Rozdział VI 
DZIEŃ IMIENIN

Szczęśliwą jest rzeczą w życiu być kochanym. Ale ja dokładam, że kochać jest już szczęściem, może nawet pierwsze przewyższającym.

Kiedy kto bardzo kocha, tym samym myśli, dusza, serce jego są zajęte. Żadna godzina nie jest obojętną, dnie jak najmilej są napełnione tym jedynym zajęciom, tą jedyną myślą, jak by los ukochanego sobie jestestwa nie tylko w ważnych, ale i w najdrobniejszych okolicznościach uszczęśliwiać i przyozdabiać. Te małe codzienne starania, przyjemności, przysługi są dla serca tym, czym są kwiaty w naturze. Życie słodzą i ubarwiają, tak jak kwiaty stroją i umilają krainę, i jeśli nader miło jest odbierać je od kochającej osoby, tysiąc razy jest milej krociami je sypać na ulubiony cel swego kochania.

Tak i w Krzewinie myślano i żadnej okoliczności nie omieszkiwano, by przyjemność jaką uczynić tym, których się kochało. Dzień imienin Malwiny nadchodził i Wanda z Ludomirem umyślili, żeby dnia tego zabawić ją niespodzianą jaką rozrywką. Naprzeciwko domu była duża kępa zielona cienistymi umajona laskami. Wieczorem, gdy Malwina okno otworzywszy chciała wyjść od siebie, postrzegła na łasze, która blisko pod jej domem od kępy ją dzieliła, ładny bacik z masztem i białą chorągiewką. Zamiast powrozów wite z bławatków sznury lekkim wiatrem się kołysały, a przewoźnicy parzysto poubierani, różnofarbne wstążki mieli u kapeluszów. Łatwo Malwinę namówili, aby siadła w ten ładny bacik, i w krótkiej chwili na brzeg kępy ją przewieźli. Idąc czas jakiś ścieżką między gęstą leszczyną, usłyszała odgłos muzyki, który coraz dalej ją prowadząc doprowadził nareszcie tam, gdzie się odsłoniła oczom Malwiny łąka najzieleńsza, krągiem najpiękniejszych drzew otoczona. Pod tymi drzewami było mnóstwo ludzi na rozmaite grona i kupy podzielonych; bo oprócz mieszkańców Krzewina całe sąsiedztwo było zaproszone. Naprzeciwko Malwiny, gdzie drzewa największą wystawiały gęstwinę, pięknymi krzewinami miejsce było ozdobione i wśród tej świeżej zieloności ulotna Wanda, na kamiennej stojąc podstawie, okazywała bóstwo Przyjaźni. Lekka biała szata ją okrywała i wieniec bluszczu na skronie był zwieszony, trzymała w ręku długi uplot z najpiękniejszych kwiatów. Alisia, pod różanym siedząc krzakiem, Miłość udawać miała i z figlarną swoją twarzyczką doskonale swoją grała rolę. Krocie jej złoto-wijących się włosów niebieska utrzymywała przepaska, na dziecinnych barkach złoty kołczan ze strzałami spoczywał i Alisia, a raczej Miłość, z uśmiechem patrząc na Przyjaźń drugi koniec trzymała kwiecistego uplotu. Od dębu do dębu szal purpurowy zawieszony służył za dno temu ujmującemu obrazowi, a Czas z kosą w ręku, w postaci sędziwego starca, ulatując nawet, dosypywał tam jeszcze kwiatów. Na kamieniu te słowa były wyryte:

Przyjaźń i miłość, łącząc wiernych serc daniny,
Wiły ten uplot w świeżość i wonie bogaty;
Oby tak na dni wszystkie nadobnej Malwiny
Czas ulatując sypał pełną dłonią kwiaty!

Radość i wdzięczność Malwiny łatwo sobie można wystawić. I goście, i przyjaciele, i słudzy, wszyscy ją ostąpili. winszowali, szczerze dobrze życzyli, bo dobrą Malwinę powszechnie kochano. Z rozrzewnieniem wszystkim dziękowała, ale ulubioną swoją Wandę najczulej do serca przycisnęła. Wanda, u której wstrzemięźliwość w gadaniu nie była cnotą pierwszą, przysuwając się do ucha Malwiny:

- Siostrzyczko - rzekła - jeszcze komuś powinnaś dziękować, bo ja, prawda, żem szczerą chęć miała obchodzić najświetniej imieniny twoje, ale nic nie mogłam wynaleźć dobrego, żaden koncept do głowy mi nic przychodził. Ludomir wszystko znalazł, wszystko ułożył; on wiersze napisał, bacik ustroił, on to miejsce wybrał, od rana pracując sam go ozdobił; jednym słowem, bez niego nigdy bym ładu nie była doszła; ja tylko gości pozapraszałam i rozkazałam podwieczorek.

Na te słowa Wandy Malwina natychmiast zaczęła szukać Ludomira, ale w tłoku kryjącego się nie zaraz znalazła. Doszedłszy do niego zmieszała się i nieprędko się zebrała powiedzieć:

- Bardzo też to ładne było. Wtem goście szczęśliwie nadeszli. Podwieczorek wszystkich zajął, który gdy się trochę późno zaciągnął, ciemnym już mrokiem przyszło do Krzewina wracać. Kilka bacików znalazło się jeszcze ładniejszych od pierwszego, chińskimi kolorowymi lampami oświeconych. Społeczeństwo podzieliwszy się na gromady siadło w te baciki i przy odgłosie muzyki najprzyjemniej wszyscy łachę nazad przepłynęli. Gdy szli tłumem do batów, Ludomir podał rękę Malwinie i ta, po długim milczeniu, głowy nie obracając odważyła się nareście mu powiedzieć:

- Ułożyłam sobie, żeby ta łączka, tak ładnie dzisiaj przystrojona, odtąd zwała się łąką Ludomira.

- O! niech ona przynajmniej czasem przypomni biednego Ludomira! - odpowiedział on z najgłębszym westchnieniem. Wtem dochodzili do batu, i na te jego słowa Malwina mimowolnie chwyciła go za rękę, jak żeby się bała, że ją chce porzucić. Ale to zapewne z przezorności było, żeby w wodę nie wpaść; ja przynajmniej tak rozumiem.

Przyjechawszy, damy do swoich pokojów udały się na chwilę, by odświeżyć swoje ubiory; za ich powrotem bal się zaczął i późno w noc trwał jak najweselej. Nie wiem jednak, czyli różnymi uczuciami roztkliwiona Malwina właściwie była wesołą. Czy długo i dobrze po tym balu spoczywała, w przyszłym dowiemy się rozdziale.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

MALWINA...

NASTĘPNY ROZDZIAŁ