SIELANKA DZIEWIĄTA
Tyrsis, Menalka
Tyrsis
To z kiermaszu, Menalka?
Menalka
Z kiermaszu mój bracie.
Aza nie znać?
Tyrsis
Znać, aż mi miło patrzyć na cię.
Menalka
To dlaczego? Czy żem się trochę więcej napił?
Tyrsis
Nie dlatego. Czemuś się tak prędko pokwapił?
Jeszcze ledwie z południa, a wieczór biesiady
Najlepszym jest powodem. Czyś się jakiej zwady
Obawał? Czy cię insza sprawa wywabiła?
Menalka
Młodsza się tam czeladka tańcem zabawiła,
A w domu pustki. Trzeba wyrozumieć młodzi,
Nam starszym na mało się biesiada przygodzi.
Tyrsis
Pospolicie ojcowie naszy tak działali:
Czeladce we dni święte tańców pozwalali,
Sami się zabawiali domem, a bywała
Czeladź dobra i długo miejsca się trzymała.
Menalka
Mało nie prawda, a dziś w rzeczy ją chowamy
W więtszej grozie, a częściej źle o niej słychamy.
Nie obmawiam nikogo - i tu u sąsiada
Co się dzieje? Chociaj tam nie bywa biesiada,
Chociaj czeladź trzymają gorzej niż w klastorze,
Przedsię co rok bywają z bykowym we dworze.
Tyrsis
Tak to bywa: i twarda kryga na kieł bierze;
Złe i miękkie wędzidło. Nalepiej stać w mierze.
Ale coście za kiermasz mieli? Było siła
Luda? Czy się już i ta niwa wyrodziła?
Menalka
Wie to Pan Bóg, co teraz za czasy nastały!
Przed laty zewsząd bywał gmin ludu niemały,
A dziś o nabożeństwie więcej coś gadają,
A starożyte, święte zwyczaje ustają.
Tyrsis
Tak to idzie, jak żywo, skoro ludzie nowi
Nastaną, wedle głowy swej każdy stanowi,
Stare gani. Ano więc, co się uleżało
Długimi laty, lepiej, żeby się chowało.
Ale wżdy były pieśni jakie i muzyka?
Menalka
I o tym nie wiem, co rzec. Wszystko się pomyka
Na dół; zginęli dawni dobrzy kantorowie,
A miasto nich leda kto muzykiem się zowie.
I pieśni marne jakieś, nastrzępione słówki
Bez rzeczy, a w nich gańby tylko i przymówki.
Przedtym lub święte, boskie nieśmiertelne chwały,
Lub mężnych bohatyrów dzieje w uszach brzmiały,
Lubo co wesołego; teraz świat jakoby
Wszystek warczy i zwykłe umilkły ozdoby.
I to nie dziwia; jakie dzieje, takie pienie,
Bo na te rymopisy nie bywa baczenie,
Jedno u ludzi wielkich, którzy świetne sprawy
Swoje chcą, aby wiecznej dostąpili sławy.
A gdy świat gnuśność albo nikczemność osiędzie,
Co ma śpiewać rymopis? Abo jakie będzie
Miał miejsce u tych, którzy radzi by zgasili
Słońce na niebie, a tym błędy swe pokryli?
A iż ludzkie języki przedsię nie próżnują,
W uściech się same prawie przymówki formują.
[Tyrsis]
Ale wżdy i z tej miary było co grzecznego?
[Menalka]
Było cożkolwiek, lecz ja nie pomnię wszystkiego.
[Tyrsis]
Cokolwiek pomnisz, niech też będę uczesnikiem.
A tym czasem przysiądżmy tu pod tym chłodnikiem,
Aż się słońce przesili; zwykł znój głowie szkodzić.
[Menalka]
Pieszczonym tylko głowom źle po słońcu chodzić,
Nam robotnym nie wadzi. Pomału pójdziemy,
A rozmawiając lżejszą drogę uczyniemy.
Jedna mi się tam grzeczna widziała drużyna,
Która Dyjannę i jej brata, Apollina,
Wielbiła na przemiany. Na dwie stronie stali:
Ci przestawali, drudzy po nich zaczynali.
Pierwsza strona
Muzy, nadobne Muzy, próżno was pożąda
Oglądać człek zawisny. Kto was nie ogląda,
Nigdy ozdobnym, zawsze wzgardzonym być musi.
Kto was zazna, kto darów waszych raz zakusi,
Nigdy wzgardzonym, zawsze ozdobnym się stawi.
Najszczęśliwszy, kto z wami do śmierci wiek trawi.
Wtóra strona
Zazdrość mówi: ,;Nie mistrz to, co po trosze śpiewa
I co się jako morze z pieśnią nie wylewa”.
Apollo zazdrość nogą potrąci i rzecze:
„Wielka egipska rzeka wiele błota wlecze,
A pczółki, co wdzięczny miód w Hymecie zbierają,
Z małych się, a przezornych strugów napawają”.
Pierwsza strona
Gdzie Apollo okiem swym wejrzy, owce w wełnę
Odzieją się, wymiona mleka będą pełne,
Będą jagnięta swoje cząstkę wysysały
I dworniczki swą także będą wydajały.
Która jedno rodziła, będzie dwoje miała:
Te u cycka, a drugich będzie donaszała.
Wtóra [strona]
Pan mi na stado moje pojrzał okiem krzywym,
Zaraz koźlęta głosem wrzasnęły straszliwym,
Bydło jęło grześć ziemię, owce powieszały
Głowy i zwykłej swojej pasze zaniechały,
I teraz skóra tylko włóczą się a kości.
Barzo pasterzom boskiej potrzeba litości.
Pierwsza strona
Apollo zawsze młody, Pallas zawsze panna,
Apollo z łuku strzela, strzela i Dyjanna.
Śrebrne strzały Dyjanna z łuku wypuściła,
Jedną w jawor, drugą w dąb twardy ugodziła,
Trzecią we lwy, a czwartą ani we lwy, ani
W jawory, ale kogoś zuchwalszego rani;
A rani całe miasto, gdzie zbójcy mieszkają,
Co miedzy swym a obcym różnice nie mają.
Nieszczesni, których ona gniewem swym dosięże!
Tam bydło morem, zboże złym gradem polęże.
Starcowie młode syny będą grześć, a żony
Leda gdzie potyrają płód nie donoszony
Abo w niewolstwie będą nędznice rodziły.
Jej strzały każdego z nóg prawie obaliły.
Wtóra strona
Apollo gra na lutni, Pallas pięknie śpiwa,
Apollo biesiad, żartów Dyjanna zażywa.
Wesoła myśl nie bywa nigdy zazdrośliwa,
Szczerym ludziom Dyjanna zawsze sprzyjaźliwa.
W który dom ona pośle swój promień wesoły,
Tam żyznie pola rodzą, tam pełne stodoły,
Pełne obory bydła, pełno majętności,
Ludzie zdrowi i w sile trwają do starości;
Młódź się nadobna rodzi, rodziców słuchają
Synowie ani żony z wstydu wykraczają.
Każdy szanuje, kogo szanować przystoi,
Nigdy swar i niezgoda w domu nie postoi.
Zołwice i bratowe u jednego stołu,
I świekry, i niewiestki jadają pospołu.
Pierwsza strona
Dyjanna, gdy nabije zubrów albo łosi,
Albo dzikich świń, z wozów Alcydes je znosi.
Śmieją się mu bogowie, a nawięcej jego
Macocha, gdy na grzbiecie lub zubra całego
Dźwiga, lub wieprza, choć go posoką pluskają,
On ich jeszcze potrząsa, że nogami drgają.
Wtóra strona
Nie tylko się Apollo obiera Muzami,
Gdy potrzeba, umie on władać i wojnami.
Apollo krokodyla srogiego położył,
Apollo setnorękie dziewięsiły pożył.
Kiedy pokój, nadobna z Muzami zabawa;
Dobrze idzie z rozumem i marsowa sprawa.
Pierwsza strona
Chytre słowa Alcydes do Dyjanny mawia:
„Nie zawsze się myślistwo twe dobrze obławia.
Na co liche zające lub sarny bijają?
Ciebie niechaj narody ludzkie przyznawaj
ąDobrodziejką, jako mnie. Mało się przygodzi
Zajączek lubo sarna i mało zaszkodzi.
Zubrowie szkodźcy wielcy, także świnia dzika:
Na te niechaj smycz twoja mężne charty zmyka”.
Wtóra strona
Dobrze Alcydes mawia, bo jednoż staranie
O małym, a z wielkiego więcej się dostanie,
Bo on rad siła bierze. I wielcy królowie,
Gdyby na Alcydowym polegali słowie,
Raczej by Wołhę abo Dunaj wojowali,
A z tamtych państw bogate plony zawracali.
Mniej by do ukrzywdzenia bywało przyczyny
I stałyby w pokojach domowe chróściny.
Pierwsza strona
Merkuryjus, o dzieci, małym ubłagany,
Jemu mleko albo miód z barci urzezany.
Nie tak Alcydes, jemu potrzeba tłustego
Wołu albo barana z trzody wybranego.
Ale też wilków broni. Małą różność mają:
Wilcy-li, czyli stróże stado wyjadają.
Wtóra [strona]
Ciężki puklerz, lecz ciała wszystkiego on strzeże,
I miasta mają swoje baszty, swoje wieże.
Więcej pies zje niż owca, a co owce mają
Pasterze, dobrą karmią duże psy chowają.
Małym trzeba ochraniać wiela, kto żałuje
Mała dla wiela, często na wszystkim szkoduje.
Menalka
Tu, zda mi się, przestali. Jednym się widziała
Nieżadna piosnka, drugim inaczej się zdała.
[Tyrsis]
Ale już dom przed nami. Ustąpmy ku chłodu.
I ty nogom spoczyniesz z dalekiego chodu,
I w święto z przyjacielem zabawić się godzi.
Tym czasem o wieczerzej żonka się zachodzi.