Haba, chaba (z arabskiego aba), najgrubsze sukno białe, z którego na Wschodzie (w Bagdadzie) robiono opończe od deszczu i te gotowe do Polski przywożono. Instruktarz celny lit. oznacza cła od sztuki haby i od opończy habianej. Żeglicki w Adagiach pisze:

Na którego nie postał twardy kirys karku,
Bardzo dobrze mu w chabie pilnować folwarku.

Habdank. Pod wyrazem Abdank znajduje się wiadomość o herbie polskim tej nazwy. Tu dodamy jeszcze, że dopiero Długosz i późniejsi historycy zowią ten herb stale Habdankiem, w aktach jednak sądowych od najstarszych aż do połowy XVI wieku nazywano go tylko Awdańcem, Abdańcem, lub Habdańcem. Przedmiot herbu zowie się w zapiskach średniowiecznych „łękawicą” lub „łękawką,” a raz jeden w zapisce radomskiej z r. 1411 – „biokotką.” Najstarsze wyobrażenie tego herbu znajduje się na pieczęci Pakosława, wojewody sandomierskiego z r. 1228, w formie jednak odwrotnej, t. j. nie w kształcie lit. W ale M (Piekosińskiego „Heraldyka polska” str. 23).
Habit, suknia zakonna męska lub żeńska (po łac. habitus od habeo – mam). Wyczerpujący artykuł o znaczeniu habitu podał ks. Stan. Jamiołkowski w Encykl. Kościelnej (t. VII st. 7), rysunki zaś i formy wszelkiego rodzaju habitów ks. Benjamin Piotr Szymański, biskup podlaski, w dziele 3-tomowem „Rys historyczny zgromadzeń zakonnych.” Niektórzy rodzice pobożni mają zwyczaj, żeby im dziecko, zwłaszcza słabowite, dobrze się chowało, ubierania go stale w habit zakonny, na co kościół dozwala, ale tylko do skończonego 6-go roku życia.
Haereditas znaczy w prawie polskiem dziedzictwo dóbr, dobra ziemskie; nie znaczy spadku, który się zwał successio. Haeres znaczy właściciel dóbr; jure haereditario – prawem dziedzictwa ziemskiego; jure obligatorio – prawem, tytułem zastawu.
Haft. W komnatach Kazimierza Wiel. były kotary, opony bławatne haftowane złotem, perłami i drogimi kamieniami. Lśniły się na nich orły piastowskie białe i herby ziem polskich. Za Jagiełły pod koniec XIV w. wyrabiał proporce w Krakowie Klemens „haftarz.” Rejestra skarbowe ówczesne wspominają także o Janie i Jaśku haftarzu. W r. 1419 wspominany jest obywatel krakowski Michał Zejdenhafter, w r. 1426 Wojtek „haftarz,” Burghard haftarius. W latach 1483 – 1490 był hafciarzem w Krakowie Świętopełk Fijol, zarazem jeden z pierwszych drukarzy krakowskich. Jan Holfelder hafciarz wyszywał suknię perłami dla królowej Bony. W r. 1553 Jan Sebaldus haftował złotem i srebrem karetę, którą kr. Zygmunt August kazał zrobić dla siostry swej Izabelli, królowej węgierskiej, co z wybiciem kosztowało złotych ówczesnych (dukatów) 687 i groszy (srebrnych) 21 1/2. W XV i XVI w. sztuka haftarska doszła w Polsce do wysokiego stopnia doskonałości, nie ustępując w niczem najpiękniejszym tego rodzaj u wyrobom zagranicznym, jak świadczą przechowywane jeszcze po różnych skarbcach kościelnych ornaty, kapy i t. d. W r. 1506 wspominany jest Jan hafciarz w Warszawie. Hafty warszawskie podziwiały w XVII w. zakonnice francuskie i jedna z nich w liście do swej rodaczki, pisanym z Warszawy r. 1624, tak o nich opowiada: „Co jednak najbardziej uderza w oczy cudzoziemca w tym kraju a zarazem go zdumiewa, to owa wspaniałość kościołów, ich ozdoby i bogactwa. Pod tym względem oprócz Włoch, żaden kraj nie może się równać z Polską. Rzemiosła i sztuki nie są tu wcale zaniedbane; mianowicie zaś ręczne kobiece roboty i hafty tak są piękne, że nie podobna ich nie uwielbiać. Widziałyśmy w kilku klasztorach przecudne hafty, srebrne, złote i jedwabne, jak najdoskonalej wykończone, ozdobione klejnotami, z wielkim przepychem, niekiedy nawet ze zbytkiem. Magnatki tutejsze bardzo lubią wystawę w ubiorach, zamawiają więc rozmaite delikatne roboty u zakonnic i dobrze im płacą.” (Jastrzembski: „Wizytki polskie,” Rzym 1849, str. 108). Jarzemski w opisie Warszawy wspomina, że w pałacu Kazanowskich widział haftowany obraz, przedstawiający kr. Władysława IV z młodą żoną, senatem polskim i posłem francuskim, hiszpańskim, rakuskim, perskim i tureckim podczas biesiady. W zbiorach Piotra Moszyńskiego w Krakowie (zm. r. 1879) znajdował się prześliczny wypukło haftowany przód tronu kr. Władysława IV. W wieku XVII znajdowały się cechy hafciarskie w Poznaniu, Krakowie, Warszawie, Lwowie, Lublinie i innych większych miastach polskich. W Wilnie było r. 1722 trzech hafciarzów z profesyi. W XVIII jednak wieku prawie wszystkie cechy hafciarskie po miastach upadły, a to z powodu, że haftowanie stało się ulubionem zajęciem wszystkich szlachcianek i mieszczanek polskich. Przykład bowiem, jak zwykle, szedł z góry, a tego oddawna nie brakło. W skarbcu katedry krakowskiej i w częstochowskim przechowywane są drogocenne pamiątki tego rodzaju, jak np. (w krakowskim) racjonał szyty ręką królowej Jadwigi, co poświadcza położony na nim napis: „Hedvigis Regina Ludovici regis filia,” oraz paljusz biskupów krakowskich z napisem: „Hedvigis Regina Poloniae.” W Częstochowie znajduje się jeden z ornatów, który haftowała także królowa Jadwiga, wyszywając figury perłami. Królowa Elżbieta, żona Kazimierza Jagiellończyka, haftowała bogate ornaty, szyła komże. Zofja Jagiellonka, siostra Zygmunta I, a żona margrabi brandeburskiego Fryderyka IV, posłała koszulę, własnemi rękoma uszytą, bratu swemu, Wiel. ks. Aleksandrowi do Wilna z prośbą, aby ją dla jej pamięci nosił. Królowa Anna Jagiellonka wykonała własną ręką niektóre aparaty kościelne, znajdujące się w kaplicy zygmuntowskiej w Krakowie, np. obrus siatkowy z arży i złota i antepedium haftowane jedwabiem, złotem i srebrem na materyi szaro-białej, gdzie w 3-ch rozdziałach ciągnie się 18 scen z życia N. M. Panny i Pana Jezusa (ks. Polkowskiego „Skarbiec katedry krak.”). Pani marszałkowa de Guebriant, opisując Polskę w r. 1642, wspomina, że w Warszawie na pożegnanie ks. Radziwiłł ofiarował jej chustkę haftowaną ręką żony swojej, na której wyszyła ich imiona i herby. Kapituła tarnowska posiada piękny ornat, haftowany przez Zygmuntę z Gorajskich Tarnowską, kasztelanową krakowską. Hr. Stanisław Tarnowski w Krakowie posiada haft własnoręczny Doroty Daniłowiczówny, ciotki kr. Jana III, ksieni benedyktynek we Lwowie, z napisem: „przez cnotę i zwycięstwo do korony” (Kołaczkowskiego „Wiadomości, tyczące się przemysłu i sztuki w dawnej Polsce”). Klasztor Wizytek w Warszawie przechowuje cenne i liczne własnoręczne roboty swojej fundatorki, królowej Maryi Ludwiki, jak tego dowodzą położone na nich dawne napisy. W skarbcu katedry krak. znajduje się jeszcze ornat z lamy srebrnej, na którym wyszyte są kwiaty złotem i jedwabiami przez Marję Leszczyńską. W domu Brezów na Wołyniu oglądaliśmy potężny pas biały, przedziwnie haftowany kolorowym jedwabiem w XVIII w. przez narzeczoną ich pradziada. Łuk. Gołębiowski, który, będąc dzieckiem XVIII w., znał te czasy dobrze, powiada, że haftów owoczesnych różne były rodzaje: Szydełkową robotą i to francuskim lub tureckim ściegiem, do czego i odmienne bywały szydełka, pierwsze gładkie, drugie z naparstkiem. Między dwie nici przez zarzucenie na haczyk szydełka wyciąga się nić podwójna równie i tworzy ciągły jakoby łańcuszek. Gładkość i szerokość tego łańcuszka piękność haftu stanowi. Przez jeden pasek powtarza się haft raz drugi, biorąc ścieg szydełkiem, to z jednej, to z drugiej strony paska, a nić przesuwając przez pasek, wydatnym to go czyni i do obwódek zwłaszcza stosownym, okazalszemi je czyli wypuklejszemi robiąc; nazywają to nie wiem dlaczego „mrozem.” Drugi rodzaj haftu jest „atłaskową robotą,” i tu był sposób turecki, kiedy nić za nić zachodząc, zręczniej spajała cienie. Trzeci haft „bogaty,” czyli blaszki przyszywane bajorkiem na nić jedwabną nawlekanym. Tu miały miejsce folgi, haft perłami i z drogich kamieni na odzieży przymocowanych. Czwarty „na kanwie” à petits points, t.j. w jedną stronę, albo „krzyżową robotą” wedle podanych wzorów: kwiaty, zwierzęta, osoby wyobrażający, na kanwie prostej, złotej, srebrnej. Do haftów jeszcze należało szycie pacioreczkami lub sieczką szklaną, tasiemeczkami, cyrowanie czyli zawłóczenie, robótki i dzierganie. Nić, włóczka, pele, jedwabie, koronki, sznele, nić złota i srebrna, blaszki, bajorki, pacioreczki, tasiemki lub wstążeczki wąziutkie, były materjałem, z którego zachwycające powstawały prace, jedne w ręku, drugie w krosnach robione. Francja i Turecczyzna udzieliły nam tej sztuki, a szkołą jej bywały dwory możnych i klasztory (żeńskie). Matki wreszcie wyuczały swe córki. Haftowano jeszcze i włosami czułe pamiątki, haftowano suknie męskie i żeńskie i wszelkie oddzielne części ubioru, opony i powłoczki na pościel, obicia, meble, namioty, czapraki, szarfy, chorągwie, ozdoby kościelne i do ubiorów kapłańskich służące, kobierce i drobniejsze upominki, jak woreczki, pugilaresiki, haftowane ręczniki, pokąd był zwyczaj umywania w jadalnej sali rąk przed stołem. Młodzież płci żeńskiej nieporównanej w tej sztuce nabywała zdatności, a rzecz każda, haftem pięknym ozdobiona, większej tem samem nabierała ceny. Niektóre roboty misterniejsze a większe tak wielkiej wymagały sumy czasu i pracy, iż mówiono o nich, że „panna, zanim ptaszka wyhaftuje – wołu zje.” O ludziach utratnych mawiano: „Za młodu w haftach, na starość w płachtach.”
Haftka (z niem. Heftchen), sponka, służyła do spięcia, srebrna na rogach kształtnie spinała obuwie, mosiężna ukryta żupan od szyi do pasa i kontusz poniżej wyłogów, brylantowa zdobiła czasem kapelusz lub ubiór kobiecy (Ł. Gołębiowski). W staropolszczyźnie w znaczeniu haftki używane były także niekiedy wyrazy: kolce, knafel, zapona, sponka, spinka. Dla dwuch części składowych haftki posiada język staropolski dwie nazwy: uszko haftki zowie się „kobyłką,” a haczyk „konikiem.” Haftek dostarczali iglarze.
Hajdamacy, przezwisko band kozaków zaporoskich, bawiących się rozbojem i napadami dla rabunku na dwory, wsie i miasteczka na Rusi. Orjentalista Muchliński wnosi, że wyraz ten pochodzi z tureckiego hajda, hajde, będącego wykrzyknikiem przy odpędzaniu zwierząt i ludzi: hej, precz i utworzonego stąd słowa tureckiego hajdamak – poganiać, pędzić bydło. Następnie Turcy wzięli od nas wyraz hajdamak w znaczeniu ukraińców, buntujących się przeciw panom. Perzyński w XVIII w. pisze: „Gdy chłop zubożeje, nie mając się czego chwycić, w hajdamaki się zabiera.” Hajdamaczyzna grasowała głównie za Augusta III w wojew. Kijowskiem i Bracławskiem. Na początku panowania Stanisława Augusta pustoszył Ukrainę na czele bandy hajdamaków niejaki Charko. W czasie konfederacyi Barskiej grasował tamże Żeleźniak, z którym połączył się Gonta, zbuntowany setnik kozaków nadwornych wojewody Potockiego, i sprawił (w r. 1768) straszną rzeź humańską. Kitowicz tak nam opisuje hajdamaków, czy dokładnie, za to nie ręczymy, bo chociaż pamiętał ich czasy, ale nie wiadomo czy ich widział: „Hajdamacy mieli piki, które po rusku nazywały się spisami, z żelaznem ostrzem na obu końcach, Ta pika i samopał (broń palna bez zamku) stanowiły całe ich uzbrojenie. Proste siodło bez poduszki, wojłok, drewniane strzemiona i uzda cienka z rzemienia łub z nici. Jeźdźcy nosili koszule (soroki) grube, czarne, wysmarowane słoniną, szarawary płócienne lub z grubego sukna, na nogach lekkie buty czyli łapcie, na koszuli króciutki kontusz z cielęcej skóry niewyprawnej, bez pasa, z wielkimi wylotami wiszącymi lub zarzuconymi; na głowie czapka z cielęcej skóry, w kształcie ostro zakończonego woreczka zrobiona, której koniec na prawą stronę się spuszczał. Cała głowa była ogolona, osełedeć nad czołem wiszący, wąsy długie; brodę jedni golili, drudzy zapuszczali.” Gawroński (Rawita) napisał dzieło: „Historja ruchów hajdamackich,” 2 tomy, Lwów 1899 r. Hajdamaką zowią chłopca śmiałego, zucha, żwawego i zawadjakę.
Hajduk (z węgierskiego hadi – wojenny), nazwa lekkiej piechoty nadwornej panów węgierskich, oznaczała zwłaszcza podczas wojen z Turkami wojsko nieregularne, w służbie u magnatów lub w twierdzach granicznych zostające. Do Polski robił z nich zaciągi już Zygmunt August, ale całymi regimentami wprowadził Stefan Batory. Byli używani przy oblężeniu Połocka (r. 1579) i Wielkich Łuk (r. 1580) do podkopywania się pod wały i podpalania drewnianych palisad. Odtąd znajdowali się zwykle w składzie wojsk hetmańskich lekko uzbrojeni w samopały (broń bez zamka) i siekiery. Władysław IV zastąpił ich piechotą niemiecką. Przy marszałkach wielkich pozostało po jednej chorągwi „węgierskiej” aż do końca Rzplitej, ale przypominały one dawnych hajduków tylko ubraniem opiętem, pełniły zaś służbę policyjną i werbowały się już tylko z ludzi miejscowych. W Warszawie zwano ich Węgrzynami, Kurpikami lub Krukami. Od magnatów przejęła i szlachta „hajduków” i „węgrzynków.” O takich to czytamy za Stanisława Augusta: „Hajduk z strzelcem za kolaską.” W Volumin. leg. czytamy: „Hajducy, którzy dla obrony zamku Kamieńca są” (t. III, f. 175). Birkowski powiada, że „Bóg serca czyni wielkie nietylko królom, ale i hajduczkom nędznym.” Mączyński w słowniku z r. 1564 określa: „Hajdukowie, hajducy, tak zwać możem nomades, ludzi nie mających pewnego mieszkania, tylko się z bydłem tam i sam tłuką, małe chałupki z sobą wożąc.” Podczas bezkrólewia po Walezym kasztelan biecki uskarżał się na rozpustę i gwałty hajduków. Panowie na podgórzu karpackiem trzymali zwykle po dworach hajduków jako straż i obronę przeciw opryszkom. Powoli hajducy zaczęli przechodzić w służbę pokojową, usługiwali do stołu, stawali za pojazdem. Kiedy poselstwo polskie r. 1678 wyjeżdżało do Moskwy, do każdego pojazdu przeznaczeni byli hajducy, silne chłopy, którzy po złych drogach w dzień i w nocy szerokiemi plecami podpierali karety. Byli ubrani ponsowo z węgierska z pętlicami i srebrnymi guzami. Na wjeździe koronacyjnym Sobieskiego 6-iu hajduków w łańcuchach srebrnych podpierało pojazd.
Hajduk, nazwa dawnego tańca polskiego, o którym wspomina Morsztyn w „Światowej rozkoszy” z 1624 r. i inni pisarze nasi. Wójcicki widział go jeszcze na Rusi podlaskiej tańczonego w ten sposób, że czterech parobczaków, położywszy cztery czapki na ziemi w prostej linii, każdy około swojej wyprawiał skoki. Aleksander Poliński znalazł w tabulaturze organowej rękopiśmiennej z r. 1541 melodję „Hajduka,” którą tu podajemy. Jak się domyślać można z tej melodyi – pisze Poliński – był to taniec skoczny (rodzaj kozaka), utrzymany w takcie 2/4, o rytmice żywej, charakteru skocznej polki. Melodja składała się z dwóch części, o nierównej ilości taktów; część pierwsza bowiem miała tylko 6, a druga 8 taktów. Tak przynajmniej jest ukształtowana powyższa melodja czterogłosowa hajduka, jedyna z dawnych wieków, jaka dochowała się do naszych czasów. Hajduk, tańczony dziś jeszcze przez lud na Pokuciu, jest także utrzymany w takcie 2/4 i również składa się z dwóch części, obie jednak posiadają po równej liczbie taktów, zwykle po cztery.
Hajnał ob. Hejnał.
Hakownica (z niem. Hakenbüchse i fran. haquebutte), najdawniejsza ręczna broń palna, o której Jakubowski w „Nauce artylleryi” (w. XVIII) pisze: „Rodzaj strzelby długiej, wagomiaru kilkołutowego, osadzonej na klocu drewnianym; dawniej po fortecach w mocnem były używaniu.” Nazwa hakownicy poszła stąd, że ponieważ z broni ręcznej, kilkadziesiąt funtów ważącej i na 5 – 6 stóp długiej, nie można było strzelać celnie, trzymając ją na powietrzu, więc do oparcia jej potężnej lufy służył hak, umieszczony przy drewnianem łożu, na którem lufa spoczywała. Hakownice używane do obrony miast i zamków opierano hakiem na murze w strzelnicach i blankach, w polu na widełkach zatkniętych w ziemię. Hakownica była pierwotnie samopałem, t. j. zapalana ręcznie hubką bez zamka. W wieka XV i XVI następowały różne ulepszenia hakownic. Do użytku w polu zmniejszono jej długość i ciężar, powstały więc tak zwane półhakownice i półhaki, do obrony zaś murów kaliber zwiększony nazywano dupelhakami. Hakownica przekształcona na lżejszą broń ręczną i mniejszy kaliber kuli, przeszła na: arkabuz, muszkiet, garłacz, rusznicę, karabin, fuzję i t. d. W dokumentach piechoty polskiej z r. 1471 spotykamy nazwę „hakownicza” i „akownicza.”
Halabarda, halabarta, z niem. Hellebarte (złoż. z Helm – hełm i Barte – siekiera), więc siekiera do rozcinania hełmu. Siekiera czyli oksza z grotem do kłócia i osękiem czyli hakiem do ściągania, połączona na tulejce, osadzonej na drzewcu 6 – 8 stóp długiem, stanowiła właściwą średniowieczną halabardę. Aby drzewce zabezpieczyć przed ciosem miecza, okuwano je od góry dwoma podłużnemi sztabkami żelaza, podobnie jak cepy wojenne, i nabijano gęsto gwoździami. Była to broń w ręku zręcznego wojownika bardzo groźna, mógł nią bowiem przebijać jak zwykłym oszczepem, rąbać zbroje jak toporem i ściągać z konia jak osękiem. Piechota polska nie była nigdy zbrojona wyłącznie halabardami tak, jak to widzimy pod koniec wieków średnich w Czechach lub Szwajcaryi. Szwajcarowie, najmując się z halabardami jako straż przyboczna i pałacowa monarchów i magnatów w różnych krajach, uczynili halabardę synonimem broni wartowniczej. Jakoż stróże nocni we wszystkich miastach dawnej Polski uzbrojeni byli do wieku XIX w halabardy prostej roboty kowali miejscowych. Podajemy tutaj rysunek halabardy podobnej, wykopanej w miasteczku podlaskiem Tykocinie, nie starszej nad wiek XVIII. Dotąd używa halabard kompanja trabantów cesarskich w Wiedniu i gwardja szwajcarska papieska w Rzymie.
Halerz (z niem. Häller – halski, od miasta Halle w Szwabii), drobna moneta srebrna, tak nazwana od miasta Halli, później naśladowana w Czechach, Polsce i innych krajach. Halerzy Wacława, króla czeskiego i polskiego (1300 – 1305 r.), szło 12 na jeden szeroki grosz praski, bito ich zatem 720 z grzywny dobrego srebra, czyli około 1440 sztuk z funta teinu. Do najrzadszych naszych halerzy należy Jana Kazimierza bilonowy litewski z r. 1652, mający pod pogonią liczbę 360 (oznaczającą, że szło takich tyle na talar) i herb Gozdawa.
Halsband ob. Alszbant.
Hamanowe ucho, placuszek lub pierniczek u żydów polskich, nadziewany marchwią lub orzechami w miodzie smażonymi, przysmak, roznoszony jako podarek i dzieciom polskim.
Handel. Znajdowanie starych monet rzymskich po wszystkich zakątach Mazowsza, Podlasia i innych dzielnic dawnej Polski, również średniowiecznych monet, t. zw. kufickich i niemieckich, a zwłaszcza tych ostatnich z X wieku (w znacznej ilości, po wszystkich zakątach Wielkopolski), stanowi ważną wskazówkę, że w ciągu pierwszego tysiąclecia ery chrześcijańskiej kraina między Karpatami, Baltykiem, Odrą i Bugiem położona, a rdzeniem pierwotnej Słowiańszczyzny będąca, była już w owej epoce względnie zaludnioną (w Wielkopolsce zaludnioną gęsto) i posiadała swego rodzaju stosunki handlowe ze światem. Już sama siła zbrojna Mieszka I i Bolesława Wielkiego, ich przyjazdy na dwór cesarski, odwiedziny Ottona III w Gnieźnie, codzienne zasiadanie do stołu bolesławowego starszyzny narodowej wraz z żonami i budowanie gęstych po kraju warowni czyli grodów, wskazuje wymownie, że były już dostatki i potrzeby życia, którym towarzyszyć musiał właściwy w danych warunkach handel i przemysł. Wiadomo, że słynął bogactwami skarbiec piastowski, a choć źródłem bogactw w owych czasach bywały często łupy wojenne i kontrybucje opłacane przez zwyciężonych, to jednak te same zdobycze dowodzą, że i w ręku narodów słowiańskich znajdowały się już zasoby i bogactwa. Gdy osłabiona przez podziały dynastyczne w XII wieku Polska nadwiślańska stała się celem napadów leśnej Jaćwieży i Litwy, widzimy niebawem w ręku tychże Jadźwingów dużo srebra, którego nikt inny nie mógł im dostarczyć, jak tylko łupy mazowieckie i małopolskie. W XIV wieku widzimy już handel Polski szeroko rozwinięty ze wschodem i zachodem. Arcybiskup gnieźnieński, Mikołaj Kurowski, własnymi okrętami prowadzi zyskowny handel polską mąką i słoniną aż do wybrzeży flandryjskich, Uroczystości kościelne ze swoim napływem pobożnych zewsząd gości bywają zarazem jarmarkami. Król Ludwik nakazuje w r. 1381 wyprawę zbrojną przeciw Bartoszowi z Hotela, który z zamku odolanowskiego napada na kupców francuskich, jeżdżących do Polski z towarami. Aby drogę uczynić nadal bezpieczną, zmuszono Bartosza do sprzedaży zamku tego za 18,000 złotych ówczesnych, z których strącono wynagrodzenie strat dla kupców (Długosz). Mistrz Zakonu Ulrych uwięził kupców litewskich, którzy do Ragnety przybyli ze sprzedażą, i pozabierał im towary. Toż samo uczynili Krzyżacy r. 1414 z kupcami poznańskimi, którzy byli z drogimi towarami, zaufani w przymierzu wzajemnego pokoju, do Gdańska poprzybywali. Jadących z powrotem na drodze złupiono i wymordowano. R. 1444 Bolesław ks. Opolski, zniemczały Piast, ośmielony nieobecnością króla Władysława (Warneńczyka), który właśnie na Węgrzech przygotowywał się na wielką wyprawę turecką, kupców krakowskich, jadących z towarami wielkiej ceny na jarmark świętojański do Wrocławia pod zasłoną licznej straży, w mieście Kruczborgu, kiedy spokojnie spoczywali, żadnej nie spodziewając się napaści, napadł, powiązał i zabrał wszystko srebro, złoto i towary, których średnia cena do 200,000 czerwonych złotych wynosiła. W r. 1449 Mikołaja Wierzynka, kupca krakowskiego, złupiono w drodze na 5000 dukatów w gotowiźnie i drogich towarach. Rozboje panów, siedzących po zameczkach, zagęszczone były na granicy Śląska i Morawy. Był to naturalny wpływ średniowiecznego rozbójnictwa, z którego zrobiło sobie rodzaj powszedniego sportu wielu grafów, baronów i rycerzy niemieckich. Dalej od granic zachodnich Polski, wgłąb jej dziedzin, gdzie przykład rozbójniczego obyczaju rycerstwa niemieckiego mniej oddziaływał, o rozbojach podobnych nie słychać albo wcale, albo bardzo mało. Dopiero kiedy królewicz Zygmunt I osiadł na księstwie Głogowskiem, a w r. 1504 został margrabią Dolnych Łużyc i w roku 1505 w imieniu swego brata Władysława króla czeskiego i węgierskiego zaczął piastować godność „najwyższego hajtmana a sprawcy górnego i dolnego Śląska,” rozbójnictwo publiczne zostało ukrócone. Do skutecznego pośrednictwa zacnego Jagiellona w sprawach ułatwień handlowych zagranicznych – pisze A. Pawiński – uciekały się nieraz miasta śląskie, Wrocław zaś przedewszystkiem. Na sejmie w Neustadzie czyli Prudniku wymógł królewicz polski na stanach śląskich uchwałę zaciągnięcia 200-tu lekkiej jazdy, przeznaczonej do chwytania łupieżców i gwałtowników. Sprężysta władza młodego Zygmunta, hamująca nieokiełznane samowładztwo rycerstwa niemieckiego na Śląsku, osłaniała tarczą opieki bezbronną ludność i jednała mu uznanie, którego ślady dochowały się w poetycznym zwrocie jednego z owoczesnych rymotwórców: „Tyś nam wrócił, największy z Jagielonów, pokój i bezpieczeństwo. Tobie winien kupiec, że bez trwogi może swobodnie z bogatym towarem spocząć, gdzie go albo zmierzch albo upał słońca zapadnie. Pan i sługa, dzielący z sobą zbrodnie, za twoim wyrokiem na jednym haku karę dzielą. Za ciebie pierwszy raz zadrżał przed haniebnem drzewem przemożny złodziej.” Gdy książęta śląscy nałożyli nowe cła na towary polskie, do Wrocławia na jarmark świętojański przywożone, postanowiono na zjeździe piotrkowskim w r. 1451 dla zabicia jarmarków wrocławskich zakazać kupcom polskim jeżdżenia do Wrocławia a otworzyć natomiast jarmarki na św. Jan Chrzciciel w Poznaniu, na św. Elżbietę w Wieluniu i na środopoście w Kaliszu. Sarkali na tę ustawę kupcy krakowscy i żądali jej odwołania. Ale odpowiedziano im, aby byli cierpliwi, póki doświadczenie nie wskaże z niej pożytku lub szkody. W pierwszej połowie XV w. Krzyżacy śmiercią ukarali kupca Wita Marksera za to tylko, że Wisłą towary na statkach spławiał z Gdańska do Krakowa, a to dlatego, aby takiem okrucieństwem zrażeni kupcy unikali tej drogi i pozbawili Polskę dochodów, sprawiedliwie jej należnych. Długosz w XV w. pisze, iż spławiała Polska Wisłą rozmaitego rodzaju drzewo dębowe, cisowe na opał i budowę statków, smołę, popiół, jesiony, płótna, terpentynę, żywicę, wosk, miód, ołów, żelazo i zboże. Były wówczas drogi spławu wodnego otwarte i na Wschód, skoro, jak opowiada Długosz, „1415 r. przybyli do króla Władysława (Jagiełły) posłowie patryarchy i cesarza greckiego z listami i urzędowemi pismy, prosząc, aby im ściśnionym zewsząd i zagrożonym od Turków przynajmniej zboża udzielić raczył.” Król Władysław, litując się nad ich niedolą, kazał im wydać żądaną ilość zboża, a do odebrania go naznaczył port swój królewski Koczubejów.” Narwią i Wisłą na wody morskie spławiano z puszczy Białowieskiej maszty dla floty hiszpańskiej i portugalskiej (o czem relacje ówczesne napotkał prof. Ad. Pawiński w archiwach madryckich i lizbońskich). Marcin Kromer w wieku XVI, dając ogólny rzut oka na handel w Polsce, pisze: „Niemało też krąży u nas cudzoziemskiej monety, która drogą handlową przychodzi, bo też wielkie są jak nigdy stosunki Polski z innymi krajami co do handlu rozmaitych przedmiotów. Zamiana towarów także jest niemała. Wywożą zaś od nas przedewszystkiem żyto, pszenicę, jęczmień, owies i inne zboża, len, chmiel, skóry wołowe, wyroby białoskórnicze, miód, wosk, bursztyn, smołę, popiół, drzewo towarne, deski i inne przedmioty do budowli okrętów i ozdoby domów potrzebne; toż piwo i pewną trawę przydatną do farbowania wełny i jedwabiu. Wołów, skopów i koni naszych potrzebują nietylko sąsiednie lecz i dalsze narody, mianowicie koni, które już to dla swej chyżości, wytrzymałości w pracy i w znoszeniu niewygód, już dla łatwości wyjeżdżania, w najdalsze strony świata są poszukiwane. Przywożą zaś zewsząd: tkaniny jedwabne i złote, nawet cieńsze wyroby z wełny i lnu, kobierce, obicia i insze ozdoby ścian, ludzi i koni, ku czemu Polska nie posiada dosyć doskonałych rękodzielniczych wyrobów, lubo surowych materjałów nawet inszym narodom dostarcza. Do dalszych przywozowych towarów należą: perły, drogie kamienie i futra sobole, rysie, kunie, morskich myszy, lisie, niedźwiedzie i inszych zwierząt, których mnogość dostarczają lasy Północy i Wschodu; dalej przychodzą: wizina, śledzie i insze usolone albo zasuszone na wietrze ryby morskie; toż miedź, mosiądz i stal w stanie surowym lub wyrobionym. Wołów dostarczają bogate pastwiska Wołoszczyzny, Mołdawii i Bessarabii a koni Węgry. Wina przywożą z Węgier i Morawy, a lubo w mniejszej ilości, z Austryi, Recyi, Slawonii, Włoch, z wyspy Krety i Grecyi. Do Gdańska na okrętach przywożą wino reńskie, francuskie, hiszpańskie, kanaryjskie i kretańskie. Z daleka od Wschodu i Zachodu przybywają tu wespół z winem i futrami, ze złotymi i jedwabnymi wyroby, wonności, przysmaki i rozmaite stołowe przyprawy. Tak więc stosunki przywozowego i wywozowego handlu Polacy utrzymują z mieszkańcami odnogi Winickiej i oceanu Niemieckiego, z Pomorzem, Mechelburgiem, Holzacją, Danją, Fryzją, Holandją, Brabancją i inszymi Belgijskimi narody, z Francją, Inflantami, Moskwą, Szwecją, Norwegją, Anglją, Szkocją, a nawet Hiszpanją i Portugalją; przez morze Czarne odbywa się handel z narodami tureckich posiadłości; lądowy z Niemcy, Morawą, Śląskiem, Czechami, Węgry, Włochami, Multany, Moskwą, Armenją i Turcją.” Komor celnych nie znano wówczas na granicach państwa, ale wyznaczano trakty handlowe wewnątrz kraju, kędy w pewnych miastach i zamkach, których nie wolno było omijać, cła były opłacane. Kazimierz Wielki kazał kupcom pruskim jeździć z towarami do Wrocławia na Toruń, Radziejów, Konin, Kalisz, Ostrzeszów, zaś do Włodzimierza na Wołyniu na Czechów, Kazimierz nad Wisłą i Lublin. Do Węgier mieli przepisaną drogę na Brześć kujawski, Łęczycę, Opoczno i Sandomierz. Przez traktat zawarty r. 1390 z książęty pomorskimi i miastami: Szczecinem, Stralsundem, Wolgastem, Greifswaldem i miastami hanzeatyckiemi: Hamburgiem, Lubeką, Wismarem, Rostokiem, oraz Frankfurtem nad Odrą i Landsbergiem, Władysław Jagiełło wyznaczył gościniec handlowy z Niemiec północnych do Krakowa na Skwierzynę, Poznań i Piotrków lub Łęczycę. Władysław Warneńczyk r. 1444 kazał kupcom poznańskim prowadzić wszelkie towary do Gdańska na Nakło i Tucholę, a do Warszawy przez Słupcę, Kleczewo, Kłodawę i Łowicz. W wieku XV napotykamy już ustawy o spławności rzek polskich, a starostowie pilnują tak traktów wodnych jako i lądowych, i mają obowiązek udzielać pomocy kupcom, prowadzącym towary. Poznań wyrobił sobie r. 1394 u Władysława Jagiełły przywilej składu, t. j. że każdy kupiec przyjezdny musiał przynajmniej trzy dni bawić w tem mieście ze swoim towarem, a dopiero, gdy go tam nie rozprzedał, mógł jechać w dalszą podróż. Żeby jednak podobne prawo nie przynosiło szkody miejscowemu handlowi kramarskiemu, wyrabiały sobie potem miasta przywileje, że kupcom przyjezdnym nie wolno było prowadzić rozprzedaży detalicznej, ale tylko hurtową, np. szafran mogli przedawać tylko na funty, inne towary kolonjalne na kamienie, materje jedwabne na sztuki, a sukno na postawy i t. d. W Toruniu prawo składowe było tak dalece pilnowane, że żaden kupiec przyjezdny nie mógł drugiemu przyjezdnemu nic sprzedać, ale tylko kupcom miejscowym. Prawo to na korzyść Torunia ustanowił jeszcze r. 1351 mistrz krzyżacki Kniprode. Kraków otrzymał prawo składowe od kr. Ludwika w r. 1372. Kupcom węgierskim i śląskim, wiozącym towary do Polski, nie wolno było mijać tego miasta. Oświęcim miał przywilej od Mieczysława ks. opolskiego z r. 1291 na skład soli i ołowiu. Sandomierz posiadał dwa przywileje z lat 1236 i 1366 na skład soli i śledzi. Lwów miał przywilej z r. 1387 od kr. Jadwigi na skład soli. Od XIV wieku handel był zorganizowany w bractwa czyli rodzaj spółek kupieckich. Z Francją był traktat handlowy z r. 1500, który zawierając, Jan Olbracht, Ludwik XII i Władysław, kr. czeski i węgierski, przyrzekli sobie wzajemną wolność handlu. Po obraniu Walezego, Karol IX, król francuski, nadał kupcom polskim równe prawa z francuskimi i obiecał wyznaczyć port na skład handlu polskiego. Holendrzy, Anglicy i Szkoci mieli zupełnie wolny handel w Polsce i nawzajem Polacy u nich. O handlu zboża kupców lwowskich z Gdańskiem, także o handlu karawanowym między Lwowem i Stambułem, o wywożeniu z Polski sukna kościańskiego, bieckiego, chęcińskiego, wolborskiego i wschowskiego na półwysep bałkański podaje ciekawe szczegóły Wł. Łoziński w dziele swojem „Patrycjat i mieszczaństwo lwowskie.” Czasem – pisze Łoziński – całkiem doraźnie wystrzelił jakiś lokalny przemysł, np. w XVI w. czapnictwo. Lwów i Kraków zaopatrywał w czapki księstwa naddunajskie. Lwowski czapnik Dymitr obowiązuje się r. 1557 wzamian za 10 kuf małmazyi dostarczyć 3,000 czapek „roboty swojej własnej wedle próby.” Michał Hanel wywozi r. 1559 na Wołoszczyznę raz 6 fas czapek, później 800 sztuk. Jarosz Wedelski wysyła do Stambułu 200 „czapek lwowskich.” Polska – pisze Tadeusz Korzon – zwana była do połowy XVII w. „spichrzem Europy,” bo przy rozwijającej się wielkiej uprawie wysyłała coraz więcej produktów gospodarstwa rolnego do miast hanzeatyckich, Anglii, Holandyi, a czasem do Francyi, Hiszpanii, Włoch. Wywóz jej zbóż dosięgał swego maximum przez Gdańsk w ilości 128,000 łasztów (30 korcowych) w r. 1648. Doliczając zaś spław Wielkopolski Wartą i Odrą, a z Litwy Niemnem do Królewca i Dźwiną do Rygi, Cellarjusz w „Descriptio Poloniae oznacza ogólną sumę rocznego wywozu zbóż na 365,000 łasztów. Pędzono też za granicę wołów po 60,000 na rok, podług rachuby Opalińskiego. Produkowała to wszystko szlachta, a za to sprowadzała sobie damascenki, turkusy, kobierce, altembasy ze Wschodu, aksamity, jedwabie z Włoch, piękne sukna z Flandryi, wyroby płócienne i bawełniane z Holandyi i Niemiec; wino z Węgier i wysp greckich. Piotr Zbylitowski w „Schadzce ziemiańskiej” narzeka na ogrom pieniędzy, wysyłanych za granicę:

„Na wino, na korzenie: dopieroż bławaty,
Aksamity, hatłasy, złotogłów, szarłaty.
Kiedyby te pieniądze doma zachowano,
Co ich przez rok do cudzej ziemie wywieziono:
Pewnieby znaczne były, nie takby niszczały
Rzeczy nasze, nie takby i stany drobniały.”

Wartość pieniędzy ciągle spadała; w roku 1611 ulegalizowano cenę dukata aż na 79 groszy srebrnych, a talara na 40. Obwiniano Zygmunta III o spodlenie monety, ograniczono r. 1604 liczbę mennic do 4-ch, zmuszono go nareszcie do zrzeczenia się całkiem regalii monetarnej. Tymczasem teraz okazuje się – pisze Korzon – że nie on był winien, lecz niemieccy obrzynacze i przetapiacze, t. zw. „Kipper und Wipper,” których działalność sięgała do Polski. Pomimo to wszystko dobrobyt powszechny wzrastał pomyślnie za czasów Zygmuntowskich i za Władysława IV. Poselstwa polskie wjeżdżały do obcych stolic z imponującym przepychem, jak np. r. 1573 po Walezjusza do Paryża, r. 1633 Ossolińskiego do Rzymu. U magnatów „pachołcy w karmazynowych deljach, w żupanach atłasowych żółtych, woźnice w takichże barwach chodzili; karety aksamitem niestrzyżonym miasto skóry, a wewnątrz białym tureckim złotogłowiem obijano; asystencje pańskie, o Boże, jakie gromadne bywały!” Gdy „wielki” elektor brandeburski, Fryderyk Wilhelm II, składał w Warszawie d. 7 paździer. 1641 r. hołd przed Władysławem IV, „aż do Ujazdowa całe pola okryły asystencje pańskie.” W archiwach, pamiętnikach i inwentarzach domowych szlachty znajdujemy długie regestry klejnotów i zasobów domowych przez pokolenia skrzętnie gromadzonych. Dla kupców nie było zbyt uciążliwem cło, pobierane zarówno od wywozu jak przywozu, czysto finansowe, zastępujące dzisiejsze patenty. Więc też i między mieszczanami Starowolski wie o takich, którzy w r. 1600 dawali córkom po 100,000 czerwonych złotych posagu, gdy dawniej, a mianowicie za panowania Krzyżaków u ujścia Wisły, t. j. przed r. 1466, zaledwo senator mógł się zdobyć na 100 grzywien czyli 50 funtów srebra. Prawa oszczędnicze z XVII w. (z lat: 1613, 1620, 1629, 1655, 1683) świadczą, że mieszczanie kochali się w przepychu, jedwabiach, drogich futrach i klejnotach. O bogactwie patrycjuszów lwowskich ciekawe szczegóły podaje Wł. Łoziński. Kraków w XVI w. dochodził 80,000 mieszkańców, należał zatem wówczas do większych miast w Europie; Lublin liczył 40,000 mieszkańców i słynął z jarmarków, na które zjeżdżali się kupcy ze wszystkich narodów Europy a nawet Arabowie. Na Litwie Wilno i Kowno posiadały faktorje kupców cudzoziemskich. Do Moskwy za każdym posłem polskim ciągnął tabor wozów kupieckich. Największe obroty handlowe robi Gdańsk, posiadający słynną od XV wieku giełdę zwaną Artushof, utrzymuje silną fortecę, liczną załogę i znaczną flotę. Wobec tych wszystkich faktów, oburzanie się wielu historyków naszych na „wrogi handlowi duch prawodawstwa sejmowego,” na zwolnienie produktów gospodarstw szlacheckich i towarów sprowadzanych przez szlachtę dla siebie od wszelkich opłat celnych, na wzbronienie szlachcie parania się kramarstwem i szynkarstwem w miastach, dowodzi tylko mierzenia skalą pojęć dzisiejszych zupełnie odrębnych stosunków dawnych. Jeżeli któryś z historyków naszych przytacza pomiędzy powodami upadku miast i handlu uchwałę sejmową z r. 1633, że „każdy szlachcic szlachectwo traci, jeżeli będąc w mieście osiadły, handlami i szynkami się bawi miejskiemi i magistratus miejskie odprawuje,” cóż dopiero dziwić się różnym dzisiejszym dziennikarzom i belletrystom, że w prawie powyższem dopatrują jedną z przyczyn upadku Polski i na rozmaite sposoby ten „łokieć i kwartę” jako synonim średniowiecznego zacofania trawestują. Nikt zaś nie przypuszcza, że dla mieszczaństwa prawo to było dobrodziejstwem pożądanem, zasłaniając je przed konkurencją szlachty w dziedzinie kramarstwa. Co się zaś tycze stanu szlacheckiego, to był on wówczas w ścisłem znaczeniu tego słowa zakonem, rycerskim, który musiał być tak samo zabezpieczonym przed dezercją ze swych szeregów, jak jest dzisiaj zabezpieczone każde wojsko, którego oficerom nie wolno również i wątpliwem jest czy przy największym postępie będzie wolno za lat tysiąc odbiegać z szeregów i stawać za ladą kramniczą z łokciem lub w szynkowni z kwartą. Szlachcic miał liczne przywileje stanowe za to, że winien był posiadać sztukę rycerską i pozostawać z szablą przy boku w wiecznej gotowości do przyjęcia wici o pospolitem ruszeniu i skoczenia na koń, aby przelać krew w obronie kresów ziemi swojej. Jeżeli porzucał zakon rycerski, zostając w mieście kramarzem lub szynkarzem, prosta logika wskazywała, że powinien był tracić przywileje stanu, z którego dezertował. Brak podobnego prawa świadczyłby o karygodnej nieprzezorności tych, których obrona całości państwa była obowiązkiem sumienia. Szlachcic dawny bez ujmy czci rycerskiej handlował wszystkimi produktami swej roli w sposób, jaki mu się żywnie podobało. Rządny gospodarz pod wielkiemi miastami ze wszystkiego umiał ciągnąć korzyści. Za czasów Górnickiego krowy pod Gdańskiem przynosiły rocznie za nabiał po 30 złotych ówczesnych dochodu. Chowem wełnistych owiec celowała szlachta wielkopolska. Wołu starego kupił szlachcic za dwie kopy groszy, a wypasłszy, sprzedał za cztery. Za wieprzka płacił pół kopy, a za poleć słoniny brał kopę. Źrzebca kupował za 10 złotych, a sprzedawał potem za 30. Gęsi wypasano na pastwiskach nie koniecznie owsem (Reja „Żywot pocz. czł.”). Woły pędzono do Królewca, Gdańska, Wrocławia, Brzegu. Człowiek, który woły pędził, zwał się „wołowiec,” a nikt w podróży nie bronił popasać woły na przydrożnych pastwiskach i lasach. Jan Chryzostom Pasek walczył długo pod Czarnieckim, a osiadłszy w Smogorzewie, opisuje, jak w r 1670 puścił się Wisłą na flis i zboże swoje w Gdańsku zręcznie sprzedał, współzawodnicząc z Piegłowskim, starostą ujskim i z Opackim, cześnikiem ziemi warszawskiej. W r. 1671 chodził Pasek raz wtóry do Gdańska i zboże swoje sprzedał „panu Wandernemu, poczciwemu bardzo kupcowi.” Z wyrażenia tego nie widać, aby szlachta polska miała kupców w takiej pogardzie, jak utrzymują niektórzy. O podróżach swoich ze zbożem szkutami Wisłą do Gdańska wspomina jeszcze Pasek w latach 1675, 1677, 1680, 1681, 1683. W r. 1685, dowiedziawszy się o nieurodzaju i drożyźnie jarzyny w Wielkopolsce, Pasek naładował „dubas” jęczmieniem i grochem, i poszedłszy sam sprzedał Wielkopolanom w maju, a uskarża się tylko, że „gdybym był tygodniem trochę pośpieszył, póko nie tak nawieziono, wziąłbym był za korzec drugie tyle”. W tymże roku chodził jeszcze na flis ze zbożem do Gdańska, a w następnym również z czworgiem statków naładowanych pszenicą, powrócił zaś do domu lądem, jak to nieraz zwykł czynić. Jeszcze za czasów saskich nawet możni panowie nieraz udawali się ze zbożem do Gdańska, posiadając całe floty swoich szkut na Wiśle, Narwi i Bugu, jak to czytaliśmy w rękopiśmiennym pamiętniku Wiktoryna Kuczyńskiego, kasztelana podlaskiego. Podług wyliczenia współczesnego, które mamy, poszło z Polski do Holandyi od 16 czerwca do 21 listopada 1710 r. pszenicy łasztów 3286 i korcy 36; żyta ł. 6432 i kor. 22; jęczmienia ł. 562 i kor. 5; słodu łasz. 33 i kor. 6; tatarki ł. 125; grochu ł. 28 i kor. 54; jagieł łasz. 27 i kor. 43; kaszy tatarczanej łasz. 5 i kor. 57; kaszy jęczmiennej łasz. 13 i kor 20; owsa przywieziono do Gdańska w tymże czasie łasz. 1097 i kor. 24, ale do Holandyi nie wyprawiono z tego nic. Kresem pomyślności handlowej i zamożności miast polskich było 12-lecie zwane krwawym potopem, 1648 – 1660. Oprócz Gdańska wszystkie miasta przechodziły przez ręce nieprzyjaciela, palone lub bombardowane i obłożone kontrybucjami. Nadludzkiemi wysileniami – jak się wyraża Korzon – bitnej jeszcze szlachty i bohaterskich wodzów ocalała wtedy Polska, ale jej dobrobyt ekonomiczny poniósł klęskę śmiertelną, zwłaszcza, że przez całe pół wieku snuło się nieprzerwane pasmo wojen. Fabryki sukienne, kopalnie, rzemiosła i handel upadły. Dopiero pod koniec panow. Augusta III budzi się ruch umysłowy i wznoszą firmy bankierskie, wśród których Piotr Tepper dorabiał się sławy najbogatszego bankiera północy. Ale tymczasem nadciągnęła katastrofa I-go rozbioru 1772 – 1773 i zabójczych traktatów handlowych pruskich.
Handgryf (z niem. Hand – ręka, greifen – chwytać) wyrażenie, używane w wojsku polskiem w wieku XVIII, oznaczało ruchy bronią. W regulaminach w wieku następnym wyraz ten cudzoziemski został zamieniony na polski „rękoczyn.” B. Gemb.
Hańsba, chąśba, rzecz chązebna, kara za kradzież nocną zboża w polu.
Haracz, z tureckiego i arabskiego haradż – pogłówne, podatek, płacony Wielkiej Porcie przez wszystkich chrześcijan pełnoletnich zamieszkałych w granicach państwa Ottomańskiego. Do Polski wyraz ten dostał się w czasie ciągłych wojen z Tatarami i Turcją, i znaczył wszelki okup czyli kontrybucję wymuszaną na jakiemś mieście, zamku, prowincyi. Po zdobyciu Podola i Kamieńca przez Turków r. 1672, zobowiązała się Rzplita ciężkim traktatem buczackim płacić Turcyi po 22,000 dukatów haraczu rocznie, ale dzięki zwycięstwu Sobieskiego pod Chocimem (11 listopada 1673) i późniejszym jego przewagom, głównie zaś traktatowi zawartemu roku 1676 w Żórawnie, nigdy go nie płaciła.
Harap (z niem. herab – tu, tutaj, tu na dół, na tu) w języku polskim oznacza: 1) Okrzyk myśliwski, kończący łowy. Gdy w polu harty pochwycą zająca, myśliwy lub „dojeżdżacz,” dobiegający do nich konno, woła zdaleka, „a harap!” jako przestrogę, żeby zająca nie rozerwały. Stąd przysłowie: „już po harapie” oznacza: już po wszystkiem, przysługę oddaną po niewczasie. 2) Rodzaj bata myśliwskiego, służącego do karcenia nieposłusznych psów, a złożonego z niedługiego trzonka zwykle z nogi sarniej zrobionego i bata uplecionego z surowcu w ten sposób, że jest coraz cieńszy ku końcowi a zakończony „trzaskawką” misternie skręconą z włosia końskiego i konopi.
Haras, aras, arras, arus, rasa, rodzaj tkaniny dywanowej i gobelinowej, sprowadzanej do Polski z Francyi, gdzie słynne fabryki tych wyrobów znajdowały się w mieście Arras, od którego poszła ich nazwa.
Harce, rodzaj pojedynków czyli utarczek rycerzy pojedyńczych przed bitwą, które w powszechnym były zwyczaju, a historya prawie każdej walnej bitwy wspomina o poprzedniem wyzywaniu się harcowników na rękę. Tak r. 1410 pod Koronowem przed zaczęciem bitwy Konrad Niemczyc, Ślązak, wyjechał na harc z szyków krzyżackich, okuty wraz z koniem w bogatą zbroję i, harcując, wyzywał po niemiecku, a potem po polsku, wojowników naszych. Wtedy z szyków rycerstwa polskiego wyskoczył z kopją ku niemu Jan Scycicki, a złożywszy się drzewcem, zwalił z konia zuchwałego Ślązaka i pojmał żywcem. Mężny Jan Tarnowski w walnej bitwie pod Orszą w pełnej zbroi wyjechał na harc, wyzywając nieprzyjaciół do walki sam na sam. Stanisław Stadnicki, pan na Łańcucie, zwany Djabłem, pod Gdańskiem, za Stefana Batorego, gdy Niemców na harc wywabiał, każdego prawie, który wystąpić się odważył, ubił, poczem mu żaden pola stawić nie śmiał. Kacper Lipski, kasztelan rawski, w harcu pod Cecorą, zdjąwszy jednego Turka z konia, na kopii go przed hetmana Żółkiewskiego przyniósł. Wyjeżdżać na harc przed bitwą można było tylko za pozwoleniem lub rozkazem wodza. Polacy mieli sławę najpierwszych w świecie harcerzy. Zdarzało się, że najdzielniejsi z rycerstwa, przepasawszy się przez piersi na ukos czerwonymi nałęczami (ręcznikami), przed bitwą rzucali się w kilkadziesiąt koni w środek obozu nieprzyjacielskiego i sprawiali popłoch w tysiącach. Wśród dworzan wojskowych u królów polskich znajdujemy oddzielny zastęp rycerzy konnych, zwanych „harcerzami.” Na dworze Batorego wymienieni są w r. 1585 harcerze Szwaracki i Goreczkowski. Na dworze Zygmunta III w r. 1590 znajdujemy harcerzy 35. Byli nimi: Żółtowski, Łopacki, Chomentowski, Stocki, Ćwikliński, Dankowski, Skrzetuski, Płoński, Lubowiecki, Suchczycki, Dobrzechowski, Kruszyński, Kossakowski, Gojski, Czarnowski, Sieczyński, Trzeszkowski, Żelazo, Mierzewski, Wojnowski, Poradowski, Grabowski, Drożyński, Braniecki, Gojski, Olbierzowski, Lenczewski, Kłopocki, Berdowski, Rzuchowski, Wyszyński, Pobiedziński, Mierzejowski, Dmochowski i Bohumatka. Każdy z nich miał 2 wierzchowce, pobierał rocznych zasług złotych ówczesnych 120 (dukatów) i na strawne tygodniowo złoty 1 i groszy (srebrnych) 20, a miał także sługę, który dostawał 12 łokci sukna. Przełożonym harcerzów był wówczas Jerzy Kretkowski, także w liczbie dworzan położony. Ten miał 6 koni i pobierał rocznej pensyi złotych ówczesnych 400. (Księga rachunków Jana Firleja podskarbiego). Dawni Polacy mawiali: „Wyjechać na harc z nieprzyjacielem” (Sł. Mączyńskiego z r. 1564). Wyjechać na harc z czymś – znaczy popisywać się z czym, chełpić, ubiegać o współzawodnictwo.
Harkabuz, harkebuz ob. Arkabuz i Hakownica, nazwy spolszczone pierwotnej broni palnej ręcznej.
Kamasz (z niem. Harnisch), pancerz, zbroja. „Ów harnasz i pana i konia gniecie,” pisze Rej w „Wizerunku.”
Hasać, tańczyć, pląsać. Słowo tańczyć nie jest rdzennie naszem. Polacy mieli odpowiednio do dwóch głównych rodzajów tańczenia dwa własne słowa: hasać i pląsać czyli plęsać. Hasać, oznacza tańczyć długo, ogniście i z okrzykami. Stąd Karłowicz jest zdania, że słowo to jest czysto polskiem i pochodzi od skupienia dwuch
wykrzykników (dotąd w tańcu przez lud używanych) ha+sa! Pląsać znaczyło więcej przytańcowywać z balansowaniem nóg, rąk i całej postaci, śpiewając lub grając, niż wirować i wyskakiwać, bijąc hołubce.
Hasta potioritatis. Nazwa dawnego prawa polskiego, oznaczająca konkurs, czyli rozbiór majątku pomiędzy wierzycieli odłużonego dziedzica. Hasta (po łac.) – tyka, włócznia, jaką jeszcze w Rzymie zatykano przy przedażach publicznych dla wskazania miejsca czynności urzędowej; potioritas – pierwszeństwo. Był to zatem konkurs wierzycieli, rozbierających majątek dłużnika w naturze, wedle zasady pierwszeństwa (Vol. leg. t. VIII f. 197). Subhastacja bowiem, czyli sprzedaż publiczna dla podzielenia się osiągniętym z niej szacunkiem, zaprowadzona przez uchwałę sejmu grodzieńskiego 1793 r., nie była pierwej znana.
Haubica. Czesi używali w średnich wiekach pewnego rodzaju, procy czy działa drewnianego, z którego wyrzucano kamienie gradem, kupą czyli haufne i które nazywali stąd houfnice, Niemcy zaś nazwali Haubitze i upowszechnili jako rodzaj działa krótszego od armaty a dłuższego od moździerza, służącego zaś specjalnie do wyrzucania granatów. Granatniki czyli granatnice podobne nazywano w Polsce haubicami, a udoskonalone używane są w różnych artylerjach do naszych czasów.
Hawerz (z niem. Hauer, Hacker) kopacz, saper. Stryjkowski pisze: „Kopacze albo hawerze.” W Reju czytamy: „Głupi hawerz, któryby chciał drewnianą motyką twardą skałę łamać.” Marcin Bielski powiada:

Z ziemi najpierwej szańce w nocy wiec działają,
Potym stołę hawerze pod parklem kopają.

Hawizy, awizy (z włosk. avviso, gazeta) – nowiny, plotki. W wieku XVI i XVII drukowano w Krakowie luźne „Awizy” (ob. Czasopisma polskie w Enc. Star. t. I str. 276).
Hazuka, hazuczka, ażusta – długie zwierzchnie ubranie, rodzaj płaszcza z długimi rękawami. Mączyński w słowniku z r. 1564 powiada, że „hazuka rzymska, długa szata do pięt, szarłatem obramowana.” Inni pisarze mówią o „hazuczkach z gorsetami,” o chodzeniu „w szubach, w hazukach, w kaftanach.” Opaliński powiada, że „Żydzi wyglądają, rychło się ferezje, kontusze, hazuki i żupany im dostaną w zastawę.”
Heca (z niem. Hetze), szczwalnia, cyrk pierwotny. W Warszawie za Stanisława Augusta zbudowany kolisty obszerny budynek z lożami, gdzie szczwano niedźwiedzie, oraz dawali widowiska skoczkowie na linach i koniach (ob. Amfiteatr). Hecarze, dla zwabienia publiczności przybrani w jaskrawe cudackie ubiory, objeżdżali ulice miasta konno z muzyką. Zygmunt August hecarza swego Hermanowskiego obdarował ziemią we wsi Radule w starostwie tykocińskiem.
Hecowanie metali (z niem. aetzen), wyraz dawny, oznaczający wygryzanie za pomocą kwasów rozmaitych deseni na powierzchni wyrobów metalowych. Dawni pisarze polscy wyrażają się: „Szyszak hecowany.” „Żelaza ecowanie, t. j. wyżeranie jakich form.” „Na rękojeści miecza miał hecowaną kwadrygę.”
Hejnał, hajnał, ejnał (z węg. hajnal – jutrzenka, poranek) oznacza w języku naszym pobudkę poranną, pieśń budzącą. Hejnał obozowy polski, jako muzyka budząca, był równie jak i dzisiejsze capstrzyki krzykliwy, co wyraźnie poświadcza w XVII w. Chrościński: „Niż jutrzenka nad obozem wschodzi, muzyki hejnał otrąbią krzykliwy.” Caetani, opisując swe poselstwo do Polski, powiada: „Przed brzaskiem zorzy odzywa się ze wszystkich wież krakowskich kościelnych słodka muzyka fletów i innych dętych instrumentów, jutrzenkę witając, a raczej Twórcę zorzy, słońca i wszech rzeczy. Wielu Polaków przed wschodem słońca wstaje, idą do kościoła modlić się, słuchać Mszy św.” Poeta mówi, że:

„Regały, instrumenty, biegliwe puzany,
Różnie, ślicznie w Krakowie grają swe padwany;
Trębacze co godzina na wsze strony grają,
Przed adwentem hejnałem do wstania znać dają.”

Zwyczaj trąbienia hejnałów z wieży kościoła Marjackiego o wschodzie słońca istnieje w Krakowie od wieków średnich do dziś dnia. Później zaczęto powtarzać trąbienie co godzina, w czasie zaś adwentu z powodu zbliżającej się rocznicy narodzenia Chrystusa i zapowiedzi sądu ostatecznego, na który Chrystus przyjdzie powtórnie, a Archanioł trąbą wzywać będzie, trąbiono na pobudkę pieśni nabożne od północy do świtu. Rej wyraża się: „Poczciwemu nie trzeba stróża z hejnałem na wieży, bo już stróżem u niego cnota.” „Już po hejnale” znaczyło w mowie staropolskiej to samo, co: już po wszystkiem, już po godach, po harapie, klamka zapadła. Gnoicki też w XVI w. pisze: „Trza zawczasu kuratora sierocie, nie wtenczas, kiedy, jak mówią, po hejnale, kiedy już wszystko utraci.” Aleksander Poliński powiada, że z dawnych melodyj hejnałowych dwie dochowały się do czasów naszych w pieśniach ludowych, śpiewanych w czasie adwentu. Melodję pierwszej z nich, utrzymaną w pierwszej tonacyi gregorjańskiej podajemy tu ze słowami „Hajnał wszyscy zaśpiewajmy.” Melodję drugą śpiewa lud w adwencie, na całej przestrzeni kraju, według nuty podanej ze słowami: „Boże wieczny, Boże żywy.” Według nutacyi, pochodzącej z XVI w., tę drugą melodję śpiewano wówczas w takcie 3/2. Sam rysunek melodyi żadnej od tego czasu nie uległ zmianie, dziś tylko zamiast dwóch nut g (w wierszu pierwszym) lud bierze gis – co jest modernizmem widocznym, zacierającym frygijskość modły tej przecudnej melodyi starożytnej. W czasach porozbiorowych repertuar hejnalistów krakowskich wzbogacono znacznie przez wprowadzenie do niego melodyi wielu popularnych pieśni ludowych kościelnych, jak np. „Serdeczna Matko,” „Kto się w opiekę,” Królowo Polski” i „Bądź pozdrowiona,” która w 1860 r. (śpiewana z innym tekstem) największej dostąpiła popularności. Wincenty Pol w przypisach do Mohorta podaje ułożoną na 2 trąby przez Wincentego Gorączkiewicza, starszego nad kapelą katedry krakowskiej w pierwszej połowie XIX w., muzykę do trzech hejnałów, a mianowicie do pieśni: 1) „Witaj jutrzenko, rano powstająca,” 2) „Królowa nasza od Boga obrana” i 3) „Serdeczna Matko, opiekunko ludzi.” Próbowano również otrąbywać hejnały w Częstochowie, Kielcach i innych miastach, ale nie utrzymano tego pięknego zwyczaju. Tylko na Mazowszu i Podlasiu w noce adwentowe słyszeć można dotąd po wioskach uroczyste melodyjne tony „ligawek” starożytnych (ob. Adwent i Ligawka).
Hełm. Używanie hełmu, jako obrony głowy w czasie bitwy, jest tak starożytnem i sama nazwa, oczywiście z pewnemi odmianami, w tylu językach się powtarza (gockie hilms, niem. i czeskie helm, szwedz. hjelm, duńsk. hiälm, island. gialmur, ang. helmet, franc. heaume, włos. elmo, hiszp. yelmet i yelmo), że pytanie, który naród zapożyczył tej nazwy od którego, nie może tu być roztrząsanem. Prawdopodobnie nazwę hełmu jako żelaznego uzbrojenia głowy zapożyczyli wszyscy od Niemców, co nie przeszkadza, że wyraz c hełm, jako określenie pagórka i nazwa wielu miejscowości w Słowiańszczyźnie, jest rdzennie słowiańskim. Polacy nazywali także hełm szyszakiem (z węg. sisak), przyłbicą (z czesk. przilbice) i u wojska regularnego w XIX w. nazywali kaskiem (z fran. casque i łac. cassis). Dr. J. Peszke słusznie twierdzi, że „przyłbica,” jako nazwa szczerze słowiańska, jest najwłaściwsza, ale błędnie przez niektórych używana w znaczeniu samej tylko osłony twarzy (fr. visiere, niem. visir albo sturz). Wielka rozmaitość kształtu hełmów panowała u narodów po wszystkie czasy. Wogóle jednak od wieku XII do XVI odróżniano ciężkie hełmy turniejowe i przy zdobywaniu grodów wkładane od lekkich do walki w polu używanych. Pierwsze kształtu garncowatego albo kublastego noszono na czepcach wyściełanych i ozdabiano pękami piór pawich lub strusich. Hełmy takie, noszone nietylko podczas popisów i gonitw rycerskich, ale – jak to powyżej nadmieniliśmy – i przez zdobywających zamki dla osłony głowy od głazów rzucanych z góry przez oblężonych, ważyły nieraz po 18 do 20 fun. Hełm taki widzimy na najstarszym grobowcu jednego z książąt piastowskich u Franciszkanów w Krakowie, jak również na głowach heroldów, dzierżących chorągwie z herbami państwa, na miniaturze z pontyfikatu Erazma Ciołka z roku 1501. Dołączone tu rysunki hełmów bojowych przedstawiają: Nr 1 – hełm z drutu bronzowego, skręconego uwity, którego koniec dolny stanowi nanośnik. Podajemy go tu dlatego, że wykopany pod Odmuchowem na Śląsku górnym był prawdopodobnie słowiańskim. Trzy hełmy (Nr 2 – 4) odrysowane zostały z pieczęci piastowskich z wieku XIII. Pieczęć ostatnia należała do króla Przemysława. Nr 5 przedstawia hełm żelazny piechoty polskiej z wieku XV. Nr 6 – hełm króla Jana Sobieskiego, przechowywany w zbiorach ordynacyi Zamojskich w Warszawie, brak mu nanośnika. Wiadomość o hełmach husarskich podana jest wraz z ich rysunkami pod wyrazem „Husarze.” Do niniejszego przedmiotu należy także artykuł „misiurka.” Za czasów saskich zaniechano w Polsce używania hełmów metalowych. Dopiero w r. 1810 przy utworzeniu pułku kirasjerów czyli 14-go jazdy wojsk Księstwa Warszawskiego wznowiono w wojsku polskiem używanie hełmów. Hełm ten nowożytny – jak pisze p. B. Gembarzewski – był kształtu podobnego do hełmów używanych wówczas w wojsku francuskiem: korpus i daszek żelazny, otoczony w koło skórą niedźwiedzią, u trębaczy lamparcią, z wierzchu grzebień mosiężny, z którego zwieszał się ogon koński czarny, u trębaczy biały, na przodzie mała kitka czarna włosiana, z lewego boku pióro czerwone lub białe na paradę. W marszu lub w niepogodę pokrywano hełm pokrowcem, ceratowym czyli kapturem. Za czasów Królestwa Kongresowego korpus Żandarmeryi nosił hełm czyli kask ze skóry palonej z takimże daszkiem i grzebieniem, nad nim drugi grzebień z włosia końskiego czarnego, czerwonego u trębaczy. Łuszczki, okucie daszka i blaszka na przodzie metalowe żółte, orzeł biały na blasze. Saperzy używali przy robotach ziemnych oblężniczych wobec nieprzyjaciela hełmów żelaznych czarno szmelcowanych z klapami na uszy.
Herb, z niem. Erben – dziedzictwo. Przejście znaczenia na znak herbowy dziedziczny w rodzie rycerskim, a jak dawniej i z dziedzictwem ziemi poniekąd związany (podług Karłowicza i Szajnochy), oczywiste. (Nadmieniamy tu jednak, że w staropolszczyźnie wyraz herb, herbik oznaczał jeszcze garb, grzbiet, grzbiecik). Polacy herb rodowy nazywali także klejnotem od wyrazu również niemieckiego Kleinod, znaczącego drogi przedmiot, sygnet. Już Kromer w XVI w. pisze, że początek większej części herbów polskich niewiadomy, gdyż wzięte były przez pierwszych założycieli rodów rycerskich w okolicznościach, których nikt nie zapisał. Potomkowie dla uświetnienia rodu tworzyli podania bajeczne, a heraldycy, dla pochlebienia żyjącym i zachęty do kupna dzieła lub uniknięcia przykrości, snuli z bajek całe historje. Dopiero w ostatnich czasach pochodzenie herbów zaczęli traktować poważnie: Szajnocha, Piekosiński, Pawiński, Łaguna, Celichowski, Al. Jabłonowski, Świeżawski i inni. Pospolite dotychczas mniemanie, że służba wojskowa, jako ciężar z posiadaniem dóbr ziemskich związany, prastarych sięga czasów, Piekosiński uznaje za błędne i twierdzi, że służba wojskowa była pierwej ciężarem osobistym, niezależnym od posiadania dóbr, a co więcej, że nie stanowiła obowiązku, lecz raczej najcelniejszy przywilej szlachty. Za czasów Chrobrego najprzedniejsze nawet rycerstwo nie posiadało jeszcze ziemi, która była wszystka własnością panującego, ale przebywało wyłącznie przy boku króla, jego kosztem utrzymywane. Dopiero w pierwszych latach panowania Bolesława Krzywoustego, na początku XII wieku, rycerstwo uposażone zostało ziemią i przerabiało się na szlachtę osiadłą. Tem się tłumaczy, podług Piekosińskiego, że więcej jest proklam t. j. nazw herbowych od imion osób lub przezwisk (np. Boleścice, Drogosławy, Nieczuje), aniżeli proklam topograficznych (jak Bogorja, Janina, Pilawa), które przytem od wsi, nie od rzek, zwykle pochodzą. Uczony Stosław Łaguna uznawał teorję Piekosińskiego o pochodzeniu wszystkich spółherbowników od jednego praojca za bardziej uzasadnioną, aniżeli hipotezę bractw chorągiewnych, urządzonych terytoralnie. Co do znaków, które przedstawił Piekosiński, to najczęściej wśród herbów polskich przedstawia się strzałka, bo 174 razy; dalej idzie podkowa w 94 znakach herbowych, potem półksiężyc z gwiazdą lub innym dodatkiem spotykamy 69 razy, półpierścieni naliczyliśmy 29, krzyżów zaś różnego kształtu 23, resztę stanowią znaki widłowate przeważnie. Wszystkim tym znakom przypisywano siłę magiczną i używano ich w różnych okolicznościach życia powszedniego. O ileż potrzebniejsze były one dla wojaka, narażonego co chwila na groźne niebezpieczeństwa. Opatrywano więc oręże swoje i chorągwie w znaki czarowne, starano się o broń zaczarowaną, niechybną, na wzór Rzymian, którzy na czele swych hufców nieśli do boju wyobrażenia bogów na drzewcach. Takie znaczenie, jak mniema Łaguna, kryje się zapewne w swastyce (crux gammata) herbów Borejko, Niemirycz, Łopot; takie w trykwetrze herbu Cielątkowa; w Leliwie, której używali już Achemenidzi, w herbie Słońce Maszkowskiego; w różnego kształtu krezach znanych u nas już w czasach przed abrześcijańskich, jak przekonywają krzyże na urnach, znalezionych w Kłecku i Biskupicach. Takież znaczenie ma herb Aksak, który widzimy także odciśnięty dokładnie na spodzie popielnicy, znalezionej w Czechach (Wocel, Pravek z. c. II, 462, rys. 129); takie w znakach widłowatych bez końca urozmaicanych. Statut Kazimierza W. z r. 1347 orzekł, iż za życia ojca syn nie może pieczętować się inną, niż ojciec jego, pieczęcią; to się znaczy, iż po śmierci ojca mógł herb odmienić. Jakoż do czasów Kazimierza W. tylko syn najstarszy dziedziczył herb ojcowski w nienaruszonym kształcie, każdy zaś z młodszych synów musiał herb ojcowski dla siebie odmienić. Wypływało to z przyczyny bardzo praktycznej. Gdy bowiem większość rycerzy pisać nie umiała a znaki ich i pieczęcie miały znaczenie ich podpisów, chodziło o to, żeby takowe między sobą odróżniać. W pracach Długosza podana jest wiadomość tylko o 139 herbach znamienitszych rodów polskich. Jest to zaledwo drobna cząstka tych herbów szlacheckich, jakie w Polsce wieków średnich były w użyciu. Wizerunki tych herbów, a zwłaszcza niezmiernie mnogich odmian, przepadły dla nas bezpowrotnie. O znacznej wszelako jeszcze liczbie herbów polskich średniowiecznych, nieznanych dziełom Długosza, dochowała się wiadomość w zapiskach sądowych, dotyczących nagany i wywodu szlachectwa, oraz na pieczęciach starożytnych szlacheckich, na grobowcach i zwornikach architektonicznych. Wszystkie znaki powyższe w liczbie dochodzącej tysiąca zebrał z niezmierną pracą i sumiennością uczony profesor uniwersytetu krakowskiego, dr. Franciszek Piekosiński, w znakomitem dziele swojem „Heraldyka polska wieków średnich,” Kraków, 1899 r. Gdy w wieku XV upowszechniło się tworzenie nazwisk szlacheckich od majętności dziedzicznych, naturalnem tego następstwem było, że wiele rodów, z jednego herbu pochodzących, zaczęło nosić rozmaite nazwiska. Np. plemię Leliwitów (którego godłem jest księżyc na nowiu z gwiazdą, w niebieskiem polu) obejmuje rody: Tarnowskich, Pileckich, Melsztyńskich i inne. Szlachta jednego herbu nazywała się „stryjcami” na znak istniejącego, choć często w niewiadomym już stopniu, pokrewieństwa. Stan. Orzechowski Mikołaja Reja nazywa swym „stryjem,” bo łączył ich herb Oksza. Stąd poszedł powszechny zwyczaj u szlachty nazywania starszych ludzi po przyjacielsku „stryjku,” co lud wiejski przechował dotąd. Herb składał się z pola, t. j. tarczy, którą rycerz niósł w lewej ręce, i z hełmu nad tarczą i koroną. Oprócz nazwy herbu t. j. godła), odnoszącej się zwykle do rysunku, rody współklejnotników, idących na wojnę pod jednym znakiem, miały wspólne „zawołanie” czyli okrzyk. Tak Toporczykowie mieli zawołanie „starża,” Nieczujowie „ostrzew.” Nazwy herbów wziętych od cudzoziemców spolszczano, np. z francuskiego anilles (ucho kotłowe) powstała Ulina, z niemieckiego Fettfisch – Wadwicz; z Jungochs – Junosza; z Gelbfisch – Glaubicz; z Habdank – Habdaniec, awdaniec. W czasie turniejów i gonitw poznawali heroldowie rycerzy w spuszczonych przyłbicach po ich tarczach herbowych, musieli zatem posiadać znajomość herbów: do kogo należały, jak się zwały i jakie było ich zawołanie. Od heroldów poszła nazwa heraldyki, o której czytamy w „Starożytnościach polskich” Jędrzeja Moraczewskiego: „Czyliż bajkom niedorzecznym o herbach będziemy mogli dać wiarę? Bajki te bez krytyki jeden herbarz od drugiego bierze z przydatkiem jeszcze więcej kłamstw, więcej niedorzeczności, popierając je historyjkami, najmniej na wiarę zasługującemi.” Herby miały pamiątkowe znaczenie, o ile nadawane były za poświęcenie dla kraju i waleczność. Dziś, o ile służą dla próżności potomków, nie mających nic wspólnego z zasługą osobistą, trwoniących ziemię, za której obronę dziadowie ich herby otrzymali, miłujących obcy obyczaj, tytuły i mowę, o tyle herby pradziadowskie, na domach i sprzętach umieszczane, są już tylko urągowiskiem ze starej pamiątki. Na dowód, że pojęcie to o znaczeniu herbów nie jest nowoczesnem, przytoczymy tu słowa starych naszych pisarzy. Orzechowski w XVI wieku powiada: „Herby wasze są znaki szlachectwa a nie szlachectwo. A jako gdy piwo kwaśnieje, wiechy (będące godłami piwiarń) zmiatają; tak też i ty zrzuć herb, gdy się szlachectwo twoje złotrzyło. Nie chlub się zacnością przodków swoich: ku hańbie twej ich wspominasz, a tym znaczniejsza niecnota twoja jest, im przodkowie twoi byli cnotliwsi.” Ks. Franciszek Jezierski, kanonik krakowski, jeden z najświatlejszych ludzi XVIII w., tak znowu pisze o herbach: „Ponieważ człowiek chce zawsze szczególności, według tego żądania osobliwszego, przybrał sobie przydomki i herby, aby się rozróżniał szlachcic od nieszlachcica. Są herby krajów i te były na chorągwiach, przeto w XIII w. najwięcej widać obrazów królów i wodzów, trzymających chorągwie z herbami narodów swoich. Herby miast były używane na bramach i na ratuszach; herby zaś rycerstwa – na tarczach i hełmach. Jak imię potrzebne jest, aby się niem człowiek oznaczał, ale nie rozróżniał, tak i herb, aby oznaczał rzecz, której własność do tej osoby należy a nie innej. Lecz żeby znak herbu był zaszczytu jakiegoś znakiem i zakładem zacności z pradziada na prawnuka i żeby prawnuk mógł się chełpić z rodowitości herbu, który oznacza pamiątkę cnoty, nie będącej nigdy jego robotą, to już dla mnie z tego względu tak niezrozumiana zacność herbowna, jak niezrozumiane hieroglifiki egipskie. W miastach, gdzie widzę zawieszone znaki przy domach, domyślam się, że tam rzemieślnicy takiego rzemiosła mieszkają, ale żeby herb na domu był oznaką cnoty jego gospodarza, tego zgadnąć nie można, i herb nie jest narzędziem do przekonania o tej prawdzie.”
Herbata chińska, jako napój, była za Stanisława Augusta nowością w domach arystokratycznych wprowadzaną, do której ludzie starej daty czuli wstręt i wyszydzali ją. Ksiądz Krzysztof Kluk, botanik owoczesny, w swoim „Opisie roślin potrzebnych i pożytecznych,” a później w „Dykcjonarzu” (1777– 1788) mówi, że herbata są to części roślinne drobno pokrajane, osobliwie liście i kwiaty, które wrzucone w gorącą wodę, gdzie się nakrywają bez dalszego gotowania, po kilku minutach woda zlana gorąco się pije.” W innem znów miejscu powiada: „jest to krzew chiński, którego liście ususzone parzą się wodą i ta woda zażywa się pod imieniem herbaty.” Jeszcze w innem miejscu pisze: „że, gdyby Chiny wszystkie swoje trucizny przesłały, nie mogłyby nam tyle zaszkodzić, ile swoją herbatą. Może to być, że w jakim przypadku jest użyteczną, ale częste zażycie owej ciepłej wody osłabia nerwy i naczynia do strawności służące, soki, oraz zbytnio rozwalnia. Dzieciom i młodym osobom zawsze szkodliwa. Jeśli liście mogą mieć jakowąś skuteczność, zapewne nie tak osobliwą, aby się nie miały naleść nasze rośliny, które-by im zrównały, a może jeszcze przewyższyły.”
Heretycy. Przeciwko odstępującym od nauki Kościoła katolickiego mamy w zbiorach praw naszych dwa Statuty: Władysława Jagiełły z r. 1424 przeciw Hussytom i Janusza ks. Mazowieckiego z r. 1525 przeciw zwolennikom Lutra. Nie miały one przecież ważnych skutków, bo surowość praw polskich była zwykle pozorna. Nie powstała u nas, jak gdzieindziej, Inkwizycya święta. Reformacja nie wywołała żadnych prześladowań ani rozlewu krwi. Niejaki Mikołaj Kossobucki, dedykując r. 1572 małe swe dziełko: Psalmis sexagesimi octavi Stan. Karnkowskiemu, biskupowi kujawskiemu, nie wahał się wyrzec, że różnice w wierze nie znoszą się skutecznie ogniem i mieczem, lecz opowiadaniem słowa Bożego i dziełami miłości. Kto przez rozlew krwi i gwałty chce herezje wytępić, ten używa zewnętrznie lekarstwa na chorobę wewnętrzną. Za niewłaściwe więc uważał starania biskupów o zachowanie opieki rządowej nad Kościołem. Wprzód radzi ludy oświecić, a potem wziąć się do środków wewnętrznych, bo Chrystus Pan miecza nie używał do zaprowadzenia swej nauki. Jakoż za Zygmunta Augusta liczono w Senacie świeckich najwięcej reformowanych. Po zgonie tego króla, na konfederacyi warszawskiej d. 28 stycznia 1573 r. Stany przyrzekły sobie pod wiarą, uczciwością i sumieniem, „iż którzy jesteśmy dissidentes de religione, pokój między sobą zachować, a dla różnej wiary i odmiany w kościołach, krwi nie przelewać, ani się karać confiscatione bonorum, poczciwością carceribus et exilio i zwierzchności żadnej, ani urzędowi do takowego progressu żadnym sposobem nie pomagać.” Wówczas to zaczęto w Polsce nazywać „dyssydentami” wyznawców zasad Lutra, Kalwina i kościoła Greckiego. Gdy potem w czasie wojen szwedzkich w wieku XVII większość dyssydentów a zwłaszcza Arjanie jawnie sprzyjali nieprzyjaciołom kraju, podobnie jak dyzunici w czasie wojny z Turcją r. 1676, upowszechniło się w narodzie przekonanie, że tylko przy jedności wiary może się znaleźć jedność przekonań politycznych i ratunek dla chwiejącej się nawy państwa. Zaczęto się w wyborze środków ku temu celowi kierować innemi zasadami, niż w wieku XVI. Jan Kazimierz wypędził Arjanów z granic kraju. Dyssydentów znacznie ograniczono, szczególniej na sejmie r. 1717 i konfederacyi r. 1733. Dozwolono im tylko odprawiać prywatnie nabożeństwa bez kazań i śpiewu. Wyłączono ich w r. 1733 od urzędów publicznych. Synody djecezjalne duchowieństwa (np. poznański r. 1720 i płocki r. 1733), oraz wiele broszur owoczesnych, chcąc postrachem skłonić innowierców do przechodzenia na katolicyzm, szeroko interpretowały wrzekomą wrogość praw krajowych przeciwko tymże. Oczywiście musiało to wywoływać i zajścia uliczne, skoro Teodor Czartoryski, biskup poznański, w liście pasterskim z d. 3 czerwca 1739 poleca duchowieństwu dwa razy na rok ogłaszać z ambon ludowi, że „nikt pod pretekstem żarliwości o wiarę ważyć się nie ma lub słowem lub uczynkiem dyssydentów z jakiejkolwiek racyi afrontować i napastować, i ktoby się tego ważył i przez to do jakiego tumultu i bitwy dał okazję, od zwierzchności świeckiej jako buntownik według prawa karan będzie.” Innowiercy podnosili głośne skargi w kraju i zagranicą, co odkrywało bezsilność państwa i dawało ościennym mocarstwom pożądaną sposobność do mieszania się w wewnętrzne sprawy Rzplitej. W prawach kardynalnych z r. 1768 uznano religję katolicką za panującą, ale wolność dla wszelkich wyznań warowano. Stanął wówczas traktat, znoszący różne ograniczenia innowierców, dozwalający małżeństw mieszanych. Ślub miał być dawany przez duchownego oblubienicy właściwego, synowie takich rodziców mieli iść w religii za ojcem, córki za matką. Dozwolono budować na placach publicznych zbory i cerkwie, jakoż wśród Warszawy wzniesiony został wówczas kościół ewangielicki z kopułą, panującą nad stolicą Rzplitej. Dyssydenci i nieunici uznani zostali za zdolnych do wszelkich dostojeństw i urzędów. Punkt ten jednak został w r. 1775 ścieśniony wtem, że do senatu i na ministrów nie byli dopuszczeni a do izby poselskiej trzech tylko, po jednym z każdej prowincyi wybierać dozwolono. Król miał być zawsze katolikiem, królowa niekatoliczka nie mogła być koronowaną. Konstytucja z r. 1791 te same mniej więcej prawa warowała. Konstytucja Księstwa Warszawskiego religję katolicką za religję stanu ogłasza a wszystkie wyznania za wolne i publiczne uznaje. Konstytucja Królestwa kongresowego z r. 1815 ogłasza: że Religja katolicka rzymska będzie przedmiotem szczególniejszej opieki rządu z pozostawieniem dla innych wolności publicznego odbywania obrządków, a różność wyznań chrześcijańskich nie będzie stanowić różnicy w używaniu praw cywilnych i politycznych. To samo co do religii powtórzył „Statut organiczny” z r. 1832.
Hergiewet, hergwert (z niem. Heergewette) w języku mieszczan polskich i prawa saskiego oznacza rynsztunki wojenne, które wdowa obowiązana była wydać spadkobiercy swego męża. Dubiński w „Prawach m. Wilna” pisze: „Hergwert i gierada już nie mają być osobno wydzielone, jedno wszystek statek po zmarłym ma iść w równy dział między potomki.”
Hetman, Hetmaństwo. Na wzór łac. capitaneus (od caput – głowa) powstał wyraz niemiecki hauptmann, z którego Czesi zrobili hejtman, Rusini ataman, Słoweńcy hegtman, Polacy hetman, a Litwini (z pols.) atmonas, etmonas. Polską nazwą wodza narodową i prastarą jest „wojewoda,” ten co woje, czyli wojowników wodzi. Każdy z książąt piastowskich jako wódz swego rycerstwa był pierwszym wojewodą, potem miał do pomocy, zastępstwa i okazałości dworu, oddzielnego w każdej dzielnicy wojewodę. A gdy i królowie miewali wielu wojewodów, nazwa ta nie wystarczała dla głównego wojewody, zastępującego króla, więc nazwano go hetmanem, który w dalszym rozwoju organizacyi państwowej stał się za Jagiellonów potężnym dygnitarzem dożywotnim. Kiedy wyraz ten wszedł u nas do języka, nie wiadomo, bo kronikarze, pisząc po łacinie, używali: dux lub princeps militum, exercituum. Jeszcze w początkach XV w. hetman nie oznaczał dostojnika, który z mocy samego urzędu był naczelnikiem siły zbrojnej całego państwa, ale wodza, który dowodził taką ilością wojska, jaką mu król do zastąpienia siebie powierzył. Tak w bitwie pod Grunwaldem roku 1410 Jagiełło mianował Zyndrama z Maszkowic, miecznika krakowskiego, hetmanem całej siły polskiej, t. j. pospolitego ruszenia i najemników. Siłą litewską dowodził Witold. Gdy okazała się potrzeba stałego utrzymywania sił wojennych, Jagiełło mianuje Dobiesława Puchałę, kasztelana przemyskiego, hetmanem nadwornym. Mógł to być jednak urząd jeszcze czasowy, bo król stanowi hetmanów po kilku naraz: na Podole posyła jednocześnie dwóch hetmanów, na Litwę jednego, to znowu kiedyindziej wybiera aż 11-tu hetmanów. Tak samo syn Jagiełły, Władysław Warneńczyk, ściągając Polaków do Węgier, nad pojedyńczymi oddziałami osobnych hetmanów stanowił. Oczywiście taki hetman odpowiadał tylko stanowisku dzisiejszego jenerała lub pułkownika, dowodzącego oddzielnym pułkiem. Dopiero za Kazimierza Jagiellończyka 12-letnia wojna z Krzyżakami wpłynęła na rozwój hetmaństwa, jako instytucyi polskiej. Król, nie mogąc liczyć w dłuższych wojnach na pospolite ruszenie, które zbierało się czasowo, musiał utrzymywać stale na żołdzie swoim „służebnych dworskich ludzi,” których liczbę zmniejszał w czasie pokoju, powiększał podczas wojny. Właśnie hetmaństwo rozwija się dla tych służebnych ludzi. Wszystko, co tylko służyło na dworze, podlegało marszałkowi wielkiemu koronnemu. Więc nieraz marszałek musiał rzucać dwór, a biedz na obronę granic, ku odparciu nieprzyjaciela. To też np. Jana Rytwieńskiego nazywają kronikarze: „hetman i marszałek koronny.” Że jednak spełnianie dwuch tych obowiązków bywało niemożliwem dla jednego, więc marszałkowie zdawali swoją hetmańską władzę na hetmanów. Taki jest początek hetmaństwa nadwornego, z którego wyrosło potem hetmaństwo wielkie i polne. Kromer tak pisze o dostojeństwie hetmańskiem: „Hetman wielki jest zastępcą króla na wojnie: prowadzi wojsko, wyznacza miejsce obozów, urządza szyki, daje hasło do boju lub odwrotu, czuwa nad żywnością wojska, ustanawia ceny na targowiskach obozowych, przestrzega sprawiedliwości miary i wagi, i winowajców karze. Hetman zaś polny jest jakby dodanym od króla namiestnikiem hetmana wielkiego; do niego w szczególności należą: czaty, szpiegi i żywność.” Hetmana nadwornego zwano po łacinie campiductor, a nazwę tę spotykamy raz pierwszy w r. 1462. Taki campiductor pobierał pensję roczną z żup solnych, a wypłacał mu ją podskarbi. Obok tych hetmanów stałych są i chwilowi, w miarę potrzeby. Hetmani stali służą dla całej Korony i wybierani są zwykle z najmożniejszych rodzin. Przestali być nadwornymi, są hetmanami już nie króla, ale Korony i marszałkowi podlegać nie mogą. Wojskiem nadwornem króla po dawnemu dowodzi hetman, od marszałka zależny, ale to mały dostojnik przy hetmanie koronnym. Ruś potrzebowała ciągłej zasłony od Tatarów, więc troskliwy o nią Zygmunt I ustanawia roku 1511 hetmana z nazwą Capitaneus stipendiariorum Russiae. Prusy potrzebują zasłony od Krzyżaków, zatem szlachta obiera tam sobie także campiductora Prussiae. Zygmunt I r. 1512 ustanawia hetmaństwo dla Litwy, potem dwuch oddzielnych hetmanów, tak w Koronie jak Litwie. Potrzeba było pilnować granic, stojąc w polu, zwłaszcza przeciw Tatarom, a więc na to ustanowieni: hetman polny koronny i hetman polny litewski. Powinności hetmańskie były już za wielkie, Polska za ogromna, król więc r. 1539 postanowił ten nowy urząd hetmana polnego jako zastępcy koronnego. Hetman koronny zaczyna się teraz tytułować supremus, maximus dux, po polsku ustala się nazwa „wielki hetman.” W r. 1539 hetmanem koronnym był sławny zwycięzca z pod Obertyna Jan Tarnowski, polnym mianował król Mikołaja Sieniawskiego, kasztelana bełskiego. Tak więc pierwszym wielkim koronnym był Tarnowski, a pierwszym polnym koronnym Sieniawski, obok nich był hetman trzeci w Koronie, nadworny. W Litwie powstaje też obok wielkiego hetman polny litewski. Tak więc w hierarchii Rzplitej było pięciu hetmanów: 1) wielki koronny, 2) polny koronny, 3) nadworny, 4) wielki litewski i 5) polny litewski. Mimo to wszystko, hetmaństwo, nie mając jeszcze wyrobionego stanowiska w politycznym ustroju Polski, było zależnem od łaski i woli króla, i istniało prawie wyłącznie dla obrony Rusi od łupiestwa Tatarów i Wołochów. Dawniej za Jagiełły i Warneńczyka Ruś była spokojna. Witold Tatarów aż w Krymie nękał. Za Kazimierza Jagiellończyka już Ruś zaczyna cierpieć boleśnie. Hetmani więc polscy przenoszą się na Ruś. Sławny Tarnowski osiada na Rusi, by dniem i nocą granic jej pilnować, budować zamki, osłaniać miasta wałami. Z Rusi chodzi on na Wołochy osadzać tam hospodarów. To samo czyni następca Tarnowskiego, Sieniawski, który tak był do Rusi przykuty, że kiedy potrzeba było posłać kogo na wojnę do Inflant, król zatrzymywał go na miejscu, a do Inflant słał innych, czasowo obranych hetmanów. Najpierwszy spisywał u nas prawa wojenne hetman Jan Tarnowski. Są to ustawy prawa ziemskiego i t. d. z przydatkiem: „O obronie koronnej i o sprawie i powinności urzędników wojennych.” Tarnowski w dziele swem domaga się, żeby hetman polny był generałem artyleryi. W „Obronie” podana rzecz o powinności hetmańskiej, czysto strategiczna: o służbie rotmistrzowskiej, rycerskiej, ciągnieniu wojska, obronie zamków i t. d. Po Tarnowskim pisał J. Zamojski projekt p. t. „Rada sprawy wojennej.” Hetman rządził wojskiem, stosując się do „artykułów hetmańskich” (ob.), które były przeważnie zbiorem przepisów o karności. Takie „artykuły” hetmanowie najprzód sami pisali i ogłaszali, pod każdym więc hetmanem karność i porządek mogły być inne. Dopiero sejm r. 1609 prawo swoje osobne w tym względzie raz na zawsze ogłosił. Hetman mianował oficerów, tylko „poruczniki i rotmistrze osiadłe i rycerskiej sztuki świadome” z królem wybierał. Ponieważ Polska prowadziła wojny odporne, więc nie potrzebował pozwolenia królewskiego, ni rozkazu do wojny, ale szedł z powinności na bój, lub w zastępstwie polnego wysyłał. Swawolę i bunty żołnierskie karał więzieniem, gardłem lub „na poczciwości,” według owych artykułów wojennych, a wyroki jego były tak ważne, jak sejmowe, i starostowie musieli wykonywać je, jak sejmowe. Osobom cywilnym, mającym sprawę z żołnierzami, wolno było od wyroku hetmańskiego apelować do trybunału (Vol. leg. t. II f. 1662 i 1664). Hetman rozstawiał wojska po starostwach i dobrach duchowieństwa. Wolne były tylko od kwaterunku wsie szlacheckie i dobra stołowe królewskie. Obok uprzywilejowanych praw hetmańskich, postanowiła Rzplita przepisy, ograniczające surowo władzę hetmanów. Na żadne prywatne potrzeby, sejmiki i zjazdy nie mogli oni rot żołnierskich używać pod karą bannicyi. Nie mogli ściągać wojska na zjazdy publiczne i elekcje, pod odpowiedzialnością przed generalnym kapturem na skargę jednego szlachcica. Atoli najwięcej władzę hetmanów ograniczył sejm „niemy” r. 1717. Hetmana mianował król, ale były wypadki, że i szlachta wybierała hetmana. Uważano go za ministra i dlatego członek rodziny hetmańskiej nie mógł zostać innym ministrem. Hetman jednak sam przez się nie był senatorem Rzplitej, lecz zwykle zasiadał w senacie dlatego, że miał już pierwej inny urząd z tem krzesłem lub dostawał jakie krzesło wojewódzkie osobne. Dopiero w prawodawstwie z r. 1773 – 5 hetmaństwo zostało samo z siebie senatorstwem. Przedtem, ile razy zdarzył się hetman bez krzesła, liczył się do szlachty, t. j. izby poselskiej, nie do senatu. Od czasów Stefana Batorego urząd hetmana wielkiego stał się dożywotnim i wszyscy hetmani wielcy koronni dokonali żywota na hetmaństwie, prócz Sobieskiego, który został królem. Wojsko przysięgało posłuszeństwo samemu tylko hetmanowi. Aby ograniczyć potęgę i wpływ magnatów, którzy byli hetmanami, szlachta uchwaliła r. 1669 prawo, zakazujące, żeby hetman nie był ani marszałkiem, ani kanclerzem, bo dawniej Zamojski i Żółkiewski byli razem kanclerzami i hetmanami. Hetmanowie otrzymywali płacę z żup bocheńskich, miewali liczne starostwa, pobierali hyberny, kwarty, donatywy wojskowe i t. d., że jednak były to dochody niepewne, więc w r. 1717 oznaczono pensję stałą hetmana wielkiego na 120.000 złp., polnego na 80.000, zarówno dla koronnych jak litewskich, i oddzielnie dla hetmana wiel. kor. drugie 120,000 złp. rocznie na wydatki jego urzędu, na pisarza polnego, oficyalistów, nagrody, wsparcia i t. d. Sumy te wybierano w Koronie z hybern, w Litwie z czopowego, szelężnego i główszczyzny żydowskiej. Juljan Bartoszewicz w swoich spisach urzędników Rzplitej wyszukał piętnastu Campiductores (od roku 1410 do 1454), t. j. hetmanów czasowych, na wojny wysyłanych; 27-iu hetmanów stałych i wielkich koronnych (od Piotra Dunina r. 1462, do Piotra Ożarowskiego, targowiczanina, straconego r. 1794), 28-iu hetmanów polnych koronnych (od r. 1539 do 1794), 10-iu hetmanów nadwornych koronnych (od r. 1474 do ostatniego z nadwornych Mikołaja Zebrzydowskiego za Zygmunta III), 28-iu hetmanów wielkich litewskich (od Jana Chodkiewicza r. 1476 do Szymona Kossakowskiego, straconego w r. 1794). Wreszcie 30-tu hetmanów polnych litewskich (od Jerzego Radziwiłła, który z polnego został wielkim r. 1533, do Józefa Zabiełły, który także stracony został r. 1794). Hetmani wielcy wychodzili najczęściej z wojewodów ruskich, a hetmani polni z kasztelanów kamienieckich. Jeżeli zabrakło hetmanów koronnych, (a Ruś potrzebowała ich ciągle) szlachta ruska obierała wtedy sobie hetmana swego, ruskiego. Takim był Jazłowiecki, takim Hieronim Sieniawski. Czasem niektóre buławy wakowały po lat kilka i kilkanaście. Za Zygmunta III znika stanowczo hetmaństwo nadworne, bo milicja dworska wcielona została do wojska, Hetmaństwo staje się dostojnem ministerstwem, na drugiem miejscu po marszałkowstwie, a przed kanclerstwem. Hetman polny pragnie wyłamać się z pod zwierzchnictwa hetmana wielkiego. Gdy podczas buntu Chmielnickiego obaj hetmani koronni, Potocki i Kalinowski, dostali się kozactwu do niewoli, wówczas Rzplita, ze względu na ich urząd dożywotni, ustanowiła zastępców, czyli wznowiła hetmanów czasowych, którym po raz pierwszy dano tytuł „regimentarzów,” żeby nie ubliżyć hetmanom, w niewoli zostającym. Za Jana Kazimierza i Michała Korybuta, buława hetmańska wyrosła na wielką przedstawicielkę rządu Rzplitej i stała się ciężką tym królom, doszedłszy szczytu swej potęgi. W czasie wojny szwedzkiej stanowiła o losach Rzplitej. Po wojnie, nabywszy ogromnej wziętości u szlachty, powstawała z Jerzym Lubomirskim przeciw dworowi, w obronie „złotej wolności.'' Dawniej hetman koronny był tylko namiestnikiem króla, teraz stał się już samodzielnym, bo wojsko zupełnie od jego woli zależało, zwiększał je, rozpuszczał, reformował, żywił i podatki na wojsko pobierał, ani królowi, ani sejmowi nie zdając z tego liczby. Ta potęga hetmanów uwidoczniła się szczególniej na elekcyi po zgonie Sobieskiego. Fryderyk August Sas miał za sobą ledwie szóstą część szlachty na polu elekcyjnem, ale obrany został królem, bo go popierało trzech hetmanów: Jabłonowski, Słuszka i Feliks Potocki. Wyrobiło się przez wiek XVII i upowszechniło w narodzie zdanie, że między królem a szlachtą, między tronem a narodem, buława jest władzą pośrednią, równoważnikiem i łącznikiem, że między królem, jako pierwiastkiem monarchicznym, a szlachtą rozmiłowaną w swobodzie, szalę równowagi trzyma hetman, jako wódz szlachty, hamując króla w nadużywaniu władzy a szlachtę w samowoli. Gdy naród przekonał się, że August II spiskuje przeciwko Rzplitej, pokładał nadzieję w hetmanach, jako mających rzeczywistą siłę, że oni jedni tylko mogą zasłonić go przed samowolą Sasów. Z walki tej między królem a hetmanami wypłynęły owe ograniczenia praw hetmańskich, na sejmie „niemym” w r. 1717 i mianowanie Niemca (Fleminga) niezawisłym (trzecim) hetmanem nad zaciągiem cudzoziemskim, co się jednak niedługo utrzymało. Żeby i króla ograniczyć w rozdawnictwie buław, sejm „niemy” postanowił, że nie w każdej chwili, jak wprzódy, ale tylko na sejmach może król nominować hetmanów. Stanisław Rzewuski, hetman wiel. kor. (po śmierci Sieniawskiego r. l726), mąż prawy i wielkiego hartu ducha, „Kato polski, zakuty w hełm” – jak mówi Bartoszewicz – staje się podniosłym przedstawicielem tej myśli: że hetmaństwo jest szalą między królem a wolnością, że ograniczenie lub zniesienie buławy byłoby grobem dla Rzplitej. Dziwny los zdarzył, że r. 1728 umarło trzech hetmanów: Rzewuski, Chomętowski i Denhoff, a został tylko Pociej. Gdy August II chciał koniecznie dać buławę Poniatowskiemu (ojcu króla), a Potoccy obstawali przy w-dzie kijowsk. i nie przyszło do porozumienia, Potoccy sejmy zrywali z obawy, żeby król Poniatowskiego nie mianował. Wówczas August Mocny zręcznie sobie poradził, bo mianował Poniatowskiego i Wiśniowieckiego regimentarzami, do czego miał prawo w każdym czasie. Wiadomo zaś, że regimentarz, jako zastępca hetmana, miał całkowitą jego władzę nad wojskiem. Hetmani czasów saskich: Józef Potocki, Jan Klemens Branicki, Michał Radziwiłł (Rybeńko), Wacław Rzewuski i Michał Massalski, wszystkiem, czem mogli: majątkiem, wymową i życiem, bronili stanowiska hetmana, który, jako wódz szlachty i siły zbrojnej narodu, był najwięcej narodową postacią w Polsce. Bezkrólewie po Auguście III i sejmy za Stanisława Augusta przynoszą upadek dawnego znaczenia hetmaństwa. Wybujało ono w potęgę, ale gdy nie spełniło nadziei, którą w niem naród pokładał, musiało runąć. Wszyscy ostatni hetmanowie są to już małe postacie, zwyrodniali synowie ojczyzny; jeden z nich tylko był zacny obywatel – Michał Ogiński, zięć Czartoryskich, twórca słynnego kanału, autor, malarz, muzyk. (Słynne polonezy Ogińskiego były podobno niektóre napisane przez Michała hetmana ale przeważnie przez jego synowca, Michała Kleofasa, podskarbiego). Hetman na znak swej godności nosił w ręku buławę, t. j. krótką laskę z wielką gałką. Tradycja utrzymuje, iż był zwyczaj, że dla uczczenia hetmana wielkiego, podczas uczty stawiano przed nim pieczeń źrebięcą na znak, że dygnitarz ten, dla którego w dzikich polach Ukrainy źrebię bywało przysmakiem, nawet w czasie uczty czuwa nad niebezpieczeństwem Rzplitej.
Hiberna, hyberna, opłata dawana na żywność dla wojska w pieniądzach, w miejsce dostarczania tejże żywności. Dobra rycerstwa czyli szlachty wolne były w Polsce od kwaterunku i żywienia wojska. Żołnierz zatem na zimowe leże mógł stawać tylko w królewszczyznach i dobrach duchowieństwa, a kmiecie królewscy obowiązani byli pierwotnie dostarczyć mu żywności, czyli dać „chleb zimowy” w naturze. Ponieważ wynikały z tego powodu nieporozumienia i nadużycia, sejm więc w r. 1649 postanowił, aby w miejsce dostarczanej wojsku żywności dawano opłatę w pieniądzach, którą nazwano „hiberna,” co po łacinie znaczy „zimowa.” Hiberna nie była podatkiem stałym, ale w miarę potrzeby wybieranym. Hibernę ściągali deputaci hibernowi w jesieni od św. Michała do św. Marcina. Duchowieństwo przykładało się do niej z dóbr swoich, deklarując pewną ryczałtową sumę. W roku 1677 wysokość hiberny w Koronie oznaczono na złp. 1.180.000, a część pewna tej sumy szła na płacę hetmanów, pisarza polnego i inne wojskowe wydatki. Litwini nie zawsze oznaczali z góry wysokość sumy hibernowej, która za czasów saskich wynosiła 486.300 złp. Za Stanisława Augusta hiberna została na zawsze zniesioną.
Holendernia, olędernia, tak za czasów saskich zaczęto nazywać w Polsce obory folwarczne, dworskie, do których sprowadzano stadniki holenderskie i żuławskie dla poprawienia mleczności krów polskich.
Hołd. Od wyrazów staroniemieckich hold, holt – łaskawy, wierny i holde – sługa, pochodzą wyrazy spolszczone: hołd, hołdownik, hołdować i t. d. Hołdem nazywano u nas obrząd, przez który podlegli Polsce książęta: mazowieccy, pruscy i hospodarowie wołoscy, przysięgali na wierność z obowiązkiem uiszczania pewnej daniny lub dostawiania na pomoc w razie wojny pewnej liczby rycerstwa, przyczem otrzymywali chorągwie. Chorągwiami temi, jak się wyraża Gwagnin „wwięzywali królowie polscy takich lenników, nadając im władzę nad krajami właściwymi.” Dzieje wspominają o dobrowolnych hołdach, składanych Kazimierzowi Wielkiemu przez panów brandeburskich, oraz przez księcia mazowieckiego, Ziemowita III, z całego Mazowsza w r. 1355. Wielu dzielniczych książąt ruskich dopełniło roku 1388 złożenia hołdu Władysławowi Jagielle z rozmaitych ziem Rusi. Hospodarowie wołoscy czyli mołdawscy (nie multańscy) obowiązywali się zachować Polsce wierność, dostawiać 7000 ludzi posiłków na wojnę, udzielać polskiemu handlowi wszelkiej pomocy, nie stawiać zamków nad Dniestrem, nie pobierać ceł, nadsyłać corocznie królowi 400 wołów, 200 wozów wyziny na kuchnię, 200 sztuk szkarłatu i 100 koni, tudzież osobiście dla oddania hołdu przybywać. Jagiełło zmarł w Gródku d. 31 maja 1434 r., jadąc do Halicza, aby w tej starej stolicy Czerwonej Rusi odebrać hołd od nowego wojewody mołdawskiego Stefana. Gdy skutkiem tego hołd ten nie przyszedł do skutku, nastąpił złożony r. 1435 przez wojewodę Eljasza małoletniemu Władysławowi (Warneńczykowi) we Lwowie. W r. 1449 Piotr, wojewoda mołdawski, składał hołd Kazimierzowi Jagiellończykowi, a r. 1459 czynili to samo książęta Nowosielscy i Odojewscy z Rusi zadnieprskiej. Pierwej, jeszcze roku 1454, ziemia Chełmińska, wyłamująca się z pod jarzma krzyżackiego, złożyła hołd temuż królowi wśród rynku miasta Torunia, a ceremonjał ten opisuje Długosz, przytaczając cały akt poddania się dobrowolnego ziem pruskich pod władzę Polski. Po wojnie 13-letniej z Zakonem stanął d. 19 paźdz. 1466 r. wieczysty pokój, mocą którego Pomorze z Gdańskiem powróciło do Polski, a tylko księstwo królewieckie zostało przy Krzyżakach, których każdy nowo obrany Wielki Mistrz obowiązany był w 6 miesięcy po swojej elekcyi dopełnić hołdu monarsze polskiemu. R. 1484 w Kołomyi składał hołd Kazimierzowi Jagiellończykowi dzielny wojewoda mołdawski Stefan, na wiosnę zaś r. 1493 czynił to samo przed jego synem Janem Olbrachtem w Toruniu Wielki Mistrz Zakonu, Jan Tieffen. D. 10 kwietnia 1525 r. (w poniedziałek wielkotygodniowy) margrabia brandeburski i zarazem Wielki Mistrz Zakonu, Albert Hohenzollern (z linii starszego szwabskiego Anspach), syn margrabiego Fryderyka i Zofii Jagiellonki, siostry Zygmunta I i Władysława kr. węgierskiego, składał Zygmuntowi hołd lenniczy na rynku krakowskim, gdzie przed ratuszem w pobliżu wylotu ulicy Brackiej ustawiony był na podwyższeniu majestat (solium), bogato przybrany w złotogłów i szkarłat. Obrząd ten uroczysty odbył się podług następującego ceremonjału: Zasiadł na majestacie Jego Królewska Mość w koronie na głowie (liczący wówczas 59 lat wieku), przyodziany pluwiałem (płaszczem) ceremonjalnym ze złotogłowu, naszywanym perłami i drogimi kamieniami, w asystencyi Jana Łaskiego, arcybiskupa gnieźnieńskiego, oraz prymasa i 8-iu biskupów, którym towarzyszył poseł Ludwika króla węgierskiego, Jan Statylyi, mąż uczony i krasomówca. Orszak królewski składał się ze znacznej liczby wojewodów, kasztelanów, innych dostojników świeckich i duchownych, rajców miast Torunia i Elbląga, rycerzy i szlachty. Czteroletniego królewicza Zygmunta Augusta trzymał na ręku wojewoda sieradzki, Jarosław Łaski. Wielcy dygnitarze państwa nieśli przed monarchą godła królewskie: berło, miecz i jabłko sferyczne. Otaczały króla dwa tysiące zbrojnego ludu w pancerzach. Wkrótce od dworca, w którym W. Mistrz stał gościną, przybyli do króla radcy Alberta, pełnomocnicy Zakonu, szlachty i miast pruskich z biskupem krzyżackim, oraz burmistrzem Królewca i rajcą miasta Knipawy – a oddawszy panującemu cześć, wspomniony biskup Erhard, na ich czele będący, po wypowiedzeniu rzeczy: o uśmierzonej wojnie, o przywróceniu ziemiom pruskim upragnionego pokoju – na klęczkach razem z delegowanymi, upraszał pokornie króla, by zwierzchnika ich podniósł do godności książęcej w Prusiech. Na to dał odpowiedź w imieniu króla biskup podkanclerzy Piotr Tomicki. Po wysłuchaniu odpowiedzi, posłańcy książęcia pruskiego odjechali, aby oznajmić swemu panu treść takowej. Poczem wkrótce przybył Albert między Jerzym margrabią z jednej, a Fryderykiem księciem lignickim z drugiej strony, na koniach, poprzedzających orszak panów i radców pruskich, i stanąwszy przed tronem, upraszał króla, by go księciem raczył mianować i ziemie pruskie nadać w posiadanie lenne. Wówczas podkanclerzy Piotr Tomicki przemówił od króla, podając W. mistrzowi otrzymaną z rąk królewskich chorągiew i inwestyturę na piśmie. Wysłuchawszy w postawie stojącej tej przemowy podkanclerzego, Albert wynurzył najprzód podziękowanie królowi za łaskę i względy, i przyrzekł jemu oraz Koronie Polskiej mocną i nienaruszoną wiarę. Gdy potem z obu książętami ukląkł przed królem, ten mu wręczył proporzec lenny z białego adamaszku, na którym był wyobrażony orzeł czarny ze złotemi szponami, w złotej koronie na szyi, ze skrzydłami bramowanemi złotem, a na piersiach miał srebrną literę S, na pamiątkę zwierzchnictwa Zygmunta (Sigismundus). Teraz dopiero sam Najjaśniejszy Zygmunt, król polski, wyrzekł do Alberta, margrabiego brandeburskiego, podając mu proporzec, następujące słowa: „My, Zygmunt król, zgadzając się, Mości Książe, na wasze i poddanych waszych prośby, nadajemy i odstępujemy Waszej Ks. Mości w posiadanie feudalne ziemie, miasta, miasteczka i zamki w Prusiech, i do tych Waszą ks. Mość przez podanie tego proporca ustanawiamy (investimus) i wprowadzamy z łaski i szczodrobliwości Naszej, któremi Waszą ks. Mość ile że siostrzana wielce miłego i dom jego otaczamy – spodziewając się, że tej naszej dobrotliwej skłonności wdzięczną pamięć zachowasz.” Wówczas Albert, dzierżąc w lewej ręce tę chorągiew, której się także brat jego, Jerzy margrabia, dotykał – podczas gdy księgę Ewangelii na kolanach królewskich wspartą, z jednej strony prymas, a z drugiej kanclerz koronny podtrzymywali, dwa palce prawej ręki złożywszy na niej „z uczciwością należną” wykonał rotę przysięgi, powtarzając głosem wyraźnie te słowa: „Ja, Albert, margrabia brandeburski, a także w Prusiech szczecińskie, pomerańskie, Kaszubów, Słowian etc. książę, burgrabia norymberski i pan Rugii, ślubuję i przysięgam Bogu Wszechmogącemu, że od tej chwili na wieczne czasy będę wiernym, uległym, hołdownym i posłusznym ze wszystkimi swymi poddanymi duchownymi i świeckimi Najjaśniejszemu Miłościwemu panu Zygmuntowi, królowi polskiemu i jego potomkom, oraz całej Koronie Polskiej w ten sposób, w jaki winien to uczynić książe lenny i miłośnik pokoju, a to według opisu i w sprawach, jak jest rozporządzono. Tak mi Boże dopomóż i święta Ewangeljo!” Król wziął potem miecz państwa (zapewne „szczerbiec”) i klęczącego przed sobą książęcia trzykrotnem uderzeniem pasował na rycerza, przy wymawianiu za każdym razem słów zwykle używanej formuły: „Znieś to uderzenie, ale żadnego więcej!” Wreszcie założył mu ciężki złoty łańcuch na szyję. Następnie odbyło się pasowanie na rycerzy wszystkich radców trzech książąt, oraz wielu szlachty polskiej i pruskiej. Po dokonaniu tego aktu, wobec wielkiej liczby obecnej mu szlachty i tłumu ludu, cały rynek zapełniającego, Jego Mość król z książętami i senatem Królestwa, powstawszy z tronu, udając się z powrotem na zamek krakowski, wstąpił do kościoła katedralnego, gdzie po ucałowaniu św. relikwii, odśpiewaniu Te Deum, na dwór królewski weszli i tam przy stole po królewsku zastawionym, do sutej biesiady zasiedli – po której ukończeniu, książę Albert bogate od króla upominki otrzymał, który, aby go dobrodziejstwami do siebie przywiązać, przydał jeszcze Albertowi 4,000 czerwonych złotych dożywotniego „jurgieltu.” W niedługim czasie potem Albert, złożywszy urząd Wielkiego mistrza i swój habit zakonny, otwartem wyznaniem zasad Marcina Lutra i odstąpieniem od wiary katolickiej, położył koniec istnieniu Zakonu Krzyżaków w Prusiech, a w roku następnym (1526) ożenił się z Dorotą, królewną duńską. Poczem też wszelkiemi siłami rozszerzać zaczął protestantyzm między poddanym ludem w swojem księstwie królewieckiem, przymusiwszy do zmiany religii całą np. ludność mazowiecką, która południową połowę tego księstwa zajmowała. Zygmunt August, gdy państwa swoje objeżdżał i do księcia pruskiego jako lennika swego i brata ciotecznego (r. 1552) zajechał, u Alberta to w Królewcu zobaczył wówczas dzieło jego niemieckie o sztuce wojennej, które zapragnął posiadać. Wówczas Albert, wezwawszy świadomych pomocników, po trzyletniem przerabianiu, księgi swoje ukończył i królowi takowe pokornie złożył, jako „wierne i poddane książę,” d. 10 sierpnia 1555 r. Zygmunt August, przyjąwszy z upodobaniem tę ofiarę książęcia pruskiego, urzędnikowi dworu swego, Maciejowi Strubiczowi, geografowi, szlachcicowi polskiemu, rodem z Inflant, rozkazał ją w ojczystej wystawić mowie, zamierzając drukiem ogłosić. Obecnie oryginał pierwotny niemiecki przechowywany jest w Berlinie, a rękopis polski Strubicza, wykończony przez niego r. 1561 i wielu rysunkami ozdobiony p. n. „Księgi o rycerskich rzeczach, a sprawach wojennych, z pilnością zebrane, a porządkiem dobrym spisane,” znajduje się w bibljotece książąt Czartoryskich w Krakowie. Albert umarł r. 1568, jednego dnia z drugą żoną swoją Anną brunświcką, (on na Tapiewie rano, ona w Królewcu w nocy). Mistrz Jan Matejko, wziąwszy za przedmiot do swego obrazu hołd Alberta złożony Zygmuntowi I, wystawił w nim tę najważniejszą i najuroczystszą chwilę, kiedy książe Hohenzollern klęczy przed monarchą polskim, jako wasal, i składa mu i Koronie Polskiej przysięgę swego poddaństwa i wierności. W dniu 20 września 1549 r. składali hołd przed Zygmuntem Augustem książęta pomorscy, a w roku następnym uczynił to (przez posłów swoich, bo dla choroby osobiście przybyć nie mógł) tenże ks. Albert Hohenzollern, podobnież na rynku krakowskim, gdzie przypuszczeni byli także do przysięgi bracia jego: Jerzy, Kazimierz i Jan, a z młodszej linii Jerzy Fryderyk Albert. Po Albrychcie I, którego historycy mianują zwykle „Starszym,” objął księstwo Pruskie w lenności polskiej jedyny syn jego, Albert II Fryderyk, urodzony r. 1552 z Anny brunświckiej. Młody ten książe wykonał uroczysty hołd w Lublinie dnia 19 lipca 1569 r. przed zamknięciem obrad wiekopomnego sejmu Unii Obojga Narodów. Na znak prawa do następstwa w lenności dotykali się proporca nietylko posłowie Jerzego Fryderyka, ostatniego z rodu margrabi na Anspachu, ale jeszcze i Joachima II, elektora brandeburskiego. Historyk polski rodem z Werony, Włoch Aleksander Grwagnin, naoczny świadek, dał dokładny opis pomienionego hołdu w jednej z ksiąg „Kroniki ziemie Pruskiej,” a Jan Kochanowski uwiecznił ten obrząd poematem swoim p. n. „Proporzec,” z którego podajemy tu wyjątek:

Oto w zacnym ubiorze i w złotej koronie,
Siadł pomazaniec Boży na swym pańskim tronie,
Jabłko złote i złotą laskę w ręku mając,
A zakon Najwyższego na łonie trzymając.
Miecz przed nim srogi, ale złemu tylko srogi:
Niewinnemu na sercu nie uczyni trwogi.
Z obu stron zacny senat koronny, a w koło
Sprawiony zastęp stoi i rycerstwa czoło.
Przystąp, Olbrychcie młody, zacnych książąt plemię,
Który trzymasz w swej władzy zacną pruską ziemię,
Z łaski swych królów polskich; uczyń panu swemu
Winną poczciwość, a ślub dzierżeć jemu.

Ogólny ceremonjał hołdu był prawie taki sam, jak poprzednich, ale za Zygmunta Augusta na piersiach czarnego orła pruskiego na białym proporcu widniało już nie samo S(igismundus) ale S. A(ugustus). We 2 lata po śmierci Zygmunta Augusta i po ucieczce Walezjusza obrany był królem polskim Stefan Batory de Somglio, książe siedmiogrodzki. Następny więc hołd odbył się w d. 26 lutego 1578 r., złożony przez Jerzego Fryderyka margrabiego brandeburskiego, oraz książąt pomorskich z Lauenburga i Bytowa przed Stefanem Batorym w Warszawie na Krakowskiem Przedmieściu przed kościołem OO. Bernardynów. W rachunkach po Batorym z tego czasu pozostałych znajdujemy, że: „Słudze” książęcia de Anspach od koni ofiarowanych J. Kr. Mci dano talarów 60, także od instrumentu muzycznego zwanego „regał” tal. 30; od zegara dano tal. 30; też od drugiego zegara przez książąt pomorskich J. Kr. Mci darowanego tal. 30. Muzykom książęcia pruskiego z łaski
J. Kr. Mci do uwzględnienia marszałka w. kor. tal. 40. Trębaczom (tubicinis) książęcia Anspach tal. 20. Koszt siodła nowego J. Kr. Mci do hołdu zdziałanego, a mianowicie srebra do 71 gwoździ zwanych „pukle”, 253 „ćwieczków” i 4 wielkich, ogółem ważących grzywien 11 1/2 (czyli funtów 5 3/4). Stolarz, płótno, zawiasy, cięgatury, pilśń i haftowanie tegoż siodła złot. czerw. 10 i gr. 3. Kupowano oponę karmazynową, jedwab na frendzle, płótno cienkie czarne do podłożenia opony, pasomonu łok. l 3/4, złoto do pozłocenia srebra. Ogółem siodło królewskie kosztowało czerw. zł. 176, gr. 18, den. 12. Karmazynu czerwonego kupiono łokci 34 na proporzec, ale pozostawiono go w skarbcu, a zdziałano z jednym ogonem podłużnym z karmazynu białego, którego kupiono łokci 24 po groszy (srebrn.) 10 i jedwabiu uncyj 2. Haftarzowi od wyhaftowania białego orła z jednej strony a czarnego pruskiego z literą S z drugiej, dano złotych 33. Cieślom od budowy stolca pod majestat tronowy do rąk Filipa mieszczanina warszawskiego dano zł. 45. Następny hołd złożył w Warszawie przed Zygmuntem III elektor margrabia Jan Zygmunt d. 16 listopada 1611 r. również wprost kościoła bernardyńskiego na Krakowskiem Przedmieściu. Ostatni hołd pruski składał przed Władysławem IV młody Fryderyk Wilhelm dnia 7 paźdz. 1641 r. w Warszawie o godz. 4-ej po południu. Hołd ten opisuje szczegółowo kanclerz litewski, Albrycht Radziwiłł, w ciekawych swoich pamiętnikach. Po dopełnionej ceremonii elektor biesiadował w zamku u króla, ale „bankiet był niewyśmienity: potrawy rzadkie i okrzepłe.” Nazajutrz elektor podejmował króla w zamku ujazdowskim, a na trzeci dzień zaprosił Radziwiłła i Ossolińskiego, jako książąt państwa rzymskiego, lecz przybyli tymczasem złodzieje niezaproszeni i 20 półmisków ukradli. Tenże „wielki elektor” za najazdu Szwedów na Polskę (1655 – 1660) połączył się z Karolem X-ym a za odstąpienie od związku ze Szwedami otrzymał od Jana Kazimierza traktatem welawskim 1657 roku uwolnienie od hołdu Polsce czyli niepodległość Prus. Drogą więc zdrady stał się faktycznym założycielem państwa pruskiego.
Horda, orda. Po turecku ordu znaczy obóz i ci, co za nim idą, jak: kupcy, liweranci, rzemieślnicy; ordui humajun – obóz sułtański czyli armja sułtańska; stąd pokolenia tatarskie koczujące i ich wojsko nazwano hordami. Gwagnin pisze, iż: „Są rozmaite te hordy, a każda ma swe nazwisko osobliwe, między któremi są: Nachajskie, Zawolskie (zawołgskie), Astrachańskie, Przekopskie etc. W Wacł. Potockim czytamy:

Póki Polacy miecze, pałasze i kordy
Nosili, póty były nie straszne im hordy.

Hordyniec, ordyniec, zwał się człowiek z hordy tatarskiej; „ordynką” zwali Polacy szablę krzywą tatarską. Rysiński w XVII w. zapisał przysłowie „nie do korda, panie horda.'' Wójcicki sądzi, iż oznacza ono, że ludzie tatarscy z hordy nie byli sprawni do ścinania się kordem jak szlachta polska. Za Zygmunta III upowszechniła się moda podgalania czupryny na sposób wschodni. Pisze też Starowolski w „Reformacyi obyczajów:” „Nie po wygolonej ordyńskiej czuprynie ma być poznany prawdziwy szlachcic, ale po cnocie.”
Hornista ob. Trębacz.
Horodniczy, zwany niekiedy „wyszogrodzkim.” Skrzetuski powiada, iż urzędnik ten ziemski, w Litwie tylko znany, „od straży grodów czyli zamków warownych imię ma.” Był rodzajem starosty grodowego i komendanta fortecy. Zamek wileński był w zawiadywaniu „horodniczego wileńskiego.” Oprócz wileńskiego znani są horodniczowie: witebscy, połoccy, mińscy, mścisławscy, orszańscy i kilkunastu innych. Hartknoch nazywa ich po łacinie aediles, Lengnich za Hejdensteinem: monumentorum curatores. „Gdzie te urzędy są – mówi Statut litewski – będą mieć sobie od starostów więźnie poruczone, a gdzie wyszogrodzkich albo horodniczych niemasz, tam podstarości.” Horodniczemu witebskiemu naznaczono (r. 1635) miejsce w hierarchii urzędników ziemskich po pisarzu ziemskim, również połockiemu (r. 1638), mińskiemu (r. 1641), mścisławskiemu (r. 1661), orszańskiemu zaś (r. 1662) przed pisarzem ziemskim. Horodniczemu wileńskiemu pozwolono raz, aby młyny królewskie w Wilnie zrestaurował i za to pożytek z nich do lat 16-tu brał. Sam urząd zwał się „horodnictwem.”
Hospodar w języku słowiańskim znaczy gospodarza. Tytuł ten dawany był panującym na Litwie, oraz książętom Wołoskim i Multańskim. Sapieha w dedykacyi królowi Statutu litewskiego pisze: „Były to czasy, Najjaśniejszy Miłościwy Hospodaru Królu.” Tamże król tak się tytułuje: „My Hospodar, znając być powinnością swoją, żebyśmy państwom naszym wolność ich trzymali,” gdzieindziej znów „Majestat nasz Hospodarski,” lub „Sam Hospodar pan nasz żadnej zwierzchności nad nami zażywać nie może, jeno tylko, wiele mu prawo dopuszcza.” Wyrwicz w Geografii powiada: „W Turczech są dwa hospodarstwa: Wołoskie i Mułtańskie, nad któremi panujący zowią się Hospodarami albo Wojewodami. Królowie polscy pisząc do nich, używali wyrażenia: „Przyjacielowi, wojewodzie i hospodarowi.” Birkowski w XVII w. pisze: „Królowa jako hospodaryni ma wiedzieć, co się w domu jej dzieje.”
Hrabia, w starej polszczyźnie grabia, wyraz w obu tych formach zapożyczony od Czechów a utworzony przez nich z niemieckiego Graf i średniowieczno-łacińskiego grafio, odpowiadający łacińskiemu comes. Uczony heraldyk Jul. Błeszczyński zwraca jednak uwagę na to, że lubo hrabia tłómaczy się po łacinie przez Comes, to jednak komesowie polscy z czasów piastowskich nie mają nic wspólnego z późniejszymi hrabiami, którzy albo otrzymali swe tytuły od cesarzów rzymsko-niemieckich, albo je sami sobie przywłaszczyli. Jak baronowie na zachodzie byli początkowo panami allodjalnymi, tak komesowie i grafy powstali czysto z feudalizmu iw czasie jego wygórowania w Europie pojawili się w Polsce, jako towarzysze, dworacy i doradcy książąt piastowskich. Gallus w czasach Bolesława Krzywoustego wspomina często tytuł Comes, który ginie następnie, w epoce Kazimierza Wiel. zastąpiony tytułem Baro. Moraczewski przyczynę tego tłómaczy w ten sposób, że gdy ci Comesowie a właściwie namiestnicy królewscy otrzymywali bliżej oznaczone urzędy i tytuły wojewodów, kasztelanowi starostów, wówczas tytuł barona dawano tym, którzy wchodzili do rady królewskiej, choć owych wysokich urzędów nie piastowali, a dla których tym sposobem tytuł comitis byłby nieodpowiedni. Błeszczyński podaje jeszcze i tę przyczynę, że przy podniesieniu władzy królewskiej za Łokietka i Kazimierza Wiel., z upadkiem licznych dzielnic książęcych upadło też i znaczenie komesów czyli dworzan tych książąt. W XVI w. możniejszej szlachcie zaczęły się marzyć tytuły za granicą dziedziczne. Już za Władysława Jagiełły znajdujemy tego przykład, gdy bowiem król ten na nieustanne prośby żony swej Granowskiej, chciał pasierba swego, Winc. Granowskiego, uczynić hrabią na Pilicy, kanclerz odmówił przyłożenia pieczęci na przygotowanym dyplomie, a to na skutek oporu całego senatu. W Koronie więc na długi czas zagrodzoną została droga stopniowania szlachectwa i tylko w Litwie i na Rusi byli kniaziowie. Szukano więc innych sposobów odznaczenia się wśród tłumu szlachty, próbując ordynacyi, lecz i te się nie udały. Oleśnickich za Władysława Jagiełły do skutku nie przyszła, a tylko projekt jej został w Metryce koronnej Jarosławska i Lubrańskich upadły w XVI w. Lecz za ostatnich Jagiellonów wielu panów, służąc w obcych wojskach lub przebywając zagranicą, zaczęło się tam tytułować hrabiami, lub prosili cesarza niemieckiego o ten tytuł. Takim sposobem zostali hrabiami w pierwszej połowie XVI w. Leszczyńscy, Górkowie, Kmitowie, Tenczyńscy, Tarnowscy i Latalscy. Ci ostatni jednak dopiero w 1606 r. oblatowali swój dyplom z roku 1538, inni używali tytułu w aktach bez produkowania dyplomu w kancelaryi królewskiej. Jeden tylko dyplom hrabiowski Tenczyńskich (z roku 1527) został przez podkanclerzego w roku 1546, bez żadnej formy urzędowej, właściwej zatwierdzeniu lub oblacie, wpisany do Metryki koronnej. Urzędownie tytuły te nic nie znaczyły, a na sejmie lubelskim r. 1569, nawet kniaziowie, aczkolwiek im pozostawiono ich tytuł, porównani zostali z resztą szlachty w swych prawach. Prywatne jednak zabiegi nie ustawały. Dwór rakuski i inne zachodnie, tudzież posłowie zagraniczni, uważali sobie za obowiązek nie odmawiać panom polskim tytułu hrabiów, tanim kosztem jednając sobie przez to przyjaciół. Z drugiej strony i kanclerze polscy, dając urzędowne polecenia Polakom, wysyłanym w sprawach dyplomatycznych, aby ich zrównać z panami zagranicznymi, nie żałowali nikomu wyrazu comes, który mógł służyć każdemu szlachcicowi jako towarzyszowi królewskiemu i choć w kraju nic nie znaczył, zagranicą jednał uszanowanie. Taki tryb postępowania zaczął się za Zygmunta III, a nagromadzone podobne pisma, często – jak twierdzi Błeszczyński – fabrykowane, uważali ich posiadacze i potomkowie za dowody legitymacyjne. Na sejmie r. 1638 za Władysława IV prawem zakazano używania wszelkich tytułów rodowych, oprócz przyjętych na sejmie unii lubelskiej. Roku 1673 zakazano tytułów książęcych pod karą wiecznej infamii z zastrzeżeniem, że postanowienie sejmu z roku 1638 zostaje w swej mocy. Zakazy te jednak mało skutkowały i po uchwaleniu tak ostrego prawa znajdujemy w aktach trybunałów koronnych i nawet w Metryce koronnej mnóstwo dokumentów z użyciem tytułów hrabiowskich i książęcych państwa rzymskiego. Tytułowanie wzrastało, a żeby dowieść prawa do tytułów książęcych i hrabiowskich, podszywano się przedewszystkiem pod rody komesów z doby piastowskiej, którym znów kazano pochodzić od królów, książąt i dynastów całego świata, od jednego z 24 synów Leszka, żyjącego na 200 lat przed Piastem. Tak starożytnym Tęczyńskim, jako też innym Toporczykom krakowskim mieszczańskiego pochodzenia, dostał się za przodka jakiś Comes Magnus, którego przerobiono na „Wielkiego komesa,” kazawszy mu w prostej linii pochodzić od Sieciecha i połączywszy Toporczyków z wielkopolskiego Domaborza z uszlachconem potomstwem młynarza z pod Krakowa. Doliwitów wywiódł sławny fałszerz historyi Djamentowski od Doliwaja, żyjącego jeszcze przed Chrystusem. W genealogjach owoczesnych napotyka się na każdym kroku na dokumenta fałszowane, w które wnukowie święcie uwierzyli, bo pochlebiały ich rodom, a w interesie heraldyków leżało rozpowszechnianie tej wiary wśród ogółu. Najwięcej hrabiów powstało w ostatnich latach panowania Stanisława Augusta, gdy rewolucja francuska napędziła do Polski emigrantów z nad Sekwany. Wówczas szlachcianki polskie zaczęły mówić, korespondować i adresować listy po francusku, a pod okiem cudzoziemców, z których każdy co najmniej był hrabią, nie wypadało inaczej pisać, jak à Mr le comte, a tem bardziej à M-me la comtesse. Wówczas to dla harmonii z adresami na szlacheckie herby weszły korony o 9-iu gałkach i dewizy, których nigdy przedtem nie znano. Nadania cesarzów rzymsko-niemieckich z tytułem hrabiów (comites sacri Rom. Imp.) i erygowaniem ich posiadłości na hrabstwa, otrzymali pierwsi Leszczyńscy hr. na Lesznie w r. 1473, Górkowie, Kmitowie na Wiśniczu, Tenczyńscy, Tarnowscy, Chodkiewiczowie w XVI w. W XVII w. otrzymali Wielopolscy na Żywcu i Pieskowej Skale, Przerębscy, Miączyńscy na Maciejowie, Lubomirscy na Wiśniczu i Jarosławiu, Koniecpolscy i Radziejowscy. Z pierwszej połowy XVIII w. nie znajdujemy rodzin, któreby tytuł hrabiów S. R. I. otrzymały, za to druga połowa pomienionego wieku ma ich tyle, że niepodobna tu wyliczać. W Metryce koronnej znajduje się 20 hrabiów, mianowanych przez królów polskich. Byli to jednak, z wyjątkiem dwuch, sami cudzoziemcy, w służbie polskiej zostający i nagrodzeni tym tytułem za usługi oddane Rzplitej lub monarchom. Z początku byli to sami Włosi, później kilku Niemców. Prócz hrabiowskich, rozdali także królowie polscy kilkadziesiąt dyplomów na margrabiów i baronów, wszystkie jednak dla cudzoziemców, więc zatwierdzone bez trudności przez kanclerzów i radę do boku królewskiego z sejmu delegowaną. Spis dyplomów na tytuły honorowe, dla 48 rodzin przez królów polskich udzielone, pomieścił X. J. w „Bibljotece warszawskiej” t. III z r. 1851. Tytuły te były tylko do osób przywiązane, gdy przeciwnie Polacy, którzy otrzymali nominacje zagraniczne, lub sami tytuł przybierali, erygowali swoje dobra na hrabstwa. Lubomirscy np., wziąwszy po Kmitach Wiśnicz, pisali się hrabiami z Wiśnicza, Ostrogscy i Koniecpolscy – hrabiami z Tarnowa, Sapiehowie, wziąwszy po Chodkiewiczach hrabstwo Bychowskie, dopiero wtedy tytułu hrabiowskiego używać zaczęli, podobnież Sieniawscy i inni. Osobiste tytuły zjawiły się dopiero za Sasów, gdy dwaj Moszyńscy, Rutowski i inni otrzymali tytuł grafów saskich. Na Litwie dwa tylko tytuły hrabiowskie zostały nadane przez Zygmunta Augusta (r. 1568): Chodkiewiczom i Tyszkiewiczom. Chodkiewiczowie mieli już pierwej tytuł zagraniczny. Dyplom Zygmunta Augusta, erygujący na hrabstwo ich dobra: Szkłów, Mysz, Bychów i Hłusk, znosi niejako prawo cesarza rzymsko-niemieckiego do rozdawania tytułów. Nie zatwierdzał bowiem Zygmunt tytułu, ale go nadawał. Na pamiątkę zaś, że Jan Chodkiewicz przyczynił się do zjednoczenia Inflant z Litwą, król do rodzinnych jego herbów (Kościeszy) dodał mu herb Inflant. Dyplom hrabiowski Tyszkiewiczów (Skuminów) podobny jest formą do poprzedniego.
Hubka. Karłowicz powiada, że choć mamy rodzimy wyraz gąbka, lecz obok niego dla zróżniczkowania znaczeń zapożyczyliśmy od Czechów huba, hubka na oznaczenie grzyba drzewnego (używanego po wysuszeniu do rozniecania ognia za pomocą krzesiwa i do tamowania krwi, płynącej z ran). Marcin z Urzędowa w XVI w. powiada: „Hubki, gębki albo żagwie na dębach, sosnach, bukach, brzozach rosną; najlepsze jednak są modrzewiowe.” Ks. Kluk w XVIII w. utrzymuje, że „hubki, na drzewach rosnące, osobliwie wierzbowe i osowe, służą przy krzesaniu ognia.” Ks. Jundziłł podaje, że „hubka grzyb alneus igniarius, w ługu wymoczona i wybita, ogień bardzo łatwo chwyta.” Hubkę żagwiową zdjętą z drzewa krajano w plasterki, moczono w wodzie, warzono w słabym ługu, płókano, suszono, bito dla spulchnienia i zaprawiano saletrą lub prochem ruśniczym. Hubki bez tej zaprawy używano do tamowania krwi z ran.
Hul! hulała! krzyk na wilka. Mik. Rej w „Wizerunku” pisze: „Wilcy wyją za gumnem w nocy. Gospodarz pociąga rohatynki, w oknie hul, hul woła.” U Haura znajdujemy znow w wieku następnym (XVII): „Gdy wilka pasterze zoczą, powstawa na niego okrzyk na powietrzu: hulala! póki nie uciecze do lasa.” Znane jest stare przysłowie: „Lepszy harap, niż hulala!”
Hultaj. Muchliński szuka źródła tego wyrazu w jęz. perskim; Karłowicz znajduje go bliżej w wyrazie rumuńskim holteiu – kawaler, mołojec, bezżenny. Jakoż istotnie przyszedł on do Polski od strony Ukrainy i Podola, gdzie w kraju, osiedlającym się dopiero, najwięcej było ludzi nie związanych jeszcze z pracą ani rolą, kozaczących, bezżennych i oznaczał też włóczęgę, wagabundę, nicponia. Najlepsze określenia mamy w dawnych prawach polskich: „Hultaje, tułając się po wsiach i miasteczkach, poddanych naszych niszczą, na robotę drogo się najmują” (Vol. leg. t. III, f. 589). Statut Herburta powiada, iż hultaje „tułając się, cudzych rzeczy łapać nie boją się.” To też Statut wiślicki z r. 1347 przykazuje już, aby hultaje, tułający się i drapiestwa dopuszczający się, wzięciem wszystkich dóbr karani byli. Uchwała z roku 1523 wkłada na starostów obowiązek imania hultajów, a z r. 1588 zaleca to także sądom Grodzkim i Miejskim urzędom. Prawo z r. 1620 określiło, iż „hultajami ci się rozumieć mają, co domów nie mają, dorocznie nie służą (exceptis rzemieślników artis mechanicae) a we wsiach, co ani na rolach, karczmach, ani na ratajstwach, ani na zagrodach nie siedzą, ani z ogrodami domów do roku nie najmują, tylko się po komorach i domkach chłopskich kryją.” Tutaj dodać winniśmy, iż w dawnej Polsce tak łatwo było o ziemię po wsiach i miasteczkach rolniczych i o drzewo na domostwo, w lasach nie mających jeszcze wartości, że człowiek, który ani o jakiekolwiek rzemiosło, jak wymagało tego prawo, ani o „posiadło” nie postarał się, bywał zwykle zawodowym hultajem.
Husarze ob. Jazda polska.
Huzar. Podczas kampanii austrjackiej r. 1809 po zajęciu Galicyi przez wojska Księstwa Warszawskiego, utworzono dwa pułki huzarów, które otrzymały następnie NN l0 i 13 jazdy Księstwa Warszawskiego. Pierwszy zostawał pod dowództwem pułkownika Jana Nepomucena Umińskiego i formował się kosztem departamentów wielkopolskich, drugi zaś pod dowództwem pułkownika Józefa Tólińskiego – kosztem okręgów: lubelskiego, zamojskiego, bialskiego i stanisławowskiego. Stopnie, liczba głów i żołd taki, jaki był przyjęty w istniejących już pułkach strzelców konnych. W r. 1813 pułk 13-y huzarów zostawał pod dowództwem pułkownika Sokolnickiego. Pierwotnie pułki te ubrane były ze zdobytych efektów na huzarach węgierskich. Dołman i mentyk granatowe, spodnie niebieskie. Pułk 13-y nosił szamerowania, guziki i inne ozdoby białe, oficerowie – srebrne; pułk zaś 10-y – żółte, oficerowie – złote. Pułki te miały opinję bitnych, lecz nie dosyć karnych. Podczas reorganizacyi wojska polskiego na początkach r. 1813 pułk 10-y został złączony z 13-ym. Wskutek kapitulacyi Drezna pułk huzarów pułkownika Sokolnickiego miał oddać broń i konie, oprócz oficerskich, i udać się do wielkiej armii, lecz umowa została zgwałcona, a pułk wzięty do niewoli, co stanowiło kres jego istnienia. B. Gemb.
Hycel, hece1, wyraz najpospolitszej w Polsce obelgi (z niem. Hützel oraz słowa hitzen, hetzen, szczuć psy, hecę urządzać). Tak zwano oprawcę, czyściciela, chwytającego i bijącego psy, a będącego zwykle sługą u kata miejskiego czyli „mistrza.” W Polsce tak „mistrze” jako i ich słudzy byli to zazwyczaj ludzie przybyli z Niemiec, Polacy bowiem nie podejmowali się prawie nigdy tej profesyi. „Hecel najdzie sługę, co psa za ogon pod sukienicą wlecze” (Rej w „Zwierzyńcu”). W. Potocki mówi w „Jovialitates:”
Śmiele śmierć mogę nazwać i hyclem i katem:
Jednako bierze człeka i z tronu i z gnoju,
Jednako psa u jatek, jako na pokoju.
Hypoteka. Konstytucja z r. 1588 (Vol. leg. t. II, f. 1219) ustanowiła hypotekę w słowach: „O ważności zapisów – aby się ludzie nie zawodzili, pożyczając pieniędzy super bona onerata: postanawiamy, iż kto będzie miał pierwszy prawo i zapis ad bona aliqua, tego będzie potioritas (pierwszeństwo, lepszość), i choćby też kto przezyski i posesję za pośledniejszym zapisem otrzymał, tedy pierwszego zapisu summa i przezyski mają być ważniejsze i naprzód iść.” „To też warujemy, iż jeśliby były jakie zapisy na zmowie, ku oszukaniu kredytorów uczynione, albo z jakiej przyczyny podejrzane, tedy o to będzie wolno prawem czynić drugim kredytorom, którym by się ten zapis zdał być ku szkodzie.” Jakkolwiek zatem wyraz hypoteka nie miał jeszcze dzisiejszego znaczenia, to jednak w doniosłej niezmiernie ustawie powyższej znajdujemy takie zasady, jak: pierwszeństwo między wierzycielami podług porządku daty wniesienia wpisu do ksiąg grodzkich lub ziemskich, dalej jawność prawa rzeczowego i szczegółowość dóbr oznaczonych. Ustawa z 1588 roku wprowadza kontrolę hypoteczną długów i umów, nadających prawa rzeczowe, żąda aktu urzędowego i wpisu, wykluczą hypotekę ogólną i tajną, z wyjątkiem prawa o siostrach i „paniach wiennych” (posagowych), którym należało się przedewszystkiem wyposażenie z dóbr odłużonych. Hypotece polskiej z 1588 r. brakowało oddzielnych ksiąg dla każdych dóbr, dawne bowiem księgi sądowe były ogólne i brakowało procedury subhastacyjnej, w roku dopiero 1793 ustanowionej.


ENCYKLOPEDIA STAROPOLSKA

ILUSTRACJE