Rozdział VII 
WYZNANIE

Miłym był, nader miłym dla Malwiny dzień jej imienin, ten dzień, w którym tyle miała dowodów zajęcia się nią Ludomira. Ale ten dzień minął. Niestety! najszczęśliwsze zawsze najprędzej mijają! Wróciwszy w wieczór do siebie, te słowa jego: "niech ta łąka przynajmniej przypomni kiedy biednego Ludomira", słowa, które z tak bolesnym wyrzekł był westchnieniem, ustawnie w uszach jej, a raczej w sercu brzmieć zdawały się. Dotąd bez żadnych trosk na dal ani rozwagi, z spokojnością używała tysiącznych przyjemności, które wypływały z przytomności Ludomira, ale te kilka słów wyrzeczonych stały się urokiem, który ją z nader miłego oczarowania ocucił. Ta zielona niewiadomości zasłona, która jej oczom przyszłość i własne zakrywała serce, spadła raptem. Pierwszy raz Malwina pomyślała, że Ludomir mógłby ją porzucić, pierwszy raz uczuła, że z nim i słodycz życia by ją porzuciła. Z trwogą dostrzegała, ile jego pamięć głęboko w jej sercu wyryta, z trwogą rozważała, że ten Ludomir, tak jej miły, tak do jej życia potrzebny, tak (wyrzec nareszcie trzeba) ukochany, zupełnie był jej nieznajomy, że nie wiedziała, czym ani kim on jest, i że tajemnica, którą się otaczał, mogła równie występki, jak i nieszczęścia ukrywać. Nareszcie, że tenże sam Ludomir, choć nią jedynie zdawał się zajętym, nigdy dotąd słowa o miłości nie wyrzekł i z szczególnym nawet staraniem szukał tego, by sam na sam nigdy się z nią nie znajdował. Te wszystkie rozwagi gdy Malwina uczyniła i stan serca, rzec można, przed zimnym rozsądkiem rozwinęła, tysiączne troski, bojaźni, żale, których nigdy dotąd nie była znała, wcisnęły się raptownie w jej duszę. I dziwić się nie trzeba, jeźli świtać już zaczynało, a Malwina oczu jeszcze nie była zmrużyła. Nie mając już nadziei zaśnięcia i strudzona najsmutniejszymi myślami, wstała, lekką na siebie suknią wzięła, by wyjść z pokoju, sądząc, że świeże ranne powietrze osłabiony umysł orzeźwi. Nim wyszła, mimowolnym poruszeniem zajęta, padła na kolana i z tkliwym uczuciem rzekła:

- O Boże litościwy, który Ojcem pozwalasz nazywać siebie, nie opuszczaj mnie nigdy! Nieszczęśliwe losy z zupełnym oddaniem się Twej woli przyjmę od Ciebie, jakie bądź zechcesz na przyszłe moje zesłać lata, ale, Boże litościwy, broń mię od postępków, które by na nie zasługiwać mogły!

Tę krótką wymówiwszy modlitwę Malwina mocniejszą się uczuła. Okno otworzyła i chcąca czymścić się rozerwać wzięła gitarę z sobą i wyszła na taras, który wokoło dom opasywał. Ranek najpiękniejszy najpogodniejszy dzień obiecywał. Gęste krople rosy lśkniły się na listkach ziół i kwiatów, którym blasku i świeżości dodawały. Powietrze było uwonione kwiatem pomarańcz, do których lekki zapach mirtu się mieszał. Skowronki w górę wzlatując i zięby na gałązkach radośnie zorzę witały, pszczoły brzęczały koło kwiatów, rybki skakały w wodzie. Z daleka słychać było wesołe śpiewy oraczów i ryk trzód na paszę wychodzących. Cała natura budzić się zdawała, by nowych używać rozkoszy. Ale powszechna ta radość, zamiast co by ją miała rozerwać, boleśniej jeszcze serce Malwiny ścisnęła. Ach! nigdy skryte troski boleśniej się nie czują jak wpośród okazałości szczęścia lub w gronie zabaw i radości!

Malwina, zadumana, patrząc na tę piękną krainę, w zamyśleniu oparła się o duże pomarańczowe drzewo, które kwiatem obsypane było. Wtem lekki wietrzyk zawiał i białe listki tego kwiatu, jakby śnieg gęsty, całą Malwinę okryły.

- Ach, niestety - pomyślała - ten rodzaj kwiatów później od innych się rozwija, najpóźniej opada; niedługo i liście opadać zaczną, niedługo jesień nadejdzie! O, jakże prędko to lato minęło!

Schodząc potem z tarasu Malwina weszła na wał, który panował nad brzegiem łachy, zdobił ogród i razem bronił go od szkodliwych wylewów. Ławka stojąca pod rozłożystym kasztanem na końcu wału wabiła ku sobie. Widok na łachę, na kępę. na Wisłę i kraina najpiękniejsza szczególnie to miejsce miłym czyniły. Malwina tam spoczęła i zdjąwszy z głowy biały welum, co ją osłaniał, machinalnie wzięła gitarę i pograwszy czas niejaki, te słowa, które uczuciom jej odpowiadały, cichym głosem śpiewać zaczęła:

Być kochaną, jak się kocha,
Znaleźć duszę do swej duszy,
Czyliż to prośba zbyt płocha,
Co niebios nigdy nie wzruszy?
Szczęścia domyślne marzenia,
Serc rozkosze niezmienione,
Próżne uczuciów mamienia,
Nie będziecie uiszczone!

Dziwią się czasem, gdy zakochani szczególnym jakimści szczęściem zawsze trafnie znajdują się tam, gdzie mogą choć na chwilę ujrzeć cel swego kochania. Nie czarami to się dzieje i należałoby zaprzestać temu się dziwić. Łatwą jest rzeczą do pojęcia, że ci, co jednostajnymi myślami są zajęci, równie poniekąd działają. Ludomir, jedynie Malwina zajęty, jak ona podobnie nim, ze świtem takoż był wstał i wyszedł był do ogrodu, by myśleć o niej swobodnie. Usłyszawszy jej głos, przybiegł, od niej nie postrzeżony, lecz jak przestała śpiewać, Ludomir z nadto już pełnym sercem, by rozum najmniejszą mógł utrzymać przewagę, straciwszy głowę zupełnie, padł do nóg Malwiny i nic innego nie mógł wymówić, jak:

- Przestraszyłem cię, Malwino! ach, daruj!... wybacz... ależ bo ja tak nieszczęśliwy!...

Malwina, zlękniona, zmieszana, oniemiała. Serce jej tylu przeciwnościami w ten moment było miotane, że sama nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, ale oczy podniósłszy na Ludomira postrzegła wyryty na jego twarzy takowy wyraz żalu i cierpienia, że ten słaby cień gniewu, który między innymi uczuciami z jego raptownym zjawieniem mignął się był w jej myślach, zniknął zupełnie i nic innego w sercu nie zostało prócz najtkliwszej litości. Zamiast wyrazów gniewu śpiesznie wyrzekła:

- O, nie bądź nieszczęśliwym! To najwięcej by mnie dręczyło, tego najbardziej wytrwać bym nie mogła.

Te kilka słów wymówiwszy, zapłoniona i zmięszana, twarz w welum schowała i rzewnie zaczęła płakać.

- Malwino uwielbiona! Aniele dobroci! - rzekł Ludomir - nie płacz... ach, nie płacz nigdy... ostatnią kroplą krwi mojej rad bym odkupić każdą łzę, którą wylewasz.

Hałas z przyczyny nadchodzących osób, który z daleka usłyszeli, przerwał tę rozmowę. Malwina z pośpiechem wstała, Ludomir zatrzymując ją z najczulszym dołożył rozrzewnieniem:

- Malwino, na wszystko, co ci tylko jest drogim w świecie, zaklinam cię, nie porzucaj mnie, nie zostawuj z tą myślą tak okropną, żem cię obraził. Przez litość przynajmniej, bo nie możesz pojąć, nie pojmiesz nigdy, co to jest śmieć ciebie kochać, nie mając nigdy nadziei być od ciebie kochanym!

Malwina w ten moment tak żywo w sercu czuła, ile Ludomira kochała, że nie mogąc pojąć, by on się tego nie domyślał, to słowo:

"Niewdzięczny!" - z ust jej się wymknęło, a słysząc coraz bliżej nadchodzące osoby, czas miała tylko najśpieszniej uciec, welum swój, łzami jej jeszcze zmoczony, w tym pośpiechu zapomniawszy.

- Niewdzięczny! - z niewypowiedzianym uczuciem powtórzył Ludomir i schwyciwszy welum Malwiny, do serca go przyciskając rzekł z zapałem;

- Chyba z życiem go stracę.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

MALWINA...

NASTĘPNY ROZDZIAŁ