"16 sierpnia, w Krzewinie
Matko kochana, wybacz, jeśli Twoim radom nie mogę być posłusznym, dłużej ciągnąc podróż moją. W Krzewinie zostać nie mogę, a reszta świata żadnej dla Ludomira nie ma ponęty. Do Ciebie chcę wrócić i w dzikich odludnych lasach naszych zamknąć się na zawsze, od miłości, od szczęścia, od Malwiny daleki! Od Malwiny... o nieba?... i kiedyż, w jakiż moment?... kiedyż oddzieram się od niej? W tej chwili, gdym pierwszy raz dostrzegł promień szczęścia, szczęścia nad wszelkie wyrazy, szczęścia, którego serce Ludomira, do cierpienia tylko przywykłe, niezdolne może byłoby i wytrzymać!... Wszystkie więzy, jakie tylko są najmilsze, najdroższe, zatrzymują mnie w Krzewinie, ale uczciwość jechać każe; jadę jutro.
Matko, czemużeś z dziecinnych mnie cierpień wyratowała? Żeby nie Twoje starania, od kołyski prosto w zimny grób wchodząc nie znałbym trosk, cierpień, nie znałbym palących uczuciów, którymi teraz umieram, ach! niestety, którymi jedynie żyję.
Nie mogę dłużej pisać; może po chwili, spokojniejszy trochę, potrafię list mój dokończyć, ale teraz nie jest w mojej mocy i słowo jedno więcej dołożyć.
tegoż d [nia] o 12 w nocy
Stało się, już wszystko dla mnie się skończyło! Ostatni raz ujrzałem Malwinę... Już ja jej widzieć, już jej słyszeć nigdy nie będę; już też szczęście i nadzieje wygasły na zawsze w sercu Ludomira! Ale wybacz, Matko! wybacz... dręczę Twoją czułość mymi wyrzekaniami, nic tłumacząc wyraźnie ich przyczyny. Dla Ciebie jednej mogę znaleźć moc wyszczególnienia, co cierpię; słuchaj więc opisu uczuć moich od czasu mego tu przyjazdu.
W pierwszych listach, com do Ciebie pisał, postrzec musiałaś, że pierwszy rzut oczu moich na Malwinę natychmiast mnie ku niej całkiem zniewolił. Później łagodność jej duszy, tysiączne powaby, talenta, przymioty coraz bardziej mnie przywiązywały. Każdy dzień, każda godzina droższą, milszą ją memu sercu czyniła. W toż serce, w duszę moją, we wszystkie uczucia i myśli wcisnęła się nieznacznie, tak łagodnie, żem sam nie postrzegał, jak gwałtownie nade mną panuje. Alić dziś rano... o lube i okrutne wspomnienie? zapomniawszy wszelkiej rozwagi, nie pomnąc na tę okropną granicę, która dzieli na zawsze Ludomira od Malwiny, u nóg jej moje nieszczęsne wyznałem kochanie! Matko, posłuchaj dalej! W jednym spojrzeniu, w jednym słowie przez nią wyrzeczonym, dostrzegłem, poczułem raczej, że ta Malwina, ta uwielbiona, boska Malwina przez powab serca swojego mogłaby moją Malwina zostać! Niebo się otworzyło w tej chwili. Nicem nie widział, nie myślał, nie czuł na świecie prócz tego, że ją kocham nad życie, nad siebie, nad wszystkich, nad wszystko. Niestety, równie była zmienną jak zachwycającą ta chwila nieporównanego szczęścia; wspomnienia uczciwości natychmiast mnie z niej wyrwały. Pókim Malwinę zupełnie rozumiał obojętną, póty jeszcze w Krzewinie zostać mi się godziło, bom swoją tylko, a nie jej spokojność ważył i szczęście. Ale gdym dziś rano dostrzegł tajemnicę serca tego anielskiego... niestety! Wszakże nigdy, nigdy Malwina być moją nie może! Nigdy świetna, szlachetna, bogata Malwina losu swojego łączyć nie powinna z losem opuszczonego, bez stanu, bez imienia nawet, nieszczęśliwego Ludomira! Matko! jechać trzeba. Jutro równo ze dniem, gdy Malwina jeszcze spoczywać będzie, Ludomir Krzewin opuści. Raz jeszcze może jeden gdybym ją ujrzał, nic by mnie od niej oderwać już nie potrafiło. Dziś w wieczór jeszczem ją widział, jeszcze ten głos słyszałem, co jedynie do mego serca trafić umie, jeszcze z nią zachodzące ujrzałem słońce... Niestety! ostatni raz w oczach moich tę tak lubą porzucało krainę i na wschodzący księżyc ostatni raz z Malwiną patrzałem! Miliony gwiazd po niebieskim iskrzyły się sklepieniu, z nią i z Wandą siedliśmy w miejscu otwartym, gdzie nic okręgu nieba nie zasłaniało.
- Nigdy - rzekła - nie mam bardziej napełnionego serca wielkością Boga jak wpośród cichej, pogodnej nocy, krociami gwiazd i poważnym blaskiem księżyca oświeconej. Wspomnienie zeszłych osób i myśli o przyszłym życiu mnie natychmiast zajmują. Ludomirze! czy spotkamy się tam? Jakie twoje w tym przeczucie?
- Malwino! - łzami zaćmiony rzekłem - spotkamy się, zobaczymy się jeszcze tam, tu... ach, znajdziemy się!
Wymówić nie mogłem nic więcej... Matko? czemuż trzeba było, by te zapytania czyniła właśnie wtedy, gdy myśl wiecznego rozłączenia napełniała serce moje? Wstała Malwina, jam jeszcze jej rękę trzymał. - Idźmy - rzekła - już późno, obaczemy się jutro. - Ach, obaczemy się - krzyknąłem - w jakimkolwiek bądź świecie!...
Odeszła wałem, jam wryty stanął. Długom ją gonił oczyma, potem padłszy na ziemię potok rzewnych łez wylałem, pobiegłem ku tarasowi. Mignęła się jeszcze biała jej suknia, którą wiatr ku drzwiom ogrodu powiewał, wyciągnąłem ręce... Niestety! zniknęła na zawsze!"