Rozdział IV
LIST WANDY DO CIOTKI

"Mimo wyraźnej obietnicy regularnego do nas pisywania, jednego słowa od wyjazdu Cioci od niej nie odebrałyśmy. To jest pierwszy występek; drugi, że Ciocia na piętnasty miała już być w Krzewinie, a tu dwudziesty minął, a Cioci jak nie widać, tak nie widać. Tak to wojaże ludzi psują i teraz pojmuję, czemu, mimo gorących moich próśb, Ciocia nigdy mi dalszego wojażu nie dozwoliła jak o dwie mile na odpust do Rożniszewa, do zabawnego i świetnego miasta, gdziem pewnie zepsuć się nie mogła. Ale niech Ciocia jeździ, niechaj nowo zabiera znajomości, my tu także mamy czym się zajmować. Blisko od tygodnia mamy tu gościa, gościa bardzo niepospolitego. Ciocia ciekawa wiedzieć o tym gościu? Otóż na ukaranie Cioci, że o nas zapomina, nie powiem ani kto, ani co, tylko powiem tyle, że się zowie Ludomir, że mnie wcale nie ma za trzpiota (jak wszyscy), że jest bardzo dla mnie grzeczny, jednak podobno dla Malwiny jeszcze grzeczniejszy. Ale, ale. Malwina prosi, błaga Cioci, aby jak najprędzej do Krzewina wracała; niesłychanie pragnie tego i powiada, że choć zawsze przytomność Cioci jej mila. nigdy jednak jak teraz nie była jej potrzebną.

Ludomir jest wysoki, śliczne ma zęby, ale rzadko się śmieje (co zdaniem moim nie jest dobrze), wzrok ma powłóczysty i długie czarne oczy, które nigdy krótko nie patrzą. Wczora najbardziej to uważałam; muszę ci to opisać, moja Ciociu kochana!

Wczora tedy po śniadaniu zasiadłyśmy z moją siostrą do krosienek i Malwina prosiła Ludomira (który między innymi rzeczami przedziwnie czyta), żeby nam chciał przeczytać Ludgardę, oryginalną tragedią, która nowo z druku wyszła. Ludomir czytał przednio, z uwagą, sceny tkliwe zdawał się nie tylko wzrokiem, ale sercem czytać; jednak nie wiem, jak on to czynił, ale wciąż na Malwinę patrzał i daleko bardziej w niej niż w książce miał oczy wlepione. Malwina, zamyślona nie wiem o czym i strasznie nad robotą schylona, pewnie tego nie uważała, ale ja dobrze uważałam... I to jeszcze śmiesznie, Ciociu, że jak żyję, nigdym jeszcze nie widziała takiego spojrzenia jak Ludomira, osobliwie kiedy na Malwinę patrzy. Co Cioci powierzę jednak, to, że w tym samym Ludomirze (który zresztą bardzo mi się podoba) postrzegam wszelako niektóre wady.

Naprzód, często bywa zadumany, czasem bywa ponury, co nie jest dobrze. Onegdaj Malwina, chcąc go szczególniej poznać, bardzo niewinnie zapytała się o jego familią i o rodziców, gdzie są; gdzie zamieszkani? Na te słowa twarz Ludomira zmieniła się zupełnie i zamiast zwykłej tkliwości, którą okazuje, głęboki smutek na niej się wyraził, gdy Malwinie odpowiedział:

- Wiedzieć szczegóły o losie tak mało znaczącego, jak ja jestem, jestestwa nie może być przydatne nikomu; niech mi więc wolno będzie na to jedno nie, odpowiadać zapytanie.

Przyznaj, Ciociu, że tak naszą, a osobliwie moją ciekawość dręczyć nie jest rzeczą przyzwoitą. Ale ja stąd widzę, jak Ciocia Ludomirowi wszystko daruje i nawet przeciw mnie i mojej ciekawości bronić będzie, gdy się dowie, że ukochaną Cioci Malwinę z pożaru i okropnej może śmierci uratował... Co też ta Wanda plecie o śmierci, o wyratowaniu, o jakimści Ludomirze, którego nikt i nie zna, a wszyscy go kochają etc., etc. - powie pewnie Ciocia i prawdę mówić będzie, jeśli tak powie, bo ja sama, odczytawszy mój list, znajduję, że ciężko w kupę go skleić i zrozumieć, com chciała w nim opisać. Ale przyjedź tylko jak najprędzej do nas, Ciociu kochana, a wtedy dowiesz się jaśniej o wszystkim, a tymczasem to przynajmniej jaśnie i wyraźnie wyczytaj w liście Twojej (zawsze trochę szalonej) Wandy, że Cię kocha i szanuje najczulszym, najwdzięczniejszym sercem.

P.S. Malwina, choć tego nie przyznaje, zdaje mi się nie bardzo być zdrowa od niejakiego czasu; nie mogę dobrze rozeznać, czy weselszą, czy smutniejszą ją znajduję; ale widząc w niej jakąś odmianę rozumiem, że to ze zdrowia pochodzić musi, lecz co mnie przy tym uspakaja, to, że świeższa i ładniejsza niż kiedykolwiek!

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

MALWINA...

NASTĘPNY ROZDZIAŁ