Ośmnasta: PETROLINA
Ogień ten na twarzy ślicznej zapalony,
Z miasta bałtyckiego w kraje zaniesiony
Ruskie, bystrym wejźrzeniem
Barziej niżli płomieniem
Serca człowiecze
Okrutnie piecze.
Nie zacniejszy w carskich szarajach się błyska,
Gdy z oczu sołtanek gładkich iskry ciska
Na chciwe Turkomany,
Których chuć na przemiany
W wielkiej bojaźni
Miłością draźni.
Mniejszą Parys wydarł Spartańczykom głownię,
Mniejszą w Rzym przyniosły Sabinki nierownie;
Ledwie taką świat srodze
Gorzał, gdy Faeton wodze
Woźnikom sprzecznym
Puścił słonecznym.
Godzieneś ty, ogniu, nie podłe warstaty,
Ale najaśniejsze palić majestaty,
Godzieneś przednie trony,
Berła, jabłka, korony
Swoim zapałem
Topić zahałem.
Lecz, że pominąwszy królewskie pokoje,
Bijesz twym promieniem w niskie me podwoje,
Sprawą mię przemienisz tą
W salamandrę ognistą,
Że w ogniu właśnie
Żyć będę strasznie.
Raczej tedy, ogniu, te północne strony
Oświecaj i zimne zagrzewaj Tryjony,
Bo tobie samo zgoła
Serce me nie wydoła;
Dla ciebie cały
Ten świat jest mały.