze, niż rzeczono, wyrozumienie ułapi. Jako mając raz dworzanie jeść u pana Mikołaja Tarła, Chorążego sędomirskiego, pytał jeden drugiego przed królem stojąc: panie, a wszak u Tarła? Jaki taki odpowiedział u Tarła; aż do pana Reja przyszło, który, gdy go też spytano: panie a wszak u Tarła? on zaraz by z bicia ze dwu jedno uczynił słowo, i rzekł: wie ją djabeł, jać-em jej tam w ogon nie patrzał. Ale nie zawdy takowe rzeczenie trefne być może, więcej sie mu pospolicie ludzie dziwują, jako temu, które z bystrego rozumu pochodzi, niż aby mu sio barzo śmiać miano. A czasem ani kęs jeden ma śmiechu w sobie, owszem statek a powagę. Jako Scipionowi Africano na biesiedzie, kiedy mu sie kilka kroć wieniec na głowie przerwał, Licinius Varus powiedział: nie dziwuj sie - prawi - żeć nie w czas ten wieniec, głowa to bowiem wielka. Ku czci to było Scipionowi. Ale Czechowi jednemu nie barzo, o którym gdy była pirwej ta sława, jakoby miał zamek (który on był prze głód nieznośny, a niedostatek wody nieprzyjacielowi podał) przedać, a raz grając pisaną kilka kroć jakoś rychło jeden po drugim kartę przedał i zawdy sam najlepszą zrzucając, jeszcze musiał dawać niemałą pieniężną winę, jeden podle niego siedząc z żalu mu powiedział: Ba, to dziwna rzecz, iż sie to nikomu tu nie trefiło, jedno w. m. przedać.

Owa jakom pirwej powiedział, takowe zatrefnowanie z rzeczy abo słowa dwuwykładnego podoba sie skoro najbarziej ludziom, bo to nie leda rozum, który może rzecz, którą wszytcy jednako w ten czas rozumieją, ku inakszemu wykładu przyciągnąć; przeto też takie rzeczenie barziej dziwne jest, niż śmieszne, oprócz jeśli kniemu druga trefność przystąpi. Ale najpospolitsza trefność ta jest, kiedy człowiek na swe słowa daleko rozną powieść słyszy, niż ta, której czekał, a jeśli jeszcze przyłączy sie do tego dwuwykładne słowo, daleko rzeczenie będzie trefniejsze. Jako gdy jednego czasu Królowi J. M. przywiedziono było z Niemiec niemało pięknych frezów wronych, Król J. M. patrząc na nic z okna, radził sie s panem Koniuszym a s panem Oboźnym, coby za rząd dać na nie miał. Stanisław Białobocki niedaleko stojąc, a słysząc ono powiedział, ukazawszy na kilku trędowatych, którzy przed królem rzędem podle siebie stali: A to już jest - prawi - rząd czerwony gotowy i nie może być nad ten cudnieszy, jedno im kaźcie co rychlej twarzy połupić. By był Białobocki zgoła rzekł, iż s tych czerwonych twarzy każ wasza K. M. poczynić rzędy, było by było dosyć trefnie, bo by był król to usłyszał, czego sie słyszeć nie nadziewał: a sama ta rzecz, iż ze skór człowieczych rzędy być miały, ma śmiech w sobie, ale iż on, wziąwszy to słowo rząd, przystosował je ku inemu, i ukazawszy rząd, którym oni trędowaci stali, odmienił własność słowa, przeto dla tej wtorej trefności z dwuwykładnego słowa rzeczenie było daleko trefniejsze. Jako i to drugie. Pan Kozieł, ziemianin sędomirskiej ziemie, będąc w Wiznie na rocech przy przyjacielu, s którym ani do gospody ssiadając wszytek dzień strawił, gdy sie już było zmierzkło, szedł sam, sług nie czekając do gospody swej, której nie wiedział. Owa pytając sie to tego, to owego trefi na jakiegoś pachołka i mówi mu: Towarzyszu, nicwiesz, gdzie tu moja gospoda? A on rzekł: a ktoś ty? Odpowiedział: jam jest Kozioł. A pachołek zaraz: kiedyś kozieł, tedy w chlewie twa gospoda. To tu i usłyszał taką odpowiedź, jakiej nie czekał, i to słowo dwuwykładne Kozieł śmiechu przysporzyło. Ale tę rzecz pan Jan Kochanowski w swoich fraszkach barzo tremie wierszem powiedział.

Więc iż takowego dwuwykładnego rzeczenia siła jest sposobów, dla tego dworzaninowi bacznie w tym postępować przydzie, aby uważył, co może być trefnie, a co, jakoby drwa gryzł, i co łatwie ku rzeczy przypadnie, a co sie nieda pociągnąć ani nachylić; a pilnie przysłuchywając sie każdego powieści, umiał ułowić sobie takie rzeczenie bez obrazy, jakom i pirwej powiedział, osoby której. Nie tak, jako jeden uczynił, co do przyjaciela swego, który był ślep na jedne oko, prawie w ten czas przyszedszy, kiedy każdy gość u niego s tych, których był na obiad naprosił, miejsce swe zasiadł, chyba stołek przed stołem na kraju stal dla gospodarza, gdy gospodarz, jako przystało, prosił, aby został na obiad, bez odmachu powiedział, barzo rad – prawi - bo jednak widzę tu prożne miejsce jednemu, i ukazał palcem, nie na on stołek przed stołem, ale na ono miejsce, skąd oko wyciekło. To było przyostrszym, a bez przyczyny uszczknienie, a każdemu jednookiemu toż by sie powiedzieć mogło. Wiec, iż na takowe rzeczenie rozumie człowiek, że dawno przed tym myślono, mało abo nic śmiać mu sie może. Takowejże też jest kuźniej i owo drugie, kiedy człowiekowi, który niema nosa, mowi kto: na coż ty bracie kładziesz okulary, abo, czym lecie woniasz różej. Ale miedzy inym trefnym rzeczeniem to ma swą osobną wdzięczność, kiedy kto te słowa, któremi go dotkniono, przyjąwszy, obróci rzecz na tego, kto go dojechał, i jegoż go własną tnie bronią.

Jako Doktor Roizius Iszpan, człowiek i barzo uczony, i na odpowiedź dziwnie skory, Jakubellusewi Medykowi powiedział, gdy go szkalował z mdłego wzroku, mówiąc: Domine Doctor, tu parum vides. Odpowiedział Iszpan: verum est, nam te video, qui es parum. A drugi u sądu, stojąc przy przyjacielu, i wiele za nim mówiąc, gdy mu przeciwnej strony prokurator rzekł: co ty oto szczekasz? Odpowiedział: Muszę – prawi - bo widzę złodzieja.

Jechał takież przez niepomnię które miasto człowiek otyły, i jakiś mędrek, uźrzawszy on jego wielki brzuch, powiedział: drudzy ludzie za sobą sumki noszą, ale je ten ma przed sobą; hnet ten tłusty odpowiedział: tak trzeba, bracie, w tym mieście, gdzie pełno złodziei.

Jednego czasu tez towarzysz nasz, jeden (o którym ta sława jest, jakoby pacholęciem będąc, miał kiedyś miasto chłosty być w koszu) Stanisławowi Białobockicmu na biesiedzie rzekł: Miły panie, dobra to wdy była woda, przez ktorąś w. m. kota ciągnął. A Białobocki odpowiedział: wierę niewiem zlali, dobrali była, bo na ten czas urwał sie był w nie chłop jakiś szalony s koszem i zamącił wszytkę, iżem jej w gębę niemógł wpuścić. A drugi takowyż rycerz koszowy powiedział temu, który ciągnął kota: Miły panie u dyabła wdy tak prędko tych powrozów dostano, których wam było da kota ciągnienia potrzeba. Odpowiedział ten: A za w. m. niewiesz, iż szanownemu o wszytko latwie, bo ja, panie, skoro sie kot odprawi, to powrozy hnet rozwieszać, wysuszyć i schować na drugi raz każę, ale wy wszytko popsujecie, porzeżccie, pokazicie, iż ani wam, ani drugiemu wasza robotka niepłatna.

Jest też i drugie zatrefnowanie, kiedy kto przyda, albo ujmie, abo odmieni w słowie literę, abo sylabę jaką. Jako ktoś mając zwać przezwiskiem Doktora Retikusa zwał go heretykiem. A pan Bogusz, Starosta krasnostawski, siedząc niedawno miedzy Kanoniki krakowskiemi, a mówiąc to o tym, to o owym, z rzeczy mu jakoś przyszło, że miał pomienić Presti-monium, i rzekł miasto tego prostibulum. Prawda, iż on po łacinie nie umie, ale przedsię (jako jest we wszytkim baczny) barzo dobrze wiedział, co znaczyło to słowo, i naschwał go tak w ten czas użył. Więc i to bywa trefnie, kiedy kto przystosuje do swej rzeczy wirszyk jaki, wynicowawszy gi, abo chocia zostawiwszy go przy swym wykładzie, jedno słowo jakie w nim odmieniwszy.

Takież też, gdy kto umie wyrwać s ksiąg co takiego, co u ludzi często bywa w uściech, a na swój młyn obrócić. Jako jeden mając i złą i przemierzłą i barzo żadną żonę, kiedy go pytano, jakoby sie miał, odpowiedział: Co rozumiesz - prawi - jako sie mam, gdyż Furiarum maxima juxta me cubat. Trefnie toż kiedyś powiedział jeden dworski człowiek Biskupowi padewskiemu, co oto tak było. Biskup do pewnego klasztoru mniszek w Padwi dał mnicha, o którego i nauce i przykładnym życiu wszytcy ludzie dobrze rozumieli, aby tam kazał i ine obrzędy kościelne sprawował. Także brat, słuchając często sióstr spowiedzi, zapowietrzył ich pięć. A mało ich też co więcej w onym klasztorze było. Kiedy ono zapowietrzenie po wzdętej bolącce poznano, poimano mnicha, który sie hnet przyznał, powiedając, iż go na to djabeł zawiódł. Owa Biskup inaczej nie jedno garłem skarać go chciał. Miał ten mnich uczonym będąc wiele przyjaciół zachowałych, którzy wszyscy pospołu i z onym dworskim człowiekiem do Biskupa przyszli prosząc, aby miał litość nad onego nieboraka krewkością. Biskup żadnym obyczajem odpuścić mu niechciał. A gdy oni przedsię na Biskupie słowa nie patrząc przez przestanku prosili, omawiając go, jako złym położeniem dobrego człowieka skazi, więc iż człowieczeństwo prędkie jest ku grzechowi, a djabeł nigdy nie śpi. Nakoniec Biskup powiedział: Kiedybychja to - prawi - jemu odpuścił, cobym ja Panu Bogu odpowiedział na on czas, kiedy na sądzie ostatnim mi rzecze: Redde rationem villicationis tuae? W tym hnet rzekł on dworski człowiek: A cobyś w. m. miał inego odpowiedzieć, jedno toż, co W Ewanieliej stoi: Domine, quinque talenta tradidisti mihi, ecce alia quinque superlucratus sum. Owa Biskup uśmiawszy sie onej odpowiedzi, skarał przedsię mnicha, ale już nie tak srogim karaniem, jako był umyślił.

Na kształt tego też drugi Biskup s Krakowa do Biskupstwa poście jadąc, rzekł do jednego swego plebana niebarzo bogatego, przez którego plebanią jechać miał: Księże plebanie, przydzie mi u was manducare pascha. A pleban odpowiedział: Dobrze miłościwy księże, jedno sine discipulis.

Bywa i w tym trefność, kiedy kto w rozmowie przyczynę jakiej rzeczy iną zmyśli, niźli jest; abo kiedy kto wykłada po swemu imię czyje, abo rzeczenie.

Jako raz miał ksiądz Biskup Kujawski Zebrzydowski Kapellana, zjadłego księdza, któremu był wrzód nieco nadkaził gęby, iż była oparzysta, i trefiło się, że ksiądz Biskup w rozmowie (jako on jest barzo ludzki) pytał Kapellana: księże Wysocki, cóż wam to było w usta? Pan Lakiński, który tuż stał, za księdza Wysockiego odpowiedział: Bańki mu to stawiano na niej m. księże, złe słowa wyciągając.

Pytał też ktoś w Rzymie trefnego Włocha, czemuby Kościół w wielki piątek, modląc sie za wszytki stany, za Króle, za Książęta, za Biskupy, za Prełaty, za wszytko Krześciaństwo, nakoniec i za pogany, i za żydy, nie modlił sie za Kardynały, ani o nich zmienki żadnej czynił. Ten odpowiedział, iż się – prawi - pod owym tytułem zamykają, gdzie jest prośba pro hereticis et scismaticis.

W radzie takież raz, gdy posłowie ziemscy przywodząc pany koronne ku miłości Rzeczypospolitej, spomnieli Scipiona, jakim był miłośnikiem dobra pospolitego, pan Gołogorski, Kasztellan halicki powiedział, jeśli taki był Scipio, jakiego ja mam w sąsiectwie, tedy sie djabłu godził, bo mnie moj barzo szczypie. I wierzę, że i tam tego rzymskiego od szczypania Scipionem było nazwano.

Powiedał też niedawno jeden ksiądz przed dwiema, a jam trzeci nadsłuchywał, jako sie ktoś (osoby nie mianował) przed nim w te słowa spowiedał: Ja – prawi - znam to, żem jest grzeszny, ale poszczę rad, i rad prze Bóg daję, i w kościele często bywam, i kazania rad słucham, i ine rzeczy czynię, czego nie każdy czyni krześcianin. Słysząc to jeden z onych dwu, rzekł: Ba to – prawi - śmieszna spowiedź była, co miał na sie skarżyć, to sie chwalił; a drugi zasię na to powiedział: i owszem – prawi - spowiedał sie tych rzeczy jako złych, rozumiejąc, iż barzo grzeszył, kiedy je czynił. Przyszło mi toż tu na myśl, jako w on czas, kiedy sie jeden s naszych frasował na rostrucharza, że zbytnie drogo żołnierzewi zacenił konia, powiedając, iż szkapa nierzkąc – prawi - za tak wielkie pieniądze, ale za kopę nie stoi, bo to ma w sobie, że sie z dobytą bronią nieda naźrzeć; - powiedziałeś w. m. panie Bojanowski: jeślić koń ma tę cnotę w sobie, dziwuję się, że go za tysiąc złotych nie ceni.

Do tegoż też oto to należy. Hetman kiedyż objeżdżając wojsko przyjechał nad bród nad podobieństwo głęboki, i niechcąc sie zgoła ważyć przejechać gi, rzekł do trębacza: przejedź. A trębacz zjąwszy czapkę, z wielką, uczciwością powiedział: racz w. m. przejechać, miłościwy panie. Owa w rzeczy tak rozumiał, że go pan Hetman czcił onym przejechaniem.

Mało nie podobne do tego jest i takie zatrefnowanie, kiedy owo kto słowa telko szczyre rozumieć chce, a nie rzecz, którą ony słowa znaczą. Jako Niemiec jeden w Rzymie potkawszy preceptora swego późno w wieczór na imię Philippa Beroalda, rzekł mu: Domine Magister Deus det vobis bonum sero. A Beroaldus zaraz odpowiedział: Tibi malum cito.

Na biesiedzie też jednej byli pospołu z drugiemi czystemi ludźmi dwa panowie Tarłowie, Stanisław i Mikołaj Chorąży, przemyski, jeden dobry żołnierz, jedno z jakiemiś domowemi niedostatki, prze które żony mu sie pojąc nie godziło, a drugi uczony i wymowny. Owa przy dobrej myśli, kiedy sobie pan Mikołaj podpił, a ktoś do niego niemałą pełną wypić chciał, rzekł onemu: zaprawdę, mój panie, niemogę więcej pić, bo już nie mam hławy, jako on tak zwykł mawiać, gdy troszkę przebierze. Pani Kochanowska, Sędzina sędomirska, stateczna pani i barzo trefna, tam bodąc powiedziała: Jakom żywa, od jednej matki rozniejszych synów nie widziała; jeden głowy nie ma, a drugi wszak wiecie czego.

Do tego i oto to przynależy: W Łęczycy na rokach miał Starosta jeden, którego mianować nic chcę, dwu sług swych, którzy tego pilnowali tuż przy Woźnym stojąc, aby pana ich u sądu nie zdano. Także gdy przyszła tego do Starosty akcya, zawołał Woźny: Slachetny panie (i mianował go), stawaj do prawa; a sługa jeden z onych dwu chcąc pana wyżej podnieść, rzekł do Woźnego: Nie ślachetny masz mówić, ale urodzony. A woźny znowu: Nie ślachetny ale urodzony panie, stawaj. Drugi sługa zasię oburzył sie na Woźnego i rzekł: Nie urodzony, bodaj cię zabito, ale wielmożny. Dopiero woźny poprawił: Nic ślachetny, ani urodzony, ale wielmożny panie Starosta, bywaj do prawa.

Takowym tedy trefnościam ludzie sie radzi barzo śmieją, iż tu już człowiek iną rzecz słyszy, a nie tę, której czekał, jakoż s przyrodzenia każdemu z nas omyłka własna jest luba, i niemoże być nieśmieszno, kiedy widzimy, że nas oszukało nasze mnimanie.

Przypatrz sie temu każdy, jeśli owo nie trefnie, kiedy trefi kosa na kamień. Jako jednemu utratnemu rzekł silny lichwiarz: A kiedy ty wdy utrącać przestaniesz? A ten odpowiedział: W ten czas - prawi - kiedy ty nieprzystojnie nabywać.

A iż (jako się pirwej powiedziało) skądkolwiek wyniknie uszczknienie, stądże też ważne słowa ku chlubie wyniść mogą, przeto i dla uszczknienia i dla pochwalenia foremny to sposób jest zatrefnowania, kiedy człowiek przyznawszy ono i potwirdziwszy, co kto powiedział, inaczej wyłoży, niż on rozumiał, kto rzekł. Jako jeden chwaląc białągłowę z obyczajów, z dobroci, s cnoty, nakoniec i s cudności, kiedy ona tej ostatniej chwały nie przyjmując, rzekła: Prze Pana Boga, około cudności nie racz w. m. mówić, boć-em ja już stara. Odpowiedział: Jeszcześ mi sie w. m. tym nie zganiła, bo to, żeś w. m. stara, przywiedzie mie ktemu, że w. m. Aniołom równą czynić będę, które Bóg najdawniej stworzył, a przedsię są najcudniejszemi.

Ma i metaphora dobrze wzięta niemałą gracyą, tak w poważnym rzeczeniu ku chlubie czyjej, jako też i w uszczknieniu trefnym, zwłaszcza na dawaniu odpowiedzi, jeśli ten, kto odpowiedź czyni, prowadzi też metaphorę do końca, którą go potkano.

Jako Ślachcic jeden florencki s familiej Strozzi wywołanym s Florencyej będąc wskazał do Kozmusa Książęcia florenckiego przez posłańca swego, którego na ten czas po inej swej potrzebie słał do Florencyej, jakoby grożąc temi słowy: Powiedz - prawi - Książęciu odemnie, iż kokosz siedzi na jajcach. Co gdy on posłaniec powiedzieć musiał, Książę zaraz odpowiedziało: A ty odemnie powiedz twemu panu, iż nędznie ta kokosz siedzi, którą wyrzucą z gniazda.

Tymże też kształtem jeden uczony człowiek sławnemu rycerzowi odpowiedział, który rycerz dowiedziawszy się, iż on uczony spominając w niektórym piśmie swym wielkie a sławne ludzi, spomniał też jego, i dał mu silny dank w sprawie, w męstwie i w dzielności wojennej, powiedział tak (podziękowawszy mu pirwej za takową chęć): Toś – powieda - w. m. uczynił ze mną przyjacielem swym, co kupcy czynią s swojemi pieniędzmi, bo oni, kiedy mają zły jaki czerwony złoty, kładą gi pospolicie miedzy wiele dobrych, i tak go przy nich udadzą. Takżeś też w. m. uczynił, włożyłeś mie między wielkiego zawołania ludzie, abych za jednego z nich uszedł. A ten zaś uczony powiedział: Ci - prawi - którzy fałszują czerwone złote, pospolicie im dają taką farbę, iż na poźrzeniu jeszcze sie lepsze zdadzą, niż dobre. Więc, gdzieby sie najdowali tacy Alchimistowie ludzi, jako sie najdują czerwonych złotych, mógłby to kto rozumieć, żeś w. m. fałszywy, gdyżeś jest dobrze z lepszego i z jaśniejszego złota, niż który iny.

To tu z jednego miejsca urosło i poganienie niejakie i wysoka chwała. A to sie wielokroć trefić może, zwłaszcza, gdzie do statecznych powieści przydzie. Jako Hetman jakiś po wygranej bitwie siadł do stołu i s nim wielka liczba Rotmistrzow także jedząc, obaczył dwu czystych mężow przed sobą stojąc, którzy czasu potrzeby dosyć czynili swemu. Hnet i sam wstał i drugim wstać, a owym, co stali, uczynić miejsce kazał, mówiąc: by nie ci - prawi - my byśmy byli teraz wszytcy co jeść nie mieli. Tenże też gdy go Iszpan, czysty mąż jeden, upominał, aby nie stał na jakimsi miejscu, gdzie często przychodziły kule, powiedział: Gdyż to tobie Bóg dał, że sie nie boisz, nie pragnij tego, abych sie ja bał.

Ludwikowi takież królowi francuskiemu, gdy s księstwa urlieńskiego wstąpił na królestwo, rzekł ktoś z jego miłośników: To - prawi - teraz czas jest, że sie wasza K. M. pomścić możesz tych krzywd, które waszej K. M. czyniono na ten czas, gdyś był Książęciem urlieńskim. Król odpowiedział: Nie króla francuskiego to rzecz, mścić sie książęcia urlieńskiego krzywdy.

Takowe tedy powieści Królów, Książąt, Hetmanów, Przełożonych i inych zacnych ludzi coś w sobie pożyteczniejszego niż śmiech zawierają, a zową je greckim słowem Apophthegmata.

Przyłożę tu do tego owe trefne uszczknienie, kiedy kto nie łapając śmiechu, powie co statkiem. Jako będąc w Rzymie Więźniem brat Soleimana Cesarza tureckiego, Gein Ottoman, i widząc te turnieje konne, jakich we Włoszech używają, powiedział: Na igrzysko to - prawi - przywiętszym, a na opłatne mało. Tenże też. gdy mu powiedano, jako król neapolski Ferdinand jest duży, czerstwy, rączy, hybki do skoków, do zapasu, do biegania i do inych krotochwil, powiedział: iż w jego ziemi niewolnicy w tym sie ćwiczą, ale panowie tego sie z młodu uczą, aby umieli rozdawać, i tym sie najwięcej chlubią.

Niemal na ten kształt i oto to jest, ale wdy ma nieco śmiechu w sobie, co jeden zacny człowiek powiedział: Ludzie – prawi - niemają jedno te trzy rzeczy: majętność, ciało a duszę, otóż o majętność Prokuratorowie sie swarzą, o ciało Doktorowie, a o duszę Teologowie.

Rzekł tu pan Bojanowski: Przeto ono, co dawno powiedziano, mało sie nie iści, iż rzadko to jest, aby sie biegły w prawie prawował, Medyk, aby miał brać lekarstwo, a Teolog, żeby był dobrym Krześcianinem.

Powiedział zasię pan Derśniak: Ba i onoć sie tu mało nie żydzie, cos w. m. panie Bojanowski o rozumie powiedział, kiedybyś go na drodze nalazł, schylićbyś sie poń niechciał, mówiąc, iż, kto ma rozum, temu sie do wolej nic dadzą ludzie wyspać. Ten o radę kołace, ów aby cie w poselstwie użył; więc jednać, więc raić, więc stanowić, wszytkiego tego u mądrej głowy szukają. Jednak ja wiem, na kogoś to był w. m. w ten czas przyciął. Jako też i ono na Litwę. Ale to w. m. wszyscy wiecie. Rzekł tu pan Kostka: Ja jeden nie wiem, co to było, i proszę powiedz ją w. m. Za tym pan Derśniak: Pana Bojanowskicgo gdy szedł z zamku w Wilnie tego dnia, gdy Król J. M. wyjeżdżał do Polski, żebrak na moście siedząc prosił: Miły panie, zmiłuj się, abyć sie tu pan Bóg dał we szczęściu, we zdrowiu wrócić, daj mi pieniądz. Pan oto, że mu było coś nie k myśli, rzekł do ubogiego: Dajże mi teraz pokój, nie dam ci nic. A ubogi też rozgniewawszy się, gdy go już minął pan, jął mówić: Bodajżeś sie ty tu do śmierci nie wrócił. Gdy to usłyszał pan Bojanowski, hnet sie wrócił, i poznawszy ubogiego, który sie bał razów za takową klątwę, rzekł mu: nie pieniądz, bracie, aleć oto na dwa grosza, a proś Pana Boga, jakoś począł, abych sie tu do śmierci nie wrócił.

Chwalę też i owo, kiedy kto podobieństwo jakie, abo przyrównanie wyrwie i foremnie je przystosuje, jako raz u sądu była na jednego skarga, że mu wielkich pieniędzy pożyczono, a prokurator jego prząc długu tym wychodził: A gdzież by je — prawi — miał podzieć; wszytkim to ludziom wiadomo, jako około niego wielki jest niedostatek. Hnet na to przeciwnej strony prokurator rzekł: Nie powiedamci ja, żeby on te pieniądze zachował, ale tak mówię, iż, jako ów, co nago rwie trześnie, tak ten pan w brzuch wszytko włożył.

A pan Rej powieda: Białogłowy – prawi - nasze są podobne czaplam, bo jako czapla bez przestanku je, a gdziekolwiek leci, to z niej pierzcha, tak białegłowy ustawicznie jedzą i ustawicznie też chodzą dla chłodu na komorkę.

Jeden też dobry towarzysz panu Rylskiemu dworzaninowi jako owo trochę ma gębę skrzywioną, powiedział, gdy go pan Rylski to tym, to owym dojeżdżał, nakoniec mu rzekł; a chcesz, powiem na cię, jakoś s Siedleckim a s Korzbokiem grał żorawka. Jedno - prawi - zgryź ten orzech, który masz w gębie, a potym powiedaj na mię, co raczysz.

Nie nagorzej i to padnie, kiedy kto ku przyczynieniu, abo ujęciu komu to powie, co nikąska ku prawdzie niepodobne. Jako pan Maik o jednym powiedał. Tak sie - prawi - zda sobie być wielkim, iż, kiedy w kościół świętego Stanisława na zamku wchodzi, schyla sie zawżdy, aby głową o zasklepienie nad wroty nie uderzył. Tenże też powieda o jednym małym, iż widział raz, kiedy go kania porwała miasto kurczęcia i nie prędzej go puściła, aż na nie długo wołać musiano.

A Zębocki nieboszczyk snadź powiedał o jednym skępcze, który nie chcąc na ten czas zboża przedać, kiedy było drogie, nadziewając sie jeszcze większej drogości, gdy obaczył, że co dalej to barziej na dół sstępuje, z desperacyej obiesił się, gdzie na ten czas sługa jego nie daleko będąc, a słysząc niezwykły kołat w komorze, werwał sie tam i pana już wiszącego odciął. Nierychło potym on nędznik, kiedy przyszedł k sobie, chciał koniecznie, żeby mu sługa powróz zapłacił, powiedając, iż jeśliś ty mnie chciał od śmierci wrócić, mogłeś to uczynić powroza nie psując. Foremna i to, kiedy owo kto wrzeczy niechcąc, tknie kogo nie barzo znacznym słowem w sadno. Jako Stanisław Białobocki mając zachowanie wielkie s pany Karwickiemi (którzy wszyscy do inego porządku, który sie ich iście dzierży, to niemal s przyrodzenia mają, iż sobie każdy umie rozkazać dobrze uczynić jeść) powiedział chwaląc je: Dziwna rzecz - prawi - wszyscyć są Kuchmistrzowie, chyba oto pan Jakub, jeden miedzy nimi Podczaszy, - iż pana Jakuba, najmłodszego z braciej, ludzie za tego wzięli, jakoby go trunek nie miał mierzieć. Takoweż i ono rzeczenie służebnej panny było. Wojewoda jeden, którego mianować sie nie godzi, miał ten obyczaj niemal każdą rzecz abo do kilka dni, abo przynamniej do jutra odłożyć. I trefiło sie raz, że w drodze dla koni stanąć kazał, także, kiedy rydwan, w którym panny siedziały, stanąć za kolebką musiał, spytała ta panna sługi, czemuby stano. Odpowiedział jej: dla koni - prawi - J. M. stanąć kazał. A ona: Dziwna rzecz, iż tego J. M. do jutra nie odłożył.

Jeden tez chwalił wielkiego łupiescę, który fałesznie miał tę sławę. jakoby był barzo hojnym. Toć to - prawi - szczyra swoboda, nie telko swoje rozdaje, ale i cudze.

Wspomnię też ta dworskie jedno zatrefnowanie, kiedy owo człowiek iną powieda, a iną rozumie, nie aby prawie przeciwna rzecz mówić sie miała, jako, kiedy kto murzyna białym zowie, abo wielkiego chłopa karłem, abo barzo żadnego Parysem (acz i to czasem ma swą gracyą), ale kiedy owo kto statkiem mówi, a ona wszytką powieścią dworuje, inaczej to rozumiejąc, niż jako powieda.

Jako kiedy jeden tu u nas wziąwszy za głowę brata swego, a siedzenie odpuściwszy, niemałą sumę pieniędzy chciał sie s Polski do Śląska wynieść, rzekł mu niesprosny człowiek jeden: Ja sie dziwuję – prawi - gdzieś ty rozum podział, a za nie widzisz, że teraz w Polszcze tak sie wiele złych ludzi namnożyło, iż ty miedzy nimi mieszkając, ku wielkim pieniądzom prędko przyść możesz. Takież też jeden drugiemu niedawno coś jaśnie nieprawdziwego powiedał, a ten słysząc począł go prosić: Niech to – prawi - będzie za łaską w. m. abych temu mógł niewierzyć. A gdy on zasię, co onę baśń powiedał, począł sie kląć, że inaczej nie jest, chcąc koniecznie, żeby mu wierzono, dopiero ten powiedział: Gdyż to inaczej być nie może, a w. m. chcesz to mieć po mnie, abych wierzył, tedy ja, już to dla w. m. uczynię, bo bym sie jednak i s czego więtszego w. m. nie wymówił. Takową trefność zową z greckiego Ironią, a jest barzo przystojna wielkiemu panu, tak w kunsztownych, jako i w statecznych rzeczach. Przeto cni starzy zacni a sławni ludzie jako Kato, Scipio Aemilianus, używali jej. Ale snadź Sokrates w tym był najosobniejszy, a tego wieku król Zygmunt sławnej pamięci ociec pana naszego. Któremu trefiło sie to, iż raz, mając sie umywać, zjął s palców kilka kosztownych pierścieni, aby ich nie zmaczał, i dał je trzymać jednemu, który blisko stał, w rzeczy nie patrząc komu. Po umyciu, gdy sie król o pierścieniach nie pytał, on dobry pan rozumiejąc, że król mając czym więtszym zabawioną głowę, nietelko niemiał pomnieć, komu je dał, ale ani tego, aby je miał kiedy na palcach, zadzierzał je u siebie. Wyjdzie dzień, i drugi, i trzeci, wyjdzie tydzień, i drugi, miesiąc, kilka, aż rok, więc, iż o pierścieniach nigdy zmienka nie była, a u króla na palcach już drugie widział, miał za to pewnie, że i pożytek doma, i sława spelna. Także po roku, gdy sie takież król umywać chciał, i pierścienie już począł zdejmować s palców, ściągnął on dobry sługa rękę po nie. A król mu, schyliwszy sie do ucha, poszeptał: miej dosyć na pirwszych, bo te przygodzą sie komu drugiemu. I trefne, i mądre, i prawie pańskie to było rzeczenie, acz drudzy powiedają, żeby to nie król stary, ale Alfons, król Aragoński, dziad naszego pana, powiedzieć miał.

Jest i oto to Ironiej coś w rodzie, kiedy kto postępek szkarady czyj cudnym przezwiskiem nazowie. Jako Scipio Africanus, któregom niedawno spominał, będąc Censorem w Rzymie (to jest urzędnikiem tym, który sprawy, obyczaje, postępki, służby i zasługi przeciwko Rzeczyposp. wszech Rzymian uznawać, i one abo czcią i pożytkiem zdobić, albo bezeceństwem piątnować był powinien), jednego Rotmistrza na poczciwości drasnął o to, iż nie był w bitwie, która była pod hetmaństwem Pawła Aemilia. A kiedy ten Rotmistrz pytał, przeczby mu tę zelżywość czynił, gdyżem ja - prawi - nie uciekł z bitwy, alem był został dla straży obozu, odpowiedział Africanus: Mierzą mie tacy Rotmistrze, co to są zbytnie pilni.

Też i oto to niejako do Ironiej należy, kiedy kto rzecz, jako jest w sobie wiedząc, inaczej, a jakoby opak pyta, aby tego, kogo pyta, na to, żeby sie wyznał, wyciągnął. Jako Białobocki, gdy mu kiedyś niewiasta jego zbytnie potrawę osolila, pytał jej : Miła siostro, aboś tego nie soliła? A ona odpowiedziała: Miałoćby panie być słono, boćem dwa kroć soliła. Dopiero Białobocki: znać, bezecna małpo, powiodą, bo przed solą i jeść nie mogę.

Nieco też temu podobne ono pana Kaspra Maciejowskicgo, Stryja w. m. M. panie Lubelski, pytanie, który służąc jednej w fraucymerze pannie, a dowiedziawszy sie tego, iż go panna w pierścionku panu Przecławowi Lanskoruńskiemu pobrać dała, na potkaniu tak zająkając się, jako on mówił, rzekł ku pana Przecławowi: Bracie kuku (bo tak słyszę zwał pana Lanskoruńskiego) zginął mojej pannie pierścionek, a ty ponuro chodząc (jakoż snadź tak chadzał Lanskoruński) zawsze patrzysz w ziemie, powiedz mi, jeśliś go ty nie nalazł ?

Dobrze mi sie też to podoba, kiedy owo kto nad mnimanie tych, którzy słuchają, na hak kogo przywiedzie, jako Wacławek, mieszczanin krakowski, uczynił. Miał akcyą wielką z Rajcy krakowskiemi, gdzie mu szło o garło, a gdy Rajce conjecturami dowodzili nań tych tam rzeczy, powiedając, że kiedyś żebraka miał był kazać s pieniędzy zabić, na co tamże świadki (ale niewiem jako pewne) mieli, kazał sąd stanąć świadkom, i spytano pirwszego, jakąby tego wiadomość miał. Świadek powiedział, że o tym słyszał z ust pewnej osoby. Rzekł kniemu Wacławek: Może to być, iż ten, od kogo powiedasz w. m. żeś słyszał, z gniewni a nienawiści na mię to mówił. Dał miejsce świadek tym słowom, ramiona skurczywszy. A może też to być (rzekł zasię Wacławek), iż ten tam o kim inym to powiedał, a mnie tak wspomniał, iżeś go w. m. dobrze wyrozumieć niemógł. Pozwolił i tego świadek, jako ten, który wdy Wacławkowi upadku nie życzył. Tu Wacławek: A może też to być - prawi - iż tego, co powiedasz w. m. żeś słyszał, jako żyweś ni od kogo nie słyszał. Hnet to ostatnie rzeczenie, iż nad nadzieję wyszło, wielki śmiech pobudziło w ludziech.

Najduje sie i oto w tym trefność, kiedy kto co inego odpowieda, niżby ten chciał, kto do niego mówi. Jako król Alfons Aragoński, któregom pirwej spominał, iż był raz wszytko to dał dworzaninowi swemu, co powiedał, że mu sie (a on od króla bierze) śniło, więc drugi raz rychło potym począł też zasię przed królem powiedać, jako widział przez sen, ano mu król niemałą sumę czerwonych złotych daje. Powiedział mu król: od tych czasów - prawi - we sny nie wierzcie, bo sie wam nie wyjawią.

Powiedają też, że kiedyś do króla starego, gdy pieczęć wakowała, jeden zacny sekretarz przyszedszy powiedał, chcąc wyrozumieć wolą królewską: Miło. Królu - prawi - wszytek dwór tam o mnie powieda, że mam być pieczętarzem. A król do niego: Dajcie wy sobie pokój, wszak ludzie znacie, a czego oni nie splotą.

Jednemu takież słudze, kiedy pan precz kazał, przyjaciele za nim do pana przyszli, ciążąc sobie o takową krewnego ich zelżywość, nakoniec powiedzieli: a co on - prawi - nieborak do domu przyjechawszy ojcu swemu powie, dla czego mu precz kazano, gdyż jest cnotliwy, trzeźwy, czujny, pilny, sprawny, jako jeden być może. Odpowiedział pan: To niechaj powie, iż ja żadnej rzeczy s tych nie wierzę.

Snadź i to kiedyś było, Rotmistrz jeden, ciągnąc z rotą swą na granicę, miał nocleg w biskupiej wsi, gdzie drabi jego głodni hojnie zażyć kapłańskiego chleba chcieli. Owa, kiedy poczęli roscięgać swe proporce, przyszło kilka chłopów skarżyć do Rotmistrza: Panie - prawi - twoja czeladka młóci w gumnie nasz owies. A Rotmistrz rzekł: Bodajże ich zabito, to już koniom, - i więcej nie odpowiedział. Przyszli drudzy: Panie, twoi słudzy pobrali nam żyto i już je młócą. A ten zasie: Ba wej tych zdrajcy, to już na chleb. W tym przyszedł starzec jakiś: Panie, mnie wzięli kożuch. A Rotmistrz zakołysawszy głową: To złodziej chytry, jakoć sie zbiera wczas na zimę. I okrom tych słów nie dał im inej odprawy.

Ku temuż też i to niejako należy, kiedy z rzeczy tej, którą do ciebie kto czyni, to bierzesz co twojej, nie jego, sławie, abo pożytkowi służy. Jako Fabius Masimus, gdy wziął Tarentum miasto, a Livius Salinator, który je był kilka lat przed tym utracił, ale zamek był odzierzał, i s niego wielkie posługi czynił, prosił go, aby miał baczenie na to, że wżdy jego sprawą miasta Tarentum dostał. Odpowiedział Maximus: Jako - prawi - niemam pomnieć? nigdy bym go ja był nie wziął, byś go ty był nic stracił.

Jeszcze i to nie sprosne rzeczenie, kiedy ten, kogo za niegłupiego mają, powie co takiego, co sie zda, żeby s prostoty pochodziło. Jako pan Łaszcz o jednym powiedzial: I to prostak – prawi - zbudowawszy sobie czysty dom i umarł.

W rodzie temu jest i ono J. M. pana Ocieskiego, Ochmistrza królowej Jej M. rzeczenie. Pokwapił sie - prawi - ten, ksiądz umrzeć, a dwie mi był jeszcze spełnić powinien.

Takowemu rzeczeniu podobne też i to jest, kiedy ten, kogo (jakom powiedział) nic za prostaka mają, czyni tak, jakoby nie rozumiał tego, co barzo dobrze rozumie; jako jednego pytano, za jakiegoby człowieka tego miał, kogo na cudzołostwie zastaną, odpowiedział: Za leniwego.

Tejże kuźni jest i ono, co Scipio Nasica Poecie Ennio powiedział, co oto tak było. Nasica przyszedł do Enniusa i zawołał u drzwi stojąc: Jest pan doma? Dziewka mu powiedziała; Niemasz. A Scipio słyszał, iż Ennius tak powiedzieć kazał. Owa gdy tak odszedł, rychło potym przyszedł też Ennius do Scipiona, a gdy takież nie wchodząc w dom pytał na pana, Nasica sam silnym głosem zawołał: Niemasz go doma. Zatym Ennius: cóż mie błaźnisz, azaż ja nieznam twego głosu? Tu Scipio powiedział: wielkiś niediscret, jam ongi twej dziewce wierzył, kiedy powiedała, iż ciebie doma nie było, a ty mnie samemu teraz wierzyć niechcesz?

Bywa też i to trefnie, kiedy kogo uszczkną w tymże, w czym on pirwej dał sznupkę. Jako kiedyś na króla iszpańskiego dworze trefiło sie, iż jednego zacnego młokosa król o równe przewinienie w wiezienie wziąć kazał, w którym, kiedy był przez noc, a nazajutrz wyniść mu kazano, przyszedł na pałac, gdzie dworzan, pań, panien pełno było; także gdy to ten, to ów szydził z onej jego przygody rzekła jedna zacna wdowa do niego: Zaprawdę żałowałam ja burzo tej niefurtuny w. m., a zwłaszcza, iż tu drudzy za to pewnie mieli, żeby Król J. M. miał kazać w. m. obiesić. A młokos on zaraz tak powiedział; I jam sie poprawdzie niepomalu bał tego, alem wdy miał nadzieję, żeś mie w. m. za męża uprosić sobie miała. Iż to w Iszpaniej i w inych królestwach jest ten obyczaj, i u nas też to snadź pirwej było, że kiedy złodzieja tracić wiodą, jeśli wszetecznica jawna prosi go sobie za męża, garłem takiego darują.

Tym sposobem tez onym dwiema Kardynałom w Rzymie Raphael sławny malaz powiedział, którzy przyszedszy do niego w dom, gdy go to tym, to owym drażnili, chcąc, aby mówił, i każdej rzeczy dał przyczynę; nakoniec poczęli strofować jedne tablicę, gdzie święty Piotr s świętym Pawłem namalowani byli, powiedając, że je barzo rumiano poczynił; - rzekł do nich Raphael: Niedziwujcie sie w. m. miłościwa księża, jam to tak naschwał uczynił, bo wielkie podobieństwo, ze tacy są oni w niebie, jako je tu w. m. widzicie, to jest czerwieni ze wstydu, przeto, iż tacy ludzie, jacyście w. m., kościół ich rządzą.

Jest i to trefne rzeczenie, które ma w sobie pokryty śmiech, jako ddy jeden przyjaciel przed drugim skarżył sie s płaczem na swe nieszczęście, iż mu sie w sadu na drzewie obiesiła żona, a ten, co go miał cieszyć, to tak rzekł kniemu: Mój miły bracie, prze Bóg cie proszę o kilka rózg s tego drzewa, abym je wszczepił w mym sadu.

Więc i temu, co kto rzecze z gniewu, śmieją sie pod czas ludzie. Jako, gdy jednego w wielkich przezyskach skazano, począł płakać, a syn do niego rzekł: Czemu w. m. płaczesz? Odpowiedział ociec: abo mam śpiewać po takim dekrecie?

Przeciwne temu jest, gdy kto skurczywszy ramiona, a cirpcu przyłożywszy, gładce co rzecze. Jako, gdy chłop skrzynie na sobie niosąc potrącił Katona i rzekł wara. Kato spytał: abo jeszcze co drugiego okrom tej skrzynie niesiesz?

Też i w tym jest trcfność, kiedy kto nieznacznie czyje nikczemność a głupstwo szkaluje, jako u sądu ziemianin jeden prosił o prokuratora, powiedając, iż za pieniądze dostać go niemógł, a rzecz iż była wielka, niechciał jej sam sprawować, owa sąd dał mu jakiegoś prokuratora, którego nikczemności iż on ziemianin był dobrze świadom, rzekł do tych, co na sądzie siedzieli: Proszę, moi łaskawi panowie, dajcie w. m. tego prokuratora mojej przeciwnej stronie, a mnie abo inego dajcie, abo już tak wolę bez niego.

Skoro takowa i ona była co Sobieski uczynił, aby niebaczność gości swych poganił, abowiem, gdy u niego kilka dni nadzwyczaj z wielą szkap i z wielą pachołków mieszkali, on przed nimi począł sie ubierać w bóty, a gdy go pytali, czemuby to czynił, gdyż wy - prawi - odemnie niechcecie, muszę ja od was jechać.

Ale jeszcze to foremniejsza, co Król stary księdzu Narapienskiemu powiedział, który, gdy nigdy żadnego za stół s Królem siedzenia nie omieszkał, raz, kiedy sie umył, rzekł król J. M. kniemu: Księże, umyłeś sie? On odpowiedział: umył Miłościwy królu; zatym król: idźże do domu jeść.

Rozśmieszy też to niepomału, kiedy kto źle sobie w czym począwszy, a chcąc ono, w czym sie obłądził, naprawić, rzecze, chcąc co takiego, co sie barzo nie k rzeczy widzi, a przedsię to ku onemu sie będzie ściągało, na co on założył, i tak onym sobie pomoże.

Jako sie raz trefiło. Pan jeden wielki, mając brzemienną żonę: powiedział sługom swym: kto mi - prawi - nowinę przyniesie, iż żona moja syna powiła, dam mu to wszytko, w czym na ten czas będę, i koń, na którym mię zastanie. Rychło potym pani porodziła, a sługa jeden, nie pytając sie, co miała, szedł i powiedział panu, iż pani miała syna. I zaraz pan uiściwszy mu sie w niektórych rzeczach, przybieżał z radością do paniej, gdzie nalazł dziewkę miasto syna, a wziąwszy ją na ręce kazał zawołać onego sługi i pytał go: A gdzież tu jest, dajcie zabito, ono, co u mężczyzny? Odpowiedział sługa (jako był przyłotr): I panie będzieę tu to wszytko, niechaj jedno uroście. Owa onym zatrefnowaniem wyszedł ze wszytkiego.

O barwierzu też wielkim szybale powiedają, do którego gdy chłop z wybitym okiem przyszedł, choć rozumiał, że mu niemógł nic pomoc, wszakoż, aby od niego co grzywien wyłudził, powiedział mu: jedno pieniędzy nie żałuj na lekarstwa, będziesz pewnie zdrów; kmiotek uradowawszy sie czeka tydzień, czeka drugi, trzeci, nic przedsię nie baczy polepszenia, aż chudzina po kilku niedziel, widząc, że ta rzecz w długą idzie, a poprawy kęs jeden nie znać, pocznie sie uskarżać i mówić barwierzowi: panie, podobno ty mnie zawiedziesz, iż ja i oko i pieniądze stracę, bo namniej do tych czasów na nie nie widzę, prosto jakobych go też w głowie niemiał. Barwierz widząc, iż też już nie było co skuść, rzekł kniemu: Niebożę stradny, musisz panu Bogu za wszytko dziękować, a już na jednym oku przestać, jeślić je jeszcze pan Bóg zachować będzie raczył, bo w tym tam chorym już niemasz żadnej nadzieje. To usłyszawszy chłopek pocznie płakać, pocznie lamentować mówiąc: zdradziłeś mię, barwirzu, pieniążkiś moje pokradł, nielza mnie, jedno cie prawem szukać, a o to sie starać, abyś tej twojej niecnoty wziął zapłatę. A barwierz do niego: ha chłopie, a więc byś też ty chciał dwie oczy mieć w głowie, jako ma ślachta i ini dobrzy ludzie; idź do zabitej śmierci. Owa tak one słowa z wielkim fukiem powiedział, iż niebożątko chłopek zlększy sie umilkł i poszedł precz, mając pewnie za to, iż jeszcze balwirzowi został na liczbie.

Nie sprosna więc i to bywa, kiedy kto chcąc to zgadnąć, około czego drudzy wątpią, rzecze co inego, ale foremnie. Jako to. Przyszli raz panięta w maszkarach przed króla, także czyniąc swój taniec parami; obaczy ktoś śrzednią parę, w której był pan Wolski Miecznik z drugim nic pomnie kim barzo małym, i rzecze: by wiedzieć - prawi - co to za para, tak barzo nie rymowna? a drugi stojąc podle niego rzekł: zgadnę ja, którzy są; a gdy ten z zasię jął prosić, aby mu powiedział: Atoli - prawi - to jest Roch, a to Pieszek.

Ujdzie czasem i to za trefność, kiedy kto jedno z drugim nie barzo trefnie spoi, na ten kształt, jako owo mówią: By - prawi - cnota tu była a sobola czapka.

Tu też położę owo upominanie na kształt porady. Jako Chalecki w Litwie, Starosta cyrkaski (stojąc przy królu starym w Wilnie na pałacu na ten czas, kiedy niedźwiedzia psy trawiono, a psi jakoż nie ochotnie z niedźwiedziem sie wiązali, i Król J. m. jął mówić, wierę te psy okarmić musiano, iż niedźwiedzia brać niechcą, powiedział: przeto, królu, każ tu pisarze swe spuścić, tym nic nie wadzi, by sie niewiem jako objedli, przedsię oni zawdy dobrze biorą.

Białobocki taikież jednemu dworzaninowi niebarzo urodziwemu (któremu był na ten czas król J. M. dał Starostwo) tak powiedział: Ty - prawi - kiedy na starostwo przyjedziesz, zawdy siedząc sprawy odprawuj, a jeśliby mogło być, jeszcze bych wolał, żeby z okna, bo i twarz i brodę masz po temu, iż z góry za obrzyma ujdziesz.

A drugi czasu powietrza Doktorowi (który nic nie umiejąc wiele już był ludzi pobił) radził, aby s Krakowa nie wyjeżdżał, powiedając mu: Wielką - prawi - summę pieniędzy zebrać ty tu możesz, a jeśli o powietrze idzie, bierz prezerwatywy, tedyć sie bać nie trzeba. A gdy Doktor powiedział, iż na gwałtowne powietrze nie mi - prawi - prezerwatywy nie pomogą, rzekł dopiero ów: Więc jeśli tobie nie pomogą, tedy tym pomogą, których twoja ręka nie pobije.

Trefnie i to bywa, gdy komu to powiedzą, co mu jest przyzwoite, jako jednemu księdzu, co barzo łapał exequutorstwa, a czasem chocia go i nie obrano, powiedział ktoś na ten czas, kiedy owo Bakałarz s skarbu miał umrzeć: A prze Bóg - prawi - abo w. m. niewiesz, iż bakałarz s skarbu barzo niemoże, niezła tam będzie exequutorowi grzanka.

Zaś i to druga, gdy komu to przypiszą, od czego on jest barzo daleko, jako raz, kiedy Doktor Kleparz barzo ochrapiawczy kazał, rzekł jeden: Ten ksiądz całą noc pił, podobniej sie mu było dobrze wyspać, niż źle kazać. A Kleparz nierzkąc sie upić, ale niewiem, by jako żyw, był na biesiedzie. Też i to foremna, dać to nieprzyjacielowi samemu, co on tobie ujmuje, jako gdy jeden z niepoczciwych sie rodziców urodziwszy, przymawiał poczciwemu człowiekowi mówiąc: Barzożeś sie ty - prawi - od onych sławnych twoich przodków odrodził. A ten jemu odpowiedział: Ale ty od swych ni kąska.

Do tego sie i oto to zejdzie. Wielkiemu jednemu i otyłemu pachołku rzekł ktoś: I tu na trumnę niemało drzewa wynidzie; a ten odpowiedział: Tobie niewiele, bo trzy drewna to odprawią.

Ciągnie za sobą śmiech i oto to, gdy kto odpowieda na to, czego mu nie mówiono, jako jeden uczciwy człowiek przyszedszy do zacnego Kasztelana, który, że nie był tak baczny, żeby sam siedząc, onemu też siedzieć kazał, postawszy trochę, rzekł: gdyż to jest wola a roskazanie w. m. abych siedział, tedy ja siędę, i siadł. Więc też i to podczas ma wdzięczność, kiedy kto wypowieda to na się,. czego nigdy nie winien. Jako jeden ksiądz po Śmierci drugiego, prosił o beneficium Biskupa, a gdy Biskup dać mu go niechciał, i owszem już był namienił drugiego, który je otrzymać miał, rzekł z gniewu ku Biskupowi: Miłościwy księże, jakoż to ma być, jam temu księdzu na on świat pomógł, a beneficium po nim ma wziąć kto inszy?

Musi sie człowiek i temu rośmiać, kiedy kto pożąda tego, co być nie może. Jako jeden leżąc na trawie, gdy przy nim drudzy szyrmowali, skakali, chodzili zapasy, powiedział: gdzież też to było jedno rycerskie ćwiczenie, tak leżeć, jako ja teraz. Na ten kształt też Doktor Iszpan; panu Radziwiłowi Wojewodzie Trockiemu powiedział, ale na końcu jako człowiek mądry przydał to, czym rzecz dobrze trefniejszą uczynił. Prosił Doktor u pana Mikołaja Radziwiła Wojewody Trockiego psa dobrego na zając. Pytał pan Wojewoda, jakiegoby chciał, jeśli wyżła, czy ogarza. Iszpan tego nie rozumiejąc pytał, coby sie wyżeł rozumiał, takież i ogarz; powiedział pan Wojewoda: Tegoli - prawi - w. m. chcesz, który najduje, czy tego, który goni? Odpowiedział Iszpan: Takiego ja chcę, który i najdzie, i ugoni, bo by to był mój wielki nierozum dwu psów dla zająca jednej bestyej chować.

Siła jeszcze tych miejsc, s których trefne rzeczenie płynie, drudzy najdują, bo i przygrożka foremna, i zamilczenie na czas, i zdumienie sie na co, i przeklinanie rozumne, kto tego wszytkiego umie użyć, powiedają, że też i tym jako czym rośmieszyć może. Ale zda mi sie, że tego dosyć, com ja powiedział, abowiem i węzłowatego rzeczenia mało sie nie wszytki reguły pokazały, i ta trefność, która w wypowiedaniu foremnym, jako sie co sstało, zawisła niewiem, aby dalej s tych opłotków, w które jest wegnana, wyniść mogła. A we wszytkiej trefności żadna rzecz trefniejsza nic jest, jako wyrwać co nad pomysł człowieczy, iżby ten, kto onego studia, ina rzecz usłyszał, niż ta, której z myślą swą czekał. Dopiero te drugie za tym idą, jako niewyrozumienie rzkomo czego, wykładanie inaczej rzeczy, czynienie przyrównania, wynalezienie podobieństwa, mówienie jakoby nie k rzeczy, upominanie kogo z jego głupstwa, i ine wszytki już mianowane trefności, które w ludziech śmiech pobudzają. Więc chocia wszelakie trefności mają w sobie tę własność rośmieszyć, wszakoż przedsię rozne skutki w człowieku czynią, bo jedne uszczkną pod pokrywką, drugie jaśnie; zasię te mają przystojną wdzięczność, a owe troszkę jakoby bez wstydu. Inym zaraz człowiek skoro je usłyszy, rośmiać sie musi, a inym, im dalej o nich myśli, tym sie barziej śmieje. Nakoniec i w tym śmiechu, czasem przydzie zapłonienie, a czasem osa na nos siędzie. Przeto Dworzanin musi sie pilnie przypatrować, jakiej ci będą myśli, przy których trefnować ma; bo ludziom strapionym wszelaka trefność jeszcze więcej boleści przymnaża; a są drugie choroby, które im barziej leczysz, tym biorą więtszą siłę, więc musi mieć baczenie na czas, na miejsce, na swoje przystojność i zawołanie; musi we wszytkim mieć miarę i z rzadka trefnować; ktemu musi nie być złośliwym, jadowitym, drażniąc ludzie bez przyczyny, a z jasnej nienawiści, zwłaszcza jeśli może, to jest wielka niebaczność; jeśli mizerne a upadłe, to jest okrucieństwo, jeśli niecnotliwe, to jest prózna zabawa; jeśli też te, którychby obrazić niechciał, to jest silne głupstwo. Abowiem najdują sie tacy drudzy, którzy mnimają, aby to była powinna rzecz, zawdy uszczknąć, kiedykolwiek mogą, zleli to, dobrzeli, już oni nie patrzą; a nakoniec wolą niektórzy przyjaciela stracić, niż trefne rzeczenie. Gdzie takowa chciwość wielkiej przymówki godna. Ale mimo to wszytko potrzeba temu, kto ma być trefny, aby miał przyrodzenie i obyczaje po temu, a na każdą trefność był sposobny, i postawą i twarzą, bo ta im poważniejsza a surowsza jest, tym sie więc rzeczenie zda daleko trefniejsze.

Ale niechaj już tu będzie koniec. A w. m. panie Myszkowski przy tym giełku słów nikczemnych moich źle sie wyleżawszy, i czas prozno straciwszy, pospieszaj sie w drogę, abyś na lepszy wieczór trefił, niż tu przypołudnie było.

Hnet pan Myszkowski odpowiedział: Tak mi sie ten giełk dobrze podobał, iż przy nim dłużej zostanę, niżem miał wolą, bo jeszcze nie koniec rzeczy w. m. I dobrze ja odpoczynąć mogę, niż sie w. m. s tej części, którąś nam około żartów a kunsztownych posług namienił, i o niejeś mówić obiecał, wyprawisz. Raczże tedy w. m. w to zaprządz a nas nauczyć, jakoby foremnie jeden drugiemu mógł takową wyrządzić posługę, bo w tej trefności słownej dosyćes w. m. uczynił swemu, i każdy z nas nietelko nauczył sie wiele, ale i śmielszym już do tego został przykładem tak wielkich ludzi, jakieś tu w. m. spominał.

Zatym pan Dersniak rzekł: Gdyżeście w. m. i tego zapomnieć niechcieli, tedy nielza jedno sie uiścić. I powiedam, iż żart abo kunsztowna posługa nic inego nie jest, jedno jakieś oszukanie przyjacielskie, w rzeczy ani szkodliwej, ani obrażliwej, a jeśli co, tedy nie barzo. Otóż jako w trefnych powieściach, gdy kto co nad pomvsł a mnimanie ludzkie wyrzecze, tak tu, gdy sie co komu nad nadzieję sstanie, hnet sie temu ludzie śmieją. Ale te żarty najbarziej chiwalą, w których jest najmniej sprosności i obrazy a najwięcej misterstwa, i tychże dworzanin używać ma, bo ze szkodliwych żartów nieprzyjaźni i wielkie zaścia bywają.

Żart tedy, abo kunsztowna posługa dwojaka jest (acz z osobna każda na wiele jeszcze części rozdzielić by mógł). Jedna jest, kiedy kto pięknym kształtem, a misternie podejdzie kogo i zbłaźni. Druga jest, kiedy kto nagotowawszy sidło ponętą, przywiedzie kniemu, iż sie sam człowiek ułowi. A oboje to s tychże miejsc wziąć sie może, skąd i trefne powieści. Pirwszej posługi ten przykład niechaj będzie. Pan Giżycki stary, mając mieć jednego wielkiego pana, a snadź nieboszczyka pana krakowskiego Szydłowskiego (s którym pospołu s Prus po dokończeniu wojny jechał) u siebie w domu, powiedział mu miedzy inemi rzeczami, o które go w drodze jadąc pytał, jako ma żonę, która barzo nie słyszy, tak, iż muszę – prawi - okrutnie na nie wołać, niż które słowo zrozumie. A przeto nierad bych, abyś ją w. m. widział, a miał ten niewczas wołać na nie, by na wilka. Pan krakowski onego żałując, a rospytywując, s tymli sie urodziła, czyjej to niedawno kiedy przyszło, żadną miarą inaczej niechciał, jedno ją widzieć; owa dla tej przyczyny samej powiedając Giżycki, iż jeśli ja sam naprzód nie pojadę, tedy w. m. żony mej widzieć nie będziesz mógł; dozwolił mu pan krakowski z ostatniego noclegu trzema godzinoma przed sobą wyjechać. Co gdy sie stało, przyjechawszy do domu Giżycki, powiedział takież żenić, iż pan krakowski barzo mało co słyszy, a dla tego musisz — prawi — dobrze wołać, chceszli, aby cię zrozumiał. Przyjechał zatym pan krakowski i przywitał silnym głosem panią, a pani też rozumiejąc, iż pan krakowski nie słyszy, dobrze mu głośno podziękowała, i szyrokiemi słowy opowiedziała radość swoje. Gdy potym do siedzenia za stół przyszło, pan krakowski, aby ludzkość swą pokazał, ktemu, że pan Giżycki u stołu nie siedział, ale to tam, to sam goście częstując chodził, ustawicznie s panią Giżycką chciał mówić, a pani będąc wielkiemu panu w domu swym rada, ochotnie mu odpowiedała, iż we wszytkiej izbie nikogo barziej nie było słyszeć, jako ich dwoje. Owa tego cały obiad było. Po obiedzie pachołcy pana Giżyckiego, chocia mieli srogie zakazanie od pana, a wszakoż gdy sobie to ten, to ów podraził, jęli pytać sług pana krakowskiego, dawnoli to J. M. przyszło, iż nie słyszy? Odpowiedzieli służebnicy pana krakowskiego: Pan nasz dobrze słyszy, ale wy głuszkę panią macie. A gdy ci śmiać sie poczęli, obaczyli hnet służebnicy pana krakowskiego, iż pan Giżycki s pana dworuje i hnet pana ostrzegli. Także pan krakowski s przodku sie gniewał, ale potym barzo sie śmiać musiał, widząc, iż pan Giżycki w tym dobrze Gunellę contrefetować umiał.

Takoważ też niedawno posługa była pana Kaspra Zebrzydowskiego s panem Krysztophem Krupskim, którzy na dworze pana naszego znacznie stojąc, to to, to owo nieszkodliwego, jako są obadwa nie prostacy, a pan Zebrzydowski i uczony ktemu, wyrządzają towarzystwu. Ci tedy jednego czasu w Wilnie, gdy był owies nie pomału drogi, a na koniec ani go dostać możono, ubrali dwu pachołków nieznajomych i wyuczywszy ich wszytkiego, posyłali imieniem J. M. pana Wierszyła, Kasztellana wileńskiego, od jednego do drugiego dworzanina, darując im ceduły, temu na 50, temu na 30, temu na 10, wedle każdego kondycyej, beczek owsa, a każdy miał słać poń do dworu pańskiego tuż nad Wilnem, który Rajem zową. Co gdy pan Zebrzydowski s panem Krupskim sprawił, a każdy z dworzan on ej cedule jako w skąpy rok był barzo rad, sszedszy sie na zamek poczęli sie pytać: tobie wiele beczek, a tobie wiele. Już drugiemu pocznie być niemiło, że mniej niż towarzysz wziąć miał. Także kto woźników na ten czas niemiał, ten najął furmana, abo u którego s panów Rad na odwóz wyprosił koni, i posłał do Raju po owies. A tam już też byli dobrze przed tym zasłali, kto miał te wozy pociągnąć dalej. Przyjechał pirwszy do Raju, pyta: gdzie owies rozdają. Odpowiedział mu pachołek on zasłany, z litewska, iż ta wołość, która gi wiezie, niemogła tu – prawi - dzisia dociągnąć, w Suderwi została, a tak jedźcie tam, wedle ceduły wam oddadzą; także każdemu powiedział, kto jedno do Raju przyjechał. Owa pirwszy ten pachołek, który do Suderwie (która od Raju jest w dobrej mili) po owies zajechał, pytawszy sie na zamku, pod zamkiem i wszędy indziej, a nie mogąc sie o owsie dowiedzieć, do domu woźnicy nawrócić i poganiać kazał, wóz pięknie przykrywszy, aby nie sam telko ciągnął kota. Mało co ten od Suderwie odjechał, ali drudzy bieżą, wyścigając sie i pytając: A owies jest? On odpowiedział, że jest. Jedno – prawi - na zamek prosto, tam go wam odmierzą. Przyjadą i ci, obaczą, że błazeństwo, jadą takież nazad, a kogo potkają, każdemu o owsie dobrą otuchę czynią; owa sie wszyscy obeszli, a prozne wory wieźli do domu. Nazajutrz jedni sie gniewali, i łajali: Bodaj mi to zabit czynił, a drudzy sie śmiali, zwłaszcza kiedy na zamek to przyszło, bo król J. M. o wszytkim wiedzieć musiał, i miał niemałą biesiadę, dworując s tych, którzy sie o ten żart gniewali.

Ale i ono tychże dwu panów zaproszenie na obiad do pana Chwalczewskiego, o którym też w. m. dobrze wiecie, niemniej trefne było, bo i głodu sie drugi namarł, i pieszo sie na zad (konia i sługi przed miejscem od siebie odesławszy) kłusać musiał.

Takowych tedy żartów abo kunsztownych posług (acz nie zawdy tak trefnych) u dworu siła bywa, ale to są najforemniejsze, które człowieka s przodku nakarmią strachu, a potym wszytko sie w śmiech a krotochwilę obróci, jako wzajem Skotnicki Lula s Pukarzewskim, zacni dworzanie króla starego, uczynili sobie, co oto tak było. Pukarzewski prosił na wieczerzą Skotnickiego i był mu. tak rad, że go i od rozumu odpoił, także kiedy już na nogach stać niemógł, sługi jego jedne do gospody odprawił, drugie pozamykał, a pana tak śpiącego kazał sługom swym nieść do jednego sklepu, już na to nagotowanego, i tam kazał go wsadzić w łańcuch i w pęta, i zamknąć kilkiem kłotek, straż u drzwi przystawiwszy. Skotnicki, iż był okrutnie pijan, jeszcze ktemu na wiatr wyniesiony, kęs jeden onego nie czuł. Owa przespawszy kilka godzin jako umarły, ocknie sie nadedniem, i woła: Coż sie dzieje, ki mię djabeł tak wsadził; przebóg gdzie żem? A jest tu kto, ozwi sie proszę. Gdy na pirwsze wołanie nic mu nic odpowiedziano, pocznie znowu wielkim głosem wołać: Jest tu kto, przebóg cie proszę, ozwi mi sie. Dopiro sie straż nauczona odezwała mówiąc: Awom ja sam i z drugimi, a czego chcesz? Rzecze zasię Skotnicki: A ty ktoś, miły bracie. Odpowie mu: Straż nad tobą, abyś sie nie wyłamał. Zaś Skotnicki powie: A prze cie Pana Boga proszę, ktoż mie to, i prze którą przyczynę w te żelaza wsadził? Odpowie straż: A wierę niewiesz, dowiesz się, gdy cię we dnie na plac wywiodą. Tu Skotnicki: Czas panny Maryej, i pomilczawszy trochę, rzecze zaś: Ale moj najmilszy bracie, prze cie Boskie miłosierdzie proszę, wdy mi powiedz, com uczynił, bo Ja na Bóg ci to żywy przysięgam, niewiem, ani pomnie, abym co namniej przeciwko komu wystąpił. Straż zasię tak powiedziała: A za niepomnisz, żeś poczciwą dzieweczkę zgwałcił, i ojcaś jej, gdyć jej wziąć bronił, zabił? Skotnicki dopiero krzyknie: A niestetyź narodziwszy sie mnie na ten świat, a bezecne pijaństwo, do czegożeś ty to mnie przywiodło, iż oto marnie, a sromotnie garło dać muszę. Czemużeś ty mnie radniej, miły Panie, w onych potrzebach, gdziem bywał, zginąć nie dał, iżbych był nigdy na katowskie ręce nie przychodził. Ha Pukarzewski przyjacielu, przesiedzieć mi twego wina, a by cie było pirwej w sztuki ssiekano, niżem ja do twej gospody iść pomyślił. Ach nędzni moi przyjaciele, to teraz ze mnie weźmiecie cześć, dla tegoście mie jednak byli do dworu wyprawili, abych was tą zmazą i wieczną sromotą pocieszył. Owa tego lamentu było s pół godziny, nakoniec jął pytać straży: A moi mili braciszkowie, wiele was tu mnie strzeże? Odpowiedział mu iny już z onej straży, a nie ten co pirwej: Sześć nas tu - prawi. - A Skotnicki zaś: Kiedyby jeden z was chciał uczynić to miłosierdzie nademną, a iść po którego mego sługę. Odpowiedziano mu: A co mnimasz, aby ci wolni byli, w takowym-żeć więzieniu są jako i ty. A Skotnicki znowu: A nieszczęsny ja człowiek, czegożem ja to doczekał. Także po długim siebie przeklinaniu uprosił wdy jednego s nich, iż szedł, gdy dnieć poczęło, po pana Kaspra Macicjowskiego, który o wszytkim wiedział, i był pogotowiu; a ten dopiero, kiedy przyszedł, z drugimi towarzyszami poprawił tak dobrze, iż nieborak Skotnicki ledwe nie umarł od strachu. Aż wdy nakoniec zlitowali sie nad nim, a wrzeczy to do tego, to do owego pana śląc o przyczynę, przywiedli rzecz ktemu, iż na ślubie z więzienia wyszedł, a przejednywać miał stronę na oczy królewskie, aż przejednawszy nie przychodząc, a jeśliby sie strona jednać niechciała, tedy do takowegoż zaś więzienia wrócić sie miał. W tym, gdy za łaskawe staranie panu Maciejowskiemu dziękować począł, strzymać dalej śmiechu drudzy nie mogli, rzecz sie wszytka odkryła, Skotnicki mimo strach, którym go dobrze było nakarmiono, jeszcze sie długo wstydzić musiał, gdy to ten, to ów łańcuch, a pęta wspominał. Więc, iż go tym często drażniono, często też i on o tym myślił, jakoby ten żart Pukarzowskiemu oddał.

Owa raz, w rok podobno po tym, obaczył Pukarzewskiego podpitego i uprosił go do swej gospody, a tam dognawszy go do upaści, iż i ręką i nogą władać nic mógł, i pacholę jego, (bo telko to na ten czas Pukarzewski miał przy sobie) po sługi do gospody posławszy, barwierza hnet, któremu ufał, przyzwał, i roskazał mu, aby Pukarzowskiemu śpiącemu pół gęby zalawty zaprawił. Barwierz posłuszny wnet to sprawił, zalawty wargi spoił, plastr przyłożył, chustami obwinął głowę i przeniósł go na iną lepszą pościel, którą tamże w izbie Skotnicki posłać był roskazał. Przyda potym słudzy s pacholęciem nie rychło (bo daleko gospoda była), widzą, iż pan z zawitą głową leży, a barwierz instrumenta zbiera, a maści chowa, pytają, coby się to działo; powiedzą im drudzy (bo sam Skotnicki żałując wrzeczy przygody onej, płakał w głowach u Pukarzewskiego siedząc) iż ten a ten (który tamże był, niż chłopię po sługi odeszło) pana im przez twarz ranił. Słudzy, acz sie mścić onego chcieli, ale, iż nie było wiedzieć, gdzieby sie winowajca schował, sam tez Skotnicki powiedział, aby dali pokój, ponieważ pana ich jest s to, że sie sam wyzdrowiawszy, pomścić może, zaniechali wszytkiego. I tak jedni zostali przy panie, drudzy odeszli do gospody. Potym w nocy ocuci sie Pukarzewski, obaczy łeb zawity i rzecze półgębkiem, ki djabeł, cóż mi sie sstalo? Chłopiec, jesteś tu, rozświeć. Hnet sie chłopiec porwie, idzie do pana. i pyta: co w. m. raczysz, abo w. m. źle leżeć. Odpowie Pukarzewski: ba dobrzeć mi leżeć, ale mi to ki djabeł w gębę. Chłopiec odpowie, a za w. m. nie pomnisz, iż w. m. wczora ten a ten ranił? Zaś pan: Ja tego kęs jeden nie pomnie, ani czuję, aby mie bolało. W tym rzecze chłopiec: prze pana Boga, nie racz w. m. wiele mówić, bo nam barwierz roskazał, abyśmy s tego w. m. upominali. Także, gdy przydzie dzień, pyta, jako sie co stało, powiedzą mu rzecz wszytkę zmyśloną, a chłopiec jego włosny onegoż potwirdza, bojąc sie, aby go pan nie bił, gdzieby powiedział, że na ten czas odszedł był od niego. Przydzie barwierz do oprawowania, odwinie mu głowę, a Pukarzewski rzecze, miły barwierzu, namniej mie ta rana nie boli, co sie to dzieje? Odpowiedział barwierz: Tak to, widzi w. m. zmartwiało ciało od razu, ale po trzecim, abo czwartym dniu poczujesz w. m. Zaś powiedział Pukarzowski: A bodajże go zabito, mógłci wżdy gdzie indziej trefiać, niż przez gębę, a toć ja mężatek nie miłuję, a wdy mie Pan Bóg takową raną nawiedził. Barwierz poszypławszy trochę, wpuścił knot miedzy zalawty, przyłożył znowu plastr, zawinął i rzekł, aby mu dał od wczorajszej pirwszej oprawy. A Pukarzowski hnet parę czyrwonych złotych dać mu roskazał, i prosił, aby go rychło wygoił. Odpowiedział barwierz: Dali Bóg, w. m. rychło zdrów będziesz, jednoby panie mówić nietrzeba i s tym odszedł. Przydzie czas obiadu, mięsa jeść nie śmie, aby zwaniem nie poruszył hawtów, także sie trochę kontuzu napije i położy. Po obiedzie przydą towarzysze nawiedzać, którym już był Skotnicki o wszytkim powiedział, pytają go na zdrowie, przemówi półgębkiem prosząc, aby za złe nie mieli, iż mówić nie śmie, bo mi prawi - zakazał barwierz. Wyrwie ten to, ów owo pytać, a on jedno przyzwala głową, a milczy. Owa tego tak długo było, iż sie żadną miarą strzymać drudzy nie mogli, poczną sie śmiać, a Pukarzowski domyśliwszy się, iż to już Skotnickiego sprawa, zawój on uderzył o ziemię, a zalawty rosparzywszy dragant odjąć sobie kazał. Śmiechu było dosyć, a temu zwłaszcza, że on więcej barwirzowi wierzył, niż sobie, czując to, że go kęs jeden nic bolało. Powiedają drudzy, iżby tam nie było zalawtu żadnego, ale skóra telko była lina w rosole uwarzonego, którą nie telko pół gęby, ale i obie oczy kazał mu był Skotnicki zalepić.

Do tegoż też należy ona posługa pana Łukasza Lęnckiego, który gdy na Straży krol J. M. miał nocleg w nocy otoczywszy wszytke izbę, gdzie fraucymer miał złożenie, pochodniami rospalonemi, a zawoławszy gore, uczynił taki strach, iż drugie panny, zapomniawszy się, niewiedziały, co czyniły.

Ale to foremna, jaką powiedają, kiedyś dwa Włoszy trzeciemu wyrządzili, co sie snadż tak sstalo. Trzej towarzysze w drogę jadąc, i będąc pospołu na noc w jednej gospodzie, po wieczerzy (jako to więc bywa, zwłaszcza na długiej nocy) jeli sie grać. I niedługo grając hnet jeden spadł s stołu, iż mu i pieniądz w mieszku nic został. I pocznie łajać, pocznie ojca i matkę przeklinać, na koniec świętym i pannie Maryej nie przepuścił. Owa wymyślając niezwyczajne klątwy i złorzeczenia, jako na to są Włoszy mistrzowie, położył sie tak spać. A ci dwa niedługo też s sobą grając, gdy obaczyli, iż ten już był dobrze zasnął, wzięli przed sie uczynić mu ten żart: pogasili świece, zagrzebli w kominie ogień, okna utkali, i jęli w rzeczy jakoby przed sie grając, wielkim głosem mówić s sobą, aż sie i wadzić, przyczytając jeden drugiemu, otoś podemknął, a ten zasię, a tyś zakazał na flus, zgoła taki trzask uczynili, iż sie ów ocknąć musiał, i słysząc, że ci dwa przed sie grają i mówią s sobą, jakoby barzo dobrze karty widzieli, otworzy troszkę oczu, a gdy żadnego światła nie ujrzy, rzecze: A kiegoż djabla jeszcze czynicie; owa całą noc to wołanie nie ustanie. A to wyrzekszy zasię sie dla spania uspokoił. Ci dwa na takie słowa niedali mu żadnej odpowiedzi, ale sie przedsię swarzyli o karty jako w naczystszej prawdzie, także, gdy to chwilkę trwało, ocuci sie jeszcze lepiej on dobry towarzysz, a widząc, że niemają ani świece, ani światła żadnego, a przedsię gra a swar idzie swą drogą, pocznie sie dziwować i mówi: A jakoż wy u djabla omacmie karty widzieć możecie? Odpowiedział jeden s nich: azaś ślep, dwu świec przed nami. Wieręś ty podobno s pieniądzmi zaraz i wzrok stracił. A on to podniesie sie na bałuczku i patrzy oczy wytrzeszczywszy, a gdy nic uźrzeć nie może, pocznie mu być niemiło i rzecze: Albom ci ja pijan, albo ślep, abo wy łżecie. A ci dwa zatym wstali od stołu mówiąc, i szydzić to z nas, ten dobry pan. A cóż, kiedyby był wygrał, dopieroćby nas był nosił. Więc gdy on zasię powtórzył swych słów mówiąc: Ja, to co mowie prawda jest, iż obudwu was, kęs jeden nie widzę. Zatym ci poczną sie w rzeczy dziwować, i rzecze z nich jeden: I daj go djabłu, wieręć podobno nie żartuje, podaj sam tej świece, a snadź mu sie nieborakowi co w oczy stało. Dopiero on mając za to pewnie, że olsnął, imie płakać, imie narzekać mówiąc: niestetyź mnie, jużciem olsnął, o najświętsza panno, zmiłuj sie nademną, a odpuść, iźemci złorzeczył. A ci dwa ułoża u niego stojąc, poczną go w rzeczy cieszyć, mówiąc: I niemożeć to być, abyś wdy nie miał co widzieć; tak ci sie to podobno zamieszało w głowic, i mnimasz, abyś nie widział. A biedaż mię, odpowiedział im na to, niemaszci tu żadnego zamieszania, aleja zgoła kęs najmniejszy nie widzę, nie inaczej, jedno jakobych też oczu w głowie niemiał. A ci zasię poczną mówić: ale miły Boże, wzrok masz jasny, bo patrz (rzecze jeden ku drugiemu) miły bracie, jako ma piękne oko, i jako je dobrze otwiera, a ktoby rzekł, aby na nie widzieć niemiał. A on chudzina im dalej tym barziej płakał, a wzywał miłosierdzia Boskiego. Owa naostatek jęli mu tę radę dawać, aby sie obiecał do panny Maryej do Loreta iść boso, a o cudzej strawie, a snadź cie –prawi - pan Bóg wysłucha. A my przedsię i lekarza tobie dobrego zjednamy i o ine potrzeby nietrzebać sie będzie starać, póki u nas co jest w mieszku. Także poklęknie hnet na łożu, a z wielkim nabożenstwym i żałością za grzech, iż pannie Maryej po przegraniu pieniędzy złorzeczył, płaczliwemi słowy obiecał drogę do Loretu pieszo, boso, i o cudzej strawie, a tam zostawić oczy srebrne, jeśliby mu pirwszy wzrok u pana Boga uprosiła, i nadto obiecał mięsa we środy a z masłem w piątki (bo we Włoszech nic nie rozny piątek od soboty) nie jadać, i sobotę każdą w chlebie samym a w wodzie pannie Maryej ku czci a chwale do śmierci suszyć. Gdy to uczynił, wyszedszy ci dwa do drugiej komory i zapaliwszy świecę przyszli zasię do niego śmiejąc sie na umor, a mówiąc, powinieneś - prawi - to wszytko wypełnić; gdyżeś otrzymał wysłuchanie na prośbę twoję. A ow prostaczek z wielkiego strachu nietelko śmiać sie nie mógł, ale ani mówić, jedno zdumiawszy sie siedział, ledwe to nie za prawdę rozumiejąc, co oni byli dla kunsztu zmyślili.

Co sie zasię wtórego żartu, abo kunsztownej posługi dotycze, gdzie człowiek sam ułowić sie ma, niewiem, jaki może być lepszy przykład, jako kiedy owo chciwy strzelec na łupieźa zmierza, albo wielki gamrat zaleca sie pacholęciu w tkance, abo co takiego kto na kogo nastawi. Jako jeden dworzanin króla starego znając w towarzyszu swym ten defekt rozumu, iż miał wielką chęć ku czarnksięstwu, i siła o nim dzierżał, zmówił sie z babą, która pod zamkiem Krakowskim, niedaleko lodownice, garce Iłżeckie przedawała, i zapłacił jej wszytki, aby je do jednego kij wziąwszy potłukła w ten czas, kiedyby on na zamku w oknie stojąc znak pewny uczynił. I ukazał jej okno, w którym stać chciał, a znak ten miał być chustka rospostrzona i wisająca z ręki. Gdy to tedy sprawił, szedł na zamek i chodził sobie po wielkiej sieni, czyhając już na tego swego towarzysza, który rychło potym przyszedł; także skoro po daniu dobrego dnia jeden drugiemu począł pytać ten co później przyszedł, czemuby on tak chodził, a do izby wniść niechciał; - a ten mu odpowiedział: Niemasz - prawi - po co, bo król J. M. jeszcze w komnacie, ani tak prędko z niej wynidzie. Ale oto chodźmy tu sobie radniej, abo podźmy do okna, i zaraz szedł w ono naznaczone okno, a towarzysz też widząc, iż niemiał co w izbie sam czynić, szedł s nim pospołu. Także mówiąc to to, to owo, przyszli w rozmowie do czarnoksięstwa, i jął ów, komu to czarnoksięstwo tak barzo smakowało, wychwalać tę naukę, powiedając, iż na świecie nie masz nad nie, a żałując tego, że sie na ten czas nie urodził, kiedy jej w Krakowskich szkołach jawnie uczono. A ten słuchając powiedział: Cobyś dał, kiedyby sie kto obrał, a chciał cię jej nauczyć. A ów zasię rzekł: dałbych - prawi - sto i drugie złotych, ba i dalejby mię wyciągnął. Odpowiedział ten: Kiedybyś to ziścić chciał, a był tajemnym, powiedział bych ja tobie o jednym, który sie u Twardowskiego uczył, i tak wiele, jako on umiał, umie; i jest go s to, że cię nauczyć może. Hnet ów na Bog żywy przysiągł i dał rękę obiecując poczciwym słowem, nikomu na świecie o tym nie powiedzieć ani takiego człowieka wydać. A to ja - prawi - uczeń Twardowskiego, więcej, niż mnimasz, nauczyć cie mogę, jedno mi zdzierż słowo, jakoś obiecał. A umiesz ty (odpowiedział zatym ow) zabitą śmierć, nie takbyś sie ty miał, gdybyś co rozumiał w tej nauce. Rzecze ten zasię: Nie trzeba wiele, hnet sie to pokaże, jeśli co umiem. Atoli roskaż mi co dziwnego uczynić, uźrzysz prawdęli mówię, abo kłamam. A chceszli, uczynię to. Widzisz onę niewiastę, co garce przedaje (i ukazał ją z góry); ta, gdy ja kilka conjuracyi zmówię, potłucze hnet te wszytki garki kijem. Począł ów dopiero tym więcej bić na to i spór dzierżeć, powiedając, żeby tego nigdy dowieść niemiał. Owa sie założyli i sadzili po 30 czerwonych złotych. Zatym ten, obróciwszy sie kilka kroć w koło, pocznie mruczeć wrzeczy conjuracye, a i tedy i owedy słowo jakie niezwykłe głośniej wyrzecze, aby ów mnimał, że djabłów wzywa. Aż dobył kartki jakiejś pergaminowej, na której kilka liter potwornie wymalowanych było, a raz w tę, jako w tęczę, drugi raz w ziemię pilniuchno patrząc, rzekł tak: Patrzże teraz, l spuścił z ręki one chustkę nieznacznie, aby wisiała. A baba widząc znak, zaraz kij porwała, i poczęła tłuc ony garce, tak iż je do jednego potłukła. Zdumiał sie ów, co na to patrzał, a nic nie żałując przegranych pieniędzy uczniem jego być i dać co namienił obiecał. Tegoż dnia królowi ten co wygrał, wszytkę rzecz powiedział. Nazajutrz król uczynił sobie rzecz o czarnoksięstwie z onym dworzaninem, który zakładu przegrał, i dał mu to znać, iżby rad miał takiego człowieka, któryby sie s tym rozumiał. Wnet dobry pan zapomniawszy przysięgi swej, rozumiejąc, że sie miał tym królowi barzo przysłużyć, na onego dworzanina, towarzysza swego, jako jest osobny w tej nauce, i one wszytkę o garcach historyą wypowiedział. Król hnet onego do siebie kazał zawołać i rzekł mu, w oknie stojąc, a na one babę patrząc, która sie znowu na garki była zdobyła: Słysz. A kiedyby znowu co takiego trefnego s czarnoksięskiej nauki uczynić, a chociaż to, aby ta baba zasię garki potłukła. A ten odpowiedział: Miłościwy królu, musiałbych sie znowu z nią zmówić. Słysząc to ów, który przegrał i rozumiejąc po śmiechu, iż król wie o wszytkim, barzo sie sromać musiał, a od tych czasów czarnoksięstwu dał pokój, bojąc sie, aby co gorszego nań nie przyszło.

Więc też i to foremny żart, kiedy kto dla tego, aby go hamowano, chce wrzeczy co uczynić, do czego nigdy wolej nie ma. Jako uczynił pan Stanisław Lipnicki s Włostowa, dworzanin króla J. M. pana naszego, komorniczą u króla starego służąc. Ten będąc winien p. Jaroszowi Poświątnemu kilka dziesiąt złotych, a niemogąc mu ich na ten czas oddać, na ktory obiecał, czyhał na to dzień, albo kilka przed onym czasem, który był ku zapłacie namieniony, aby Jarosza upatrzył, kiedy by mimo jego komorę szedł. Owa sie tak trefiło, iż umyślnie szedł ten do niego. Co gdy Lipnicki postrzegł, włożywszy sobie powróz na szyję, zakładał go nabalkę, rzkomo sie chcąc obiesić. W tym przyszedł Poświątny do niego, i uchyci go mówiąc: co czynisz nieboże stradny. A Lipnicki jął mu mówić: daj mi pokój, przebóg cię proszę, boć-em ja już tak uczynić umyślił. A ów zasię: Ale coć tego za niewola, czemu to czynisz? Odpowiedział mu Lipnicki: Czas przychodzi, ja pieniędzy niemam, a przeto umrzeć wolę, niż zostać w nieprawdzie. Dopiero ów stał sie miłosiernym mówiąc: A miły bracie, i rok, i dwa poczekam ci ich, jedno tego nie czyń. Owa tak mówiąc odwiązał mu powróz s szyje, a pieniędzy do dalszego czasu czekać obiecał.

Takowyż też i owo żart bywa, kiedy jeden drugiego szalonym, abo jaką dziwną chorobą niemocnym przed ludźmi czyni, aby szalony o związanie, a chory o ohyzdę na chwilę przyszedł.

Siła inych kunsztownych posług wyliczyć by sie mogło, i ludzi, którym to barzo snadnie przychodzi, bo sie tego człowiek niemal każdy dzień napatrzy, a dworzanin wiele tego sobie wymyślić może, biorąc żarty s tych miejsc, s których i trefne powieści; ale na tych, którem wyliczył, niechaj na ten czas dosyć będzie, bo owe samołowki, abo nakarmienie kogo fortki, kruka, wilka i inych smrodliwych a sprosnych rzeczy nic trefnego w sobie nie mają. Takież też i owe żarty, które na kradzież poszły, nic mi sie zgoła nie podobają.

Jako ono żak jeden w Padwici chłopu uczynił. S targował u niego parę kapłunów i kazał mu je za sobą nieść do domu, obiecując nad zapłatę, kazać mu jeszcze dać co śniadać. Chłop onemu uwierzywszy niósł za nim kapłuny. Owa dobry pan zawiódł go do jednej wieże, która oddzielnie od kościoła stała, iż około niej mógł czyście wkoło obyść, a przeciwko tej wieży, s tamtej drugiej strony była fortka, z ktorej w ciasną uliczkę było wchodzenie; i umyśliwszy już, co miał uczynić, rzecze do chłopa: bracie, założyłem sie ja o te kapłuny s towarzyszem mym, który powieda, iż tej wieże jest w około stóp czterdzieści, a ja powiedam, że niemasz. I prawie w ten czas, kiedym sie miał spotkać s tobą, kupiłem oto sznur dla zmierzenia, abych wiedział pirwej, niż do domu przydę, kto z nas wygrał; przeto niechajci nie będzie ciężko poczekać, aż ją zmierzę. A to mówiąc, wyjmie z rękawa sznur, i da mu koniec jeden trzymać mówiąc: daj sam to. Jakże weźmie kapłuny od niego z ręki, a każe mu przycisnąć obiema rękoma sznur do muru, s tej strony wieże zaszedszy, skąd fortki onej widać nie było, a sam jako idzie, tak idzie sznur ciągnąć w koło, a kiedy przyszedł na one stronę, gdzie przeciwko forta była, wbił gwóźdź w mur, i około niego sznur okręcił, a sam s kapłuny chyłem burą w one sie ciasną uliczkę wemknął i zginął. Chłop chudzina dosyć długo na onym miejscu stał, czekając przedsię, ażeby wieże zmierzył; nakoniec, gdy kilka razów zawołał: panie, rychłoż wdy zmierzycie, a nigdy mu sie nie odezwano, chciał wiedzieć, co sie to dzieje, i szedszy około wieże nalazł miasto pana gwoźdź w mur wbity, który mu sam tako został za zapłatę kapłunów.

Podatne temu łotrostwo wyrządził drab jeden dobremu naszemu panu Jakubowi Borowskiemu, dworzaninowi, gdy mu przedał korzeń grzybieniowy, miasto pokrzyku. Wprawdzie jako pan Borowski był na ten czas żaczkiem, łatwie go było oszukać. Teraz niewiem, jeśliby sie kto chciał tego podjąć.

Lecz takowych żartów siła ksiądz Buczyński spachał, miedzy któremi są drugie, co szubienicą bardzo pachną. Przeto dworzaninow żart, abo kunsztowna posługa nic nie ma podobna być księdza Buczyńskiego sztuce, ale ma mieć w sobie przystojeństwo, foremność a bez zbytniej szkody i obrazy towarzyskiej, wymysł i nastósowanie.

Tylko tego jest, com ja wypowiedzieć miał około trefności; a tak już więc teraz, panie Myszkowski, wstawaj a pospieszaj sie w drogę.

Gdy tego domówił pan Dersniak, rzekł tak pan Kryski: Widzi mi się, panie Dersniaku, żeś tu w. m. potrzebnej rzeczy nie dołożył. Spytał pan Dersniak: A czego? Odpowiedział pan Kryski: tego, aby Dworzanin około poczciwości białychgłów nigdy nie trefnował, ani ich tam tykał, bo ja i onego Hispana odpowiedzi nie chwalę, który wdowę około niepoczciwego życia tak uszczknął, kiedy powiedział, że w odwołaniu jej miał nadzieję.

Powiedział zaś pan Dersniak: Powiedziałem ja, aby trefnowanie i żarty nie były z obrazą, a w tym tak zamykam mężczyzny, jako białegłowy. Ale kiedy białagłowa z uszczypkiem co rzecze, a mężczyzna jej ze sznupką odpowie, żaden mu tego za złe mieć nie może, bo tak jednemu, jako drugiemu poczciwość miła. Przeto jeśli było wdowie wolno tknąć młokosa około dobrej sławy, wierę niewiem, czemu też jemu niemiało być wolno, takowąż jej dać odpowiedź.

A ja zaś tak powiedam, rzekł tu pan Kryski, iż tego czynić niemiał, bo białejgłowie niejako to może być wolniej mężczyznę uszczknąć w niepoczciwym życiu, niźli mężczyźnie białągłowę, to dla tego, iżeśmy my mężczyźni uczynili to prawo sami sobie, że nam niemasz sromoty ani niesławy żadnej żyć rozpustnie, a białejgłowie tak to jest wielka i haniebna lekkość, iż o której raz ta sława rospusty a bezwstydu głośno wynidzie, bądź to prawda, abo nieprawda, już ta nieboga zawdy w tym rosole zostać musi. A przeto, gdyż około poczciwości ich kunszt jest niebezpieczny, czym iuym Dworzanin, chociaż i w odpowiedzi niechaj uszczknie białągłowę nie tym co wieczną sromotą jej pachnie; nakoniec sam to w. m, powiedasz, iż trefnowanie niema być ze szkodliwą obrazą, co jeśli ma być zachowano, musi Dworzanin nigdy około poczciwości białychgłów nie szermować, bo to, jako oko, najmniejszego proszku nie cirpi.

Tu gdy pan Dersniak odpowiedzieć chciał, wstąpił w rzecz pan Bojanowski mówiąc: I to prawo, które w. m. spominasz, żeśmy je sami sobie mężczyźni stworzyli, nie bez przyczyny uchwalone, a snadź więcej sie w nim zamyka rozumu, niż w. m. mnimasz; albowiem gdyż białagłowa najniejdoskonalsze jest żwirze miedzy źwirzęty, a za tym dostojności, abo małej, abo nijakiej przeciwko dostojności mężczyńskiej, potrzeba tego była, ponieważ sama s siebie niemiała czynić nic dobrego, ochełzać ją wstydem a bojaźnią osławy, żeby przezdzięki na tym munsztuku chodząc, cokolwiek dobrego czynie musiała. Otóż, iż ta cnota powściągliwość potrzebniejsza była, tej płci, niż która ina, dla pewności każdy swego potomstwa, nielza było inaczej mężczyznam jedno szukać takowych dróg, ruszyć wszytkich rozumów, zmacać wszelakich fortylow, jakoby białegłowy powściągliwie żyły; a przeźrzeć im tego i niejako dozwolić, żeby sie już do wszytkich inych rzeczy mało, abo nic godziły, i zawdy czyniły opak, niźli przystoi. A tak, iż im to wolno wykroczyć i w tym, i w owym, a nie niesie im to sromoty żadnej, jeśli je będzie chciał Dworzanin s tych niedostatków sztrofować i uszczknąć, które (jakom powiedział) są im dozwolone, a iż dozwolone, przeto nie są im nieprzystojne, pewnie nigdy nie rośmieszy, bo p. Dersniak powiedział, iż sie jedno temu ludzie śmieją, co ma w sobie nieprzystojeństwo.

Zatym pan Lubelski powiedział: Co sie więc owo w. m. panie; Bojanowski na białegłowy skarżysz, że w. m. nie miłują, nic sie ja temu już nie dziwuję. I owszem więcej mi to dziwno, że kiedy w. m. głównego swego nieprzyjaciela, zmówiwszy sie, nie rozdrapają, jako one Maenades Orpheusa.

Odpowiedział pan Bojanowski: A niewiem, czemum też to czynił, żem sie na nie skarżył, snadź było lepiej dziękować im za to, iż one, niemiłością swoją uczyniły mię wolnym od miłowania siebie. A o rostarganie sie też nieboję, bo nasze Polki nie są bestliwe. Przeto nieboszczyk pan Hieronim Łaski, Wojewoda Siradzki (iż tak wielkiego a sławnego człowieka ku tej drobnej rzeczy spomnię) przy biesiedzie raz żądał czegoś od Boga dla więtszego ciepła Polkąm. A co w. m. raczysz powiedać, żebym ja białymgłowam miał być nieprzyjacielem głównym, zaprawdę, żem nie jest, ale mało mi w. m. osobnych ludzi pokażesz, którzyby białegłowy barzo sobie ważyli, chocia podczas drugi dla jakiej skrytej przyczyny ulata i mostem sie kładzie.

Rzekł tu temu p. Kryski. Panie Bojanowski, nie telko w tej mierze białegłowy od w. m. krzywdę cirpią, ale i mężczyźni, którzy one we czci mają. Owa jako ja baczę, trzeba by tu kogo, któryby krzywdę białychgłów na sie wziąwszy (bo mężczyzna sam za sie każdy odpowiedzieć może) mógł ich przeciwko w. m. tak wielkiemu najeznikowi mężnie bronić, jakoż gdzieby J. M. pan Lubelski raczył, nalazłby wdy w tym kole kogo, ktoby temu sprostał.

Powiedział tu hnet pan Lubelski: Dobrze w. m. mówisz, panie Kryski. Jednak też ta jest jeden, który ma tę sławę, jakoby miał zawdy poczciwości białychgłów bronić, otoż, aby tej czci darmo nie odnosił, zlecę jemu tę posługę. A to wyrzekszy, obrócił sie do pana Kostki mówiąc: O w. m. ja mówię, panie Kostka. Tu będzie plac pokazać, jako kto jest tej płci chętliw. A przeto im sie w. m. statecznie za rzecz tak sprawiedliwą, a pana Bojanowskiego, srogiego białychgłów nieprzyjaciela, zetrzy na głowę. Co kiedy uczynisz, nie tylko białegłowy za to wielce powinne w. m. zostaną, ale i ci wszytcy, którzy im zwycięstwa życzą.

Odpowiedział pan Kostka zatym: Prawda jest, miło. panie, iż pan Bojanowski uniósł sie w tym, powiedając, jakoby białegłowy miały być najniedoskonalsze źwirzęta, i małej, abo żadnej dostojności przeciwko dostojności mężczyńskiej. Więc też i w tym, żeby ludzie mądrzy niemieli ich nic ważyć sobie, co wszytko inaczej sie najduje, bo miedzy niewielkiej godności ludźmi mało tych jest, którzyby nie miłowali, abo niemieli mieć w wielkiej uczciwości białychgłów, których cnota, takież i dostojność nic niższa nie jest dostojności mężczyńskiej. Jedno gdzieby około tego do sporu a o płatne mówienia przyszło, barzo by teraz na wątłej nici rzecz białychgłów wisiała, ani wiem, jakoby sie jej podjąć; abowiem ci panowie s tak osobnemi przymioty stworzyli Dworzanina, i wynieśli go ledwe nie do nieba, iż kto ono wszytko sobie w głowę weźmie, a rozważy, zaraz osądzi, iż białogłowy nigdy ku temu kresu przyść niemogą. A przeto porównaćby pirwej rzeczy trzeba, toż dopiro o tym mówić, mali kto co nad kogo, a porównanie nie rozumiem, jakie by inaksze być miało, jedno naleść też kogo tak mądrego i wymownego, jako pan Kryski, abo pan Myszkowski, i temu rozkazać, żeby wymalował słowy dworną panią, we wszytkiej żeńskiej doskonałości, tak, jak oni formowali dworzanina we wszytkiej doskonałości męskiej. A tam już na ten czas komużkolwiek w. m. rozkażesz białychgłów bronić, chociaż nie będzie barzo wymowny, by jedno zbytnie sprosnym nie był, mam za to, iż ten, mając za sobą prawdę, będzie to mógł pokazać na oko, iż białegłowy we wszytkich cnotach nic naprzód mężczyznam nie dadzą.

Powiedział zaś pan Lubelski: I to nie od rzeczy. Ale iż teraz widzi mi sie pozno, nielza jedno tę wszytkę rzecz do jutra odłożyć. A ja przedsię na to inego szukać niechcę, jedno w. m. panie Kostka. Już w. m. tę dworną panią wystaw, jako najlepiej umiesz, bo to ani pana Kryskiego, ani pana Myszkowskiego (jako ja rozumiem) nie obrazi, jeśli ją w. m. w doskonałości równą uczynisz dworzaninowi.

Rzekł tu pan Myszkowski: Nietelko mnie to nie obrazi, ale im więtszą pan Kostka doskonałość dwornej paniej najdzie, tym mu ja za to powinniejszym zostanę; a o panu Kryskim też nie inaczej dzierżę s przeszłych słów jego.

Powiedział pan Kostka: Wierę niewiem Miło. panie, jakoś to w. m. białymgłowam życzliwy, gdyżeś w. m. dostojność ich i ozdobę wszytkę na szrot puścił, bom ja pewnie nie pan Kryski, ani pan Myszkowski, którzy wymową swoją takowego Dworzanina stworzyli, jaki, jako żyw, nie był, ani snadź być może. Wszakoż, kiedy sie to już tak w. m. widziało, abych to brzemię niósł na sobie, niechajże je acz nic s tym prawem niosę, jako i ci panowie, to jest, aby było jednemu każdemu wolno spór trzymać i przeciwko mnie mówić w tym wszytkim, w czym mu sie inaczej niż mnie będzie widziało, bo to ja sobie za jedne pomoc poczytać będę, nierzkąc, aby mię to obrażać miało. A snadź w takowym sporze, a poprawowaniu mojej rzeczy najdzie sie ta doskonałość dwornej paniej, która jest w istotnej prawdzie.

Mam ja tę nadzieję, rzekł ku temu pan Lubelski, iż rzecz w. m. będzie taka, że przeciwko niej mało co kto będzie mógł mówić. Jedno w. m. w to zaprząż, a wymaluj taką dworną panią, iżby ci panowie białychgłów nieprzyjaciele pan Bojanowski s panem Dersniakiem nieśmieli tego rzec, aby nie była równa we wszytkim dworzaninowi. Pan też Myszkowski mógłby już przestać na tej ozdobie, którą dał dworzaninowi, bo widzi mi sie, że tego dosyć, jeśli nie nazbyt.

Odpowiedział tak pan Myszkowski: Też mnie Miło. panie barzo mało, abo nic do dokładu nie dostaje, bo to, com był sobie w głowę zebrał, wszytko wypadło w ten czas, kiedy pan Dersniak trefnował.

Rzekł pan Lubelski: Ba chociaż byś też w. m. i wiele tego miał (czemu ja nie tuszę) przedsię jutro dosyć czasu będzie, że sie oboja ta rzecz odprawi.

A to powiedziawszy wstał i onej rozmowie uczynił koniec.

 


WTORA KSIĘGA [1]

DWORZANIN POLSKI

TRZECIA  KSIĘGA [1]