Cezary powrócił do swego pokoju chyłkiem, z twarzą osłoniętą, ażeby go zaś kto nie zobaczył ze śladem ciosu szpicruty na twarzy. Zawiązał twarz chustką, zakopał się w łóżko i zasnął jak kamień. Spał przez cały dzień i część nocy. Obudziło go światło w pokoju i odgłos kroków. To Hipolit Wielosławski stał nad łóżkiem. Cezary niechętnie podniósł głowę.
- Cezary! Co się z tobą dzieje? Nie jadłeś i nie piłeś...
- Spałem.
- Dobrze. Ale każże sobie cokolwiek przynieść. Co każesz?
- Proś, żeby mi tu przynieśli herbaty. Jestem cokolwiek niezdrów i dlatego nie mogę iść do stołu.
- No, do stołu nie ma po co, bo już wszyscy dawno śpią. Ale Maciejunio coś ci sprokuruje.
- Nie trzeba! Słowo ci daję, że nie trzeba! Poczekam do jutra.
- Chłopcze! Co się z tobą dzieje! Co tam ukrywasz na twarzy?
- Szedłem przez park wieczorem. Gałąź mię uderzyła w policzek.
- Dziwna gałąź, która trafia akurat w policzek. Nawet gałęzie dają w naszych stronach po twarzy. Co za kraj przestarzałego honoru!
- Tak. Kraj cokolwiek zanadto przestarzałego honoru.
- Czaruś! - rzekł nagle Hipolit z wyrzutem - cóż ty, bracie, tak się kryjesz przede mną! Nie chcę ci się narzucać, skoro się kryjesz.
- Ależ nie kryję się! Spałem.
- Widzę przecie, że chowasz w sobie jakąś mękę. Coś się tu dzieje dookoła ciebie, czego nie mogę zrozumieć. Mówią mi różne głupstwa, a nawet świństwa. Niczemu nie wierzę. Teraz ta pręga na twarzy...
- Daj mi pokój!
- Czyż nie byliśmy żołnierzami jednego strzeleckiego rowu! - mówił Hipolit ze łzami, chwytając towarzysza za rękę. - Poznałem cię do dna i nie mieliśmy obadwaj tajemnicy przed sobą. Jeden za drugiego szedł jakby za siebie samego. Słowo -jeden trupem by się był położył za drugiego. A teraz ty w moim gnieździe rodzinnym, tu, na moich śmieciach, zmagasz się z jakimś wrogiem, a mnie w tej sprawie już nie masz za brata. To mię boli, Baryka!
- Są sprawy, z których się zwierzyć nie można przed nikim, nawet przed tobą.
- Nie ma takiej sprawy, z której ja nie mógłbym się przed tobą zwierzyć. Przecież nie chodzisz kraść koni ani nie rozbijasz na publicznej drodze!
- No widzisz - prawie...
- E, głupiś! Jedno ci powiem: jeżeli masz jakie zajście, jeżeli się z kim zmagasz, jeżeli na ciebie przypadła bieda ponad siły, nieszczęście głuche... Z kimkolwiek byłaby sprawa, o cokolwiek - stoję przy tobie! Słowo - i będę prał, jakbyś ty sam prał swoją własną ręką! Chcesz sekundanta, chcesz zastępcy, chcesz alter ego, chcesz pośrednika - o cokolwiek sprawa - jestem!
- Dziękuję ci, Hip! Ja przecie wiem o tobie. Ale ja nie mam sprawy.
- Kto cię uderzył przez twarz?
- Gałąź w parku.
- Nie chcesz mnie?
- Nie.
- Rozumiem. Już więcej ci się nie będę nastręczał ze swą figurą.
- Hipolit, braciszku! Zostaw mię.
- Już między nami, znaczy, nie ma tamtego, co było w rowach.
- Powiem ci tylko jedno: tam w rowach nie było pięknych kobiet. O więcej się nie dopytuj. Dośpiewaj sobie resztę, bo nic ci więcej powiedzieć nie mogę. To sekret.
- Sekret, o którym przez cały dzisiejszy dzień wszystkie wróble na wszystkich dachach ćwierkały.
- Doprawdy?
- A cóż ty myślisz! Chcę stanąć przy tobie, chcę cię zasłonić i walić na prawo i lewo... Co tylko każesz... A ty z pompą: sekret!
- Mam do ciebie jedną wielką prośbę.
- Wszystko!
- Pozwól mi pojechać na tydzień, na dwa tygodnie do tego małego folwarczku - na Chłodek. Chciałbym być sam, nawet ciebie nie widywać... No, i żeby mnie ludzkie oko nie widziało. Chciałbym tę gębę zagoić i pomyśleć w tym czasie nad wszystkim, co mię tutaj otoczyło. Nie mogę teraz ani tutaj być, u was, ani wrócić do miasta. Mam w sobie tuman, tuman...
- Dziś dam dyspozycję. Dostaniesz tam izdebkę. Ale to będzie małe, proste, ordynarne. Bo tam przecie nie ma komfortu.
Cezary nie mógł mówić. Wyciągnął do przyjaciela rękę. Hipolit ujął jego dłoń i długo ją ściskał. A wreszcie puścił tę rękę z jękiem:
- Na Chłodek - sam... Ech, ty głupcze! Ty dardanelski ośle! Zmarnowałeś Karusię! Uradziliśmy byli tutaj w rodzinie, żeby Karusię jakoś wyposażyć. Postanowiliśmy dać jej ten Chłodek w posagu. Zdawało się, że ty ją lubisz. Marzyłem: pobiorą się, osiądą na tym Chłodku. Myślałem, że będziemy przez życie nasze sąsiadami. Ech, ty głupcze!...