Nazajutrz Malwina ledwo oczy miała otworzone, gdy jej list oddano. Przeczucie jakieś trwożliwe natychmiast ją przeraziło i nie pytając się nawet, skąd był ten list, drżącą ręką kopertę oddarła i łatwo pojąć można, z jakim uczuciem, co następuje, czytać zaczęła:
List Ludomira do Malwiny
"Malwino? kocham Cię nad wszelkie wyrazy, kocham Cię, jak Cię nikt nie kochał, jak Cię nigdy nikt kochać nie będzie? W Tobie moje życie, w Tobie moje szczęście? a dla Ciebie i życia, i szczęścia bym odstąpił. Malwino? W jednej krótkiej chwili niebom ujrzał? Jedno Twoje słowo, jedno spojrzenie to sprawiło i wszystkie uczucia najtkliwszej rozkoszy zalały serce moje. Ale niestety? natychmiast ocucony z drogiego omamienia, strącony ze szczytu szczęścia, całą przyszłość moją widzę teraz jak okropną przed sobą pustynię, a w sercu tylko rozpacz i śmierć znajduję? Malwina nie może, Malwina nie powinna być moją.
Ale, Malwino, wierzaj mi, wierzaj, bo to tak prawda, jak prawdziwa jest miłość moja: nie występny, ale nieszczęśliwy Ludomir niegodzien jest Ciebie? Występny Ludomir nie mógłby, nie umiałby kochać anielskiej Malwiny, ale nieszczęśliwy Ludomir nie powinien śmieć być od Niej kochanym... Powiesz może, iż wtedy nie powinienem był i wyznać mojej miłości - i to ci przyznaję. Taiłem ją i nie pojmiesz nigdy, z jaką okropną męką taiłem ją póty, póki siły, póki możność wszelka tajenia jej dłużej nie opuściła mnie zupełnie. Ale, Malwino, jeśli wyznanie jej nareście było winą, wspomnij też i o karze - rzucam Cię, rzucam na wieki?
Malwino! Ty, która dobroci najtkliwszym na tej ziemi jesteś wyobrażeniem, Malwino, o jedną i ostatnią błagam Cię łaskę? Wierz, bądź przekonaną, że tajemnica, którą się okrywam, żadnego nie kryj występku, ale w jakiej bądź okoliczności nie szuka nigdy nigdzie podnieść zasłony losu mojego... Kiedy przy Tobie będąc, od Ciebie samej zapytany, nie wyjawiłem Ci go, znakiem jest, że to wyjawienie, bynajmniej Tobie nieużyteczne, najboleśniej pomnożyłoby moje nieszczęście. Raz jeszcze Cię błagam, nie wspominaj nawet, żeśmy się kiedy widzieli.
Te są ostatnie słowa, które ode mnie usłyszysz. Żegnam Cię, Malwino, nad wszelkie wyrazy uwielbiona? Niech wszystkie błogosławieństwa Opatrzności na Ciebie się zlewają? Żyj szczęśliwa; ja, umierając, z przekonania powiem jeszcze: nikt nie kochał, nikt nigdy tak kochać nie będzie Malwiny jak nieszczęśliwy Ludomir! Bądź zdrowa! Raz jeszcze, raz ostatni, żegnam Cię na tej ziemi, Ty najpierwsze, Ty jedyne szczęście życia mojego?"
Po przeczytaniu tego listu rozrzewnienie największe, żal, zdziwienie, trwoga nawet jakaś przejęły raptownie Malwinę. Miłość Ludomira, uczciwość postępku jego w oderwaniu się od niej w tej chwili, gdy jasno mógł przeniknąć serce jej ku niemu, wspomnienie, że jej życie ratował, odraza od tajemnicy, którą się okrywał, wszystko to burzyło bez ładu umysł jej zmęczony. Lecz myśl ta, że Ludomir Krzewin opuścił, że już go może nigdy nie ujrzy, wszystkie inne myśli i uczucia wkrótce zatłumiła. Mimo rzewnych łez. które z oczu jej na Ludomira list spadały, raz jeszcze przeczytała te tkliwe jego wyrazy i do tych słów dochodząc: "nikt Cię nie kochał, nikt kochać nie będzie jak nieszczęśliwy Ludomir", obfitość łez nic dozwoliła dalej czytać i w uniesieniu najtkliwszym: "Wszystkie przeczucia mego serca - pomyślała - upewniają mnie, że te słowa są prawdziwe. Ludomirze? winnam ci życie? winnam ci więcej jak życie, bo odbieram od ciebie dowody najgwałtowniejszej i razem najszlachetniejszej miłości, miłości, która się jedynie moim, a nie swoim szczęściem i spokojnością zajmuje! Za takie dobrodziejstwa cóż ja, niestety, uczynić mogę? Jedną jedyną ofiarę, ale która wszelkie inne przewyższa, bo ofiarę dochodzenia losu twojego, bez wyjawienia którego czuję, że żadnego już dla mnie prawdziwego szczęścia być nie może. Ty tego pragniesz, ten jeden dowód dać mogę, niestety, twojej pamięci! O Ludomirze! przysięgam więc tobie i miłości prawdziwej, że w jakiejkolwiek bądź okoliczności chociażbym miała do tego największą sposobność, nigdy, chybabyś sam chciał mnie ją wyjawić, nigdy nie będę szukała odkryć tej tajemnicy, którą los swój i wszystkie postępki okrywasz!"
Ta przysięga i ważność, którą do niej przywiązała, ułagodziła nieco zbolałe serce Malwiny, bo zdały się jej być jeszcze ostatnim ogniwem więzu. który ją z Ludomirem połączał. Pocieszała się myślą, że czyni ofiarę żądaną od niego, i nie domyślała się, niestety, ile ważną, ile ciężką do wykonania ta ofiara dla niej stać się miała. Trochę będąc spokojniejszą, Malwina rozważać zaczęła, jak dalej działać miała. Czuła dobrze, iż rozmawiać często o Ludomirze, smutek wewnętrzny wyjawiać i dzielić go z drugimi najpewniejsze były sposoby karmienia uczuć i myśli, które roztropność przytłumiać radziła. Ta uwaga tyle miała mocy na jej umyśle, iż przedsięwzięła natychmiast o liście Ludomira nie wspominać, a do tego przedsięwzięcia miłość była prawdziwszą jeszcze niźli roztropność pobudką, wlewając w serce Malwiny zazdrość jakowąś i chęć, żeby nikt prócz niej nie znał jego uczucia, nie cierpiał z jego cierpień, nic tęsknił po jego odjeździe ani wiedział tego odjazdu przyczyny.
Przy tym Malwina bała się słyszeć powtarzane uwagi, które sprawiedliwie można było czynić nad tajemnym postępowaniem Ludomira i które dla niej nieznośnymi były, gdyż rzucały cień jakiś przykry na obejście się jego, a Malwina i cienia się bała we wszystkim, co się tylko do Ludomira ściągało.
Te wszystkie przyczyny zebrane zrządziły, że gwałt niełatwy do znoszenia czyniąc sobie potrafiła smutek i właściwy stan serca utaić i oblekłszy postać dość obojętną zeszła do sali, gdzie siedzące przy śniadaniu ciotka i siostra już na nią czekały.