PIRWSZA KSIĘGA [2]

A gdy sie temu i ten i ów rozśmiał, jął zaś mówić pan Kryski: Iście wdzięczność ta, która ma być w twarzy (gdzieby był do tego zarost), jest u pana Kostki ani mogę na nikiem lepiej tego pokazać, jako na panie, chcąc objaśnić czo to jest, czo ja wdzięcznością zowę, abowiem czego trzeba do przyjemnej twarzy, wszytko sie tu zeszło. Prawda, że nie wszytko w cerkiel, ani tu jest owa płeć, czo ją papierową zową, ale ma coś męskiego i żywego w sobie, a przedsię jednak wdzięczna; a najduje sie to takie, czo ja chwalę w rożnych twarzach. Taka tedy gładkość niechaj będzie u mego Dworzanina, któraby nic niewieściego w sobie nie miała, bo i owa jedwabna postawa, słowa pieszczone, zemdlona mowa, (jako sie na tę subtylnośc drudzy wydają, aby sie pokazali, iż s panów idą, którym i tego szkoda, że sie męszczyznami porodzili) niewiem komuby na świecie podobać mogła, męszczyzna ma być mcszczyzną i twarzą i postawą i słowy. A tak przychodząc do wzrostu tak najduje u siebie, iż ma być Dworzanin ani nazbyt wielki, ani nazbyt mały, bo więc obojgu temu dziwują sie ludzie, prosto jako, kiedy sie czo przeciwko przyrodzeniu dziwno urodzi, i brzydzą sie takim człowiekiem pospolicie. Wszakoż mając na którąkolwiek stronę wyniść z miary, jeszcze lepiej, żeby był troszkę przymniejszym, niż ma przejść wielkością wszytkich ludzi; abowiem ci obrzymowie mimo to, iż miewają niemal zawdy rozum tępy, bywają też niezgrabni, i cięscy do każdej rzeczy, a Dworzaninowi barzo tego potrzeba, iżby był ku wszytkiemu ochoczy, czerstwy i sposobny. A dla tego chcę, aby miał kształt i dobre postanowienie w ciele, a członki udatne, tak, iżby z jego więzy znać siłę, znać czerstwość, znać hybkość było. Dopiero chcę, aby był dobrze wyćwiczonym w tym wszytkim, czo żołnierzowi umieć należy, jako w tym naprzód, aby umiał dobrze s każdą bronią tak pieszo, jako i na koniu, a ich wszytki znał, i wiedział fortele, a zwłaszcza tych broni, których najbarziej używają u dworu, bo iż z zamowy do bitwy przychodzi, a kto ma męskie począć sobie, musi nie pragnąć nad nieprzyjacielem mieć gory, ale także ubrano jako i on, s takowąż bronią jako i on stawić sie na placu, przeto umieć i być gotów na każdy czas do wszytkiego, a nie potrzebować żadnej wymówki, ani odwłoki, jest to rzecz nieprzepłaczona. Acz powiedają drudzy, że na ten czas zapomnią sie fortele, kiedy o płatne czynić przydzie; ja tak powiedam, kto w czynieniu s kim zapomni sztuki, ten dobrze przed tym straciwszy serce sam siebie zapomniał. Po umiejętności tedy z broniami chcę to mieć, żeby z łuku dobrze strzelał, pięknie stał za nim, dociągał i miał dobrą rozrywkę. Było też u nas pirwej we czci to ćwiczenie za pasy chodzić, a nie darmo, bo do czynienia s kim pieszo wielekroć to pomoc może. A tak moj Dworzanin niechaj i to dobrze umie. Tu położę rycerskie prawo, ktore potrzeba, żeby Dworzanin rozumiał, tak dla siebie, jako dla przyjaciela, i wiedział postępki wszytki i fortele około bitwy w szrankach, iż jeśliby samemu kiedy do tego przyszło, aby go nikt w tym podejdź nie mógł. Wszakoż niechcę, aby do takowej pojedynkiem bitwy był chciwy, chyba, gdzieby mu szło o poczciwość, abowiem mimo to, iż jest wielkie niebespieczeństwo, (bo a czo wiedzieć, komu kostka padnie) kto do tego bez gwałtownej przyczyny skwapliwie bieży, godzien jest, żeby sie jego towarzystwa poczciwi ludzie strzegli. Ale kiedy człowiek tak daleko w tej mierze zabrnie, iż bez swej wielkiej lekkości cofnąć sie na zad nie może, tam już nielza, jedno konać statecznie swoje przedsięwzięcie a we wszytkich rzeczach, tak przed wyjechaniem na plac, Jako też i na placu już będąc nie bardzie, ani zuchwale, ale śmiele a rzeźwie poczynać sobie sercem niezwyciężonym; bo ktoby chciał po daniu ręki szukać dopiro tych dróg, żeby mu sie bić nie przyszło, prawda, żeby uczynił Krześciańskie, ale nie wiem jakoby praw był zawołaniu rycerskiemu, gdyż ślacheckie słowa nigdy odmienne być nie mają, a jako skałą wiatr nie włada, tak poczciwego człowieka usty ani chmiel, ani gniew, ani żal hybać nie ma. Umiejętność tedy rycerskiego prawa wielki w tej mierze pożytek Dworzaninowi przyniesie, i uczyni go hamownym i ostrożnym w mowie. Takież też i umiejętność z rozmaitemi broniami nie telko mu sie do potrzeby przygodzi, ale i do krotochwile, abowiem bywają na dworze turnieje piesze, turnieje konne, bywa szermowanie, bywają gonitwy przed panem i oczyma wszytkich ludzi, gdzie, iżby sie Dworzanin dobrze popisał, musi nad to, czo jest mianowane, siła umieć, musi być dobrym jezdcem, musi koń znać, wieść gi pięknie, i kształtownie na nim siedzieć. A mimo umiejętność doskonałą w tej mierze i rozumienie, jako czo któremu strojewi służy, chcialbych, aby w nim była taka pilność, jakaby go nad ludzie wysadziła i uczyniła znacznym z osobnej dzielności. A czo piszą de Alcibiade, iż miedzy któremikolwiek ludźmi żył, tak sie umiał do wszytkiego przystosować, że każdy naród w tym przechodził, czo było jego właściwe, tak ja też chcę, aby moj Dworzanin wygrał w tym, o czo sie pokusi przed wszytkimi, i każdego żeby z osobna w tym porobił, w czym sobie dank przypisuje. A tak iż Włoszy mają tę sławę, jakoby byli dobrymi jezdcy, czo sie tycze kształtownego toczenia koniem podług miary i czasu, ktemu też jakoby do kwintany, do pierścienia najlepiej biegać mieli. Niechaj moj Dworzanin w tym wszytkim przed Włochy przodkuje. Dawamy też to Niemcom, iż w kolczej nikt lepiej nad nie tak dużym siedzeniem jako i fortylmi, niechajże Dworzanin nieda w tym naprzód żadnemu Niemcowi. Nuż Węgrzy, którym to jest jako rzecz przyrodzona, za tarczą dobrze siedzieć i mężnie gonić, niechaj i w tym moj Dworzanin Węgry przejdzie tak śmiałym potkaniem, jako dobrym ugodzeniem. Ale to jest nad wszytko, aby każdą rzecz, którą pocznie, czynił s takim baczeniem, żeby mu wszytko przystało, bo za tym to pojdzie, iż i radzi nań wszyscy ludzie patrzyć i jemu samemu życzyć będą; a to jako rzecz droga, wie to każdy. Nie przepomnię też tu owego ćwiczenia, ktore u dworu nie do końca jeszcze zagasło, bo przedsię rycerskiemu rzemięsłu niejako należy, jako jest kamieniem ciskanie, wzawod bieganie, skakanie i ine podobne temu, w czym sie ludzie żarkości, sile i czerstwości przypatrują, a za zdarzeniem w tej mierze wnet u nich jeden chęć i miłość pozyszcze. Takież i pływanie zda sie jakoby mało użyteczne było, ano jest barzo rzecz potrzebna człowiekowi rycerskiemu. Podźmyż do myślistwa, ktore ma w sobie coś podobnego wojnie, a krotochwila jest prawie pańska i przystojna człowiekowi dworskiemu, jako i starzy owi wieldzy ludzie, jako mamy w historyach, barzo sie tym parali. Przeto w tych rzeczach wszytkich Dworzanin niechaj na zad nie zostaje. By był ten zwyczaj w Polszcze, który we Włoszech i we Franciej jest, grać piłę, na koń skakać, chciałbym, aby moj Dworzanin i to dobrze umiał, lecz iż tego zwyczaju u nas nie masz, może i on być bez tego. A jako piły nie grawamy, iż nie masz tego obyczaju, tak zasię morzpręgi, latanie, abo chodzenie po powrocie, by dobrze u nas było pospolite, jednak bym ja swemu Dworzaninowi tego nie dopuścił, bo to już coś na mietelnictwo poszło, a ślachcicewi by kąska nie przystoi. W tych tedy rzeczach, ktore mu przystoją, niechaj sie ćwiczy, aby (jakom pirwej powiedział) znacznym był miedzy wszytkimi, a ludziom sie dobrze podobał. Do czego barzo mu i to posłuży, kiedy sie z ludźmi zgadzać będzie, a nie zawdy będzie patrzał tego pracowitego ćwiczenia, (jakoż ani to być może, ani gdzieby też i być mogło, radziłbym mu to czynić, boby tym i sobie i drugim omierzł) ale biesiady, towarzystwa, żartów, krotochwile, tańcu i inych pociech s chęcią pomoże, a uchodząc ohyzdy, to wszytko będzie czynił, czo i drudzy; wszakoż tak, iżby w niczym sobie źle nie począł, ani ustąpił namniej s prawej drogi, a dowcip i baczenie jego, tak w kunście, jako i statku, żeby znać było, i co pocznie, żeby mu wszytko przystało.

Potym pan Kostka powiedział tak: Zaprawdę niemiałaby sie ta tak czysta rzecz pana Kryskiego przerywać, jedno, iż mnie tego barzo potrzeba, przeto pana troszkę zadzierzeć i o nieco spytać muszę. A w. m. M. panie Lubelski proszę, żebyś mi tego przeźrzeć raczył, bo pomnie jakoś nam w. m. wolnego mówienia pozwolił, aby sie telko to mówiło, gdzie kto inaczej niż pan Kryski powie, rozumieć chce; wszak też pan Bojanowski, iż mu sie było zachciało ze mnie szydzić, miasto tego, czo miał przeciwko panu Kryskiemu co wywrzeć, mówił to, czo mu sie zdało, a wżdyś go w. m. za to skarać nie raczył.

Zatym pan Lupa powiedział: Widzisz w. m. M. panie, jako z jednego błędu wiele ich uroście, a przeto, kto w czym wystąpi, a da s siebie zły przykład, jako oto pan Bojanowski, nie telko za swój grzech ma być karan, ale i za grzech drugiego. Rzekł ktemu pan Kostka: To ja M. panie ujdę karania, gdyż za swój i za mój występ, jako pan Lupa powieda, pan Bojanowski ma ucirpieć.

Zatym pan Lubelski tak odpowiedział: I owszem, dwojako mata być oba karana, pan Bojanowski za swój występ, i za to, iż w. m. przywiódł ktemu, abyś zgrzeszył; a w. m. zasię i za swój grzech, za to, iżeś za tym szedł, który błądził.

Pan Kostka zasię powiedział: Jam jeszcze M. panie do tych czasow nie wystąpił, a tak, aby sam telko pan Bojanowski był karan, nie będę ja pytał pana Kryskiego. Zatym umilkł. A pan Lubelski powiedział: Nu panie Kostka, już możesz w. m. spytać o czoś chciał, ja odpuszczam i temu, który już wystąpił, i temu, kto sie jeszcze dopuścić ma, tak małego grzechu, a snadź też i mnie tego będzie kiedy trzeba pana Kryskiego o czo spytać. Potym pan Lupa powiedział: Nie dobrze to M. panie, iż w. m. tak jako i ksiądz Biskup, wolisz miłosierdziem być, niż sprawiedliwością sławny, albowiem kto przepuszcza złemu, czyni dobremu krzywdę. A wszakoż niechcę ja, aby prze tę moje, surowość miało to odyść, o czo pan Kostka spytać chciał. Wtym pan Kostka począł: Jeśli dobrze pomnie, panie Kryski, zda mi sie, żeś w. m. wielokroć to powtarzał, iż dworzanin w każdej swej sprawie, czojedno pocznie, ma sie o to starać, aby mu wszytko przystało, i to mi sie widzi, że w. m. kładziesz za jeden przysmak ku każdej rzeczy bez którego to, czobykolwiek dworzanin dobrego miał w sobie, wszytkoby za nic stać miało. W tej mierze trudno spór trzymać, bo poprawdzie gdzie czo komu nie przystoi, niechaj będzie chocia nader dobrze, jednak ludzkim oczom w smak to nie pojdzie. Ale żeś w. m. powiedział, iż sie s tym ludzie rodzą, a doskonałości prawej ćwiczenie je przywodzi, mnie sie tak widzi, iż który sie s tym szczęściem rodzą, iż im wszytko przystoi, mało w tym potrzebują inego mistrza, abowiem mając to z biegu nieba, chociaby oni niechcieli, już im to tak samo płynie, iż cokolwiek poczną, ludziom nanieś podziwieniem patrzyć miło. A tak ja o tych nie mówię, gdyż to nie jest w naszej mocy przyść ktemu, o tych mowie, którzy telko że są sposobni do tego, iż, (jakoś w. m. powiedział) gdzie praca a staranie przystąpi, wszytko im będzie czo jedno mówić, abo czynić poczną, przystało. I pytam, czo to za praca, czo za staranie, czo za rozum, co za fortyl jest, iżby człowiek mógł przyść ktemu, bo jakoż w. m. snadź każdemu tu wielką tego chwaleniem uczynił skomę, tak jej nam nikt iny nie odejmie, jedno w. m. że sam, kiedy nas nauczysz, jako nabyć mamy tej (iż tak rzekę) przystałości. I powinieneś to w. m. uczynić, przyjąwszy na sie to brzemię z roskazania J. M. pana Lubelskiego. Odpowiedział pan Kryski: Ani tego, ani czego inego nie jestem ja w. m. uczyć powinien, tom telko powinien, wypisać, jaki ma być dworzanin doskonały, anibym sie podjąć mógł, uczyć w. m. tego wszytkiego, czo on umieć ma, abowiem jakom dopiro powiedział, iż Dworzanim ma być dobrym zapaśnikiem, dobrym gońcą i wiele inych dobrych rzeczy umieć ma; jakożbym ja tego uczyć mógł, gdyż tego sam nie umiem. Dosyć na tym, iż jako dobry żołnierz umie kowalewi roskazać, jakim kształtem ten tesak i jako dobry ma być, który robić daje, a nie uczy go tego, jako gi robić, jako mu wiele stali dać, jako gi długo młotem kować; tak też i ja, jeśli w. m. będę umiał powiedzieć doskonałego Dworzanina własność, niechciejciesz w. m. więcej po mnie. Jedno żebym wdy odpowiedział na pytanie w. m. panie Kostka, a ile ja mogę, uczynił w. m. dosyć, tak powiedam, iż kto w tych rzeczach, ktore sobą czynimy, jako jest jazda, gonitwa, szermowanie i ine ćwiczenia, chcę, aby mu przystało; (przełożywszy to naprzód, aby ten był sposobny ktemu, a niemiał żadnej wady) potrzeba, aby wczas uczyć sie każdej rzeczy począł, a nie u ledakogo, ale prawie s początku u czo najlepszych mistrzów. Na czym jako wiele należy, widział to Filip, krol Macedoński, który niechciał, aby kto iny, jedno Aristoteles, tak sławny filozof, a podobno nie był na świecie taki drugi, jego syna Alexandra Wielkiego hnet s przodku od A. B. C. począwszy, uczył. I niewierze inaczej, jedno, że też pan Tarło nasz podczaszy Krakowski miał we wszytkim tym, czo umie, dobre mistrze, bo czo jedno pocznie, to mu wszytko tak przystoi, jakoby sie s tym urodzić miał. Acz mu też wiele do tego pomaga uroda, kształtowne ciało, dużość, męska cirpliwość, i ine dobre przymioty. A przeto, kto ma czo dobrze umieć i z wdzięcznością to czynić, musi nie telko tego patrząc, aby to, czego sie uczy, dobrze czynił, ale też aby sposobem czynienia był podobien mistrzowi, a mogłoliby to być, aby sie prawie weń oblekł, a gdy już to poczuje w sobie, iż sie poduczył, wiele tym sobie pomoże, kiedy uźrzy rozmaite ludzie tejże professyej, bo widząc w jednym to, w drugim owo, i sprawując sie baczeniem dobrem, ktore do wszytkiego ma być jego wodzem, może sobie wziąć siła w głowę, a jako pszczoła latając to tam to sam z rozmaitych kwiatków miód zbiera, tak też i mój Dworzanin od czo najlepszych mistrzów przystałość tę (iż do tej rzeczy już tego przezwiska używę) wybór, a czo najchwalebniejsze sztuki niechaj kradnie. A mówię czo najlepsze, aby nie był takim prostakiem, jako jeden tu u dworu, czo panu Grabi z Gorki Kasztellanowi Poznańskiemu chce koniecznie być podobien, więc go nie naśladuje w cnotach, w godności, w sprawie, w czujności, w dozorze, ale telko w mówieniu przez nos. I siła takich jest, którzy zdadzą sie sobie, iż wiele wygrali, kiedy umieją czo tak uczynić, jako wielki pan czyni, tak, że chcąc być jednych z nim obyczajów, pospolicie zawdy napadną na to, czo w onym panie telko samo ludzie ganią. Niechajże, jakom powiedział, Dworzanin nie chyta sie chyba za to, czo ludzie w kim przednie chwalą, a tego naśladując i kształt czynienia niechaj contrefetuje, chcieli aby mu wszytko przystało. Wszakoż jeszcze mimo to najduję ja jednę drogę, która mi sie widzi być do tej przystałości prawym a lutym gościńcem, a to ta jest, aby człowiek tak z mową jako i s sprawami namniej sie nie wydwarzał, jedno niedbale jakoś wrzkomo tego sobie niemając ni zacz wszytko czynił, a ta zmyślona niedbałość, abo (iż to tak przekrzczę) nizaczmienie, żeby umiejętność pokrywało i pokazowało tak ludziom, iż ono, czo człowiek czyni, samo mu tak płynie, a jako za dar bez wszelakiej pracej i zdobywania przychodzi. Stądci ja rozumiem, że przystałość, a ta wdzięczność w człowieczych sprawach roście, bo wiedząc każdy z jaką trudnością to przychodzi, czo ma być nadzwyczaj dobrze uczyniono, kiedy widzi, iż to komu łatwie przychodzi, musi sie zdziwić; a na drugą stronę zasię, kiedy sie kto s czym łamie, a jakoby gwałtem to czyni, przykro na to każdemu patrzyć, a w mowie słuchać, i wnet ta rzecz tańsza będzie, by też wierć najdroszsza była. A przeto ten jest prawy mistrz, kto misterstwo pokryć umie, a o żadną sie rzecz barziej dworzanin nie ma starać, jako o to, aby je mógł dobrze pokryć, bo gdzie je pokaże, tam mu zaraz credit zginie, i wnet nie tak wziętym u ludzi będzie. Czytałem to, iż dawni niektórzy wieldzy wymowce miedzy inym swym misterstwem dawali to znać chytrze ludziom, jakby sie uczyć nigdy nie mieli, a tak pokrywając naukę ukazowali oracye swe ludziom prościuchno pisane, jakoby około czynienia ich, jedno rozum przyrodzony, a prawda mistrzowała, nie ćwiczenie ani nauka; która nauka by sie była namniej odkryła, barzoby byli na tym chramali, bo ją ludzie mają w podeźrzeniu, a jakoby sie boją, by ich nią nie oszukano. Obaczciesz w. m. jako wnet straci swą gracyą każda rzecz, którą człowiek zdobywając sie, a pokazując misterstwo swe gwałtem czyni. A kto sie nie musi śmiać, kiedy owo kto dziwniej niż ludzie, ziemie nie dostępując z wielką pilnością, aby nie zmylił, wyciągnąwszy szyję, nie zginając sie nigdzie, jakoby kij połknął tańcuje; każdy z nas widzi, iż tańcowanie takowe pochodzi z wydwarzania, za którym gracya ginie. Na drugą stronę zasię, jako to przystoi męszczyznie i białejgłowie, kiedy owo niedbaliwie tańcuje, a mówiąc czo s kim, abo żartując wrzeczy nic o tańcu nie myśli, prosto jakoby zmylić ani umiała ani mogła.

Tu pan Bojanowski powiedział: Znam ja jednego, którego sie taniec w. m. barzo podobać będzie, bo tak niedbale tańcuje, iż s niego czasem i suknia spadnie, a on sie po nie nie schyli, ale brnie wciąż przedsię by z listy.

Pan Kryski powiedział na to: Wiem na kogo w. m. przymawiasz, ale to w. m. racz wiedzieć, że owo jego niedbanie jest wydwarzanie szczyre, bo chce pokazać, iż wrzkomo nie myśli o tym, ano znać, iż nader myśli, czym wszytko psuje. I ktokolwiek tej niedbałości abo nizaczmienia nie po przęckę używa, hnet na drugą a przeciwną stronę przeładuje. A przeto niemniej to ganię, kiedy kto tak niedba, iż dopuści spaść s siebie szacie, abo w nogawicy plugawej a trzewiku od kilku dni ubłoconym idzie, jako też zasię, kiedy kto tak zbytnie ochędożnym chcze być, iż bieda temu chłopcu, któryby gębki abo szczotki doma zapomnieć, a pana czo dziesięć kroków stąpi ocierać, a czosać nie miał. Abowiem chocia oboje to i ochędożnym być i nie wydwarzać sie z rzeczami jest dobre w sobie, jednak, kiedy kres swój a miarę przejdzie, już sie w sprosność obrócić musi i ona szczyrość we wszytkich rzeczach, którą sobie tak barzo upodobały oczy ludzkie i onej zawdy czekają, ginie za tym i gaśnie nie bez ohyzdy temu, kto ją tłumi. Wracając sie tedy do wydwarzania, to powiadam, co i pirwej, iż sprawy nasze wszytki dziwnie szpaci. Przypatrz sie temu każdy z w. m. jako owo brzydka rzecz, kiedy kto na koniu siedzi wyciągnąwszy ku piersiom końskim nogi, a sam sie dziwnie rozprościwszy, jakoby stawu w nim nie było; a zasię jako miło patrzyć na owego, który ani wyciągnie zbytnie nogi, ani jej nad miarę skurczy, ale ją nic wrzeczy o jeździe swej nie myśląc statecznie trzyma, sam sobą z lekka, jako koń stąpi, chyba, a siedzi bespiecznie nie inaczej, jedno jakoby też był pieszo. Abo zasię jakie owo piękna rzecz, kiedy czysty pachołek skromnie poczyna sobie, rzadko, a nie zuchwale mówi, abo nic, abo mało powieda o sobie; na drugą stronę zasię, jako owo przemierzły chłop, który nie umie jedno sie chwalić, s piętra mówić, grozić, dziwniej niż Indzie stąpać; wszytko to nic inego nic jest, jedno chciwość zbytnia, aby sie pokazał być mężem. Toż bywa i w inych na świecie rzeczach, kiedy ma kto tę chorobę, iż tak w mowie, jako i w sprawie swej każdej widzian być chce.

W tym pan Bojanowski tak powiedział: Nie wiem by też nie dla tego, panie Kryski, ganili naszy owe uczty wymyślone, gdzie każda potrawa s cukrem, bo słodkość prędko omierznie.

Barziej chwalą ów obiad pospolicie, gdzie bywa to pierno, to kwaśno, to s chrzanem, to s cebulą, a rzadko słodko, bo na onym wymyślonym obiedzie, iż sie ze wszytkim wydwarzają, potrawy przewybornych smaków czynią, więc tego prędko syt człowiek. A owdzie indziej, iż mieszają raz kwaśno, drugi raz gorzko, wiec też czasem i słodko, aby jedno przy drugim lepsze sie zdało, przeto każdy je z dobrym smakiem, i one kwaśność rzecz tanią przy drogich lubi.

Pan Kryski rzekł zasię: Widzisz w. m. że i w tym nie dobre wydwarzanie. Powiedają też, iż u niektórych przewybornych malarzów starych była przepowieść ta: zbytnia pilność szkodzi. I snadź Apelles ganił stąd Protogena, powiedając, iż, kiedy – prawi - czo maluje, nie umie, ani wie, kiedy przestać. Chciał pokazać Apelles, jako malarz pirwszy na świecie, iż Protogencs niewiedział tego, póki było dosyć, a w tym nic inego nie było, jedno wydwarzanie, ktore sie Apellesowi nie podobało. A tak to niedbale wrzeczy czynienie, ktore prawie przeciwne jest wydwarzaniu okrom tego, iż wdzięczność wszytka s niego płynie; zdobi też barzo to, czokolwiek czynimy, a za tym i umiejętność sie odkrywa i czasem więtsza sio widzi, niż w prawdzie będzie; abowiem kto na to patrzy, kiedy kto sobie w czym dobrze poczyna, tak sobie myśli, kiedyć temu tak to łatwie przychodzi, musić to dobrze lepiej umieć, niż pokazuje, a gdzieby sie w tym jeszcze więcej ćwiczył, a ktoby z nim porównać mógł. To tak pospolicie ludzie sądzą, gdy widzą, ze kto co od ręki, a przedsię dobrze czyni, i z maluczkiej rzeczy tym kształtem uczynionej, siła jednemu mnimania przybędzie. Owo usarz, gdy z drzewem a s tarczą na koniu siedzi, chocia nic nie pocznie, jednak z jednego trzymania drzewa znać to, iż dobrze z nim umie; takież i szermierz, jako rychło broń w rękę weźmie, a w kroku stanie, tak wnet poznać, jeśli co umie. W tańcu zasię jedno stąpienie pokaże umiejętność. Muzyk też by telko dwie nocie wyśpiewał, macając wdzięczności, niedbale wrzkomo, a jeśli czo uczyni garłem, jakoby to tak samo mu przyszło, zaraz znać, iż to dobrze lepiej niż czyni, czynić może. Także i w inych wszytkich rzeczach, ktore czynimy, bo jako łatwie co komu przychodzi, tak o jego umiejętności ludzie rozumieją. A tak ten mój Dworzanin będzie u wszytkich ludzi s podziwieniem osobny, i będzie miał we wszytkim gracyą, a zwłaszcza w mowie, jeśli sie strzedz będzie wydwarzania, której wady pełno wszędzie, a podobno u nas w Polszcze więcej, niż gdzie indziej, abowiem nasz Polak, by jedno kęs z domu wyjechał, wnet nie chce inaczej mówić, jedno tym językiem, gdzie troszkę zmieszkał, jeśli był we Włoszech, to za każdym słowem, Signor, jeśli w Francyej, to, Par ma foie: jeśli w Hiszpaniej, to, Nos otro cavaglieros; a czasem drugi, chocia nie będzie w Czechach, jedno iż granicę Śląską przejedzie, to już inaczej nie będzie chciał mowić, jedno po czesku, a czeszczyzna wie to Bóg jaka będzie. A jeśli mu rzeczesz, żeby swym językiem mówił, to powieda, iż zapomniał, abo że mu sie przyrodzony język prawdziwie gruby widzi, czego dowodząc, wyrwie jakie staropolskie z Bogarodzice słowo, a s czeskim jakim gładkim słówkiem na sztych je wysadzi, aby swego języka grubość, a obcego piękność pokazał. Nakoniec i s tym na plac wyjedzie, że niemal każdy w polskim języku wymowca czeskich słów miasto polskich używa, jakoby to było naschwał dobrze.

Tu p. Alesander Myszkowski powiedział: Tedy sie to w. m. nie podoba, kiedy Polak bierze w polszczyznę czeskie słowa.

Odpowiedział pan Kryski: Niema sie co podobać, kiedy kto mając swe włosne polskie słowo, zarzuciwszy ono, pożycza na jego miejsce s cudzego języka, a miasto stanow Koronnych, mówi stawy Koronne, bo to jest nie inaczej, jedno, jako kiedyby kto Polaki wyganiał z ziemie, a Czechy do niej przyjmował, w czym jakiby był rozum, widzi to każdy. Prawda jest, gdzieby słowa polskiego nie było na tę rzecz, którąby Polak okrzcić miał, abo w przetłumaczaniu z jednego języka na drugi potrzebowałby cudzego słowa, nie telko tego nie ganię, kiedy s tak podobnego naszej mowie języka, jaki jest czeski, weźmie słowo, ale też i z łacińskiego, zwłaszcza, jeśliby łatwie ku wyrozumieniu, abo już nieco utarte słowo było, wziąć mu dozwalam. Takżeć podobno naszy wymowce polscy sławni czynili, czego nie rozumiejąc dzisiejszy, z onegoż wydwarzania, ktore tak barzo człowiekowi nic przystoi, przyszło im to, że jęli niewstydliwie w swoj język kłaść dziwne słowa cudzoziemskie, a miasto słów wybornych polskich, stawiać czeskie dobrze niż nasze podlejsze; zatym to idzie, iż tych nowych Ciceronow mało rozumiemy, a tego prosto nic, czo nam kiedy na piśmie podadzą. I mnimają oni, by to był uajwiętszy rozum tak mówić, abo tak pisać, jakoby abo mało ludzi, abo żaden nie rozumiał, w czym jako błądzą, znacie to w. m. dobrze sami.

Na ten czas p. Myszkowski tak powiedział: Dzierżę o tym, iż ktoby tak mówił, iżby go trudno wyrozumieć, byłaby to silna wada, ale pismu widzi mi sie, że to przynosi powagę jakąś, kiedy kto węzłowacie, a nie tak zbytnie łatwie pisze.

Powiedział zaś pan Kryski: Niewiem czemuby inaksze pisanie być miało, niż mowa, gdyż pisanie nic inego nie jest, jedno jakiś kształt, a wyobrażenie mowy, ktore zostaje, chociaż już człowiek wypowiedział, jakoby wizerunkiem tego, czo sie rzekło; a prosto jest pisanie ta rzecz, która daje żywot słowom. Otoż ona trudność, która s słów cudzoziemskich roście, rychlej by sie jeszcze zeszła w mowie, niż w pisaniu, bo gdy mówimy, ci którzy nas słuchają, mogą spytać, jako sie co rozumieć ma, ale kiedy ja cudze pisanie czytam, tam gdyż niemasz tego, kto pisał, trudno mam wiedzieć, co to jest, czego wyrozumieć nie mogę. A przeto, jeśli mowa nie ma być trudna ku wyrozumieniu, pogotowiu pisanie, zwłaszcza, iż uczeni ludzie tak powiedają, że to najcudniejsza mowa, która jest podobna pięknemu pisaniu, czo jeśli tak jest (jakoż podobno w. m. w tym nie wętpisz) to pewnie pismu sie to nie zydzie, aby trudne być miało, mali być mowa każdemu ku wyrozumieniu łatwia. Odpowiedział pan Myszkowski: Pozwalam ja tego w. m. panie Kryski, iż pisanie jest na kształt mowy, ale przytym stoję, com powiedział, że mowa ma być łatwia, bo gdzie kto trudnie, a uwikłano mówi, iż to nie może wniść zaraz w głowę, a w wyrozumienie ludzkie, tak to jest próżna mowa, jako by też jeden nic nie mówił, co w piśmie inaczej sie ma, abowiem, kiedy w piśmie jest kształt mowy, nie mówię trudny, ale jakiś wyszszego rozumu, a nie tak zwyczajny, jako ten, którym pospolicie wszyscy mówią: wnet to pisanie ma więtszą powagę, a czyni, iż ten, kto czyta, z lepszym rozmysłem postępuje, obacza lepiej każdą rzecz, i dziwując sie dowcipowi a nauce tego, który pisał, kocha sie też sam w sobie, kiedy ono trefne rzeczenie, nad którym sie był troszkę zabawić musiał, przez sie sam wyrozumie. A jeśli więc ten, który czyta, jest tak grubego dowcipu, iż nie może onego pojąć, tam już nie pismo winno, ale ten, kto maluczkiej trudności zdołać nie mógł.

Pan Lubelski J. M. powiedział tak zatym: Jest czego słuchać takiej rozmowy, jakie pisanie mamy barziej chwalić, owoli prawie łatwie, czyli to, ktore jest troszkę zębate. A wszakoż zachowaćby to na iny czas, a teraz to nam w. m. panie Kryski powiedz, gdyż język nasz polski jest nie prawie doskonały, (i pomnie ja, kiedy u dworu takiego mówcę chwalono, który w swą rzecz najwięczej czeszczyzny mieszał,) jakim językiem dworzanin nadstawiać swego ma, jeśli czeskim, czy ruskim, czyli chorwackim, abo słowańskim, abo jeśli mu też wolno starodawne, a prawie już umarłe polskie słowa wskrzeszać, gdzieby sie ktore zejść mogło: nad to, iż łacińska mowa jest n nas barzo pospolita, wolnoli też dworzaninowi czasem, miasto polskiego słowa łacińskie włożyć. Ktemu też, i tobym rad wiedział, który język s tych wszytkich, ktore z naszym mają powinowactwo, jest najcudniejszy. Odpowiedział pan Kryski: Zda mi się, żem ja już niemal wszytko powiedział, com rozumiał. A wszakże, aby sie roskazaniu w. m. dosyć stało, powiem, co mi sie widzi i o tych drugich językach. Ale muszę troszkę wyszej począć. Naprzód tedy, abyście w. m. wiedzieć raczyli, nasz język nie Jest sam w sobie stary, chocia nim dawno Polacy mówią, ale urodził sie niedawno barzo z słowańskiego. Abowiem wszytki te języki: polski, czeski, ruski, charwacki, bosneński, serbski, racki, bułgarski i ine, był pirwej jeden język, jako i narod jeden słowański: acz są drudzy, ktorzy powiedają, że i narod i język ruski miałby być najstarszy, a od Rusi dopiero Słowacy, od sławy, iż prze nie mężnie sobie poczynali, mieliby wziąć początek swoj: ale to prze dawność nie może przyść do naszej pewnej wiadomości, ani mi sie widzi rzecz potrzebna, teraz to rozbierać.

Dosyć na tym, że sie więcej kronikarzów na to zgadza, iż słowański narod miedzy tymi, ktorem wymienił, jest najpirwszy. S tego tedy narodu, kiedy jedni tam, drudzy sam siedliska swe przenieśli, przyszło i to, iż z jednego języka wiele sie ich urodziło rożnych, gdzie na ten czas, iż ani pisma, ani nauk nie znali, wielka grubość jako w samych ludziech, tak i w językach była. Aż wdy, kiedy Bulgarowie pożyczywszy buxtabów od Greków, i przyczyniwszy ich nieco, a drugie przedziaławszy, poczęli pisać jako tako; jednak przedsię pilnością swoją przyszli ktemu za czasem, iż wiele pisma Bożego z łacińskiego i z greckiego na swój język przełożyli. Tu już ten język dobrze obfitszy, niż nasz być musi, a to stąd, iż dawniej w nim pismo, niż w naszym. Od Bułgarow potym Racowie, Serbowie, Ruś i ini pismo wzięli. Nastało zasię pismo czeskie z łacińskich liter, już czoś polerowańszego, stad podobno, iż Czechowie są w sąsiedztwie z narody niesprosnemi. Ci hnet kształtowniej, ochędożniej, ozdobniej, zachowując jakieś przewłaczanie w słowiech podobne łacińskiemu akcentowi, mówić poczęli. I stąd urosła im ta sława od nas że samych, iż ich język miałby być, dobrze niż nasz cudniejszy. Jakoż podobno obfitszy niż nasz być może, a to stąd, iż pirwej do nich i pismo i nauki przyszły, ale o piękność jeszcze to niechaj wisi na wyroku. A tak przystępując do rzeczy, kiedy Dworzaninowi polskich słów nie stanic. dobrze uczyni, iż pożyczy s czeskiego języka rychlej, niż z drugich a to dla tego, że już ten już ten sam jest wzięty i policzony za najcudniejszy; abowiem to pospolite mnimanie ku któremu wdy człowiek stosować sie musi, przyda nieczo powagi polskiej rzeczy. Ale gdzieby sie słowo jakie trefiło w czeskim, któreby było przytrudniejszym, a na to miejsce byłoby abo niskie, abo charwackie, abo serbskie, łatwie Polakowi ku wyrozumieniu, tam w tej mierze będzie lepiej dworzaninowi wedle swego zdania obrać s tych drugich łatwiejsze i pozorniejsze słowo, a zaniechać czeskiego; wszakoż to wszytko należy na jego własnym rozsądku, aby uważył, ktore słowo barziej służy uszom polskim, ktore znaczniejsze, ktore źrzetelniejsze, ktore włośniej rzecz opisuje. A co sie tycze polskich słow starych, jeśli je odżywiać mamy, tak powiedam, iż ktoby tymi słowy, których teraz używamy, zamietać, a staradawnych na to miejsce chytać sie chciał, nie inaczejby czynił, jedno jako ów, ktoby chciał, wzgardziwszy chlebem, żołądź jeść, jako starego wieku ludzie jadali. Słow używać mamy jako mince, bo której ludzie nie znają, tej nie biorą; także i słów nie rozumieją inych, jedno te, ktore są w zwyczaju pospolitym. Lecz gdzieby dzisiejszego słowa nie było na tę rzecz, ktorąby dworzanin opisać chciał, nie telko mie nie obrazi starożytne słowo, ale je wolę, niż cudzoziemskie. Nakoniec i pruskiem kaszubskiem słowem, s ktorych sie więc śmiejemy, chcę, aby sie Dworzanin nie hydził, abowiem najdzie tam drugie, iż tak włośnie rzecz opisuje, że włośniej być nie może. I to mi sie też nie źle podoba, kiedy stworzy sobie nowe słowo, ale na polskim gruncie, abo ze dwu polskich jedno uczyni. A coś w. m. M. panie mowę łacińską wspomniał, widzę być ten obyczaj, iż niektórzy naszy, chcąc pokazać, iż wiele umieją, co trzecie słowo, to po łacinie mówią, a może je przyrównać do owej kuffy, w ktorej troszkę wina, abo do pęcherza, w którym jedno kilka ziarn grochu, abowiem, gdy zakołacesz w prożną kuffę, wielki dźwięk daje, a pełna nic, jako i pęcherz pełen grochu, także i ci, iż kilka telko słów umieją, więc z nimi coraz na plac, a w tym i ono głupie swoje wydwarzanie pokazują i drudzy ich nie rozumieją. A przeto, gdzie jest dobre polskie słowo, tam źle czyni, kto łacińskie miasto niego kładzie; chyba kiedy sie trefi słowo już tak zwyczajne, tak utarte, że je niemal wszyscy rozumieją. Abo też iż włośnie z łacińskiego na polskie przełożone być nie może, bo wtenczas wolę łacińskie, niż polskie, jako to wolę, iż kto rzecze philozoph niż mędrzec, bo to już każdy rozumie, a ktemu nie włośnie to z greckiego Philozophia, mędrość. I łacinnicy to słowo philozophia uczynili je swoim, a nie chcieli go z greckiego przetłumaczać. Patria jest łacińskie słowo, mojim zdaniem lepiej uczyni, kto mówiąc o Polszcze, rzecze, patria moja, niźli ojczyzna moja, bo ojczyzna częściej sie rozumie to, co gruntu komu ojciec jego zostawił; także materya, fundament i ine słowa łacińskie, których jako swych używamy.

Owa, jako wiele słów niemieckich mamy w języku naszym, których już nie mamy za niemieckie, ale za polskie, tak też i łacińskie niektóre miejmy za swe własne. Ręczniki szerokie iż do nas ze Włoch przyniesiono, zaraz też i przezwisko ich s nimi przyszło, bo je towagliami zowiemy: Towaglia włoskie słowo, już u nas za polskie ujdzie. Takież gracya, kiedy mówimy, nie cud naprawi ale ma gracya. Wszytko to zwyczaj uczyni, który jest mistrzem każdej mowy. Na ostatku M. panie raczysz mie w. m. pytać, ktoryby mi sie s tych językow, ktore s słowieńskiego poszły, najcudniejszy widział, nie wiem jako na to w. m. odpowiedzieć, bo w tej mierze nie czynię dosyć sam sobie; czeski język jest piękny, ale jakoby troszkę pieszczący, a męszczyznie mało przystojny. Ruski zasię surowy, racki, serbski, charwacki, bułgarski już mają coś pogańskiego, bo sie od Turków spadlali: nasz też polski zda sie trudny, a jakoby człowiek całą gębą a gwałtem mówił. Owa ja w tym nie wiem, czo powiedzieć. I owszem wolałbym sam spytać kogo, który język na świecie najcudniejszy.

Zatym powiedział pan Kostka: Nie wiem czemuby w tym wętpić, grecki jest najcudniejszy, a po nim łaciński. Odpowiedział pan Kryski: czym to w. m. pokazać chcesz. Powiedział pan Kostka: Uszy to same sądzą, nie potrzeba lepszych świadków, bo w tych dwu mowach kszykania niemasz, abo barzo mało, a jest coś okrągłego, iż język bez trudności wyrzyna każde słowo.

Smak ten, powiedział zaś pan Kryski, który uszy czują, jest z zwyczaju, bo kiedyby nie z zwyczaju rósł, ale s prawdziwego rozsądku, wszytki narody zgadzałyby sie na jedno, iż te dwie mowie są najcudniejsze; ale iż tego Turek, Arab, Ormianin nie pozwala, stąd znać, iż to zawisło na upodobaniu ludzkim, który z zwyczaju roście, a zwyczaj dziwne zdania ludzkie czyni.

Nie rozumiem, rzekł pan Kostka, czemu W. m. w rzeczy tak jasnej spór trzymasz; te dwie mowie są i piękne i obfite, i dawne, a pisano niemi takie rzeczy, których kto nie wie, nędznie, a mizernie żywie na świecie; w tych jest philozophia, w tych prawo podług rozumu a przyrodzenia pisane, w tych ine nauki, ktore błogosławiony czynią żywot nasz.

Pan Kryski na to tak powiedział: Iż tych dwu językow piękność na mnimaniu stoi, zda mi sie, że to jest rzecz barzo jasna, a około dawności pozwalam w. m. Ale to jest iny spor, czo w. m. powiedasz iż tam temi języki są nauki pisane, boję sie, panie Kostka, że ten dank nie językom ma być, ale ludziom; abowiem cisz ludzie gdzieby sie byli urodzili w inym narodzie, tożby byli uczynili, a prze to obfitość tę ludzie czynią, nie język. Ktemu rzymski język dla tego jest wzięty, iż ci, którzy nim mówili, władali wszytkim światem. Patrz w. m. iż za krolow rzymskich nie była w takiej wadze rzymska mowa, ani tak obfita; czemu? iż i ubogie było jeszcze państwo i nic uczynili go byli jeszcze Rzymianie pisaniem poważnych rzeczy obfitym. Aż potym, gdy męstwo a sprawiedliwość rzymska świat posiadła, a oni uczeni Rzymianie poczęli to, czego sie u Grekow nauczyli, łacińskim językiem pisać, toż sie dopiero ten język podniósł i przyszedł ku tej doskonałości, którą teraz widzimy. I nasz język polski rychłoby urosł, gdybyśmy sie go rozmiłowali, ale niewiem, czemu tak podle rozumiemy o swym języku, jakoby łacińskich nauk w sie wziąć nic mogł, czo sie mnie wielkie głupstwo widzi.

Tu pan Derśniak powiedział: Dalekoś sie panie Kryski zagnał, lepiejby, abyś nam W. M. powiedział, jeśli trzeba Dworzaninowi mądrze mówić i mądrze pisać, jako ma przyść ku temu.

Nie wiem, by czego więcej (odpowiedział pan Kryski) Dworzaninowi trzeba, jako wymowy i przyrodzonej i nabytej; przyrodzonej tej od Boga żądać trzeba, a nabytej uczyć sie musi s ksiąg i zwyczaju. A tak ja mego Dworzanina do rhetoryki odsyłam. Acz i tam nic wszytkiego wziąć może, musi wiele umieć za czym przyjdzie wymowa, bo kto niema pirwej w umyśle swym gotowych i nie ledajakich rzeczy, temu słowa nie popłyną Toż też rozumiem o pisaniu, bo jednakiej nauki do obojga trzeba; w tym jedno rozność jest, iż wymowa potrzebuje głosu ani wrzaskliwego, jako u białejgłowy ani grubego, jako u kmiecia, ale głośnego, znacznego, wdzięcznego, spaniałego, i dobrze usadzonego; ktemu w ciele nie ma być gnuśność, aby sie nie zdało, iż pień mówi, ale ma być jakaś żywość we wszytkich członkach, nie bystra, nic szalona, ale stateczna, a poważna, iżby to znać jaśnie było, że człowiek to, czo mówi, mówi s chęci. Lecz mówiąc o obojgu zaraz, i o mowie i o pisanin, wszytko to, czo sie do tych czasow powiedziało, nic nic jest, jeśli w każdym zwiąsku słów (czo lacinnicy sentencyami zową) nie będzie znać bystrego rozumu, trefnego wynalasku, powagi wedle potrzeby, i wszytkiego na wybór.

Tu pan Bojanowski tak powiedział: Pewnie będzieli tak ten Dworzanin na wybór wszytko a s tą powagą mówił, rzadki kto go rozumieć będzie.

I owszem (odpowiedział pan Kryski), każdy go zrozumie, bo piękne słów usadzenie łatwie pojąć. Ani ja też chczę, aby zawżdy poważnie mówił, ale o rzeczach żartownych s kunsztem, a wszakże, aby sie przedsię miał na pieczy, żeby czego dziecinnego po nim znać nie było. A gdy trefi na czo trudnego, aby słowy ktemu sposobnemi rzecz owe tak wywiódł, żeby ją każdy pojąć a wyrozumieć mógł. Zasię, gdy o rzeczach wielkich mówić przydzie, aby poważnie, rzeźwie i potężnie mówił, obierając słowa własne, jasne, łatwie, dobrze złożone, a te, którychby pospolicie używano, abowiem też pospolite słowa uczynią rzecz ozdobną i poważną, jeśli je Dworzanin przerobić a usadzić dobrze będzie umiał.

Tu sie niechaj stara, aby rzecz jego każdego ruszyła, aby mógł przywieść ku żalu, ku gniewu, ku miłosierdziu, i umiał zapalić, podwieźć, zmiększyć, zwycięży ć, przełamać wedle potrzeby swej serca ludzkie; abowiem to jest cel, do którego wszyscy wymówce strzelają. Czasem też, aby umiał podać ludziom słodkiego, s prosta, a nie dwornie mówiąc, i tak latwie, iżby każdy, kto słucha, zdał sie sobie módz w to trefić, a gdyby skosztował, aby dopiero poznał, iż daleko jest od onego, czo mnimał by było łatwie.

Na ten czas pan Wapowski tak powiedział: Dosyć sie już, a podobno i nazbyt około tej mowy i wymowy mówiło, dobrzeby pan Kryski, abyś w. m. przystąpił do czego inego.

Odpowiedział pan Kryski: To, czo sie tu około mowy i wymowy mówiło, acz tego potrzeba Dworzaninowi, jednak, iżem sie tak długo tym bawił, urosło to stąd, żem W. milościam chciał pokazać, jako przemierzła rzecz jest wydwarzanie, a na drugą stronę, jako szczyrość, a niedbałe jakieś czynienie rzeczy ma gracyą.

Ku temuż jeszcze kilka słów powiem. Dziwnie sie o to wszytki białegłowy starają, aby były, a gdy być nie mogą, aby sie acz nic zdały cudne, a przeto, kiedy im natura czego nie dała, tedy ony rozumem chczą tego nadstawić; stądże urosło owo, iż sie malują, iż sobie dla wielkiego czoła włosy, a dla ozdobienia oka brwi targają, i czo inego czynią z wielką boleścią, czego mnimają, iż męszczyzni na nie nie wiedzą.

Jam to dawno przed sie wziął, rzekł pan Kostka, dobrze dzierżeć o białychgłowach, i bronić ich wedle możności. A przeto lepiej byś w, m. uczynił, panie Kryski, kiedybyś w. m. swoję prowadził, a nie odkrywał ich niedostatków bez potrzeby.

I owszem, to barzo potrzebnie czynię, odpowiedział pan Kryski, bo w. m. kochając sie w białychgłowach tak barzo, jako sie kochasz, przcstrzeżesz ich s tego, czo złe, bo im to pochodzi stąd, iż gwałtem chczą być piękne, a to nic inego nie jest, jedno wydwarzanie. Zasz owo nie piękna rzecz, kiedy sie białagłowa ubierze i uchędoży tak s prosta, a bez wymysłów, iż, kto ją widzi, nie może rozeznać, jeśli sie chędożyła abo nie. A owo zasię jako sprosna rzecz, kiedy dobra pani czegoś tak wiele na twarz nakładzie, iż sie zda jakoby była w maszkarze, ani sie śmie roześmiać, aby sie jej na twarzy nie złupała, ani sie obeźrzy, chyba wszytką sobą, jako wilk, ani sie zapłonie, zawdy jednaka, oprócz rana, przed ubieraniem może sie co odmienić, to potym, gdy sie ubierze, już jako drewno stoi, a czeka łojowego słońca, jako Moskwa czasu na przedanie soboli. Wielka tu rozność jest jednej od drugiej, i niewiem, komuby sie tej fałsz podobać, a onej pirwszej pomierne ochędostwo a szczyrość nie podobać mogła. A dopiro więcz na owe białągłowę (mowię nie żadną) nader miło patrzyć, czo ją człowiek zastanie doma niesplecioną, nieszczesaną, i owszem napoły roztarchaną, ano u niej płeć przyrodzona, chocia nie biała, biała, ani rumiona, ale owszem przybledszym, a z zapłonienia pod czas przystojnej i przyjemnej barwiczki; postępki szczyre, tak jako jej przyrodzenie dało, skąd znać, iż sie nikąska o to nie stara, aby sie cudną zdała: chod, mowa niewydwarzana, i wszytko po prostu; widział to kiedy kto z w. m. iżby mu sie tknąć sercza barzo nie miało. Toć to jest ono niedbanie, ona szczyrość tak przyjemna człowiekowi, ktory gdy czo widzi od wymysłów, hnet sie obawia podmiotu. Przypomnię też i owo, jako białągłowę barzo zdobią piękne zęby, bo iż nie są tak na widoku, jako twarz, ale więcej czasu skryto siedzą, rzadko inaczej kto rozumie, jedno że białagłowa mniej sie o nie stara, żeby białe były, niż o twarz. A wdy, kiedyby sie bez przyczyny ustawicznie śmiała, a telko dla tego, żeby widziano jej białe zęby, poznałby każdy, że to naschwał czyni, za czym nie telko by ona piękność zębów zgasła, ale i sama zdałaby sie wielką sprosniczą.

Takież i rękę, ktora białagłowa ma piękną, a nie popisuje sie z nią, ale owszem daje to znać, że nie dba o nie, ani zna tej jej cudności, dziwnie na nie miło patrzyć. Takowąż gracyą ma, a bodaj nie więtszą, biała noga w ochędożnym trzewiku, kiedy sie trefi, iż ją s przygody ukaże białagłowa, nie s chęci; abowiem tak rozumie każdy z nas, iż to ochędostwo będącz na tym miejscu, którego, abo nigdy, abo barzo rzadko widzieć sie trefi, jest przyrodzone onej białejgłowie, nie żeby sie na to dla chłuby wydawać miała. Poty kres niechaj będzie mowy około wydwarzania, bo to każdy z w. m. na oko widzi, jako szpeci wszelakie postępki człowiecze, tak te, ktore ciału należą, jako też te, ktore na umyśle zawisły, o ktorym umyśle i rzeczach, czo na nim jako na fundamencie stoją, że sie mało mówiło, powiem teraz nieco szerzej, jakoż tego barzo potrzeba, abowiem, iż umysł od dusze pochodząc, daleko jest wyszszego dostojeństwa, niż ciało, przeto też przystoi, starać sie barziej o jego ćwiczenie i ozdobę, niż o to, co ciało ślachcić ma. Pisało wiele philozophow o cnocie, dzieląc ją na części, i subtylnie o dostojeństwie każdej części dysputując, nad to dali jakieś upominki swoje, ktoremi miałby sobie wiele pomocz człowiek do życia błogosławionego. W to ja mego Dworzanina tak głęboko wdawać nie chczę, dosyć na tym, iż będzie dobrym, cnotliwym człowiekiem, bo tu w tym jest mądrość, sprawiedliwość, mężność, powścięgliwość, i wizytko ine, czo ku przystojności należy, abowiem tego ja samego mam za prawego philozopha, ktory chce być cnotliwym człowiekiem, i w kim jest ta chęć, temu mało czego więcej trzeba. Dla tego Sokrates powiedał, że mu sie widziała jego lekcya siła już sprawić, kiedy ktożkolwiek s słuchania jej przyszedł na tę drogę, iż chciał poznać i nauczyć sie cnoty. Jakoż kto już do tego kresu przydzie, iż niczego więczej nie pragnie, jedno tego, by był dobrym, łatwiuchno sie nauczy jako przyść ktemu. Ale o tym niechaj będzie dosyć. Gdy już moj Dworzanin ozdobi umysł swoj cnotą, po cnocie nie zda mi sie, aby go w czo piękniej przybrać mógł, jako w naukę, chociać niektóre narody, i naszych niemal więtsza część Polakow, mają sobie nauki dobre za nic, a prawie je oddzielają od ślachectwa, powiedając, iż ślachectwo telko z męstwa roście: stądże i owo poszło, iż tak brzytkie rozumieją być to słowo: żak, ale żadna rzecz własniejsza, żadna przywoitsza człowiekowi nie jest, jako umienie, ktore umienie, kto powieda, iż nie jest zawdy dobre przez sie samo, barzo poszedł na szalonego. A gdzieby mi przyszło s takiemi o tym mowić, starałbym sie o to, jakobych pokazał, iż nauki dobre, ktore Bog za skarb najkosztowniejszy ludziom na świat posiał, są pożyteczne i potrzebne ku życiu i ozdobie naszej. Przywiodłbych i ktemu siła przykładow, jako oni wieldzy hetmani starzy mało mieli na tym, iż umieli rycerskie rzemięsło doskonale, ale chcieli być ktemu i uczonemi, jako Alexander wielki, Homerowe Iliadem, gdzie pisał o męstwie Achillowym, zawdy w głowach pod poduszką u siebie (jako to w. m. wiecie) miewał; a nie telko sie kochał i ćwiczył w historyej, ale też i te subtelniejsze nauki, w których są przyczyny przyrodzone, czemu sie czo na świecie dzieje, chciał umieć, i wielką w tym pilność czynił, mając Aristotelem mistrza. Nuż Alcibiades to czo miał dobrego w sobie, nigdy by było ku tej wysokości a chwale nie przyszło, by nie nauka a ćwiczenie, ktore wziął od Sokrata. Caesar, jako sie pilnie uczył, i jako wiele umiał, znać to z jego osobnego pisma, ktore zostawił. Powiedają, iż Scipio Africanus nigdy z ręki nie wypuścił Xenophontowych książek, gdzie Xenophont pod osobą Cyrusa krola, wypisuje, jaki by miał być krol prawy. Więc Lucullus, Silla, Pompejus, Brutus i ini rzymscy i greccy hetmanie, wszytcy uczeni byli. A nakoniec Hannibal, tak sławny hetman, ale s przyrodzenia okrutnik wielki, a którego nauka trudno zmiękczyć miała, abowiem Bogn i ludziom był nieprzyjacielem, a wdy i ten przedsię chciał być uczonym, a jeśli dobrze pomnię, widzi mi sie, żem gdzieś czytał o nim, iż księgę greckim językiem napisał i zostawił po sobie. Ale sie ja w tym podobno niepotrzebnie szerzę, gdyż to każdy z w. m. zna, jako ci błądzą, którzy powiedają, iż nauka wadzi do rycerskiego rzemięsła. Wiecie też to w. m. iż gdzie sie kto ma czego wielkiego, a niebespiecznego na wojnie poważyć, sława sama, nie czo inego, musi go na to podwieść, bo kto dla pożytku, abo dla jakiej inej przyczyny na to sie uda, ten naprzód, iż nigdy nic dobrego nie sprawi, a potym nie godzien jest, aby go ślachcicem zwano, ale jednym najnędzniejszym przekupniem. Tu ani tego trzeba wywodzić, jako prawdziwa sława na piśmie zawisła i u niego jest w bespiecznym zachowaniu, bo to każdy jaśnie widzi, chyba ci ludzie nie widzą, ktore pan Bog na tym skarał, iż pisma nie umieją. Kto jest tak nędznej myśli, tak małego a strapionego serca, iżby czytając Alexandrowe, Caesarowe, Scipionowe, Hannibalowe i inych sławnych hetmanów dzieje, zapalić sie ku takowejże dzielności nie musiał, a nie wzgardził hnet tym nędznym żywotem, ktory jedno do trzech dni trwa, aby dostał takiego żywota, nad ktorym śmierć nie ma mocy; abowiem to jest dopiero prawe ożycie, kiedy kto Sławnie umrze, bo, co śmierć wszytko s ciałem poźrzeć chciała, to w ten czas (jej na złość) wszytki tego człowieka poczciwe sprawy ożywa i znaczniejsze, więtsze, i chwalebniejsze będą, niż za żywota. Ale, kogo nie ucieszyło nigdy pismo, ani zna tego smaku, ktory historye, abo i ine rzeczy w księgach dają, ten sławy w jej majestacie nigdy widzieć nie może. I tak rozumie, iż ona nie trwa dalej, jedno do jednego, abo do dwu człowieczych żywotów, iż pamięć ludzka mało dalszy kres wynieść może, za którym rozumieniem tej tak krótkiej sławy nie tak sobie waży, jakoby był ważył one jakmiarz wieczną, by mu jej było nieszczęście poznać nie zabroniło. A nie ważąc jej tak barzo, wielkie podobieństwo, iż sie też nic poważy tak wiele dla dostania Jej, jako ten, kto ją zna doskonale.

Wiedzi mi się, panie Kryski (rzekł tu pan Lupa), iż póki naszy Polaczy czytać nie umieli, poty w Polszcze było więcej cnoty, teraz za tą nauką wszytko złe przyszło; namnożyło sie obłudnosci, wykrętów, porządku nie znać, każdy podług swej głowy Rzeczpospolitą stanowić chce, jakoby to samym tylko tym należało, którzy pismo umieją; więc ci uczeni, gdy osobno mówią, widzą sie być barzo mądrymi, a skoro do kupy przydą, to on rozum niewiem, gdzie zginie, bo z ich rady nic dobrego nie wychodzi. Z nauki tej przyszły długie i wydwarzane mowy, ktore i zatrudniają rzeczy wszytki, i czynią długie sejmy, gdzie ojcowie naszy nie umiejąc pisma, więcej dobrego postanawiali za cztery pięć dni, niż dziś za niedziel siedmnaścic, ośmnaście.

Odpowiedział pan Kryski: Nie zda mi sie, panie Lupa, aby w tym nauka czo winna była, abowiem ta na złe nie radzi; ludzie to podobno w tym krzywi, którzy sobie naukę przypisują, ano jej niemasz; a tym mnimaniem uganiają to sobie, czego im potrzeba. I tak przyczyna złego naszego ina nie jest, jedno zbytnia chciwość nabywania, za którą idzie to, iż żaden zawołaniu swemu dosyć nie czyni, ale umiłowawszy każdy z osobna pożytek włosny, a pospolity pożytek i dobro na stronę odrzuciwszy to przed sie bierze, czymby dom swój ubogacił, ani na to patrzy przystoili to jego zawołaniu, abo nie, czego sie jął, by on jedno miał wsi dosyć, ma za to, że potomka jego pytać nie będą, jako tego ojciec dostał. Otóż ta chciwość zaślepiła ludzie, iż tego nie widzą, jeśli pospolita rzecz zginie, iż nikt swego nie odzierży. Ale o tym, iż sie bez żalu mówić nie może, lepiej milczeć, do Dworzanina sie ja swego wrócę, który chczę, aby był przez poły uczony, acz nic in literis, ktore humaniores zową, a nie telko łaciński i grecki język chczę, aby umiał, dla tych rzeczy osobnych, ktore nimi pisano, ale też i ine języki, jako niemiecki, włoski, francuski, hiszpański niechaj rozumie. Zasię poety wszytki, oratory, historyki s pilnością wielką, trzeba żeby przeczcił i zwartował, aby mógł wiedzieć, czo sie w którym dzieje, i świadom był każdego miejsca. Niechaj umie z głowy pisać list cudny, rzecz poważną, więc i wiersz, bo mu sie to u dworu zawdy do czego krotochwilnego przydać może i sam s tego doma pociechę weźmie. A jeśliby rozumiał (jakoż doma osądzić sie każdemu trzeba, iż jego pisanie nie doszło tej doskonałości, żeby je ludzie radzi czytać i chwalić mieli, niechajże go światu nic ukazuje, aby s siebie nie uczynił śmiechu, ale telko wiernemu przyjacielowi, abowiem, by mu to ćwiczenie inego pożytku nic przyniosło, tedy ten sam, za wiele mu stanie, iż on będzie mógł lepiej sądzić o pisaniu drugiego, niż ten, kto sie w pisaniu nie ćwiczył; jakoż, niechaj będzie jako chce uczony człowiek, a sam nigdy nie pisywał, rzadko sie to ma trefić, aby mógł doskonale poznać umysł, pracą, rozum tego, kto pisał, abo żeby miał uczuć on smak, który ma osobny swoj, każdy kształt pisania, i obaczyć te kunszty, ktore w starych autorzech często bywają pokryte. Nad to za takowym ćwiczeniem będzie mu hnet słów dostawało, i gruntowniej może mówić. Ale nad wszytko niechaj to memu Dworzaninowi tkwi zawdy w głowie, aby w tym i w każdej inej rzeczy ostrożnie poczynał sobie, a radniej był bojaźliwym niż śmiałym. Tego, czego nie umie, niechaj nie rozumie o sobie, aby umiał, abowiem s przyrodzenia każdy z nas barziej, niż przystoi, pragnie chwały; i żadnej muzyki tak rade nie słuchają nasze uszy, jako kiedy kto ku chlubie naszej co powieda. To psuje wielkie pany, iż rzadki który przydzie do tej doskonałości, do której go dobre przyrodzenie jego wiedzie, a przeto, kto na to uszu sobie dobrze nie zatka, jako on Ulisses, aby głosu syren nie słyszał, ułowi sie sam i zabije. Czemu zabiegając oni uczeni starzy pisali o tym, jako prawdziwego przyjaciela rozeznać od pochlebce. Ale coż to pomoże, gdyż takich wiele jest, a snadź im i liczby nie masz, ktorzy znają to jaśnie, iż im pochlebują, a wdy na pochlebce są łaskawi, a na owe patrzyć nie mogą, którzy im prawdę mówią, a częstokroć zda sie im, iż ten, kto chwali i pochlebuje, nie do końca jakoby doraża, ani wszytkiego wypowieda, więc oni sami dokładają i plotą tak wiele o sobie, iż pochlebca by najniewstydliwszy sromać sie musi. Ale kiedy tak chcą, niechajźe zostaną w swym rosole, dosyć mnie na tym, kiedy moj dworzanin nie da tego w sie wmowić, aby miał mieć białe za czarne, a iż nie będzie rozumieć o sobie jedno tyle, ile znać będzie prawdziwie, czego być w sobie, i owszem dla pewniku, chociaż by to znał być w sobie, co mu kto przypisuje, jednak niechaj tak z goła nie pozwala, bez sporu trzymania, ale radniej niechaj skromnie zaprzy, iż tego w nim niemasz, odwoływając sie zawżdy nie zuchwale do swego rycerskiego rzemięsła, za ktore statecznie trzymać sie, a wszytki ine godności i przymioty dla jego ozdoby mieć ma, zwłaszcza gdy będzie miedzy żołnierzmi.

Nie tak, jako drudzy, którzy miedzy uczonemi chcą być żołnierzmi, a miedzy żołnierzmi chcą uść za uczone. Tym tedy kształtem mój Dworzanin ustrzeże sie wydwarzania, a cokolwiek pocznie, chocia czasem będzie tak wczas dobrze, jednak ludzie za na wybór chwalne ono rozumieć będą.

Niewiem panie Kryski (rzekł tak pan Wapowski), czemu tak w. m. chcesz mieć, iżby dworzanin i naukę, i ine przymioty wszelkie tak miał u siebie, jako za jedne okrasę rycerskiemu rzemięsłu, a nie radniej rycerskie rzemięsło i ine przypadki nauce ku ozdobie, która okrom wszelakiego towarzystwa ma tak wiele przed rycerskim rzemięsłem, jako wiele ma dusza nad ciało, iż nauka włośnie należy duszy, abo tak rzekę, umysłowi, a rycerskie rzemięsło ciału.

I owszem (odpowiedział pan Kryski) kto sie rycerskim rzemięsłem pęta, potrzeba, aby tak wiele rozumem robił, jako i ciałem. Ale nie chcę, panie Wapowski, abyś w. m. w tej rzeczy był sędzią, bo byś w. m. drugiej stronie był barzo podeźrzany, a też ponieważ nie teraz, ale dawno, przednie mądrzy ludzie siła słów trzymając jedni za tą, drudzy za ową stroną, około tego wypuścili i wszytko to było na placu, cokolwiek z obudwu stron dowodnie kto powiedzieć może, nie potrzeba nam wyznawiać tego, zgoła ja przyjmuję za dekret ten dowód który za sobą. żołnierze mają, i tak rozumiem, że nie nauka, ale rycerskie rzemięsło ma przodek, i chczę, aby mój Dworzanin, ponieważ go podług mego zdania formuję, także rozumiał. A kto sie w tym semną nie zgadza, ten niechaj czeka takiej dysputacyej, gdzie żołnierzom będzie wolno używać swego naczynia, a uczonym przeciwko nim takież, uźrzy to na oko, iż żelazo wygra, a księgi przegrają.

Powiedział zaś pan Wapowski: Cięszko mi na w. m. panie Kryski. Dopieruczkoś w. m. ganił niektóre narody i nasze drugie Polaki, iż nauki za nic sobie nie mają, i mówiłeś W. M. wiele za nią, jako przez pismo poznawalny, co to jest sława, i jako nas czyni nauka nieśmiertelnemi, a teraz zasię mówisz w. m. jakoby coś inego. A za w. m. niepomnisz, jako Alexander wielki ad Achillis statuam una cum sociis circumcurrens powiedział: O fortunate adolescens, qui tuae virtutis Homerum praeconem inveneris. Jeślić Alexander zaźrzał Achilliowi nie tego, by miał być więtszym niż on hetmanem, ale tego szczęścia, iż Homerus tak wzięty a sławny poeta pisał dzieje a sprawy jego, możemy stąd znać, iż Alexander wyszej kładł naukę Homerowe, niż sprawy Achilliowe. A tak kto w tej rzeczy lepszym sędzią, abo czyj dekret sprawiedliwszy być może, jako tego, który był hetmanem pirwszym na świecie.

Odpowiedział pan Kryski: Ja ganię nasze niektore Polki, i ktokolwiek taki jest, kto powieda, żeby nauka rycerskiemu rzemięsłu wadzić co miała, a to twirdzę, iż nikomu barziej uczonym być nie przystoi, jako żołnierzowi, dla tegoż chcę, aby te obiedwie rzeczy pospołu spięte, nauka z rycerskim rzemięsłem (jakoż barzo im dobrze s sobą) najdowały sie w mym dworzaninie. Ani ja prze to czo inego teraz mówię, niż pirwej, ale (jakom powiedział) dysputować o dostojeństwie ich niechcę. Wiemy to jednak, iż uczeni ludzie nigdy snadź przed sie nie biorą chwalić jedno, osoby wielkiego zawołania, i uczynki ich sławne, ktore uczynki s siebie same godne są czci i chwały dla cnoty, s ktorej pochodzą. A jako złoto zdobi tę rzecz każdą, która jest uczyniona z niego, tak też i uczynki sławne zdobią pisanie, i są wielką tego przyczyną, że ono trwa wiek po wieku, abowiem czyta każdy rad tę księgę, i wieldze ją sobie waży, w ktorej rzeczy poważnych, przykładów pięknych, cnych skutków siła widzi; a owa księga pod ławą lega, która sie słowy, a nie rzeczą nadstawia. A jeśli Alexander zaźrzał Achilliowi tego, iż tak wielki człowiek o nim pisał, przedsic ja tu w tym nic widzę, aby wyszej naukę kładł, niż rycerskie rzemiosło, i owszem by sie był rozumiał tak być daleko od Achilla w sprawie wojennej, jako rozumiał, że mieli być wszytcy od Homera, którzy o nim pisać mieli, pewnie, iżby sie był wolał o sie starać, aby w dzielności nie był Achilla niszszy, niż o drugiego, iżby o nim mógł pisać uczenie. A przeto mnie sie widzi, iż sie tu niejako Alexander chlubi, pragnąc tego, czego widział, iż mu nie dostawało, to jest, nader czyjego osobnego piora; nie tego, czego rozumiał, że już dostał, to jest, męstwa a dzielności w sprawie wojennej, bo w tym nic rozumiał sie być kęs jeden Achillia podlejszym, i dla tego zwał go szczęśliwym, ukazując na ono; to czusz, jeślić – prawi - sława moja nie będzie tak głośna, a znaczna światu, jako Achilliowa, którą tak wielki poeta rozgłosił, niechajże tego nie przypisuje żaden godności Achilliowej, iżby większa niż moja być miała, ale niechaj przypisuje jego szczęściu; jakoż jednak szczęście nie co inego sprawiło to, że Achilles miał takiego (w którym natura wyprawiła sztukę) człowieka, iżby był jako trąbą głośną spraw jego. Może też to być, iż Alexander dla tego to tak rzekł, aby napomknął kogo z mądrą głową ku pisaniu o sobie, pokazującz tym, iż jako miał we czci ten tak wielki skarb, uczone pisanie, że tylekroć miało mu być ono miło, czoby kto ku jego chlubie napisał. Ale już niechaj o tym dosyć będzie.

Powiedział pan Lupa: Podobno to i nazbyt panie Kryski, bo niewierzę, aby tak wielkie naczynie mógł na świecie naleść, w ktoreby to wszytko weszło, czo w. m. chcesz, aby było w tym Dworzaninie.

Zaś powiedział pan Kryski: Jeszczeć tego więcej ma być panie Lupa, potrzeba ku temu, aby był muzykiem, iżby, abo śpiewać, abo na lutni, abo na jakim instrumencie grać umiał, abowiem nie rozumiem, aby ucieszniejsza zabawa mogła być ku wybiciu sobie z głowy wiele frasunkow poczciwemu człowiekowi jako ta, zwłaszcza na dworze, gdzie tego każdy rad słucha.

Zda mi się, panie Kryski, rzekł zasię pan Lupa, iż i muzyka i ine fraszki, ktoreś w. m. przypisał Dworzaninowi, rychlejby sie białejgłowie zeszły, abo temu męszczyznie, ktoryby obyczajmi chciał być białągłową, niż prawemu, a statecznemu mężowi, ktory temi roskoszkami niema sie psować, niema zniewieścieć, aby sie za tym nie musiał bać śmierci. Odpowiedział pan Kryski: Nie wchodź w. m. ze mną w tę gadkę, boć w. m. daleko zawiodę, abowiem szerokie pole mam chwalić muzykę, mogę to pokazać, iż u starych onych w takiej powadze była, że ją mieli za rzecz świętą. I dzierżeli tak niektorzy wieldzy philozophowie, że świat przez muzykę stanął, a niebieskie biegi obracając sie podług przyrodzenia, piękny dźwiek i wdzięczną harmonią dają. Nakoniecz dusza nasza przez takowąż harmonią miałaby być stworzona, i dlatego, kiedy muzykę słyszy, to jako ze snu oczkniewa sie i bierze żywość i posiłek od niej ku potwirdzeniu mocy swojej. Przetoż ono Alcxander wielki, jako mamy w historyach, zapaliwszy sie muzyką, wstać więc nad swoje wolą od biesiady musiał, a bieżeć do zbroje, do konia; a potym, gdy muzyk inakszym kształtem zagrał, to zasię przychadzał k sobie i wracał sie do biesiady.

Socrates on, ktorego nicz uwieść nigdy nie mogło, starzuchnym będąc, na lutni sie uczył. I zda mi sie, żem czytał, czo Plato i Aristoteles piszą, iż ktory człowiek ma być dobrze wychowany, temu trzeba, żeby i muzykę umiał. Dziwnemi dowody pokazując to, jako muzyka okrutną moc ma, uczynić z nas, czo chcze, i dla wiele przyczyn, ktorych teraz wyliczać nie potrzeba, rozkazują, iżbyśmy sie jej jeszcze z dzieciństwa uczyli, nie tak dalece dla tego, iż ją lubią uszy nasze, jako dla tego, iż ma tę moc odmienić nas w czo lepszego, a dać nowy zwyczaj, który sie ku cnocie garnie, który zwyczaj czyni duszę sposobniejszą ku dostąpieniu błogosławieństwa, jako praca czyni ciało i duższe i czerstwiejsze. I nie telko, że nam nie wadzi tak czasu pokoja, jako też czasu wojny, ale i owszem jest zawdy na wielkiej pomocy. Lycurgus też w swoim. surowym statucie muzykę pochwalił. Lacedemonianie dziwnie waleczni ludzie ku potkaniu kazywali więc grać na cytarach i na inych instrumenciech nie barzo męskich. Ini wieldzy hetmanie starzy, jako Epaminondas, byli w muzyce ćwiczeni, a kto jej nie umiał, jako Themistocles, podlej hnet o nim rozumiano. Mam za to, iżeście w. m. czytali, iż Chiron on starzec, piaston Achillow, niechciał, aby dziecię Achilles, wychowanie jego, co inego pirwej umiało, niż muzykę. Chciał mądry preceptor, aby te ręce, ktore tak wiele krwie trojańskiej rozlać miały, zabawiały sie często grą na lutni. Któryż tedy żołnierz będzie taki, iż sie będzie sromał naśladować w tym Achillesa, nie wspominającz inych wiele sławnych hetmanów, ktorebym tu na przykład przywieść mogł. A tak, panie Lupa, nie odejmuj w. m. muzyki Dworzaninowi, ktora nie telko serca ludzkie miękczy, ale i źwirzęta dzikie czyni rochmanne, a kto sie nią hydzi, abo nie czuje jej smaku, temu (rzecz pewna) źle w głowie ułożono. Zasz ono nie wielka rzecz była, kiedy ryba dała na sobie jeździć po morzu Arionowi dla muzyki. Tejże też używają w kościele dla chwały Bożej, i wielkie podobieństwo, iż jest panu Bogu wdzięczna, a iż ją on nam dał dla ochłody i niejakiej uciechy w pracy a frasunkach naszych ; stądże owo jest, iż kmieć w gorącze dni śpiewając sobie o lipce, mało pracej a potu czuje. Takież i owa we gzle kmiotowna, która zimie do dnia prząść abo tkać wstaje, nie zdrzemie sie śpiewając, a robotę swoje uczyni sobie miłą. Żeglarze na morzu, którym wiatr, deszcz i iny niewczas dokuczy, niemają sie do czego inego uciec, aby zapomnieli wszytkiego, jedno do muzyki. Tą sie cieszy podróżny człowiek, tą więzień w cieszkich okowach. Nakoniec przyrodzenie samo (aby to każdy znał, iż muzyka jaka taka niewczasy ludzkie odpędza) nauczyło mamki śpiewać, aby śpiewaniem dziecinny płacz tuliły, bo wnet dziecię uspokoi sie, uśnie i zapomni sobie przywoitego płaczu, który płacz na ten czas dało nam przyrodzenie za znak, iż nędzny a mizerny żywot nasz ma być na świecie.

Gdy tu troszkę umilkł pan Kryski, rzekł pan Bojanowski: Ja w tej mierze nic dzierżę s panem Lupą, i owszem, tak rozumiem dla tych przyczyn, któreś w. m. namienił i dla inych wiele, iż muzyka nie telko zdobi dworzanina, ale iż mu jest barzo potrzebna. Ale to by cli rad widział, żebyś nam w. m. pokazał, jako dworzanin tego wszytkiego, czoś mu w. m. przypisał, na ktory czas, i ktorym obyczajem używać ma, abowiem wiele jest rzeczy, ktore chocia są przez sie dobre, jednak kiedy je kto nic na czas czyni, zanic nic stoją, a zasię te, ktore sie zdadzą być małej ceny, gdy ich kto dobrze używa, hnet ujdą za przednie chwalne.

Niż na to odpowiedział pan Kryski, ksiądz Biskup, odprawiwszy do Krola Jego M. Komornika, i bywszy czas niemały na pokoju, wyszedł na salę. A gdy za tym przyściem powstał każdy z miejsca swego i chwilkę milczenie było, rzekł Jego M.: Nuż przedsię kto teraz mówił, niech nic przestawa, aby przyście moje przyczyną milczenia nie było.

Odpowiedział pan Kryski: Milczeć musi M. księże, komu rzeczy nic dostaje. Aniś w. m. w tym milczeniu kęs jeden winien, ale winna nieumiejętność moja, za którą, jako to wszytko, com do tych czasow mówił, brzydkie ku słuchaniu tym panom było, tak zasię milczenie moje mnimam, iż będzie ich miłościam barzo przyjemne. A to, czego jeszcze ku przymiotom dworzaninowym nie dostaje (jako W. M. raczysz wiedzieć, o czym tu rzecz była teraz), dobrze w. m. uczynić będziesz raczył (ponieważ władza J. M. pana Lubelskiego przy bytności w. m. ustaje, kiedy komu inemu wyprawie to roskażesz, abowiem każdy w to lepiej niż ja potrefi, i tak, gdy za równo ciągnąć bedziem, jednemu za wszytki horować nie przydzie.

Tu powiedział pan Bojanowski: Nie chciałbych M. księże, aby sie pan Kryski miał zedrzeć s tego, a nie nauczyć nas, jako tego wszytkiego dworzanin używać ma, co on jemu umieć naznaczył, gdyż podobno na tym wszytko należy. Odpowiedział ksiądz Biskup: Jużem ja panu Lubelskiemu i przy sobie, i bez siebie rząd poruczył, a tak u niego sie w. m. wszytkiego domawiajcie.

Zatym rzekł pan Lubelski: Nu, panie Kryski, tę część, ktorą w. a. pracza zowiesz, włożę ja na kogo inego; zatym obrociwszy sie do pana Myszkowskiego tak powiedział: Wiem, że tym W. M. Panie Myszkowski nie wzgardzisz, a jakoś na początku sam jeden tę grę osobną nazwał, tak mnimam, że sie o to starać będziesz, jakobyśmy i my wszyscy tę osobność w niej poznali, a dworzanin był tak dobrze wystawiony, iżby w sobie niemiał Ale.

A przeto uczynisz w. m. dosyć żądości p. Bojanowskiego, to jest, pokażesz, jakim kształtem, kiedy, i na którym miejscu dworzanin godności tych swych, ktore pan Kryski wyliczył, używać będzie miał.

Miłościwy panie (powiedział pan Myszkowski) chcesz w. m. to dzielić, co dzielone być nie może, bo godność dworzaninowa nie będzie żadna dobra, jeśli na czas i dobrym kształtem użyta nie będzie; otoż, iż pan Kryski tak wiele i dobrze o godnościach powiedział, a tknął poniekąd i tego, co na mię w. m. kłaść raczysz, a podobno ostatek w głowie swej ukował, zda mi się, żeby lepiej, aby on sam wszytkiego dokonał.

Powiedział pan Lubelski: Bądźże w. m. teraz panem Kryskim, a powiedz to, czo rozumiesz, iż on powiedzieć miał.

Zatym rzekł pan Lupa: M. księże, wieczerza już gotowa, niewiem, by był czas teraz pana Myszkowskiego słuchać; podobno by lepiej do jutra to odłożyć.

Odpowiedział ksiądz Biskup: Już rozumiem, że na to godzicie, abych ja waszej rozmowy nie słuchał. Ba, dobrze, więc ja wam i jutro nie przekażę. Tu koniec był tej rozmowy.

KONIEC PIRWSZEJ KSIĘGI.

 


PIRWSZA  KSIĘGA [1]

DWORZANIN POLSKI

WTORA KSIĘGA [1]