* * *
Wśród traw
omdlały leżę
bezwładnie -
jak senny staw.
Czarne więcierze
czyhają na dnie
i każda żywa
myśl tam przepadnie,
wola spoczywa
w zaroślach na dnie.
Czy sen?
dzikie widziadła -
gromada hien
umarłą duszę
kręgiem obsiadła.
Krew płynie z żył -
lecz słodko znoszę katusze -
i śnię - żem kiedyś dawno - żył.
W obojętności
bujnych pokoszonych traw -
idę do Boga -
wśród kolumn czarnych wieczności
A złota rosa na twarz moją pada.
I wstrząsa dreszcz.
Czarne chmurzyska,
jako bawołów pędzących stada -
tysiące krwawych oczu błyska.
I kataraktą runął deszcz.
To sen mnie łudzi -
to nad grobem wyje
oślepła skarga -
ja głaz myślący - nie żyję.
- - - - - - - - - - - - - - - - - -
Grom budzi!
- - - - - - - -
Wichrem sieczony -
nad grzywą rumaka -
porywam mocnymi ramiony
piorun -
i skrzydła swe rozwijam ptaka.
Nad morze!
nad lśniące
gwiazdami usiane morze -
za purpurowe góry
w czarne głębokie niebiosa.