PANI HELENIE MODRZEJEWSKIEJ
Kiedyż usłyszę głos, co w duszę wnika,
O czarodziejko narodowej sceny?
W natchnionej piersi jakaż to muzyka!
A jaka władza pięknej Melpomeny!
Ona to serce obojętne widza,
Zakamieniałe na łzy i rozpacze,
Potokiem żywych boskich wód zawstydza,
Tyran jej strzałą ugodzony płacze;
A kto jej służy, kto kapłaństwo sztuki
Szanuje w sobie, zjednywa jej wiarę;
Jedno pałace czyli miejskie bruki
Ręce po złotą wyciągają czarę;
Świat ideałów spragniony, sam w kale,
Marzy o myśli i dzieł ideale.
Tłum widzów wielką wypełnia widownię;
Słuch wytężony, przyspieszone tchnienia;
Cienie znikome śledzą kroki cienia,
Co ludzkie nędze wydaje wymownie.
I scena zda się wichrową przestrzenią,
A morzem - widzów niecierpliwych sala;
Piersi się wznoszą i łzy się strumienia,
Wicher je sztuki pędzi i oddala;
I widz z artystą ściśle się jednoczy
Jak dwojga istot zakochane oczy.
Za twoją sprawą albo raczej ducha,
Co w piersi twojej dziwne wzrusza tony,
Zawora grobów rozrywa się krucha
I szekspirowskie wstają Desdemony;
Księżyc, jak doża, srebrzy się, wybiela
I chmura błyska jak oko Otella.
Zmieniona rola - i córka Protea,
Już przeodziana z książęcych atłasów,
Wychodzi piękną kochanką Romea,
Zmyśloną gwiazdą niewiadomych czasów.
I oto, zgięty na bluszczowym ganku,
Ten najpiękniejszy włoski kwiat poety
Dłoń lilijową składa na kochanku -
Róża miłości, Julia Capuletti -
I łaje świtom na ojczystych górach
Poprzedzającym ranne słońca loty,
Że złote rąbki malują na chmurach,
Płosząc słowika i Julii pieszczoty.
Za chwilę szczęścia, ach! jakże się płaci,
Jaką rozpaczą, jakim nocnym piekłem!
Za czar godziny Julia wszystko traci,
Noc ją otacza całunem przewlekłym...
Kolumny, cienie... z głazu sarkofagu
Zsuwa się, ciężkie zostawia letargi
I schodzi w cienie, pewna jak odwaga:
Usta ni żalu nie niosą, ni skargi,
Tylko to imię "Romeo"... daremno!
Upadła, widmem rozciągniona białem;
W oczach kochanka już zimno, już ciemno,
Julia się łamie nad Romea ciałem:
Może go zbudzi włosami złotymi,
Może tak westchnie, jak wzdychał pod nimi?
Nad zimnym grobem Romea, Juliety
Kończą się zemsty i długie "niestety"
W sercu się widza na głębiach rozlega
Nad smutnym losem Julii i Montega.
Zmieniłaś rolę - i za tobą wieże
Pod mgliste niebo wznoszą dumne szczyty;
Północnej Danii widzę lodów płyty
I to burzliwych morskich wód wybrzeże,
Gotyckie zamki królów Skandynawów,
Kędy, igraszka książęcia szaleńca,
Ofelia zielska targa z ciemnych stawów
Dzikie do sierot odrzuconych wieńca.
Los ją straszliwy z wszystkiego ograbił
I tylko postać zostawił jej piękną;
Dwie jej miłości jednym gromem zabił.
I gdzież są piersi, co z żalu nie pękną,
Patrząc, jak burza unosi straszliwa
Kwiaty i dzieci, i serca czujące,
Jak rozczochrany los wszystko rozrywa
Na brzegi pędząc, gdzie nie świeci słońce,
I jak te duchy, ślepą gnane falą,
Przez wieki lecą, przez wieki się żalą?
Artystko wielka! kiedyż cię zobaczę,
Strojną w eglantyn kwiaty i powoje?
I głos usłyszę, co tak strasznie płacze,
I to "dobranoc" powtarzane twoje,
Gdy z dzikim śmiechem rozrzucasz po sali
Sitowia jezior i różdżki konwalii?
Istne marzenie, z którego po chwili
Zostanie garstka grobowego prochu.
Kto chętny kwiatu, niechaj się pochyli
I ściga echa obłąkanej szlochu.
O sny młodości! na drodze żywota
Nikt was nie oddał piękniej jak ta złota.
Ofelie mglane sen rzucają twardy
I zatopionych wloką szat obłoki;
Julie od świtów odwracają wzroki,
Łabędzie szyje prostują Sztuardy.
I wśród zdumionych widzów twoje czary
Uczucia budzą na głębi serc śpiące,
Pod jakieś smutne prowadząc miesiące,
Gdzie w mgłach Zygmunty świecą i Barbary.
Za twoje czary - obyś nie zaznała,
Artystko wielka, śród życia podróży
Innego wieńca jak ów, którym Chwała
Swych ulubieńców najwybrańszych wita
I innej burzy prócz oklasków burzy.