4. MARNOTRAWSTWO

 

"Znałeś dawniej Wojciecha?" - "Któż nie znał! Co teraz

Bez sług, ledwo w opończy brnie po błocie nieraz,

Niegdyś w karecie, z której dął się i umizgał,

Takich, jakim jest dzisiaj, roztrącał i bryzgał.

Ustępowali z drogi wielmożnemu panu

Lepsi i urodzeniem, i powagą stanu;

Nieraz ten, który przedtem od filuta stronił,

Westchnął skrycie natenczas, gdy mu się ukłonił.

Musiał czcić; czegóż złoto nie potrafi dzielne?

Niedługo przecież trwały te czasy weselne,

Na złe wyszła wspaniałość. Przyjaciele kuchni,

Junacy heroiczni, wzdychacze miluchni,

Filozofi na koniec, jak pustki postrzegli,

Z maksymami, z wdziękami, z junactwem odbiegli.

Został się niedostatek, z nim wstyd dawnej pychy;

A co niegdyś wytrząsał kufle i kielichy,

Co szampańskim, węgierskim pyszne stoły krasił,

Wiadrem potem u studni pragnienie ugasił".

- "Jak to przyszło?" - "Nieznacznie. Łakome są żądze,

Pełen jest świat oszustów, toczą się pieniądze,

Zyskał Wojciech szalbierstwem, stracił wszystko zbytkiem;

A niedługo się ciesząc niecnoty pożytkiem,

Nawet tego nie doznał, gdy nic nie dochował,

Żeby zdrajcę, bankruta któżkolwiek żałował.

To gorsza, kiedy młody dziedzic wielkiej włości

Zysk zasług przodków swoich, cnoty, podściwości

Niszczy, podły odrodek. Znałeś Konstantyna?"

- "Alboż widzieć odrodków u nas jest nowina?

Znałem go, ale w nędzy". - "Jam znał w dobrym stanie.

Młodo zaczął wspaniałe swoje panowanie,

Młodo skończył. Rodzice dzieckiem odumarli.

Opiekunowie najprzód (jak zazwyczaj) zdarli,

Dorwał się panicz rządów. Natychmiast do razu

Jedni z sławy, ci z zysku, a tamci z rozkazu,

Dworzanie, pokojowi, krewni, asystenci,

Przyjaciele, sąsiedzi i plenipotenci.

I ta wszystka niesyta stołowników zgraja,

Co się zyskiem obłudy karmi i opaja,

Natarli wstępnym bojem. Rad pan wszystkim w domu,

Wrota jego nie były zamknięte nikomu:

Niech zna świat, jak pan możny, dzielny i bogaty.

Grzmią bębny na dziedzińcu, na wałach armaty,

Żaki prawią perory, ksiądz prefekt za nimi

Drukiem to wypróbował, że dzieły wielkimi

Przeszedł pan przodków swoich, godzien krzeseł, tronów,

Prawnuk Piastów po matce, z ojca Jagellonów.

Wiwat pan! brzmią ogromnym hasłem okolice,

Dymy z kuchni jak z Etny, a sławne piwnice,

Co dziad, pradziad szacownym napełniał likworem,

Pełne, zgrai ochoczej stanęły otworem.

Wiwat pan! niech wiekuje szczęśliwy i zdrowy!

Objął sienie, przysionki zapach dryjakwiowy.

Wala się, wadzi, wrzeszczy rozpojona tłuszcza,

Pan rad, w domu każdego do siebie przypuszcza.

Ten wziął konia z siedzeniem, tamten za przysługę

Nieboszczyka pradziada z lamusu czeczugę,

Ów wlecze złoty dywan, co w skarbcu spoczywał,

Dywan, co stół naddziada-ministra okrywał,

Gdy w usłudze publicznej pracował lub sądził.

Śmieją się z starych gratów, a jakby pobłądził,

Wyszydzają wiek dawny, nowy rzesza chwali.

Liczne przodków portrety wyrzucono z sali,

Natychmiast, że zbyt wielka, ścieśniają gmach stary:

Cztery z niej gabinety i dwa buduary,

Że w nich były Starego dzieje Testamentu,

Nie cierpiano szpalerów jednego momentu.

Wziął je sąsiad za wyżła, a za dwie papugi

Zyskał zbroję złocistą w zamian sąsiad drugi.

Od czasów nieboszczyka jeszcze jegomości

Płaczą w kącie z szafarzem stary podstarości.

Pan kontent. Skoro w rannej porze słońce błyśnie,

Już się przez przedpokoje ledwo kto przeciśnie;

Ten ustawia pagody chińskie na kominie,

Ten perskie girydony, ów japońskie skrzynie,

Pełno muszlów zamorskich, afrykańskich ptaków,

Wrzeszczą w klatkach papugi, krzyk szczygłów, świst szpaków,

Bije zegar kuranty, a misterne flety

Co kwadrans, co godzina dudlą menuety.

Wchodzi pan, pasie oczy nowymi widoki.

Zewsząd gładkie podchlebstwa i ukłon głęboki;

Znają się na wielkości i pan na niej zna się,

A chociaż do mówienia z gminem uniża się.

Znać, czym jest. Wszyscy "wiwat", skoro tylko kichnie,

Na kogo okiem rzuci, każdy się uśmiechnie

Kontent z pańskich faworów. Wtem nowe kredense,

Dwa mniemane Wandyki i cztery Rubense

Niosą w pakach hajduki; wyjmują, gmin cały

Złoto ważne uwielbia, czci oryginały,

A pan wszystkich naucza, jak Rubens w marmurze

Jeszcze lepiej rżnął twarze, a w architekturze,

Co to wszystkich patrzących dziwi i przenika,

Nie było celniejszego mistrza nad Wandyka.

To to pan! - krzyczy zgraja - to wiadomość rzeczy!

Wtem, gdy wszyscy w aplauzach, a żaden nie przeczy

Wpośród ciżby wielbiącej, regestrzyk podaje

Snycerz, malarz, tapiser, których cudze kraje

Na to do nas zesłały, aby według stanu

Dogadzali wytwornie wspaniałemu panu.

Nie czytał pan regestrów. Kto regestra czyta?

Podpisał: niech zna Niemiec, jak Polska obfita.

Tak ów, co po jałmużnę niegdyś do Włoch spieszył,

Złoto rzucał, nic nie wziął, a dumą rozśmieszył.

Lecą dnie w towarzystwie dobranych współbraci.

A że wojaż nowymi talenty zbogaci,

Jedzie do cudzych krajów. Z projektu kontenci,

Wysłani na kontrakty już plenipotenci.

Ten przedaje wpół darmo, a wdzięczen ochocie,

Dał ułomek kradzieży kupiec w dożywocie;

Ten zastawia za bezcen, ów fałszuje akty.

Tak to robią szczęśliwych zyskowne kontrakty!

Wraca się przecież cząstka do tego, co zdarli,

Wdzięczen, że go w potrzebie nieuchronnej wsparli,

Wyjeżdża, niesie haracz niszczącej nas modzie,

A weksel lichwopłatny mając na powodzie,

Dziwi kraje sąsiedzkie nierozumnym zbytkiem

I z tym swojej podróży powraca użytkiem,

Że co panem wyjechał przystojnym i godnym,

Wraca grzecznym filutem i żebrakiem modnym.

Nie ganię ja podróże, ale niech nie niszczą.

Co po guście, dłużnicy gdy płaczą i piszczą?

Co po fantach, za które poszły wsie dziedziczne?

Bogaciemy, ubodzy, kraje okoliczne;

A zbytek, co się tylko czczym pozorem chlubił,

Okrasił nas powierzchnie, a w istocie zgubił".

 


SATYRY. LISTY