Dwudziesty piąty: OSTAFI
Z srogiej tesknice opuściwszy ciało,
Gdy serce moje z piersi wyleciało,
Sam go ustroił Kupido pierzchliwy
W swe forgi, sam mu dał lot popędliwy.
Serce postrzegszy, że Kupido skrzydeł
Pozbył, chcąc wolne być od jego sideł,
Wzbiło się w górę i tym się już cieszy,
Że go bożeczek nie poima pieszy.
Gdy ono buja pod samym obłokiem,
Tyś go, Maryno, przeraźliwym okiem
Jako piorunem nagłym postrzeliła,
Tyś go z powietrza na ziemię zwabiła.
Potym z trafionych włosów twojej głowy
Ukręcone nań wrzuciłaś okowy
I przywiązałaś mocno (daj się Bogu!)
W alkierzu twoim do spodniego progu.
Tam go Kupido zły mając po woli,
Okrutnej nad nim zażywa swejwoli:
Jako w pniu jakim, dziecko nieuważne,
Topi w nim z bliska swe pręty żelazne.
Odtąd serce me zranione przez miary
Boleje, lecz nad hamburskie kanary
Słodsze twe słowo łaskawe te razy
Wszytkie uleczyć może krom urazy.
Jeśli go tedy nie chcesz mieć już chorem,
Sama lekarstwem bądź mu i doktorem.
A nie będziesz-li, niechże Etyjopi
Kochają w tobie i z Brazylu chłopi!