Jedenasty: LUBOMIR
Niebieskie oko, klejnocie jedyny,
Lampo gorąca wyniosłej krainy,
Ojcze gwiazd jasnych! Ty skoro świt mglisty
Poczniesz rozpalać kaganiec ognisty:
Natychmiast z łoża ramiona perłowe
Podniósszy, oczy szczyro szafirowe
Na świat obracasz. A potym, gdy z gory
Poczniesz rozpuszczać żarzyste kędziory,
Odległej ziemi zdarszy nocną larwę,
Dajesz glans dzienny i pozorną barwę.
Przez ciebie drzewa z listów ogolone
Rozpościerają warkocze zielone,
Pola odarte biorą na się szaty
Zewsząd upstrzone roźlicznymi kwiaty.
Przez ciebie lato nasycone rosy
Gotuje bujne oraczowi kłosy,
Jesień owocem mnogim zbogacona
W frukty i w smaczne obfituje grona.
Gdy zaś naniższym pokazujesz biegiem,
Akwilo z srebrnym wylatuje śniegiem:
Rzeki porywcze upornie hamuje,
Mosty na wodach głębokich buduje.
Tobie nie role, nie żyzne pasieki
Ja, twój chowaniec, daję do opieki,
Ani cię proszę, byś na mej winnicy
Rozkosznej trunek dowarzał w macicy,
Lecz żądam, abym stanął tam swym czołem,
Gdzie ty rysujesz niebo świetnym kołem,
Ażeby słychać było moje hymny
I skąd Boreas wylatuje zimny,
I gdzie z zarania rumianemi usty
Oświecasz Euksyn i Delerman pusty,
I gdzie, pozbywszy południowej cery
Z twarzy, ostatnie patrzysz na Ibery.