Litera C

Caban, tak w Polsce nazywano owce i barany wołoskie, czabanami zaś woły podolskie, mieszając te nazwy częstokroć, co wynikało już z samej pisowni polskiej, w której do litery c, aby nie czytać jej z łacińska brzmieniem k, dodawano z. Z tureckiego i perskiego czoban – pasterz, wzięli wyraz ten Rumunowie, a od nich dostał się do Polski, gdzie został zmazurzonym na caban. Kluk, opisując nasze zwierzęta domowe i dzikie (r. 1779). powiada, że „są u nas dwojakie owce, pospolite i cabanki, ostatnie nieco są większe i dłuższą i lepszą wełnę mają”. W. Potocki w XVII w. pisze: „I mały baran często czabana wybodzie”. Stryjkowski w XVI w. wspomina „wełnonośne czabany”. Gatunek ten odznacza się wielką skłonnością do osadzania w ciele tłuszczu, a zwłaszcza W ogonie, który przeradza się w tłuszczową bryłę, dochodzącą do 10 funtów wagi. Krążyła niegdyś legenda przez kronikarzy powtarzana, że Świdrygiełło, wojując z Zygmuntem Kiejstutowiczem, pobity na głowę, szukał schronienia w ziemi wołoskiej, gdzie przez lat 7 w ukryciu pasał w stepach cabany, zanim mógł powrócić na Litwę.
Cal, z niem. Zoll, 24-ta część łokcia, miara wzięta pierwotnie z szerokości wielkiego palca. Uważano także, że równała się 12-tu ziarnkom jęczmienia, obok siebie położonym. Cztery takie cale stanowiło dłoń, sześć dłoni łokieć. Ks. Solski w dziełku „Geometra polski” (r. 1683) pisze: „Łokcia ćwierć dzieli się na sześć części, które calami zowiemy, tak że w łokciu jednym znajduje się calów 24”.
Całun, całon, wielka opona, pokrowiec, tkanina wełniana lub jedwabna, zwłaszcza żałobna, służąca do przykrycia trumny, mar lub zwłok nieboszczyka. Pierwsze głośne fabryki tego rodzaju tkanin powstały w mieście francuskiem Châlons, a sprowadzane do Polski, jak słusznie twierdzi Karłowicz, od tego miasta otrzymały powyższe spolszczone nazwy.
Capstrzyk albo czapstrych. Znak, dawany w wojsku do spoczynku o godzinie 9-tej wieczorem. W instrukcjach dla komendantów placu z r. 1809 jest następujący przepis względem capstrzyka: „Wszyscy dobosi i trębacze załogi, przyprowadzeni w porządku przez doboszów pułkowych i najstarszych trębaczów swych pułków, staną wcześnie przed godziną oznaczoną na placu głównej warty, uszykują się w jeden lub dwa szeregi i czekać będą godziny oznaczonej do bicia i trąbienia capstrzyka; wszyscy zaczną trąbić i bębnić razem, na znak dany przez starszego dobosza lub trębacza i będą szli bębniąc i trąbiąc, od głównego placu, aż do kwater swego pułku lub oddziału. Trębacze odtrąbią na placu razem, a potem w kwaterach swego pułku lub oddziału, gdy powrócą z placu”. (B. G.) Wyraz capstrzyk jest spolszczeniem niem. Zapfenstreich, Zapf – czop i Streich – uderzenie, czyli dosłownie w niemieckim – zatkanie czopem (beczki), jakby przenośnia humorystyczna z czasów wojny 30-letniej, zastosowana do wieczornego gaszenia świateł. (Karłowicz).
Castellum, po łac. znaczy: gródek, zamek, mała warownia, zdrobniałe od castrum – obóz warowny. Inkasztelować, od incastellare, znaczyło obwarowywać. Ponieważ wszystkie pierwsze kościoły w Polsce były małemi warowniami, z łacińskiej więc nazwy castellum powstał wyraz polski kościół, a nie od kości, jak wywodzili: Czechowic (r. 1577), Potocki, Winc. Pol w „Mohorcie” i Łepkowski w rozprawie „O tradycjach”. W starej piosnce weselnej ludu krakowskiego słyszymy: „Już dochodzimy pod ten kościelny zamek”.
Cecha, z dwuch wyrazów niemieckich Zieche i Zeichen spolszczona cecha, cycha, miała też dwojakie znaczenie. Z pierwszego wyrazu – Zieche – oznaczała cecha powłokę, poszewkę, futerał płócienny na pierzynę i każdy wielki wór, zwłaszcza na chmiel. W drugiem znaczeniu od Zeichen – znak, cecha oznacza piętno i narzędzie do znaczenia, np. stempel albo młotek żelazny z cyframi lub herbem do wybijania piętna na naczyniach, sprzętach metalowych, plombach, monetach, drzewie i t. d. Cechowano bydlęta inaczej, a złoczyńców piętnowano w inny sposób. Mączyński w słowniku z r. 1564 tłómaczy wyraz łaciński cauterium: „Żelazna cecha, którą rozpaliwszy cechują, piątnują. Piątno”.
Cechy. Ponieważ w dawnych wiekach, kiedy umiejętność czytania należała do rzeczy niepoślednich, każde rzemiosło musiało mieć swój znak do wywieszania przed mieszkaniem rzemieślnika, a znaki wogóle nazywano w Polsce, od niemieckiego wyrazu Zeichen – cechami, więc też i każde stowarzyszenie rękodzielników, zajmujących się tym samym procederem w danej miejscowości, połączonych razem w rodzaj bractwa, zwało się również cechem. Początek stowarzyszeń profesjonistów w południowej Europie ginie w mroku przeszłości. Podług Gaja, już w drugim wieku po Chrystusie istniały w Rzymie stowarzyszenia piekarzy, przewoźników na Tybrze, dzierżawców podatków, górników kopiących srebro, sól i t. p. W wiekach średnich cała społeczność miast większych składała się z samych stowarzyszeń cechowych. Źródłem tego była konieczność zdobywania sobie wspólną siłą praw ludzkich, politycznych, przywilejów ekonomicznych i bezpieczeństwa podczas wojny i zaburzeń. Miasta, opasując się murami, wyznaczały oddzielne baszty i bramy do obrony cechom rozmaitym. W Polsce, gdy rozdrobnieni książęta piastowscy za doby podziałowej zaczęli w wieku XIII, dla podniesienia dochodu ze swoich miast, sprowadzać gromadnie rzemieślników niemieckich, powstały pierwsze bractwa i ustawy cechowe ze zwyczajów i praktyk, które kupcy i rękodzielnicy niemieccy do nas z sobą przynosili. Bractwa kupieckie (fraternitates) i cechy rzemieślnicze (contubernia) były w Polsce od XIII w., za małoletności Bolesława Wstydliwego i rządów namiestniczych Henryka Brodatego. W wieku XIV widzimy już cechy rzemieślników u nas w całej sile. Gdy król Ludwik węgierski wjeżdżał do Krakowa, wyszli naprzeciw niemu na Lasocką górę: urząd miejski z czerwonemi chorągwiami, oddający mu klucze miasta, następnie cechy rzemieślników krakowskich z chorągwiami cechowemi, na których były okazałe ich godła. Wogóle cechy przyjęły za swe godła chorągwie z obrazami swoich patronów i wyobrażeniem głównych narzędzi swego rzemiosła. We wszystkich miastach, które z przywileju panujących książąt otrzymały prawo niemieckie (magdeburskie albo chełmińskie), rozwijały się szybko cechy rzemieślnicze. Nie ulega wątpliwości, że organizacja ta przynosiła z początku bardzo pożyteczne owoce. Te same jednak przyczyny, które wzbudziły niechęć przeciwko cechom na Zachodzie, działały także i w Polsce. Starszyzna rzemieślnicza, za pomocą organizacyi cechowej, monopolizowała zyski na rzecz swoją, wyzyskując nietylko możnych, ale i całą rzeszę swej czeladzi. To też gdy panowie zaczęli domagać się od Władysława Jagiełły zniesienia cechów, statut warteński z r. 1423 zakazał takowych. Jan Olbracht potwierdził to zniesienie w r. 1496. Pomimo to cechy istniały ciągle jak pierwej, bo obyczaj tradycyjny silniejszym był niż powaga prawa w państwie, którego monarchowie nie byli samowładcami. To też Zygmunt I r. 1532 pozwolił na istnienie prawne cechów, pod warunkiem, aby wojewodowie ustanawiali ceny sprawiedliwe na wyroby (Vol. leg., t. I, f. 504). W r. 1538 znów ich zabroniono, a r. 1543 dozwolono, pod warunkiem, aby nie przynosiły uszczerbku wolności ziemskiej. W r. 1552 prawo je uznało, o tyle wszakże tylko, o ile miały znaczenie religijne i kościelne. Pomimo to istniały, rządząc się swymi statutami, które nieraz w drodze prawodawczej były zatwierdzane, jak to widać z konstytucyj w w. XVII i XVIII. Do późnych czasów mieli żeglarze polscy nad każdą niemal rzeką, jak np. nad Sanem w Jarosławiu, osobną „konfraternię wodną”, złożoną z szyprów, retmanów, szkutników, flisów i wielkiej mnogości rybitwów (rybaków). W wieku XVI cechy po wszystkich miastach polskich nadzwyczajnie się rozwinęły, a krakowskie rościły sobie nawet prawo do zwierzchnictwa nad innymi. Każdy cech miał troistą klasę ludzi, t. j. mistrzów czyli braci, czeladź wyzwoloną czyli towarzyszów i, nakoniec, uczniów. Na czele każdego cechu stali zwykle dwaj cechmistrze czyli „panowie starsi”, także przysięgłymi zwani; tym dopomagali stołowi i pisarz. Ten ostatni pospolicie nie był rzemieślnik, lecz zwykle uczeń z wyższej szkoły, od cechu płatny. Starsi sądzili sprawy cechowe, zatargi między czeladnikami i braćmi (mistrzami), skargi o złą robotę i t. d. Stronom spornym, które musiały stawać osobiście, nie wolno było mieć czapek na głowach i pięściami w stół uderzać. Winnych skazywano na kary, płacone woskiem do kościołów, na wieżę lub grzywny, wreszcie na grosze do puszki brackiej. Przy obradach cechowych nikt obcy znajdować się nie mógł, więc piwo nalewali starszym bracia młodsi, czyli później do cechu przyjęci, a stąd było i przysłowie: „młodsi w cechu posługują” lub: „najmłodszy w cechu świeczki gasi”, „najmłodszy w cechu drzwi pilnuje”. Rej pisze w „Zwierzyńcu”: „W jakim cechu siędziesz, takim sam będziesz”. Do obowiązków cechowych należało odnoszenie do grobu zmarłych braci, opiekowanie się ich wdowami i sierotami, grzebanie ubogich braci kosztem cechu, czuwanie nad obyczajami uczniów. Rzemieślnicy jednego cechu starali się zwykle mieszkać w jednej ulicy, stąd powstały takie nazwy ulic, jak rymarska, stolarska, szewcka, garbarska, bednarska i t. d. Niekiedy dzielił się cech na polski i niemiecki, a w Poznaniu, do którego przychodziły futra z Rusi i Litwy, byli kuśnierze: koronni i litewscy. Czeladnicy wyzwoleni zgromadzali się co tydzień w gospodzie swego cechu, w której czuwał wówczas „ojciec gospodni”. U niektórych cechów towarzysz, zostający mistrzem, musiał do arsenału brackiego podarować muszkiet. Gdy bowiem większe miasta opasane były murami, mieszczanie i cechy miały podzielony między siebie obowiązek obrony murów i baszt poszczególnych, w których swoje cechowe arsenały utrzymywały własnym kosztem i które własnemi piersiami zasłaniały podczas szturmów. Gdy szlachcic stawał do boju w otwartem polu, to mieszczanin i rzemieślnik na murze, u strzelnicy. Stąd ćwiczenie się w strzelaniu do kurka i bractwa kurkowe miały takie w całej Europie znaczenie. Cechy miały organizację, przez magistraty uchwaloną, a prawa swoje zwały, jak wszystkie miejskie uchwały, wilkierzami Kto sprawiedliwości nie znalazł w cechu, udawał się do magistratu, który sądził rzemieślników bez apelacji. Przyznać jednak trzeba, że nie było w Polsce tak głośnych nadużyć cechowych i takich z tego powodu zaburzeń, jak zagranicą. Cechy rzemieślnicze w miastach mazowieckich nabrały najwięcej znamion narodowych. W urządzeniach cechów warszawskich znajdujemy więcej łagodności i ludzkości, niż w zagranicznych. Gdy np. gdzieindziej nie przyjmowano do terminu wątpliwie urodzonych, to w Polsce sieroty i podrzutków kazano uczyć rzemiosł, a za to występek kradzieży nie dozwalał wyzwolenia na czeladnika a tembardziej na majstra. W księstwie Mazowieckiem, mianowicie w Warszawie, najdawniejszy ślad istnienia cechów mamy z r. 1282. Po wcieleniu Mazowsza do Korony, Zygmunt I w r. 1527 prawa cechów warszawskich potwierdził i z pod zwierzchności krakowskich uwolnił. Miasto stara i nowa Warszawa miały oddzielne magistraty i stowarzyszenia cechowe. Cech krawiecki w Warszawie zawiązał się jeszcze za Bolesława mazowieckiego w r. 1315. Cech szewców warszawskich posiadał liczne pamiątki. Książę Bolesław II pozwolił im (r. 1318) sprzedawać obuwie w okręgu 10-cio milowym bez żadnej opłaty. Zabroniono tylko w r. 1571 nosić szewcom nożów i broni przy sobie. Biegłość kuśnierzy warszawskich znaną była już za książąt mazowieckich. Zygmunt August dozwolił im jeździć z Warszawy po wszystkich miastach koronnych, bez żadnej opłaty ceł i mostowego. Cech złotników warszawskich posiadał już w r. 1438 pięknie wyrzeźbioną srebrną pieczęć cechową, którą tu w podobiźnie (tłok i rączkę z wyrytą na niej datą), jako cenną dla dziejów Warszawy pamiątkę ze zbiorów piszącego podajemy. Cech rybacki w Warszawie posiada ustawę swoją, spisaną po polsku w r. 1532. Cech szklarski połączony był z malarskim, bo szklarze niektórzy umieli malować na szkle okien obrazy. Piwowarzy warszawscy, oprócz piwa wareckiego i łowickiego, wszelkie inne przywożone do Warszawy mogli przywożącym zabierać. Zegar na wieży zamkowej zrobił Jan Sulej, zegarmistrz warszawski za króla Władysława IV. Zwolnienia w opłatach cechowych dla niezamożnych ślusarzy dowodzą, że cechy warszawskie nie układały wcale swoich przepisów na wzorach cechów zagranicznych. Podług spisu cechów, dokonanego w r. 1781 przez Komisję porządkową, znajdowało się tychże w Warszawie 33. Połączyli się wtedy stelmachy z kołodziejami, kowale z kotlarzami, złotnicy z zegarmistrzami. Rzemieślnicy warszawscy nie mieli nigdy upodobania do zaburzeń lub zatargów z władzami i magistratem. Tylko na procesjach, w których cechy brały z chorągwiami swemi udział, zachodziły czasem gorszące spory z powodu nieporozumień o starszeństwo, aż się musiał w to wdawać marszałek wielki koronny. Cechy występowały najuroczyściej na procesję Bożego Ciała, odprawiając także swoje pochody na powitanie wojsk lub wjazdy monarchów. W czasie chorób epidemicznych (np. w roku 1737), magistrat wkładał na cechy obowiązek dozorowania nieszczęśliwych. Za Stanisława Poniatowskiego zachęty i nagrody, obstalunki i wzrastający zbytek ośmieliły rzemieślników warszawskich do mierzenia sił swoich z angielskimi i francuskimi, a wspaniałe powozy, piękne zaprzęgi i siodła, gustowne obicia i wyroby jedwabne tutejsze, nie ustępowały zagranicznym i sprzedawane były pod ich nazwą. Zato wskutek szerzącej się zmiany ubioru polskiego podupadły w całej Polsce cechy kuśnierzy, czapników, szmuklerzy, pasamonników, mieczników czyli płatnerzy i krawców polskiego stroju. Znakomity minister spraw wewnętrznych w Królestwie kongresowem, Tadeusz Mostowski, przeprowadził w r. 1817 znaczne ulepszenia i zmiany w urządzeniu cechów i stosunków rzemieślniczych w Królestwie, uzupełnione w r. 1821 przez Komisję spraw wewnętrznych i policji. Cechów liczyła odtąd Warszawa 56, a w ich szeregu, najliczniejszy zawsze i cieszący się powszechnem uznaniem dobroci wyrobu – cech szewcki. Nad każdą niemal rzeką, np. nad Sanem, przetrwały z wieków średnich do późnych czasów bractwa czyli cechy żeglarzy polskich, złożone z szyprów, retmanów, szkutników i flisów. Wiele ciekawych szczegółów o cechach lwowskich podał Wł. Łoziński w dziele „Patrycjat lwowski”, wyd. 2-gie, str. 341 i 374 – 376.
Cekauz (z niem. Zeughaus), budynek przeznaczony na skład wszelkich rynsztunków wojennych. Przechowywano w nim zwłaszcza działa, łoża, kule, prochary i wszelkie przybory wojenne i broń ręczną. Cekauzami w Polsce nazywano to, co gdzieindziej arsenałami. Każde miasto warowne i w większych miastach każdy cech, każdy zamek królewski czy prywatny miał swój cekauz w oddzielnym budynku, lub w baszcie na to przeznaczonej. Kazimierz Wielki kazał urządzić cekauz w jednej z baszt Wysokiego zamku we Lwowie. Jagiełło miał go znacznie pomnożyć, a budował cekauzy i w innych miejscach kraju. W Krakowie jeden był zbudowany przez Olbrachta r. 1499, a drugi przez Zygmunta Starego pod Wawelem r. 1533. Istniały też w Polsce, za czasów tego króla, cekauzy we wszystkich zamkach. Władysław IV, troszcząc się wielce o obronność Rzplitej, wyjednał na sejmie r. 1638 konstytucję w której postanowiono: „aby cekauzy na miejscach sposobnych pobudowane były” i przeznaczono na artylerję i cekauzy część kwarty podwojonej. Ówczesny generał artyleryi Paweł Grodzicki nietylko że poprawił podrujnowane cekauzy w Krakowie i Lwowie, ale wybudował nowy w Warszawie, do dziś dnia, lubo w odmienny w kształcie, przy rogu ul. Długiej i Nalewek istniejący. W czasie wojen szwedzkich za Jana Kazimierza i Augusta II, wszystkie cekauzy polskie, zwłaszcza działa przechowujące, zostały przez Szwedów zrabowane. Dopiero minister Augusta II Henryk Brühl oporządził nieco cekauz warszawski. Ale gruntownie odnowił i uporządkował cekauzy w Warszawie i Krakowie generał artyleryi Aloizy Brühl, syn Henryka. Sejm r. 1767 wyznaczył na podobne wydatki 300,000 złotych. Odtąd cekauz warszawski utrzymał się w należytym porządku aż do ostatnich lat istnienia Rzplitej. Wyraz arsenał nie był używany w Polsce przed wiekiem XVIII. Za Stanisława Augusta cekauzem nazywano skład wszelkich przyborów wojennych i ręcznej broni, arsenałem zaś skład armat i amunicyi artyleryjskiej. Cekauzowi warszawskiemu (który zostawał pod władzą generała artyleryi koronnej) sejm wielki dał etat na dwuch obercajgwartów, dwuch cajgwartów i czterech pisarzy cekauzowych. Po r. 1815 broń w wielkich salach tego arsenału ułożona była w pięknym i ozdobnym porządku, jak to widzimy z rysunów malarza Piwarskiego, wydanych w r. 1829 (ob. Arsenał).
Ceklarz, sługa miejski do chwytania i bicia winnych, wyraz spolszczony z niem. Zirkler – stróż nocny miejski, który Niemcy utworzyli ze słowa łac. circare – krążyć, obchodzić, a od którego pochodzą także nasze cyrk i cyrkiel. Frycz Modrzewski w XVI wieku pisze: „Urzędnik z ceklarzami we dnie i w nocy miasto wszędzie nawiedzał, doglądając domów, które za podejrzane miał”. W biblii radziwiłłowskiej z r. 1563 czytamy: „By cię kiedy sprzeciwnik nie oddał sędziemu, a sędzia ceklarzowi, a takbyś był wrzucon do ciemnicy”. Ponieważ ceklarze stawiali szubienice i wykonywali chłostę, więc też przezywano ich także oprawcami, zbirami i siepaczami. Przełożony nad nimi po miastach większych zwał się ceklmistrzem, cekmistrzem, i nie należy go mieszać z cechmistrzem, który był starszym w cechu i poważanym zwykle rękodzielnikiem. Ceklować, ceglować znaczyło: włóczyć się po nocy. Volum. leg. (V, 647) przepisują: „Ktoby w nocy po ulicy krzesał albo ceglował, tego słudzy marszałkowscy pojmać mają”. Takich włóczęgów nocnych nazywano ceklownikami, a wołanie nocne stróżów miejskich ceklowaniem. Stryjkowski powiada, że raz młody król Jan Olbracht w nocy po Krakowie ceklował, a był podchmielony i trafił na pijaniców.
Cel, celik, celownik (do mierzenia przy strzelaniu z broni ręcznej skałkowej) znajdował się na tylnej części lufy karabinków i pistoletów jazdy polskiej, u broni zaś piechotnej na górnym bączku ruchomym (B. G.).
Celebra (z łac. celebritas, celebratio) – liczne zgromadzenie ludu, uroczystość, solenność, festyn. W liturgice celebra znaczy uroczyste odprawianie jakiego obrzędu, zwłaszcza mszy św., np. z djakonem i subdjakonem. Celebrans albo celebrant – kapłan albo biskup, odprawiający uroczyście, t. j. z okazałością kościelną nabożeństwo.
Celstad, celsztad (z niem. Zielstatt), strzelnica, miejsce, plac strzelania do celu, służące bractwom kurkowym po miastach (ob. Kurkowe towarzystwa).
Cenar, taniec w wieku XVI i XVII powszechnie w Polsce znany i lubiony. Jan Kochanowski tak o nim wspomina:

Tam już pieśni rozmaite,
Tam będą gadki pokryte (zagadki).
Tam trefne plęsy z ukłony,
Tam cenar, tam i goniony.

Cenar musiał należeć do tańców żywych, skoro Rej powiada o nim: „Umysł stateczny nigdy się okazać nie może, jedno w rzeczach przeciwnych; bo pewnie w cenarze ani w gonionym nic się tam nie okaże”. Za Rejem powtarza prawie to samo Wereszczyński: „Pewnie w cynarze, ani w gonionym, albo w tańcu szalonym, nic się tam nie okaże”. Melodję cenara uważano w naszych czasach za zaginioną bez wieści; szczęśliwem jednak trafem udało się p. Aleksandrowi Polińskiemu odkryć w tabulaturze organowej z XVI w. jedyną melodję tego tańca starodawnego z podpisem „cenar”, którą na dzisiejszy sposób pisania nut przełożył i do Encyklopedji naszej łaskawie przesłał. „Sądząc z nastroju kompozycyi, jej rytmu i charakteru – pisze o cenarze p. Poliński – był to ów „trefny taniec z ukłony”, o którym wspominają Rej i Kochanowski.
Centnar, cetnar, tak nazwany od tego, że powinien ważyć sto funtów. W rzeczywistości jednak przyjęto dla cetnara kupieckiego znacznie wyższą wagę, i tak centnar warszawski zawierał w sobie kamieni 5 (32 funtowych) czyli funtów 160, centnar lwowski miał tylko kamieni 4, a funtów krakowskich 126. Centnarówkami nazywano beczki, zawierające w sobie po centnarze prochu.
Ceny. Chcąc porównywać dawne ceny z dzisiejszemi, potrzeba nietylko znać stosunek wartości dawnych pieniędzy do teraźniejszych, ale także znać ceny dawniejsze produktów rolniczych i ceny pracy człowieka. Na tej zasadzie Czacki ułożył ze starych dokumentów przytoczoną tutaj tabelkę cen niektórych produktów i pracy w Krakowie, obliczając wszystko na złote i grosze polskie według stopy z r. 1766, t. j. 80 złotych z grzywny kolońskiej srebra i 30 groszy w jednym złotym.
Łukaszewicz w „Obrazie m. Poznania” przytacza ceny przedmiotów spożywczych w wieku XVI podług ówczesnej monety. W r. 1593 kamień oliwy kosztował zł. 5 gr. 25, kamień migdałów weneckich zł. 5 gr. 7 1/2, a migdałów zwyczajnych zł. 5 gr. 15, fig zł. 2 gr. 15 – tak samo jak i rodzenków wielkich, rodzenia małe były droższe, bo kosztowały zł. 3 gr. 4. Ryż wenecki był tylko o jeden grosz na kamieniu tańszy od tych ostatnich. Kamień wyziny płacono zł. 5 gr. 12, a śliwek suszonych 20 groszy. Taksa chleba na r. 1598 głosiła: „Kiedy ćwiertnia żyta kosztować będzie 10 gr., chleb groszowy ma ważyć 16 funtów i 25 łótów; kiedy ćwiertnia żyta kosztować będzie 20 gr., chleb groszowy ma ważyć 8 funtów i 12 łótów; kiedy ćwiertnia żyta kosztować będzie 40 gr., chleb groszowy ma ważyć 4 funty 6 łótów”. Gęś kosztowała wtedy 4 gr., kapłon 5 gr., zając 8 groszy, jaj kopa 6 gr., masła funt 2 gr. Wiedzieć jednak trzeba, że wówczas nie znano jeszcze w Polsce groszy miedzianych, tylko srebrne, a gdy za Sasów grosz spadł do wartości miedzianego, to już potem płacono w Poznaniu (r. 1779) funt wołowiny gr. 6, wieprzowiny 12, słoniny 18 gr. Rachunki wydatków Jagiełły z r. 1389 okazują, że król pościł środy, piątki i soboty. W niedzielę trzecią po Wielkiejnocy, gdy z królową Jadwigą był w Niepołomicach, wyszedł na obiad wół karmny, kupiony za 22 skojce czyli późniejsze 44 złote, wieprz za 12 skojców, skop za 3 skojce, kurcząt 40 za 10 skojców, gęsi 4 za 2 skojce, kapłonów 4 za 3 skojce, prosiąt 2 za l 1/2 skojca, połeć słoniny za 7 sk., 200 jaj za 3 sk., 20 serów z Sędzisławic za 2 sk., 4 beczki piwa z Wiślicy kosztowały grzywnę 1 i 16 sk. (24 skojce szło na grzywnę). Kapusta, groch, jagły, chleb żytni, pszenny (zemelle) i cebula z własnej królewskiej były spiżarni. Ogół wydatków na ten obiad dla królestwa Ich Mci wynosił 4 grzywny i 18 1/2 sk., czyli późniejszych złotych około 229. Reduty wyższego świata warszawskiego z czasów Augusta III Sasa, odbywające się przy ulicy Piekarskiej, w domu pod liczbą 105, odznaczały się drogością. Szklanka wody albo filiżanka herbaty kosztowała 12 groszy, limonady i orszady tymfa, czekolady 2 tymfy, wina francuskiego do wody butelka 2 tymfy, węgierskiego 8, burgundzkiego 9, lepszego węgierskiego, szampana i reńskiego po dukacie; piwa krajowego nie było, angielskie po 4 tymfy. Kapłon pieczony, albo pieczeń cielęca w ćwiartce – talar bity, w zrazikach na półmisku – od osoby po tymfie, do czego dawano po bułeczce chleba francuskiego; para kuropatw zaprawnych dukat 1. Pieczeni wołowej i potraw grubych nie dawano, szynki, ozory, salcesony drogo liczyły się równie. Kolacya z gorących potraw – od osoby po dukacie. Były przysłowia: 1) Cena w mieszek nie idzie. 2) Kto pół ceny daje, ten kupcem zostaje.
Cep, narzędzie drewniane, ręczne do młócenia, składa się: 1) z trzona czyli cepiska, zwanego dzierżakiem – od trzymania w ręku, 2) bijaka zwykle dębowego, którym się uderza w warstwę zboża, rozpostartego na boisku, 3) dwuch uwiązaków rzemiennych, jakby uszu u dzierżaka i bijaka, które łączyło takież ogniwo, zwane gązwą, gązewką lub cepigą. Mieszczanie, broniący swoich miast, uzbrajali się nieraz w cepy wojenne, dębowe i żelazem okute, które w ręku silnych ludzi bywały bronią straszną, zwłaszcza dla wdzierających się na mury. W oryginale, z którego robiliśmy ten rysunek, dzierżak jest ośmioboczny, 3 łokcie i 3 cale długi, o dwucalowej z okuciem średnicy. Bijak ma długości 2 stopy i cali 6, a jest okuty czterema sztabkami żelaznemi wzdłuż, uzbrojonemi każda w 12 główek od ćwieków. Bijak jest także okuty od strony gązwy, ale tylko na mniejszej połowie swej długości, i ćwiekami znacznie rzadziej ubity. Uwiązaki oczywiście są żelazne i gązew takaż, z dwuch ogniw okrągłych złożona. Cepy takie używane były przy obronie miast polskich jeszcze w wieku XVII. Później (w XVIII w.) cepem nazywano narzędzie, do prędkiego nabijania armat polowych służące. Cepak lub młocek – ten co młóci zboże cepem.
Cepuch, czopuch – w dawnych piecach staropolskich otwór czyli czeluść, odprowadzająca dym do komina, a zatykana babą czyli zatyka z grochowin, owiniętych w płachtę.
Ceratówka albo cyratówka. W marszu lub podczas niepogody czapki, kaszkiety lub kapelusze wojskowe pokrywano pokrowcem z ceraty. Oficerowie wojska polskiego między 1815 i 1830 rokiem, zamiast nakładania futerałów ceratowych, nosili czapki i kaszkiety tekturowe kształtu przepisanego dla każdej broni, oklejone ceratą, co się ceratówką nazywało. Wiele oddziałów wojsk nowej formacyi z r. 1831 nosiło ceratówki (B. G.).
Ceregiele. Zimorowicz w jednej z sielanek swoich powiada:
Ujrzawszy lada mońkę przed karczmą w niedzielę,
Zaraz jej pośle pierścień, albo ceregiele.
Ceregiele były to jakieś obszywki, obramowania, czy koronki u stroju niewieściego, tak nazwane od wyrazu z gwary niemieckiej Zärgel, Zarge – obrębek, krawędź. Zdaje się, że od przesady w tej ozdobie, zaczęto „ceregielami” nazywać wszelką przesadę w stosunkach i obcowaniu towarzyskiem, czyli niepotrzebne korowody.
Cerekwicki przywilej. Kiedy w r. 1454 postanowiono wyprawę przeciwko Krzyżakom dla wypędzenia ich z Pomorza, Kazimierz Jagiellończyk, wkroczywszy 23 maja do ziem pruskich, nakazał obleganie Chojnic. Wówczas to, z powodu wieści o nadciągającem na pomoc Krzyżakom rycerstwie niemieckiem, zwołał król pospolite ruszenie szlachty z poblizkich ziem wielkopolskich. Rycerstwo wezwania usłuchało z zapałem i w początku września stanęło pod wsią Cerekwicą, o dwie mile od Chojnic. Dnia 12 września przybył sam król z Torunia do obozu cerekwickiego, a na trzeci dzień potem, t. j. 14 września, powstał przed namiotem królewskim wielki wrzask, wołający o zatwierdzenie stanowi szlacheckiemu praw jego, połączony z groźbą, że rycerstwo nie zmierzy się z nieprzyjacielem, dopóki zadośćuczynienia nie otrzyma. Było to w dziejach polskich pierwsze zbiorowe wystąpienie szlachty, żądającej pewnych swobód praw, mających ją zasłonić od przewagi panów czyli arystokracyi, która od czasu podzielenia Polski między licznych potomków Krzywoustego urosła w wielką potęgę i stała się panującą w narodzie. A że panowanie możnowładztwa nie było lekkiem, więc nie można było dziwić się szlachcie, że skorzystała z jedynej do tego chwili, aby wymódz na królu równouprawnienie rycerstwa z magnaterją. Kazimierz Jag. uległ i w d. 14 września podpisał przywilej t. zw. cerekwicki dla szlachty wielkopolskiej, składający się z 35 ustępów, z których 6 ma na względzie stosunki ekonomiczne Kujaw i obszarów położonych za Nakłem (i rz. Notecią), oraz uregulowanie granic Wielkopolski ze Szląskiem i Mazowszem, a więcej niż połowa pozostałych 29-ciu zmierza do uporządkowania sądownictwa i zapewnienia bezstronnego wymiaru sprawiedliwości. Przywilej opiewał, że żaden dostojnik ziemski lub oficjał nie będzie kumulował godności starosty, nie będzie mógł w czasie roków czyli kadencyi sądowej podstawiać w swoje miejsce innej osoby. Na opróżnione przez śmierć miejsca sędziego, podsędka i notarjusza, ziemianie przedstawią 4 kandydatów, z których król wybierze jednego. Sądy ziemskie i starościńskie mają mieć stale oznaczone kadencje i tylko w trzech miejscach, a starostowie na tydzień przed otwarciem swych sądów powinni o tem ogłaszać i sądzić tylko 4 rodzaje spraw. Król przez listy swoje będzie mógł zmienić tylko jeden termin – i to osobom w usługach jego zostającym. Sądy przy roztrząsaniu spraw nie powinny wdawać się w spory uboczne, wszczęte przez strony, a sędziowie nie mają sądzić z własnych głów, lecz wedle statutów uchwalonych w Warcie, które król prześle w odpisach urzędowych do wszystkich powiatów. Szlachcic osiadły nie będzie karany konfiskatą ziemi lub śmiercią, ani więziony, chyba że zostanie przekonany prawem, albo gdyby był złodziejem lub podpalaczem. Król nie będzie odmawiał rozgraniczenia z dobrami prywatnemi, a dzierżawcy dóbr królewskich, za nieprawne zajęcia u sąsiadów, winni odpowiadać sądownie. Poddani szlachty za przestępstwa, popełnione w miastach, mających prawo niemieckie, mają być sądzeni prawem polskiem. Starostowie przy zajęciach powinni poprzestawać na wzięciu fantów, czyli t. zw. ciąży. Najważniejszym jest jednak § 10, według którego żadna nowa uchwała nie będzie wydana z mocy prywatnej narady, ani też nie będzie podjęta wojna bez zezwolenia powszechnego zjazdu szlachty, a wszystko, co ma być postanowionem, powinno uledz pierwej roztrząśnięciu ziemian. W układzie, dokonanym wśród rozruchu i gwaru obozowego, nie mogło być systemu, i ładu. Widocznym jest tylko skład przywileju z dwuch części. Pierwsza, z 29-ciu przepisów złożona, odnosi się do województw: poznańskiego i kaliskiego, czyli Wielkopolski ówczesnej, druga zaś, 6 końcowych obejmująca, uchwalona została osobno przez szlachtę kujawską. Stylizacja prosta i krótka, bez ozdób kancelaryi królewskiej. Treść przywileju zmierzała do wyzwolenia szlachty z pod przewagi możnowładztwa, bardzo dotkliwej, zwłaszcza przy pełnieniu przez nią, władzy sądowej. Nic więc dziwnego – powiada Wł. Smoleński – że szlachta, wobec swoich utrapień, skorzystała z okoliczności, aby poprawić swe położenie społeczne. Akt wystawiony w Cerekwicy był tylko tymczasowym, jako wydany nie przez kanclerza, lecz podkanclerzego i opatrzony tylko mniejszą pieczęcią królewską, co do zupełnej ważności takich dokumentów nie wystarczało. W trzy dni po nim spotkała rycerstwo polskie pod Chojnicami klęska. Dla pomszczenia jej, Kazimierz Jag., w jesieni roku następnego (1454), wezwał znowu pospolite ruszenie z wszystkich ziem polskich, z wyjątkiem ruskich, jako najdalszych. Gdy król przybył do obozu pod wieś Opoki, o 2 mile od Nieszawy, powtórzył się znowu wybuch na wzór cerekwickiego, tylko w większych rozmiarach, bo przybyło rycerstwo z nierównie większego obszaru. Było do przewidzenia, że król musi uledz i wystawić dla szlachty małopolskiej tymczasowy przywilej opocki. Podczas dalszego pochodu oba przywileje tymczasowe zastąpione zostały pod Nieszawą uroczystymi: 11 listopada (r. 1454) dla Małopolski, 12 – dla Wielkopolski, 16 – dla ziemi Sieradzkiej, 11 grudnia w Radzyniu dla Chełmskiej – znanymi pod ogólną nazwą statutów nieszawskich. Przywilej cerekwicki, jako tymczasowy, został przez kancelarję królewską wycofany i, na znak skasowania go w pięciu miejscach przecięty, był jednak pierwowzorem statutów nieszawskich, zlanych później r. 1496 w powszechny piotrkowski. Tekst oryginału cerekwickiego, przechowywany w zbiorach puławskich, ogłosił Bandtkie w dziele „Jus polonicum”. Ruch szlachecki pod Cerekwicą opisał treściwie Wapowski („Dzieje korony polskiej” w przekładzie Malinowskiego). O statutach nieszawskich, a tem samem i przywileju cerekwickim, pisali obszernie Bobrzyński, Hube i Caro. (W. Smol.)
Cerograf, cyrograf, z greckiego Keirografon i złacińszczonego chirographum, skrypt własnoręczny, oblig, na dowód zobowiązania i długu przez pożyczającego napisany z oznaczeniem terminu zwrotu. Obligi surowo napisane nazywano cyrografami, że jakby na żądanie djabła były wystawione. Stąd wedle przesądu dziś ludowego, a niegdyś ogólnego (bo wierzenia ludowe są zwykle echem starych mniemań ogólnych), człowiek sprzedający duszę swoją djabłu (jak to uczynił był onego czasu Twardowski), wypisuje mu cerograf krwią, dobytą ze swego palca serdecznego.
Cet, cetno, oznacza parę, do pary, t. j. liczbę parzystą, a licho – nieparzystą, stąd grać w „cetno – licho” albo „liszkę” znaczy w grę hazardowną, polegającą na zgadywaniu, czy w zamkniętej dłoni przeciwnika są pieniądze lub inne przedmioty parzyste lub nieparzyste. Gra ta znana już była w Polsce przed wielu wiekami i należy do najstarszych. O słupach, stojących parami (parzysto), mówiono że postawione „cetnem”.
Chałupa, nazwa słowiańska domu mieszkalnego, zapewne starożytna, bo jest wspólna kilku innym językom słowiańskim (po czesku chałupa, po dolnołużycku chałupa, znana także na Rusi, gdzie jednak chata jest nazwą ludową i pospolitą). Litwini, podlegając odwiecznym wpływom kultury polskiej, a w brzmieniach swojej mowy zmieniając ch na k przyjęli nazwę kałupa. Niemcy ze słowiańskiego utworzyli Galupe, Kaluppe i Kalupje. Miklosicz wyprowadza wyraz chałupa z greckiego kalibe – chata, namiot, altana. Profesor Kalina utrzymuje, że chałupa jest wyrazem czysto słowiańskim. Naszem zdaniem Słowianie mogli wziąć wyrazy kaliba i kolebka z greckiego, a wyrazy: chałupa i kalibe mogły wziąć oba narody ze wspólnego źródła, pierwotniejszego niż ich języki. Dziś lud polski pospolicie używa tylko wyrazu chałupa i izba, chata zaś jest wyrazem książkowym, a ludowym tylko na Rusi. Z pojęciem chałupy łączy się ubóstwo domowe i znaczenie najprostszego i starego typu domów mieszkalnych ludu polskiego. Dom „dwuględny”, t. j. mający sień i wejście w połowie swej długości, a izby z oknami jednakowej wielkości po obu stronach sieni i w obu szczytach – to już w dzisiejszych pojęciach ludu nie chałupa, ale dom. Najstarsze chałupy, jakie napotkaliśmy u ludu na Mazowszu i Podlasiu nadnarwiańskiem, sięgające końca XVII wieku, miały rozkład przedstawiony tu na dołączonym planiku. Z bardzo dawnej, bo z połowy XV wieku pochodzącej, wzmianki o chałupie wieśniaczej (casa rusticana) we wsi Tarnówce, pod Łaskarzewem, w pow. Garwolińskim, na Mazowszu, dowiadujemy się, że miała ona 10 łokci długości i zawierała (jak ta, której planik dołączamy) izbę z piecem (stuba cum fornace), sień (palacium) i komnatę (comnata), t. j. światełkę, niewątpliwie położoną wprost sieni („Księga ziemi czerskiej, wyd. ks. J. T. Lubomirskiego, str. LXVII). Że kownatą lub komnatą nazywano izbę drugorzędną, mniejszą – mamy tego dowód w Górnickim, który powiada, że biskup Maciejowski, otrzymawszy listy od króla, poszedł „dla odprawy ich do kownaty, bo ta rozmowa na sali była”.
Chata, chać, to samo co chałupa, która jest (jak już to pod wyrazem chałupa objaśniliśmy) ludowym powszechnym wyrazem, chata zaś jest w języku polskim wyrazem więcej książkowym, a tylko na Rusi ludowym. J. Karłowicz powiada, że ponieważ wyraz ten znany jest tylko w obrębie Polszczyzny i Ruszczyzny, przypuszczać więc wolno, że pochodzi ze Wschodu, gdzie dzisiejsi jeszcze Persowie nazywają domy kadami. Trzeba jednak wiedzieć, czem była chata w dalszej przeszłości. W wybornej rozprawie swojej p. n. „Chata polska” „(Pamiętnik fizjograficzny” z r. 1884) powiada Karłowicz, że pierwotna lepianka była gacona z gałęzi i oblepiona gliną, że domy pierwotne były z chrustu plecione, jak dowodzą tego znajdowane bryły wypalonej gliny, gdzie skutkiem spalenia lepianki, drzewo znikło, a pozostała glina z wyciśniętą w niej ścianą plecioną. Zwyczaj budowania takich chat z chróstu, chlewów i stajenek w wielu miejscowościach do naszych przetrwał czasów. Że zaś grodzić w ten sposób nazywa się gacić, hacić, i grobla płotami z chróstu wygrodzona nazywa się gacią, hacią, jest więc bardzo prawdopodobnem, że nazwa chaty od hacenia czyli gacenia pochodzi. Podajemy tutaj rysunek chaty typowej ze starodrzewu sosnowego budowanej, odrysowanej r. 1875 przez p. Jul. Maszyńskiego we wsi Kuzawce nad Bugiem, w okolicy Terespola, gdzie lud nazywa zwykle dom swój chatą, a nie chałupą. W rogu tej chaty znajduje się charakterystyczny przedsionek czyli zagłębienie, w domu przy słupie dźwigającym róg strzechy. O chacie mamy przysłowia i wyrażenia: 1) Chata bogata nie węgłami, ale pierogami (to znaczy – nie zewnętrznym wygląd em, ale obfitością chleba wewnątrz). 2) Czem chata bogata, tem rada. 3) Choćby w chatce – byle z nim. 4) Cudza chata gorsza od kata. 5) Czyja chata, tego prawda. 6) Dobry do chaty (pieczeniarz). 7) Jak się macie w swojej chacie? 8) Jedna jaskółka nie czyni lata, ani miasta jedna chata. 9) Nawet dym słodki w swojej chacie. 10) Ostatki z chatki. 11) Swoja chatka – jak rodzona matka. 12) Wielka tarapata – dziurawa w deszcz chata.
Chełmińskie prawo. Mistrz krzyżacki Herman de Saltz, przywilejem z 28 grudnia 1233 r., nadał miastu Chełmnu prawo magdeburskie i ustanowił w niem sąd, który dla innych miast krzyżackich stanowił instancję najwyższą. Prawo to nazwane chełmińskiem (jus culmense), a będące właściwie niemieckiem (jus theutonicum) zwane także średzkiem (jus sredense), nadawało osadzie, która się niem rządziła, najrozleglejszy samorząd, uwalniając jej mieszkańców z pod ogólnej jurysdykcyi krajowej. Obywatele, rządzący się tem prawem, stanowili sami dla siebie statuty zwane Wilkirzami, sądzili się i karali. Gdy samorząd podobny korzystnie oddziaływał na ekonomiczny rozwój kraju, przeto książęta mazowieccy nadawali prawo chełmińskie wielu miastom i osadom wiejskim w swych dzielnicach. Kazimierz Jagiellończyk, po odzyskaniu Prus Zachodnich dla Polski, zniósł panującą tam różnorodność praw i ogłosił jus culmense za ogólnie obowiązujące, zarówno dla mieszczan jak szlachty. Dopiero w r. 1598 szlachta pozyskała osobne dla siebie prawo, zwane „korrekturą pruską”. Pierwszy zbiór prawa chełmińskiego z r. 1394 wydrukował w Gdańsku r. 1538 Franc. Rohden. Potem systematyczny układ tegoż prawa wyszedł tamże r. 1744 1767, a w r. 1814 wydał w Warszawie Jerzy Samuel Bandtkie według redakcyi z r. 1580. Tłómaczenie polskie z różnymi dodatkami ogłosił r. 1623 w Poznaniu Paweł Kuszewicz. Pisali o prawie chełmińskiem: Bandtkie, Czacki i Roeppel. (Wł. Sm.).
Chleb. Początkowo, jak twierdzi Karłowicz i inni, używano zbóż na pokarm w postaci ziarn prażonych, kaszy lub mąki; później pieczono na rozpalonym kamieniu lub w popiele placki, podpłomyki i t. p. U ludów słowiańskich przechowały się dawne te postaci chleba często w połączeniu z różnymi obrzędami i wierzeniami. Do takich postaci należy: żur, Siemieniec, kasza, lemieszka, pęcak, krupnik, kisiel, kluski, zacierka, prażucha i t. d. Placek żytni, pieczony w popiele bez drożdży, do dziś dnia jadają w Krakowskiem. Ważną rolę chleba w obrzędach u wszystkich ludów wykazuje znaczna rozmaitość postaci, rodzajów i nazw chlebów obrzędowych, przywiązanych do pewnych dni i uroczystości. Były więc i u nas chleby weselne (kołacz, korowaj), zapustne (reczuchy, pampuchy, pączki, chróst), wielkanocne (baby, mazurki), wigilijne, pogrzebowe, zaduszkowe (perebuszki, peretyczki i t. d. „Chlebem żałobnym” lub żałosnym zwano stypę, czyli ucztę pogrzebową; „chlebem zimowym” hibernę czyli żywność dla wojska na leżach zimowych, dawaną z królewszczyzn pierwej w naturze, a od r. 1649 w pieniądzach. Lud polski w wielu okolicach nazywa chleb świętym („święty chlebuś”), równie jak i ziemię która go rodzi („święta ziemia”). Siadając do posiłku, zawsze Polacy zdejmują nakrycie z głowy, a gdy kęs chleba upadnie na ziemię, podnosząc go całują jakby dla przeproszenia za zniewagę. Żywo to przypomina słowa broszury „Dworstwo obyczajów” z r. 1674: „Czemu chleb, kiedy z trafunku na ziemię upadnie, całujemy podniósłszy? – bowiem chleb jest święty”. Na stole ziemianina polskiego, w świetlicy, gdzie przyjmował gości, zawsze leżał bochen chleba, białym lnianym domowej roboty obrusem lub ręcznikiem przysłonięty. Tak bywało niegdyś we wszystkich dworach szlachty, i dziś jeszcze widzieć to można u zagrodowej szlachty i włościan na nadnarwiańskiem Mazowszu i Podlasiu. W wyrażeniach i przysłowiach naszych chleb bardzo często jest wspominany. S. Adalberg w pierwszem wydaniu „Księgi przysłów” zebrał 179 przypowieści polskich o chlebie, a niewątpliwie w wydaniu drugiem zgromadzi ich jeszcze więcej. Oto niektóre z nich: 1) Chlebem i solą ludzie ludzi niewolą. 2) Chleb i woda – niema głoda. 3) Chleb ma rogi, nędza nogi. 4) Chleb płacze, gdy go darmo jedzą. 5) Każdy kraje chleb do siebie. 6) Nie dospać trzeba, kto chce dostać chleba. 7) Będzie miał chleb, jak psu wydrze. 8) Bez chleba nie obiad. 9) Chleb cudzym nożem krajany – niesmaczny. 10) Chleb najmocniej wiąże. 11) Chleb, piwo i świeca zdobią szlachcica (to znaczy, że u porządnego szlachcica powinien być chleb domowy smaczny, piwo domowe dobre na stole i oświetlenie nie łuczywem, ale świecami, które także w dobrych gospodarstwach robiono w domu). 12) Chleb pracą nabyty, bywa smaczny i syty. 13) Chleb stracił, a bułki nie znalazł. 14) Chleb, w drodze nie cięży. 15) Dał Pan Bóg zęby, da i chleb. 16) Choćby chleb był rżany (żytni), byle leżany (znaczy to nie próżniacki, jak niektórzy sobie tłómaczą, ale zapaśny, na stole osiadłego rolnika zawsze leżący). 17) Dla chleba, nie dla nieba (chce być księdzem). 18) Dano mi chleb, gdym zębów pozbył (krążyła przypowieść o rycerzu, którego rozmaicie nazywano, że gdy na wojnie wystrzelono mu zęby, a król dał mu w nagrodę męstwa starostwo czyli „chleb zasłużonych”, mawiał o sobie żartobliwie: dano mi chleb, gdym zębów pozbył). 19) Gdzie chleb, tam się zęby znajdą. 20) Jedz chleb z każdą warzą, a rób co ci każą. 21) Kiedy gospodyni pierze i chleb piecze, to się ledwie nie wściecze. 22) Komu chleb zaszkodzi, temu kij pomoże. 23) Kto chleba nie chce, nie godzien kołacza. 24) Kto chlebem gardzi, to nim Pan Bóg bardziej. 25) Kto chleb nosi, tego też chleb nosi (kto skrzętny i pracuje, ten ma). 26) Kto ma panem (z łac.), ten jest panem. 27) Kto ze mną chleba jeść nie chce, ja z nim – nie będę kołacza. 28) Trzeba chleba i nieba. 29) U wdowy chleb gotowy, ale niezdrowy. 30) Zjedziony chleb bardzo ciężko odrabiać. 31) Złemu wrogowi daj chleba i soli. 32) Dobry chleb z solą, byle z dobrą wolą. Lud krakowski śpiewa:

Za chłopa się napierała,
Chleba upiec nie umiała:
Tak się jej pięknie wydarzył –
Pozaskórzu kotek łaził,
Ogonek podniósł do góry –
Jeszcze nie dostał do skóry.

Szymon Syreński w ogromnym swoim zielniku, wydanym za panowania Zygmunta III, w znacznej części kosztem Anny siostry królewskiej, w Krakowie, dużo pisze o chlebie. Powiada np., że „hanyż albo kmin polny, u nas bardzo pospolity, używają do chleba, do placków, obwarzanków”... „Chleb z nim pieczony, nietylko w smaku przyjemny, ale i pomocny w wielu chorobach” (str. 414). „Nasienie czarnuchy piekarze pospolicie radzi do chleba rżanego i do białego kładą, dla posilenia mózgu i smaku przyjemnego” (str. 459). „Chleb żytni, u nas najpowszechniej i najwięcej używany, jest też zdrowy i smaczny, ale którzy mu się nie przyłożyli (przywykli), jako są niektórzy cudzoziemscy narodowie, mają go za chleb niesmaczny i zdrowiu szkodliwy” (str. 920). „Najwyborniejszy chleb z cudnej, jasnej i w miarę wypytlowanej mąki, ktemu dobrze wykwaszony i dobrze upieczony. Nie zbytnie mały, nie zbytnie wielki. Chleb, do którego ciasta drożdży albo kwasu nie leją, bywa słodki. Ciasto także nie ma być bardzo rzadko rozczynione, nie zbytnie też gęsto i twardo. Drożdży i soli w miarę przydać. Przytem ma być w przestronnym piecu pieczony i przestronnie sadzony nie do nagłego i zbytniego gorąca. Chleb ciepły wszystkim szkodliwy. Chleb rżany, na poły z mąką pszeniczną albo orkiszową, smaczniejszy i pożyteczniejszy bywa” (str. 922). „Chleb: 1) pszenny najlepszy chlebem królewskim abo pańskim zowiemy; 2) z średniej mąki, niezupełnie otrąb pozbawionej, miejskim albo kupieckim mianujemy; 3) z powszechnej a z pospolitej mąki zhruba pytlowanej chleb pospolity piekają; 4) niemal z szrotowanego zboża, abo nader hrubej, otrębiastej mąki, takiego chłopi na wsi używają: to jest gry sowy; 5) jest i piąty bardzo hruby, z zboża niewychędożonego, albo zmieszanego z pszenice, żyta, owsa, jęczmienia, tatarki, prosa, jakiego pospolicie Litwa i Ruś na wsiach używa, a ten Borysem zowią, bo go borowi ludzie używają, zwłaszcza czasu nieurodzaju i głodu, jako z wrzosu, z żołędzi, z bukwie, z rząsy leszczynowej (str. 937), z kory dębowej i z innych niesposobnych rzeczy, by jeno głód oszukać”. „Chleb z owsa nie zawsze jest w pospolitym używaniu, tylko czasu głodu. Chleb z otrąb pospolicie przy wielkich dworach pańskich tylko dla psów piekają. Tatarczany, albo chleb tatarski, też i u nas bywa w używaniu czasu roku drogiego. Chleb z prosa między wszelkim zbożem, z którego chleb czynią, namniej pokarmu daje i żołądek ziębi” (str. 1008). „Piekarze, a ile u nas, gdzie chleba bez drożdży upiec nie umieją, a snadź zawsze w ciasto drożdży dostatek leją, miasto kwasu albo naciasty, żeby chleb pulchny a roślejszy był. Ale takowy niezdrowy, bo wiele ma dziur w sobie i gębczasty, w którym że się powietrza wiele zachowywa, przeto wiele też w ciele wietrzności czyni” (st. 949). „Wodą, w którejby główki chmielu były przewarzone, mąka, rozczyniona na chleb, uczyni ciasto prędko kisnące i chleb lekki i pulchny” (str. 1460). Mohiła w XVII w. pisze: „Chleby nietylko okrągłej, jako buły, ale i podługowatej, albo inakszej formy, według zwyczaju miast, rozmaite bywają”. „Niech jem i chleb suchy, byle zarobiony” (broszura „Albertus z wojny” r. 1596, str. 17). „Proszę cię na chleb – mówią Polacy, kiedy jeden drugiego na obiad prosi” (stare kazanie ks. Dambrowskiego). Najobszerniej o chlebie pisał J. Łepkowski w dodatkach do „Czasu” krakowskiego, później zaś w „Noworoczniku dla Polek” na r. 1861, oraz Sumcow w „Wiśle” (t. IV, str. 639 – 657) i potem „Dodatek do spisu chlebów obrzędowych” przez tegoż p. Sumcowa, „Wisła (t. IV, str. 873). Z. Gloger podał także w „Wiśle” (t. XII, str. 336), w artykule „Chleb”, opis sposobów i zwyczajów przy wypiekaniu chleba na Podlasiu, zachęcając, aby z każdej okolicy kraju nadesłano podobną monografję do „Wisły”, co utworzyłoby wyczerpującą i pożyteczną dla etnografii polskiej książkę. Ksiądz Siarkowski napisał: „Potrawy, ciasta i chleby ludowe” („Wisła” t. VII, str. 73).
Chłodnik, chłodniczek, altana ogrodowa. Potrzeba chłodu w upały dawała powód zasadzania owych lip, pod których cieniem siadał Kochanowski i które opiewał. Z lip to, z grabiny lub pnących się na kratki z łat roślin, t. j. chmielu, powoju i wina, robiono chłodniki. „W ciasnym gdy chłodniczku siędę, pić tam będę” – pisze Libicki w swojem tłómaczeniu pieśni Horacjusza, wydanem r. 1647. „Chłodnicami” nazywano ulice cieniste, chłód dające, aleje, szpalery. Niekiedy drzewa, któremi chłodnica była wysadzona, strzyżono w taki sposób, że przedstawiała kształt sklepionego korytarza. Taką wielką chłodnicę widzieliśmy jeszcze niedawno w starożytnym ogrodzie po-radziwiłłowskim w Annopolu, pod Mińskiem, na Litwie. Do urządzania takich chłodnic byli Polacy zachęcani dziełem średniowiecznego autora rolniczego, Włocha Krescentyna: Ruralium commodorum libri XII, które dwukrotnie przetłumaczone było i wydane po polsku: raz przez Andrzeja Trzycieskiego p. n. „Piotra Crescentyna księgi o gospodarstwie” (Kraków, r. 1549), następnie przez Bartłomieja Kłodzińskiego (r. 1570). W dziele tem spotykamy wielokrotne wzmianki o chłodnicach; np.: 1) „Chłodnice z wina, albo przechadzki, jakoby zasklepione”. 2) „Chłodnica lub chędoga przechadzka, ku ochłodzie pańskiej przy parkanie, albo przy wale, między drzewy stojącym”. 3) „Z winnego drzewa przyprawiają sobie chłodnice albo przechodniki nad ścieżkami, tak, iż od dołu macice prosto puszczają na żerdziach poprzecznych, wierzchy jednej ku drugiej przechylając, tak, iż gdy się zejdą latorośle, a liście się też złączy jedno z drugiem, tedy pod onym będzie chłodne siedzenie albo przechodzenie”. Nie idzie zatem, żeby chłodnice nie były znane w Polsce pierwej, skoro z tychże Włoch, gdzie Krescentyn żył w wieku XIII, przybywali jeszcze wcześniej zakonnicy do Polski i zakładali ogrody przy klasztorach. Bielski w „Kronice” swojej powiada: „Prowadzony był mistrz (krzyżacki) ku wielkiemu chłodnikowi, który był na jego hołdowanie chędogo nagotowany, w którym król na miejscu wyniosłym siedział”.
Choboty, Czoboty, buty safjanowe z wielkiemi cholewami i śpiczastymi nosami. W innych językach słowiańskich chobot znaczy koniec, klin, cypel lub ogon, a nie obuwie. Klonowicz pisze: „Z czobotów mu dziurawych wyglądają wiechcie”. Rej zaś mówi w „Zwierzyńcu”: „Owe choboty, co się w nich pośladek jako korzec widzi: ubrałby się był za to dobrze pierwej poczciwy szlachcic i z czeladzią”. W innem miejscu w tymże „Zwierzyńcu” wyraża się: „Pyszny idzie, nawieszawszy dziwnych pstrych chobotów około siebie”. Paprocki powiada, że szlachcic nazwany tak dla spraw szlachetnych, a:
Nie dla tegoć łańcucha, nie dla tych klejnotów,
Ani dla tych na zadzie rzezanych chobotów.
Widzimy z tego, że choboty mogły oznaczać buty do stroju razem ze spodniami. Zwykłe bowiem, codzienne obuwie, tegmina pedum, nazywa Mączyński (rok 1564) wprost butami. Fantazyjne skrzydlate obuwie z jakiem Merkurego Rzymianie przedstawiali, Knapski (r. 1641) nazywa „chobotami”. Chobotać znaczyło tupać butami. Chobotem Syreński zowie ziele, które „chobotną wyką, drudzy powojem wielkim mianują, Clymenum Calycanthemum (st.1271).
Chobotnia jest starą nazwą sieci rybackiej, przy upustach zastawianej. Jest i wioseczka Chobotki na Podlasiu.
Chochla (z niem. hohlen – holować) jest u rybaków naszych nazwą oskrobanej gładko tyczki, żerdzi, długiej laski, uwiązanej na powrozie u skrzydła niewodu i służącej do posuwania go, t. j. holowania pod lodem w czasie zimowego połowu, czyli „zaciągania toni”. Chochle, powiada Kluk, „bywają sosnowe i przywiązują się do długich sznurów od chomolców niewodu”.
Chochoł, wierzchołek kończatookrągły, czub sterczący np. na głowie, na brogu. Mączyński powiada: „Culmen, chochoł na brogu i na inszych rzeczach”. Klonowicz w „Worku Judaszowym” pisze:
Panienka przywienczona, z wymuskanem czołem,
Z wyniosłym chochołem.
W strojnej uprzęży zwano końskim chochołem czub na łbie konia, ze wstążek lub piór przystrojony. Myśliwi zowią chochołem snopek zboża dla przynęty zwierza stawiany.
Chocimska rocznica. Zwycięstwo Karola Chodkiewicza, odniesione nad potęgą sułtana Osmana w dniu 10 października 1621 r. pod Chocimem, było tak radosnym wypadkiem dla świata chrześcjańskiego, iż papież Grzegorz XV wysłał z tego powodu list do Zygmunta III, w którym powiada, że „w powszechnej trwodze narodów chrześcjańskich powstał Pan zastępów i takiem męstwem piersi polskich wojowników uzbroił, iż pokonawszy srogiego nieprzyjaciela, zmusili go do proszenia o pokój pod uciążliwymi warunkami”. List ten zakończa Grzegorz XV: „A jako rzeka Tyras (Dniestr) będzie pomnikiem hańby tureckiej, tak niechaj płynie wieczna chwała dla imienia polskiego”. Na wiekuistą pamiątkę tego zwycięstwa, pozwolił tenże papież Polakom obchodzić corocznie dzień 10-ty października obrzędem kościelnym (od r. 1623), a jego następca, Urban VIII, mszę oraz pacierze kapłańskie na ten dzień ułożyć polecił, które kapłani polscy dotąd odmawiają.
Chodkiewiczowa Anna Aloiza należy do świetnych legendowych postaci matron polskich. Córka Aleksandra ks. Ostrogskiego, wojew. wołyńskiego, i Anny Kostczanki, w r. 1621, przed samą wyprawą chocimska, zaślubiła hetmana Jana Karola Chodkiewicza, a w 10 miesięcy po weselu odebrała wieść o śmierci męża. Wówczas przywdziawszy dożywotnio żałobę, poświęciła cały swój żywot sprawom miłosierdzia a Bogu i ogromne dochody majątku obracała na rzecz miłości bliźnich. Często objeżdżała dziedziczne miasta i włości, zalecając najsurowiej swoim starostom i podstarościm, aby nie krzywdzili w niczem poddanych, lecz przeciwnie – opiekowali się nimi najtroskliwiej. Nawiedzała szpital w Ostrogu, utrzymując lekarza i aptekę dla ubogich. Otworzyła w zamku ostrogskim obszerną szkołę, w celu nawracania i wychowywania dzieci żydowskich i tatarskich; w licznej tej szkole, oprócz nauk, uczono robót ręcznych; dziewczęta przędły, szyły i haftowały, starsze uczyły młodsze i usługiwały chorym. Córki szlacheckie na jej dworze dopomagały pani w sprawie wychowania. Hetmanowa wyposażała mnóstwo biednych dziewcząt, wstawiała się za więźniami i wykupowała skazanych na śmierć, wynagradzając krzywdy poszkodowanym przez nich. Fundowała kolegjum jezuickie r. 1624 w Ostrogu, a r. 1653 w Jarosławiu. Pod koniec swego życia, w czasie wojen kozackich, zmuszona była opuścić rodzinny Ostrogi przenieść się do Wielkopolski, gdzie d. 27 stycznia 1654 umarła. Źródło do życiorysu tej matrony mamy w rządkiem dziś dziełku: „Życie ku podziwieniu chwalebne j. o. ks. Ostrogskiej” i t. d. (Kraków, 1698 r.).
Cholewa, herb polski, o którym Piekosiński pisze: „Dwie klamry żelazne w słup, barkami do siebie zwrócone, pomiędzy niemi miecz otłuczony. Długosz barw nie podaje; herbarz arsenalski (z XV w. w Paryżu) kładzie krzyż miasto miecza otłuczonego, barwy zaś herbu: białą w polu czerwonem. W zapiskach sądowych przychodzi herb ten pod r. 1434. Paprocki podaje odmianę, wyobrażającą nie dwie klamry, ale dwie krzywaśnie (laski zakrzywione), przęsłem poprzecznem połączone i u góry przekrzyżowane. Ten jednak herb, który Paprocki jako odmianę Cholewy podaje, jest niewątpliwie odmianą h. Kopaszyna, z czego wynikałoby, że Cholewa od Kopaszyny pochodzi” („Heraldyka pols. wieków średn.”, str. 32).
Cholewy, okrycie skórzane goleni od kostki ku kolanom, będące górną częścią butów. Cholewy należały do stroju u panów, którzy nosili buty safjanowe czerwone, żółte, zielone, szafranowe i t. p., mając barwy stale używane. Stąd, jak się zdaje, poszło przysłowie: „Poznać pana po cholewach”, i drugie, pochodzące od upiększania cholew swoich przez gachów i zalotników: „cholewki smalić (lub) palić”, czyli stroić koperczaki, umizgać się. Mawiano także: „Czerwone i żółte cholewy do stołu, a czarne za drzwi”, co znaczyło – że panowie strojni siadali przy stole biesiadnym, a szaraczki i służba gdzieindziej. Zabłocki (w wieku XVIII) pisze:
«Amfitryjon na wojnie gdy siecze i pali,
Jowisz w męża postaci, kolo jego pani,
Zwija się co żywo i cholewy smali».
Flisacy, fryców swoich przy obrzędzie zwanym frycowe, bili cholewą w lewą rękę.
Chomąt, chomąto, wyraz starożytny polski, z małemi zmianami znany i sąsiednim ludom słowiańskim. Litwini dawni wzięli chomąt i jego nazwę od Polaków, przekształciwszy chomąto na kamantai. Chomąta bywały zawsze skórzane, słomą lub włosiem wypchane, kleszczami drewnianymi ściągnięte, żeby koń całym karkiem mógł ciągnąć. Przysłowie stare mówi: „W kaftan bawełna, a w chomąto słoma”, t. j. co komu przystoi, przynależy. Dwa były główne typy chomąt: krakowskie i ruskie. Najozdobniejsze z chomąt polskich i słynne w kraju są krakowskie, strojne w kółka mosiężne (odpowiadające pasom i brzękadłom stroju ludowego) i w płaty różnokolorowe, z okuciem kleszczy w mosiądz. W Sztokholmie zachowane są chomąta krakowskie z czasów najazdów szwedzkich na Polskę. Gdy śmierć nieodżałowanego P. Bukowskiego przeszkodziła nam w otrzymaniu opisu i rysunku powyższych zabytków, zmuszeni jesteśmy, w braku innych z pewną datą, podać rysunek ozdobnej części typowego chomąta krakowskiego z r. 1837, przechowanego w zbiorach piszącego. Jakkolwiek daty powyższej na chomącie tym niema, ale jest wiadoma dokładnie, bo uprząż sprawiana była w Warszawie przez ojca naszego, gdy w roku powyższym się żenił. Boki kleszczy osłonięte były płatami białymi i czerwonymi, z których jednak mole nie zostawiły już śladu. Chomąto jest znane w heraldyce polskiej jako herb szlachecki prusko-polski Wulkowskich-Cygenberków. W zapisce kapituły poznańskiej z r. 1547 powiedziane jest: „circa chomąto kleszcze”, co Piekosiński słusznie każe rozumieć jako chomątowe kleszcze. W rysunkach tego herbu przedstawione są kleszcze starodawne, podobne do zwykłego jarzma; Kuropatnicki też powiada: „Chomąto, kleszcze zwyczajne jak u chomąta prostego”.
Chorał, księga zawierająca w sobie zbiór melodyj chóralnych, używanych w kościele. Chorałem nazywano także wogóle pieśni religijne chórem śpiewane, dla odróżnienia ich od figurału.
Chorągiew. Oddział jazdy, liczący zwykle od 100 do 200 koni, a będący jednostką taktyczną w organizacji wojska, nazywano w czasach jagiellońskich, a może i dawniej, rotą. Gdy jednak za Zygmunta III zamieniono dawną polską organizację piechoty na zagraniczną czyli na autorament cudzoziemski i zaczęto rzędy piechurów nazywać rotami, jazda zmieniła nazwę roty na chorągiew, ponieważ każda jej rota miała swój oddzielny proporzec czyli chorągiew, a jak dziś nazywają – sztandar. Odtąd mówiono: służyć w chorągwi, jechać do chorągwi, zaciągać (werbować) chorągiew i t. d. Chorągwie bywały nadworne królewskie, Rzeczypospolitej i nadworne panów polskich. Prawie bowiem wszyscy magnaci polscy własnym kosztem utrzymywali mniejsze lub większe oddziały jazdy, które nosiły nazwę ich chorągwi nadwornych i czasu wojny wysyłane były w obronie kraju, a zwykle strzegły włości pańskich od napadu Tatarów, towarzyszyły panu w podróży, służyły do parady, a nieraz i wojny domowej. W starej broszurze p. t. „Światowa roskosz” czytamy, jak „żołnierze dworscy paradę czyniąc, powdziewawszy na siebie lamparty, piórno, świetno, ogromno, złotymi błyskali szyszakami, a sępimi skrzydły powiewali, mając takowe do ramion przymocowane dla okazałości i przestraszenia ich chrzęstem nieprzyjaciół w boju. Brzmiały trąby i kotły. Obok nich stało kozactwa stado, ubrane w przestronne giermaki, trzymając napięte łuki i migocąc zawieszonymi na barkach pozłocistymi sajdakami. Tym surmacze nucili wojnopamiętne dumy ruskie. Za nimi stała piechota w błękitnej barwie, porządkowana przez dziesiętników, z wysokimi dardami (oszczepami). W środku nich bębnista bił w głośny bęben, który łagodziły towarzyszące mu multanki. Nad wszystkimi przy wrzawie i odgłosach wojennych powiewała chorągiew dworska, wijąc się od wiatru jako wąż”. Przy wjeździe do Krakowa Henryka Walezjusza wiedli Maciejowscy 200 nadwornej konnicy z tarczami i sępiemi skrzydłami, wojewoda bracławski 200 koni po kozacku z sajdakami złocistymi, Dulski wojewoda pruski 36 kozaków w pancerzach pozłocistych. Komorowski kasztelan miał swej piechoty do tysiąca. Ze szlachty mieli słudzy Rejów tarcze z białymi łabędziami, a na piersiach łabędzi były lilje białe. W wieku XVIII chorągwią – powiada p. B. Gembarzewski – nazywano oddział jazdy. Szwadron dzielił się na chorągwie czyli kompanje. W roku 1775 brygada kawalerji narodowej I Dzierżka składała się z 6 szwadronów, każdy złożony z 4-ch kompanii, czyli chorągwi. „Regulamin exercerunku dla regimentów kawalerji”, wydany r. 1775 dla dragonów, tak określa skład chorągwi: „3 officjerów, 6 unter-officjerów, 1 trębacz, 1 konnował albo feldscher, 52 dragonów, koni prócz officjerskich 60. Przy każdej chorągwi jeden woźnica i 4 konie do powiantowego wozu są wyznaczone”. (O chorągwi w znaczeniu sztandaru ob. Proporzec).
Chorągiewka. O ludziach chwiejnych, nie mających żadnego stałego ani głębszego zdania, mówią, że są jakoby „chorągiewka na dachu”. Wyrażenie to powstało z porównania ich charakteru do chorągiewek żelaznych, umieszczanych na znaczniejszych budynkach miejskich i wiejskich, a tak urządzonych, aby obracając się za najlżejszym powiewem wiatru, wskazywały jego kierunek. Na chorągiewkach takich wycinano zwykle rok wzniesienia budynku i inicjały lub herb jego fundatora. Na chorągiewce wieżowej ratusza dawnego, a raczej bazaru w Białymstoku widnieje zdala r. 1761, będący datą wzniesienia tego budynku przez Jana Klem. Branickiego, ówczesnego dziedzica. Na starym murowanym dworze w Chrzęsnem znajdowały się dwie chorągiewki, z których jedną tu podajemy z fotografii. Rok 1635 wskaduje datę fundacyi dworu. Pomiędzy literami, wskazującemi nazwisko fundatora, znajduje się wycięta tarcza z herbami obojga małżonków. Jeden z tych herbów jest Habdank czyli Abdaniec. Na wierzchołku chorągiewki orzeł dwugłowy wskazuje, iż fundator mógł być dygnitarzem ziemi Przemyskiej, której herbem był orzeł dwugłowy żółty w polu czerwonem.
Chorąży, po łac. vexillifer, nazywany inaczej propornikiem, t. j. ten, który dzierży przed wojskiem chorągiew, proporzec, czyli, jak dziś mówią, sztandar. Statut litewski powiada: „Chorąży, kiedy chorągiew będzie trzymał, ma mieć na sobie zbroję dobrą, a chorągiew sam chorąży w ufie swym ma dzierżeć”. Chorążowie ziemscy, t. j. ci, którzy za doby Piastów nieśli do boju chorągwie swoich ziem, byli niewątpliwie najdawniejsi. Według Długosza, na pogrzebie Kazimierza W. było 12 chorążych, t. j. 11-tu niosących herby tyluż księstw, składających Polskę kazimierzową i 12-ty z orłem białym Korony Wzmianki jednak o chorążych są dawniejsze. Gallus nazywa Masława mazowieckiego i wojewodę Skarbimira z XI wieku chorążymi. W urzędowych dokumentach spotykamy poraz pierwszy chorążych za Łokietka. Chorąstwo stało się wreszcie urzędem koronnym i ziemskim. Był chorąży wielki koronny (vexillifer regni) i ch. wielki litewski (vex. magn. duc. Lithuaniae), chorąży nadworny koronny (vex. curiae regni) i chorąży nadworny litewski (vex. curiae mag. duc. Lit.), a oprócz tych byli chorążowie ziemscy po województwach i powiatach (vex. terrestris). Podczas pospolitego ruszenia obowiązani oni byli stawać ze sztandarami ziem swoich. Województwa Sieradzkie i Łęczyckie miały po dwuch chorążych: wielkiego i mniejszego; sandomierski wielkim się w województwie swojem mianował. Chorążowie wojewódzcy mieli prawo ustanawiać powiatowych, gdzie ich nie było. Urząd chorążego wielkiego powstał w w. XV; litewskiego nazywano pierwiastkowo ziemskim. Mogli chorążowie wielcy i inne piastować urzędy. Jan Branicki był naprzód generałem artyleryi, potem hetmanem polnym, a jednocześnie nie przestawał być chorążym w. koronnym. W hierarchii urzędniczej chorążowie stali wyżej od mieczników, a po podkomorzych, tak wśród urzędników koronnych, jak ziemskich. Przy koronacyi króla, przy odbieraniu przysięgi od miast po koronacyi, przy hołdach książąt lennych, na pogrzebach królewskich, podczas pospolitego ruszenia i wielkich uroczystości – chorąży wielki koronny z chorągwią Korony stał, szedł lub jechał po prawej stronie osoby króla, przed marszałkiem w. koronnym, chorąży zaś w. litewski ze sztandarem W. księstwa Litewskiego – po lewej stronie króla. Chorążowie ziemscy stawali na czele rycerstwa swoich województw i powiatów. W razie nieobecności wielkich zastępowali ich nadworni, a gdy i tych nie było – ziemscy. Na pogrzeb Zygmunta Augusta roku 1573 byli wszyscy wezwani. Wolff w dziele „Senatorowie i dygnitarze W. ks. Litewskiego” podał spis chorążych wielkich i nadwornych litewskich; J. Błeszczyński w dodatku do III tomu „Monografii” Kossakowskiego podał regestr chorążych koronnych. W wojsku polskiem za Stanisława Augusta chorąży oznaczał najniższy stopień oficerski; znakiem jego była jedna gwiazdka na szlifie, tak samo jak u towarzyszów kawaleryi narodowej.
Choroby. Karol Szajnocha w dziele swojem „Jadwiga i Jagiełło” powiada, że do najpowszechniejszych w owej dobie należała choroba oczu. „Wszyscy prawie głośniejsi mężowie onego czasu, Jagiełło, Witołd, arcybiskup gnieźnieński Dobrogost (od czerwonych powiek Wydrzeoko nazwany) cierpią na oczy. Biskupa władysławskiego (kujawskiego) Macieja, krakowskiego Bodzantę, arcybiskupa Jarosława, znamy całkowitymi ślepcami. Mokra zima podwajała wszelkie cierpienia. Wtedy jako jedynego ratunku pragniono mrozów. Bo też zważywszy wszelkie następstwa ówczesnej błotnistości, nie było większego dobrodziejstwa nad tęgą zimę”.
Chrzanowska Anna (według niektórych Zofja), z domu Frezen, żona Jana Samuela Chrzanowskiego, była, podług powszechnej tradycyi, bohaterką w obronie Trębowli, obleganej przez Turków w r. 1675. Gdy mąż jej, dowodzący załogą, wobec wyczerpanej żywności i poczynionych wyłomów w murach, przewidywał konieczność kapitulacyi, wtedy Anna, trzymając broń w ręku z groźbą, że jemu i sobie życie odbierze, taki obudziła w wodzu i załodze zapał, iż zrobiono śmiałą na Turków wycieczkę, która o tyle przedłużyła obronę, że zanim bisurmani do nowego szturmu przystąpili, nadciągnął Jan Sobieski na odsiecz. Sejm krakowski 1676 r. uwiecznił bohaterstwo Chrzanowskich następującą uchwałą: „Gratitudo kommendantowi trębowelskiemu. Zawdzięczając odważnie wytrzymaną absydyą trębowelską urodzonemu Janowi Samuelowi Chrzanowskiemu, kommendantowi pro illo tempore na Trębowli, oberszterleytnantowi naszemu, za zgodą wszech stanów, onego i potomków jego kleynotem szlachectwa polskiego condecoramus, na co przywiley w kancelaryi naszey wydać każemy. Przytym summę pięć tysięcy złotych w skarbie koronnym naznaczamy, którą Wielm. Podskarbi Koronny z podatku szelężnego, na teraźnieyszym Seymie uchwalonego, wypłacić ma w pierwszym półroczu” (Vol. leg., V, f. 376). Widzimy potem Chrzanowskiego komendantem lwowskim (r. 1678), a w dziesięć lat później dowódcą twierdzy Mikuliniec. Jako herb rodowy nadano mu Poraj. Obrońcy zamku trębowelskiego uczcili bohaterską niewiastę pomnikiem, wzniesionym na pobliskiem wzgórzu, który jednak z upływem lat w gruzy się rozsypał i legenda o niej w ustach ludu przebrzmiała; przechowała się wszakże w sztuce i literaturze. Powszechnie jest znanym z reprodukcyi litograficznych obraz Lessera, przedstawiający Chrzanowską na murach zamkowych Trębowli. („Starożyt. Polsk.” Balińskiego i Lipińs.; „Pamiątki trębowelskie” A. Bielowskiego).
Chrzcielnica, babtisterium. Dopiero w VII wieku, odkąd chrzest przez polewanie, zamiast zanurzania, wszedł w powszechne użycie, zaczęto w miejsce oddzielnych budynków zewnętrznych, jakie dotąd w Rzymie przetrwały, urządzać wewnątrz kościołów ze strony lewej same fontes babtismales, które my; dzisiaj chrzcielnicami, a w wieku XVI „krzesnicami” albo „krzcilnicami” (Sł. Mączyńskiego z r. 1564) nazywano. Zakres niniejszej encyklopedyi nie pozwala na szczegółowe opisy kilkudziesięciu chrzcielnic średniowiecznych i z wieku XVI. jakie się w kościołach polskich przechowały. Zadaniem jednak tej ogólnikowej o nich wiadomości powinno być pobudzenie którego z młodych badaczów do zebrania wiadomości i szczegółowego opisania w jednej książce wszystkich tego rodzaju zabytków. „Przyjaciel ludu” w r. 1844 zamieścił podobiznę napisu, znajdującego się na starożytnej chrzcielnicy śpiżowej w kościele św. Jana w Toruniu. Głośny swego czasu lingwista, prof. Andrzej Kucharski, napis ten poczytał za „najdawniejszy zabytek polszczyzny” („Bibl. Warsz.”, r. 1850, t. II st. 113). Al. Przezdziecki podał we „Wzorach sztuki średniowiecznej” rysunek tego starożytnego zabytku, nadmieniając, że odpis w „Przyjacielu ludu”, z którego korzystał Kucharski, był niedokładny; znajdując, że ozdoby na chrzcielnicy okazują przejście od stylu romańskiego do gotyckiego, zaliczył zabytek do wieku XIII. Najdokładniejszy rysunek całości i napisu podał Wilh. Kolberg w „Bibl. Warsz.” r. 1872. Przezdziecki we „Wzorach sztuki średniowiecznej” podał rysunek jeszcze drugiej chrzcielnicy, już nie spiżowej, ale kamiennej, znajdującej się w Bodzentynie, z napisem: „Jesus Maria. Anno Domini Mille. CCCCLXXXX secundo”, t. j. „Jezus Marja. Roku Pańskiego 1492”. O chrzcielnicy tej, której rysunek podajemy tu ze „Wzorów sztuki”, uczony nasz takie daje objaśnienie: „Herby biskupów krakowskich wyrzeźbione są naokoło chrzcielnicy: Dębno kardynała Zbigniewa; Prus Tomasza Strzępińskiego; Poraj Gruszczyńskiego; Doliwa Jana z Brzezia; Półkozic
Jana Rzeszowskiego. Nakoniec orzeł polski jagielloński oznacza herb kardynała Fryderyka Jagiellończyka, arcybiskupa gnieźnieńskiego i biskupa krakowskiego, za rządów którego chrzcielnica ukończoną została”. Czasopisma: „Tygodnik Ilustrowany” i „Kłosy” podawały także rysunki starych chrzcielnic, a mianowicie: „Tygodnik” podał chrzcielnice: grójecką, ze Starego Sącza, z Łącka, z kościoła dominikanów krakowskich i bodzentyńską; „Kłosy” podały chrzcielnicę w Charłupi Małej w Sieradzkiem z r. 1538 (t. XXIII, nr. 593). W wydawanych przez Akademję Um. w Krakowie „Sprawozdaniach komisyi do badania historyi sztuki w Polsce” znajdujemy w IV tomie wiadomości o chrzcielnicach, znajdujących się we wsi Bejsce, w Bieczu (bronzowa), w Bieganicach, w Binarowej, w Bobowej, w Libuszy, w Odrowążu (podany rysunek), w Opocznie, w Paczołtowicach (śpiżowa), w Rudzie (podany rysunek), w Starym Sączu, w Sękowej, w Tumie pod Łęczycą i w Wilczyskach. Do starszych chrzcielnic w kraju należy bronzowa rawska, pochodząca prawdopodobnie z w. XIV, której rysunek tu podajemy, a której podstawa i przykrywa nie są równie starożytne. Opisał ją wraz z ruinami zamku rawskiego p. Feliks Kopera na podstawie rysunków i wiadomości, dostarczonych mu przez p. Mar. Wawrzenieckiego. Encyklopedja wielka Orgelbrandów (t. V, str. 548) podaje wiadomości o starych chrzcielnicach w Rogoźnie (wielkopolskiem), w Gdańsku (w kościele Panny Maryi, z roku 1343), o kilku chrzcielnicach krakowskich, jak również znajdujących się w Kłobucku (z r. 1492), w Koprzywińcy, Jeżowie, Iwanowicach (z r. 1462).
Chrzciny należały w Polsce do uroczystości mniej więcej hucznie obchodzonych. W każdym, nawet ubogim stanie w dniu tym wyprawiali rodzice według możności większą lub mniejszą ucztę. Rodzice chrzestni dają w darze dla dziecka ozdobną czapeczkę i koszulkę. Zamożniejsi ofiarowują sztukę płótna białego, lub krzyżyk kosztowny. Na Litwie goście zaproszeni na chrzciny ofiarowywali matce pierogi i ciasta najdelikatniejsze. Czapeczkę chrzestną dziecka chowają na pamiątkę dla kilku pokoleń. Mik. Rej w postylli swej na św. Jan Chrzciciel powiada: „Patrzajże, iż tu słyszysz, iż tu nie były ani bębny, ani piszczałki, ani skrzypce, ani sobie w oczy dmuchały imbierem ani cynamonem z konfektów albo z muszkateli, ani skakając, śpiewając rozlicznych pieśni. Nie mówią tu: daj mu dwoje imion: Wojciech, Piotr, Bartosz, Marcin z innemi wymysły, a ojciec jużeć nie palił beczek, nie strzelał z dział” i t. d. Widzimy z tego co Rej gani, że na chrzcinach w Polsce bywały: piszczałki, bębny, skrzypce, konfekty z cynamonem i muszkatelą, skoczne tańce, śpiewanie rozlicznych pieśni, palenie beczek (smolanych) i strzelanie z dział. Caetani opisał chrzciny córki Zygmunta III (Zbiór pamiętników historycznych o dawnej Polsce) w słowach następujących: „W kościele św. Jana warszawskim rusztowanie około chrzcielnicy pokryto złotem wezgłowiem, chrzcielnicę lamą srebrną w polu ponsowem. Księżna ołycka Radziwiłłowa niosła dziecię przykryte bogato haftowanem powiciem. Król siedział na tronie; senatorowie i kardynał byli przytomni, nuncjusz chrzcił królewnę, dane jej imie Katarzyna, zaśpiewano potem Te Deum z muzyką, w czasie którego król Jmć, kardynał i nuncjusz klęczeli przed wielkim ołtarzem”. Chrzesnakiem nazywano koszulę, w której chrzczono dziecię. Stan. Grochowski w r. 1608 pisze: „Przy chrzcie obloką cię w chrzesnak, w szatę białą, która niewinność znaczy”. W dawnych wiekach uważano trzymanie do chrztu za bliski już stopień pokrewieństwa. Dla tego arcybiskup Karnkowski w Czasach Zygmunta III pisze: „Powinowactwo chrzesne przeszkadza do małżeństwa”. W następnych jednak czasach przepis ten kościelny uchylany był zwykle za pomocą dyspensy, dawanej przez duchownych.
Ciążać znaczyło to samo, co później, z niemieckiego pfanden, nazwano fantować i z łac. – egzekwować. W Litwie ciążę zwano zajmowaniem. Statut litewski przepisywał, aby zajmujący bydło ze szkody zawiadamiał właściciela bydła, aby je na porękę odebrał, a szkody, jak gromada czyli, „kopa” oszacuje, zapłacił. Ciąża miała także znaczenie kary sądowej, a pobierana była nietylko w pieniądzach, ale i w naturze. Według statutu wiślickiego ciąża w bydle, gdzie dwory królewskie dalekie, do dworu wojewodzińskiego lub kasztelańskiego gnana być ma. Według prawa z r. 1470 przewyższać powinna wartość szkody, według zaś statutu z r. 1496 nie powinna być większa nad to, o co „ciążają”. To samo powtarza w wieku następnym statut polski Herburta. Jan Tarnowski w „Ustawach prawa polsk.” mówi: „Kto komu w łące pasie, taki ma być ciążan na sukni”. Widzimy z tego, że praktykujące się do dzisiaj, lubo zabronione obecnymi przepisami, „grabienie” czapek, butów, sukman, chustek u szkodników, pasących w cudzej łące, zbożu, lesie, dokonywane na dowód szkodnictwa i pewność wynagrodzenia szkody, jest przechowanym tradycyjnie przez lud wiejski prawnym niegdyś zwyczajem ciąży doraźnej. Były stare przysłowia: 1) Kto ma ciążą (fanty), tego nie wiążą. 2) Kto żołnierza w ciąży niema, sam się zwojuje bez wojny.
Ciechoniewski Kacper. Gdy Samuel Bogumił Linde ogłosił w Warszawie roku 1804, w formie broszury o 36 stronicach, prospekt na „Słownik języka polskiego”, wówczas stał się głośnym i wyśmianym dziwak K. Ciechoniewski, który jednocześnie z Lindem wydał broszurę o 58 stronicach, będącą wzorem, jak powinien być słownik ułożony. Broszura ta nosi tytuł: „Oko Hieroglifik twór rzeczy, źródłosłów, pierwszy wyraz słownika polskiego, z względami nad nim gramatycznemi, z postrzeżeniami, z jego sposobem mówienia czyli frazesami, i z niektóremi w ogólności uwagami, za wzór całego słownika polskiego, jaki może być zrobiony, wystawione przez...”
Cierlica. Narzędzie drewniane na czterech nogach i o dwuch szparach, w które zapadają odpowiednie listwy; służy do ocierania włókien lnu i konopi z paździerzy. Na Mazowszu i Podlasiu lud uprawiający len i konopie używa dwuch podobnych narzędzi: cierlicy i międlicy, tem się różniących od siebie, że międlica ma tylko jedną szparę, a cierlica – dwie. Konopie po wymoczeniu i wysuszeniu pierwej międlą na międlicy, a potem trą na cierlicy, len zaś odrazu trą na cierlicy. Ks. Kluk w dziele pod tyt. „Roślin potrzebnych utrzymanie” (r. 1777) pisze: „Po ususzeniu len połamie się w drewnianej cierlicy, gdzie się części przędzy od nieużytecznych paździerzy oddzielają. Cierlice te bywają dębowe lub bukowe”. W starej książce p. t. „Przędziwa, lnu, konopi przyprawa” czytamy: „Naczynia do wyczyszczenia paździorów są: międlica albo łamaczka i cierlica albo pięciornia; pierwsze dwie o dwuch żłobkach, drugie o czterech być powinny. Że w cierlicy dwa razy tyle łamie się przędziwo ile w międlicy, wprzód przez międlicę, a potym przez cierlicę przepuszczone być ma”.
Ciemnogród, nazwa miejscowości urojonej, oznaczająca miasto albo krainę, gdzie panuje ciemnota umysłowa i zacofanie pojęć, spopularyzowana przez Stanisława Potockiego, słynnego mówcę, ministra i męża stanu, zasłużonego w edukacyi krajowej, który w r. 1820 wydał swoją satyryczną 4-tomową „Podróż do Ciemnogrodu”.
Cięciwa, struna z kiszek bydlęcych, rozpięta między dwuma końcami łuku, do wyrzucania strzały za pomocą natężenia służąca. W mowie dawnych wojowników naszych „cięciwy brzęczą, lotne strzały świszczą”. „Gdy im do łuków cięciw niedostawało – pisze Bielski w „Kronice świata” – niewiasty warkocze swoje urzynały i cięciwy kręciły”. Szymonowicz w sielankach swoich mówi:
Strzałka Kupidyna maluchna, lecz cięciwa tęga:
Kiedy strzeli – i nieba samego dosięga.
Kłokocki w r. 1678 pisze: „Póty sułtan baszę pieści, póki go kat, cięciwę na szyję zawiązawszy, nie udusi”. Mawiano niegdyś, że „zbyt silona cięciwa najprędzej się zerwie”, a lud polski dotąd, choć już zwykle nie wie, co to jest cięciwa, mówi o ludziach lub zwierzętach chudych, cienkich, że są „jako cięciwa”.
Cięgatura, cięgaturka, cyngaturka, (z łac. cinctura – pas), przepaska, przepasanie. Jedwabne cięgatury wspomina Twardowski. „Zbądź cięgatury, suknio, opłakanej; niech będą wolne z pięścią łokcie oba”. Mączyński w słowniku, wyd. r. 1564, pod wyrazem fascia pisze: „Podwiązki, powiąsło albo pas sukienny, w którym dzieci powijają, też cingatura”.
Ciołek, herb polski: w białem polu ciołek czerwony. O herbie tym mamy wiadomości w zapiskach sądowych z r. 1409, a w zapisce sądowej radomskiej z r. 1411 nosi nazwę Biała. Wyobrażonym jest na pieczęciach Stanisława biskupa poznańskiego w r. 1430, Klemensa Ciołka z Bolan w r. 1438, Jana z Regulic, doktora medycyny, rajcy krakowskiego, w r. 1501 i Samuela Maciejowskiego, biskupa krakowskiego, w r. 1549. Najgłośniejszą z rodzin, używających tego herbu, stała się w w. XVIII rodzina Poniatowskich.
Ciosna, nacięcie, narznięcie, znak herbowy lub inny, jakie pospolicie wycinano na starych drzewach granicznych. Ciosnka – nazwa statku czyli narzędzia żelaznego, służącego zwłaszcza bartnikom mazowieckim do robiena ciosnek na drzewach bartnych.
Cisowe drzewo. W starych pieśniach ludu polskiego, zwłaszcza weselnych, na Mazowszu, Podlasiu i w Lubelskiem, słyszymy o wrotach i stołach cisowych. Drzewo cisowe, o którem pisze Kluk w XVIII wieku: „niewielkie, zawsze zielone, twarde, giętkie, dające się polerować, mające czerwony kolor”, w średnich wiekach było w środkowej Europie najwięcej poszukiwane na wyroby snycerskie, tokarskie i stolarskie dla możnych. Cis zwyczajny (Taxus baccata) nie tworzył nigdy w Polsce zwartych lasów, ale rósł u nas gdzieniegdzie w ciemnych borach, a już w XV wieku fabrykanci kusz i innych narzędzi wojennych narzekali na brak cisu, używanego w ich wyrobach. W „Gazecie Warszawskiej” z r. 1864 (nr. 87) czytamy, że tępiony był chciwie przez wieśniaków, używających go na łyżki, skrzyneczki i t. p. przedmioty. Odwar z liści cisowych, podług mniemania ludu, wywoływał u niewiast poronienie płodu. Cóżkolwiekbądź, ani na stoły, ani na wrota czyli bramy, gmin wiejski cisu nigdy nie używał, ale tylko przechował do naszych czasów pieśni, które przed kilku wiekami śpiewała i szlachta, gdy zachowywała jeszcze prastare obyczaje narodowe, dziś ludowemi nazywane.
Ciura. Szlachta idąc na wojnę, a zwłaszcza na pospolite ruszenie, brała z sobą wozy pod broń, chleby i obroki, a przy nich conajdzielniejszych z czeladzi. Stąd za hufcami rycerstwa ciągnęły się liczniejsze od nich tabory, rojne tramem luzaków wojskowych czyli tak zw. czeladników, pachołków, posługaczów, których najwięcej obawiała się ludność wiejska, bo zręcznie chwytali gdzie co mogli, i przezywała ich złośliwie ciurami. To też Wacław Potocki w Jovialitates ułożył taki nagrobek:
Ciura leży w tym grobie, radujcie się kury!
Ale o cóż na świecie łatwiej jak o ciury?
W konstytucjach sejmowych, o sprawie wojennej mówiących, spotykamy przepisy, odnoszące się do ciurów. Wodzowie i hetmani często używali ich z pomyślnym skutkiem w czasie wojny. Stefan Czarniecki za Jana Kazimierza przy ich pomocy odebrał Szwedom Warszawę. Dzielnie się także odznaczyli w bitwie pod Chocimem r. 1673. Później jednak wyraz ten nabrał wyłącznie pogardliwego znaczenia na określenie niedołęgi i głupca.
Ciwun, tywoń, wyraz który (podług Karłowicza) dostał się od Normandów przez Psków na Białoruś i Litwę, pierwotnie oznaczał urzędnika książęcego na właściwej Litwie i Żmudzi, którego głównym obowiązkiem było zarządzanie dobrami panującego i wybieranie podatków. Urzędy ciwuńskie bywały tak intratne, że nieraz ubiegała się o nie można szlachta, a nawet senatorowie, choć właściwie ciwun był tylko rządcą dóbr skarbowych i dzierżawcą dochodów księcia, a jedynie podczas pospolitego ruszenia gospodarzem całego powiatu. Gdy wskutek unii lubelskiej swobody szlachty litewskiej znacznie rozszerzone zostały, ciwuństwo stało się z książęcego urzędem ziemskim i ciwunów nie naznaczał już król, ale tylko obieranych na sejmikach i przedstawionych sobie zatwierdzał. Konstytucja z r. 1588 przyznała ciwunowi w hierarchii urzędniczej ziemskiej miejsce naczelne. W księstwie żmudzkiem urzędowało 14-tu ciwunów: ejragolski, wielko-dyrwiański, małodyrwiański, retowski, użwencki, pojurski, twerski, szadowski, berżański, tędziagolski, korszewski, wiekszwiański, gondyński i birżyniański. Widzimy z tego, że ciwuństwo było jakby właściwością żmudzką, bo poza granicami księstwa żmudzkiego istniały na Litwie tylko 2 ciwuństwa: wileńskie i trockie. Ciwunowie wileński i trocki mieli jednak większe prerogatywy od żmudzkich, bo przodkowali przed wszystkimi urzędnikami ziemskimi i zagajali sejmiki. Sędziami wogóle, tak grodzkimi jak ziemskimi, być nie mogli, że jednak na całe księstwo żmudzkie był tylko jeden podkomorzy ziemski, więc konstytucja z r. 1764 dozwoliła ciwunom odbywać sądy graniczne, jeżeli wykonali przysięgę podług roty podkomorskiej i zamianowali sobie do pomocy jeometrów czyli t. zw. komorników. Apelacja od tych sądów szła do starosty żmudzkiego (taki tytuł nosił wojewoda żmudzki), lub do kasztelana żmudzkiego (Lengnich: „Prawo posp. król. Polsk.” i Vol. leg. II, fol. 1464). Na wzór ciwunów królewskich, zaczęto nazywać ciwunami oficjalistów prywatnych pańskich na Litwie, aż w końcu nazwa ta, podobnie jak namiestnika, oznaczała włodarza czyli karbowego folwarcznego. Więc też Petrycy w czasach Zygmunta III pisze: „Urzędnikom, włodarzom, tywonom nie każą robić, ale doglądać”.
Ciżmy, ciżemki, obuwie płytkie, bez cholew, po litewsku cziżma, po węgiersku csizma, po turecku czisme. Niewątpliwie zatem wyraz turecki przez Ruś i Węgry przybył nad Wisłę i Niemen, a nawet dalej, bo i niemcy mają Tschisme. Pisarze polscy wieku XVII i XVIII używają często tego wyrazu.
Cło, inaczej zwane myto, mito (ze starogermańskiego Muta), już w wieku XI należało w Polsce do dochodów panującego. Że jednak na granicach Polski piastowskiej z innemi państwami porastały wszędzie puszcze, w których najpowolniej osiadała ludność i gdzie niepodobna było straży leśnej rozciągać, pobór więc ceł i należącego do nich targowego odbywał się wewnątrz kraju przy wielu zamkach, na główniej szych traktach lądowych i wodnych, do prowadzenia towaru zagranicznego wyznaczonych. Podobne główniejsze komory celne istniały np. w Gnieźnie i Zbąszynie, w Wojniczu i Opatowie, na trakcie pruskim w Makowie, nad Wartą w Poznaniu, nad Wisłą w Korczynie, nad Odrą w Lubiążu, nad Bugiem w Drohiczynie, nad Narwią w Wiźnie i wielu innych miejscowościach. Są wzmianki, że Bolesław Śmiały pobierał cła na rzece Bugu. Panujący wydzierżawiali prawo pobierania myta w różnych miejscowościach, lub obdarowywali tem prawem zasłużonych sobie ludzi. R. 1238 zawarli książęta polscy umowy handlowo-celne z Krzyżakami. R. 1317 Wład. Łokietek uwolnił miasto Lublin od ceł na zawsze. Kazimierz Wielki, troskliwy o podniesienie dobrobytu krajowego ekonomista, nadawał większym miastom prawo składowego, wyznaczał i regulował drogi handlowe dla transportów kupieckich. Jagiełło, odebrawszy hołd od kilku książąt pomorskich, zapewnił przywilejem z 16 sierpnia 1390 roku zmniejszenie opłat cłowych na drogach z Poznania, Krakowa, Santoku do Szwerynu, Sztralzundu, Szczecina, Wolgastu i miast innych. Był to traktat handlowy z Hamburgiem, Lubeką, Rostokiem i wielu miastami nadbaltyckiemi. W traktacie brzeskim z Krzyżakami r. 1436 książęta mazowieccy, litewscy, biskupi i panowie polscy, wymówili dla kupców ziem polskich, litewskich, Mazowsza i Rusi wszelkie prawa wysyłania okrętów swoich na morze bez opłat cła funtowego, pobieranego przez Krzyżaków. Cła czyli myta wewnętrzne pobierane były zwykle w naturze, np. od wozu soli brano tyle sit soli, ile koni było do wozu zaprzęgniętych; od wozu śledzi – po pół kopy tychże od każdego konia; od wina pobierano naczynie. Jako myto wymieniany jest także łokieć sukna szkarłatnego, grzywna pieprzu i t. p. Cudzoziemcy, przybywający z towarem zagranicznym, płacili o połowę większe cło niż krajowcy; i tak, gdzie Polak dawał 3 kopy śledzi, tam Niemiec kop. 4 1/2. Za Kazimierza Jagiellończyka sejm piotrkowski 1447 r. uchwalił dwie ustawy o zniesieniu myt „na lądach i wodach”, które pobierali różni panowie w posiadłościach swoich, wyjednawszy sobie po śmierci Jagiełły od regencyi i od młodocianego Władysława III przywileje nadawcze, lub nawet bez żadnego przywileju, samowolnie, naśladując w tem nadużycie, praktykowane przez całe możnowładztwo w Niemczech i Europie zachodniej. Postanowiono w Piotrkowie, iż ceł żadnych bez dozwolenia królewskiego w dobrach swoich nikomu ustanawiać niewolno pod karą konfiskaty dóbr (Vol. leg., I, f. 153). Gdy kupcy miasta Kaffy, osady genueńskiej nad morzem Czarnem, prowadząc obszerny handel z Europą zachodnią, towary swoje przewozili traktem lwowskim przez Polskę, Kazimierz Jag. r. 1466 uwolnił ich od cła, z wyjątkiem tylko jednego rodzaju towaru, którym byli niewolnicy. Chrześćjaństwo dawno wyrugowało już z Polski handel niewolnikami, więc starano się i ludziom obcym go utrudnić. Większe miasta handlowe, jak: Kraków, Warszawa, Wilno, Lwów, Lublin, Jarosław i inne, otrzymywały nieraz przywileje na różne ulgi celne, a synowie Kazimierza Jag. musieli zwolnić cały stan szlachecki od opłaty cła, jeżeli towar przywożony był nie na sprzedaż, lecz na własną potrzebę. Ustawa Olbrachta z r. 1496 mówi jeszcze o „poddanych króla wszelkiego stanu”, kmieciach i szlachcie. Ale w r. 1505, w nieobecności kr. Aleksandra, panowie koronni uchwalili, że cła nałożone są tylko na handlujących, a Zygmunt I, w pierwszym statucie swoim z r. 1507 prawo to zatwierdził. Opanowanie władzy prawodawczej przez ziemian, w drugiej połowie XVI wieku – pisze T. Korzon – doprowadziło tym sposobem do wytworzenia w Polsce pojęć fizjokratycznych na dwa wieki przed ukazaniem się szkoły fizjokratów we Francyi. Szlachta wciąż domagała się zniżania ceny towarów, a więc i ceł, czyli, jak nazywano, „opłacków”. Uchwała z r. 1576 orzekała, iż król nie może ustanawiać ceł żadnych bez sejmu, ani monopolów tych rzeczy, które z państw koronnych i litewskich pochodzą (Vol. leg., II, f. 901). Zła organizacja celnictwa, w trudnych zresztą warunkach, była powodem, że skarb polski miał znacznie mniej dochodów celnych, niż mieć był powinien. Podskarbiowie urządzili wprawdzie od wszystkich „ścian” granicznych łańcuch komór i przykomórków (których w samej Wielkopolsce, na granicach i wewnątrz, istniało w wieku szesnastym 27) ze szczupłą liczbą rewizorów, pisarzy, strażników, i wydawali „instruktarze celne” z wyliczeniem wszelkiego rodzaju towarów i wysokości opłat; lecz według jednakowej skali obliczano cło od towarów dowożonych i wywożonych czyli od invecty i evecty, zwykle w stosunku 3% od wartości, i tylko dla kupców. Za szlachcica składał zwykle przysięgę jego ekonom lub szyper, dozorujący transportu, że towar idzie na własną wiejską potrzebę, lub pochodzi z własnego gospodarstwa. Tylko w nadzwyczajnych wypadkach zawieszała szlachta czasowo swój przywilej cłowy, jak np. po najeździe szwedzkim za Jana Kazimierza, gdy sejm r. 1661 uchwalił „cło generalne” od stanu szlacheckiego, duchownego, a nawet od transportów, prowadzonych dla króla, królowej i dworu (Vol. leg., IV, f. 726). Ostatecznie zrzekła się szlachta swego przywileju na sejmie r. 1764, który, za sprawą Czartoryskich, przeprowadzając reformę rządu Rzplitej, uchwalił cło generalne „począwszy od naj. króla, aż do ostatniego obywatela i kupca, cujuscunque generis ac conditionis”. Wówczas to wykonaniu tej pożądanej dla skarbu państwa uchwały przeszkodził środkami gwałtownymi król pruski Fryderyk II. Dopiero podczas pierwszego rozbioru sejm delegacyjny zdołał wprowadzić do budżetu owo cło generalne pod nazwami: cło kupieckie, cło szlacheckie, cło od soli. Fryderyk nie opierał się już wtedy, bo miał w ręku ujścia Wisły i nowe środki gnębienia handlu polskiego. Oto prowadząc akcję pierwszego rozbioru Polski, narzucił r. 1774 bezsilnemu sejmowi delegacyjnemu traktat handlowy, ustanawiający cło w wysokości 2% na towary polskie, wprowadzane do Prus, 4% na tranzyt przez Prusy i 12% na sprowadzane z innych krajów przez Prusy do Polski lub wysyłane z Polski do innych krajów, czem przygnębił niezmiernie spław na Odrze i Wiśle, a w szczególności najważniejszy dla handlu polskiego rynek gdański (T. Korzon: „Wewnętrzne dzieje Polski”, t. II i III).
Cmentarze polskie i ciał grzebanie. Pomimo przyjęcia chrześćjaństwa, przechowały się długo w narodzie starożytne zwyczaje z czasów pogańskich, a do tych należało rzucanie gałęzi na mogiły przez przechodniów. Przejeżdżający lub idący już zdaleka szukał gałązki, aby rzucić ją na mogiłę, gdy się zbliżył, a jeśli o tem zapomniał, zsiadał z wozu, łamał gałąź z pobliskiego drzewa, żegnał i mówiąc „wieczny odpoczynek” za dusze zmarłych, nie oglądając się za siebie, odjeżdżał. W braku gałęzi, rzucał wiecheć słomy lub siana z wozu wyjęty. Nigdzie tak płastycznie, jak w tym momencie, nie połączyły się z sobą pojęcia dwuch światów – pogańskiego i chrześćjańskiego. Poganin rzucał gałąź, aby, gdy stos się nagromadzi, zgorzała ogniem, przez który czyściły się dusze nieboszczyków. Zostawszy chrześćjaninem, czynił długo to samo, ale z modlitwą za umarłych na ustach. Kto tego nie dopełnił, miano przesąd, że duch nieboszczyka gniewał się za to i mógł podróżnemu drogę zmylić. Chrześćjaństwo nakazywało grzebanie zmarłych pod kościołami i na cmentarzach, zwykle kościół otaczających. Niełatwo przecież było pokonać dawne zwyczaje, zwłaszcza na Litwie i Rusi, gdzie dotąd jeszcze istnieją cmentarze wiejskie, nieparafjalne, w polach i lasach. Przeciwko temu zwyczajowi występował już energicznie Jerzy Tyszkiewicz, biskup żmudzki, na synodzie r. 1636, zakazując księżom żmudzkim pogrzebów, mów i ceremonij po za kościołami. Podobnie wyraża się synod łucki r. 1641. Biskup łucki, Rupniewski, na synodzie r. 1726, nakazuje ogłosić ludowi, że gdy kto w polu lub gajach pochowa zmarłego, ma być biskupowi doniesiony, za co przezeń będzie wyklęty. Synod wileński r. 1744, za pochowanie ciała w polu lub lesie, wzbrania winnemu wstępu do kościoła przez 3 miesiące. Oczywiście wszystkie te zakazy stosują się do miejsc niepoświęconych, w oddaleniu od kościołów, gdzie mogły się jeszcze odbywać resztki praktyk pogrzebowych pogańskich, o których wykorzenienie pasterzom djecezjalnym głównie chodziło, a przytem o cześć dla zmarłych i dla miejsca poświęconego. Starano się to okazać przez utrzymanie porządku i dlatego wydawane były przez synody i biskupów przepisy, wzbraniające na cmentarzach paszenia bydła i wpuszczania trzody (synod włocławski r. 1568). Synod gnieźnieński w r. 1512 nakazuje ogradzanie cmentarza murem, parkanem drewnianym, lub okopanie rowem. Synod chełmiński z roku 1583 chce mieć w bramie cmentarnej umieszczoną kratę żelazną lub drewnianą, która pokrywając dół wykopany, broniłaby wejścia zwierzętom. Synod warmiński z r. 1610 zabrania rozwieszania na cmentarzu pościeli, wystawiania i mycia naczyń kuchennych i browarnych, przesiewania i suszenia zboża. Synod kijowski z r. 1762 zakazuje rozwieszać suknie świeckie i bieliznę, jeździć przez cmentarz, odbywać na nim targi. Inni biskupi nakazują uprzątać z cmentarzy zielsko, wióry, beczki z wapnem, a dozwalają sadzić drzewa, aby osłaniały kościół od pożaru, byle nie zaciemniały zbyt okien. Fundusz na ogrodzenie i naprawę dają parafjanie, zachowanie zaś porządku należy do plebana, jeśli ma odpowiednie dochody. Kostnica (ossoria) powinna mieć kraty gęste, aby zwierzęta nie wchodziły, a na zewnątrz napis j aki większemi literami o wieczności lub sądzie ostatecznym. Synody prowincjonalne polskie z lat 1233 i 1248 stanowią, że cmentarze ogrodzone, przez biskupów urządzone i poświęcone, mają prawa imminitatis eccl. (schronienia), stąd gwałciciele ich podlegają klątwie i jako wyklęci ogłaszani być powinni. Kościół parafjalny i jego cmentarz są właściwem miejscem wiecznego spoczynku dla każdego parafjanina, chyba że gdzieindziej sobie grób wybrał, albo przodkowie dla siebie i następców swoich gdzieindziej go założyli. Ojciec wybiera grób dla dzieci nieletnich, a pan dla sług nieletnich. Kolatorom służyło prawo budowania grobów murowanych, inni zaś powinni na to mieć pozwolenie biskupa. Wolność grobu w kościele mieli sami tylko kapłani, dobroczyńcy, rodziny kolatorów i członków dozoru kościelnego, zmarłych na tym urzędzie. Ponieważ niektórzy ubodzy kolatorowie, niemający murowanych grobów, chcą jednak być pochowani w kościołach swej kolacyi, nie zważając na to, że przez ciągłe wzruszanie posadzki, naprawiać ją trzeba, synod łucki r. 1727, bez względu na jus patronatus, na cmentarzu chować ich każe. Do sklepów dziedzicznych familja nie mogła przyjmować dalszych krewnych. Nagle zmarli nie powinni byli być chowani przed upływem 24 godzin, lub dopóki jest nadzieja przywrócenia ich do przytomności. Synod włocławski r. 1641 zabrania odprawiać pogrzebów przed i po zachodzie słońca i usilnie zaleca, aby zmarli, nawet najubożsi, z przyzwoitością byli chowani przez kapłanów, bez nadziei zysku doczesnego, a choć będą chowani na cmentarzu, jednak pierwej wypada wnieść ich do kościoła i odprawić kondukt mniejszy z użyciem kadzidła, jeśli można. Plebani powinni radzić spadkobiercom i przyjaciołom zmarłych, aby koszta pogrzebowe były skromne, raczej w celu zaspokojenia głodu ubogich, niż na wystawność katafalków lab sute uczty czynione. Ponieważ zaś zdarzało się, że lud prosty na tych ucztach dawał zgorszenie z pijaństwa, a wieśniacy niszczyli swą chudobę, synod więc poznański r. 1738 zaleca dziedzicom, aby tego zabraniali. Biskup Maciejowski w XVI w. zabronił na pogrzebach panów wprowadzać konie do kościoła, łamać kopje, z koni w gwałtownym pędzie spadać, pozostawiając zwyczaje pieszym i poza kościołem. Synod włocławski roku 1641 zaleca kapłanom w mowach pogrzebowych nie zajmować się genealogją familii ani zbytniemi pochwałami nieboszczyka, ale życzy sobie, aby i w czasie pogrzebu biednych, miewano krótką przemowę o jakim szlachetnym czynie zmarłego, z podziękowaniem dla towarzyszących żałobnemu pochodowi. Wszystkie synody, począwszy od włocławskiego z r. 1568, uważając modlitwy i obrzędy pogrzebowe za rzeczy święte, sacramentalia, zabraniają kapłanom targów i umów o nie, każąc poprzestawać na dobrowolnym datku, a synod chełmski r. 1624 grozi kapłanom karą zwrócenia podwójnego. Synod chełmski r. 1745 grozi duchownym ciężką karą za odmówienie, lub zwłóczenie pogrzebu dla nieopłaconych pieniędzy; wydatki jednak na świece, lampy, powinny być zwrócone. Dla uniknienia sporów, prawie wszystkie synody stanowiły taksy pogrzebowe, warując, aby biedni, po których nic lub bardzo mało pozostało, chowani byli darmo z ceremonjami, procesją, krzyżem i śpiewem, dzwonieniem pobudzając parafjan do modlitwy, a i sam pleban na pierwszej mszy, jaką odprawi, ma mieć imienną o nich komemorację. Synod chełmski r. 1624 każe na pogrzeby biednych występować uczniom ze szkółki, a przemyski r. 1641 każe biednych grzebać kosztem plebana lub skarbony kościelnej. Synod poznański r. 1720 mówi: „Gdy umrze biedny, za pogrzeb którego nic dać nie mogą, dusza jego ma być wspierana miłością; więc wszystko będzie darmo; wyprowadza się ciało jego z wszelką okazałością, odprawi się msza św. i kondukt. Żadne ciało pochowane nie będzie, któreby wpierw nie było wystawione w kościele podczas mszy Św., aby każdy wiedział, że nie zbywa kapłanom na miłości tam, gdzie tego wymaga potrzeba”. Za to starym zwyczajem, na pogrzebach możnych, wszystko co było użyte do przystrojenia katafalka, zostawało się na własność kościelną. Aby zapobiedz sporom, biskup Maciejowski stanowi, że podług zwyczaju, należą się kościołowi: pochodnie, świece woskowe, płótno, sukno lub jedwab, o inne zaś rzeczy należy się wcześnie umówić z plebanem, aby nie było potem w kościele kłótni i wzajemnego sobie wydzierania. Zdarzały się bowiem niezgody w czasie uroczystych pogrzebów, gdy duchowni z odwiecznego zwyczaju chcieli brać okrycia jedwabne z trumny i katafalku, konie, którymi ciało przywieziono, i rumaka, na którym, podług obyczaju polskiego, siedział jeździec w zbroi, przedstawiający stan rycerski nieboszczyka, a gdy słudzy zmarłego i krewni sprzeciwiali się temu. Synod płocki r. 1643 każe nauczać lud, iżby, przechodząc przez cmentarz, modlił się za umarłych tam spoczywających. To też znamienną była zawsze w Polsce gorąca pobożność ludu ku duszom zmarłych, czego świadectwem zakładane w tym celu bractwa i powszechny zwyczaj hojnego wspierania ubogich w dzień zaduszny. O nadużyciach z tego powodu wspomina synod poznański r. 1738, że lud przed kościołem rozdaje ubogim pokarmy i napoje, skąd czasem pijaństwo i inne zgorszenia. Aby temu przeszkodzić, poleca biskup plebanom, iżby radzili te ofiary dawać na szpitale, lub dla prawdziwie potrzebujących wsparcia, a jeśli nie da się lud odwieść od tego, niech przynajmniej owe potrawy nie będą dawane w kościele. (X. Z. Chod.).
Colloquia, inaczej termini generales lub Wieca. Sądy wiecowe judicia generalia (ob. Wiec). Zwano je także „Wielkie Sądy” (Vol. leg. II, f. 749) lub „Wielkie Roki” (Vol. leg. II, f. 792). Były to sądy apelacyjne od sądów ziemskich i grodzkich, odbywane w każdej ziemi pod przewodem wojewody lub kasztelana, na które się zbierali wszyscy urzędnicy ziemscy. Sądy te wiecowe przestały istnieć po ustanowieniu Trybunału za Stefana Batorego. (W. Dutkiewicz). Raz za Zygmunta Augusta w r. 1563, Wieca zastąpione były przez sądy nadzwyczajne judicia nova nazwane.
Colloquium charitativum, rozmowa przyjacielska. Wczasach w których we Francyi następca Richelieu’ego, Mazarini, protestantyzm do reszty wytępiał; w czasach w których wojna religijna w Niemczech od lat 27, wsie i miasta w perzynę obracała; w roku w którym Cromwell, na czele Purytanów, pobił na głowę Karola I – w tych samych czasach król polski Władysław IV pamiętny uchwały sejmu warszawskiego z r. 1573, niedopuszczającej żadnych prześladowań religijnych, powziął wzniosły zamiar za pomocą rozmowy przyjacielskiej czyli jak po łacinie nazywano colloquium charitativum zjednoczyć wyznania protestanckie z panującą w kraju wiarą rzymsko-katolicką. Krok ten w drodze miłości chrześcijańskiej uczyniony, lubo w rezultacie nie osiągnął pożądanego skutku, przyniósł jednak prawdziwy zaszczyt w dziejach humanitaryzmu nie tylko królowi, ale i tym panom polskim, którzy mu w tein pomagali. „Najgorliwsi nawet biskupi polscy – pisze Wł. Smoleński – odwracali się ze wstrętem od wojny domowej i w planach krola widzieli jedyny sposób pokonania przeciwników katolicyzmu, bez narażania państwa na klęskę”. Jakoż w myśl króla synod warszawski wydał odezwą do wszystkich różnowierców w Polsce z zaproszeniem ich na d. 10 września r. 1644 do Torunia na rozmowę przyjacielską. Dnia 18 września tegoż roku zjechał do Torunia biskup żmudzki Jerzy Tyszkiewicz, na czele teologów katolickich, dla wzięcia udziału w rozprawach. Gdy jednak różnowiercy wysłali posłów do króla z żądaniem jego obecności na zjeździe i z prośbą aby spory religijne w ostatniej instancyi rozstrzygał, Władysław godząc się na to, zjazd toruński odroczył do d. 28 sierpnia r. 1645, a gdy termin się zbliżył, wyznaczył kanclerza Jerzego Ossolińskiego na swego zastępcę. Colloquium otwarte zostało 28 sierpnia w wielkiej sali ratusza toruńskiego. Trzy wyznania t. j. katolicy, kalwini i luteranie siedzieli w osobnych grupach. Arjanie czyli tak zw. „bracia polscy” w skutek ogólnego życzenia wszystkich wyznań, nie byli (równie jak i na zjazd w Sandomierzu r. 1570) wcale zaproszeni. Przy długim stole, w środku, zajął miejsce Ossoliński, jako prezes zjazdu, przy nim Jan Leszczyński, kaszt, gnieźnieński jako wice-prezes, obok Tyszkiewicz, biskup żmudzki, dalej siedział dyrektor kalwinów Zbigniew Gorajski, kasztelan chełmski i dyrektor lutrów Zygmunt Guldenstern, starosta sztumski. Sala zapełniona była notarjuszami wszystkich wyznań, jezuitami, ministrami kalwińskimi i mnóstwem cudzoziemców. Na prośbę lutrów wielkopolskich stawił się Jan Huelsemann z Witenbergi; na pomoc kalwinom elektor brandenburski i książę brunświcki przysłali swoich teologów. Czynnych członków zjazdu było 80, z tych 28 teologów katolickich z różnych dyecezyj, potwierdzonych przez prymasa; tyluż wyznania augsburskiego i 24 reformowanych. Kanclerz Ossoliński zagaił posiedzenie pochwałą króla, który, jak drugi Konstantyn, pragnie święty pokój Rzplitej ugruntować, utrzymując miłość i zgodę pomiędzy współobywatelami. Pierwsze dni zeszły na sporach nad porządkiem obrad i koleją pierwszeństwa. Po odczytaniu wyznania wiary katolików, reformowani podali swoje, zawierające kilka wyrażeń katolikom ubliżających. Wówczas biskup żmudzki wystąpił przeciwko deklaracyi, jako niezgodnej z instrukcją królewską. Ossoliński nazwał tę deklarację paszkwilem i zabronił umieścić ją w aktach, a powołany nagle pismem królewskiem wyjechał z Torunia, oddawszy kierownictwo zjazdu wice-prezesowi Leszczyńskiemu. Jezuita Schoenhoff zwalał winę pogwałcenia instrukcyi królewskiej, zalecającej zgodę na ewangelików; ci ostatni naodwrót przypisywali ją katolikom. Gdy obronę kalwinów czytać zaczął teolog Berg, Bojanowski jął dowodzić prawa pierwszeństwa lutrów w tym względzie i założył protestację, a Gorajski imieniem kalwinów reprotestację. Jezuita Schoenhoff udał się do bawiącego we wsi Staroźrebach w Płockiem Władysława IV z wiadomością, że Colloquium schodzi na samych kłótniach. Lutrzy wysłali z tem samem Guldensterna, a kalwini Adama Reja. Kanclerz odpowiedział wysłańcom w imieniu króla, iż ten pragnie aby uczestnicy zjazdu równych używali praw, albowiem tylko przy miłości wzajemnej osiągnie się cel rozpraw. Gdy każde wyznanie obstawało przy swojem, Leszczyński po 36 posiedzeniach zamknął (d. 21 listopada 1645 r.) narady mową, w której ubolewał nad niepomyślnym wynikiem zjazdu. Dyrektorowie odpowiedzieli na mowę prezesa, poczem nastąpiło pożegnanie. Katolicy i kalwini protokóły swoje podpisali wzajemnie, ewangelicy osobne zredagowali sprawozdanie i wnieśli manifest do ksiąg sądowych toruńskich. „Każdy ze swojem zdaniem odjechał, ale po przyjacielsku i uprzejmie rozstali się za powagą króla i łagodnością biskupa żmudzkiego”. Królowi przyniósł ten zjazd wiele sławy w Europie, Rzplitej żadnego pożytku. Koszta „rozmowy przyjacielskiej” pokrył Toruń sumą 50,000 złp. (Kubala, Łukaszewicz, Lengnich, Krzyżanowski, Wł. Smoleński).
Columbatio, było poprostu kolędą, podarkiem dla proboszcza, a nie dziesięciną lub podatkiem z gołębi (Vol. leg. I, f. 98, 101).
Comber. Zabawa przekupek krakowskich w tłusty czwartek nazywana była combrem, lub babskim combrem. Tańczono i śpiewano na ulicach, zwłaszcza w rynku, wleczono na powrozie bałwana słomianego, zwanego combrem, i rozrywano go w kawałki. W Radomskiem w środę popielcową baby zgromadzają się wieczorem w karczmie „na comber”, stroją lalkę ze słomy, mającą przedstawiać „Mięsopust” i chodzą po domach, zmuszając młode panny i mężatki do okupu. W Poznańskiem, w tłusty czwartek, dziewki wyprawiają parobkom cumber lub cumper, opłacając wódkę, przekąski, i muzykę. Wywodzono – powiada Karłowicz – zwyczaj i nazwę combru od bajecznego burmistrza krakowskiego, który miał być okrutnym, niecierpianym i zmarł jakoby w tłusty czwartek. Taką legendę wydrukował Majeranowski w „Pszczółce krak.” (r. 1820, I, 110), a za nim poszli: Wójcicki, Gołębiowski, Łepkowski i inni. Ale Maciejowski („Piśmiennictwo”, I, 181) przytoczył podobny zwyczaj i wyraz niemiecki zampern, zempern, a potwierdził to i Brückner. Jakoż zdaje się że comber, znany też i u Łużyczan pod nazwą campor, camper, przyniesiony został do miast polskich przez osadników z Marchii Brandenburskiej w wiekach średnich.
Condictio, (z łac. condictio – umowa i odezwa), w prawie rzymskiem oznaczało skargę osobistą; u nas zaś znaczył wyraz ten po prostu zmowę, zmowne działanie na cudzą szkodę. (Jus Pol. Bandtkie f. 405).
Corylus alias Zalaska ob. Laska.
Crinile, pro crinili (z łac. crines – włosy). Jeżeli panna wychodząca zamąż nie miała oprawy czyli posagu, to prawo polskie na odwiecznym zwyczaju oparte, stanowiło, aby pan młody dał jej wynagrodzenie za wieniec, czyli warkocz, który każdej dziewicy przed ślubem rozplatano, a po ślubie przy oczepinach ucinano. Bandtkie i Czacki błędnie crinile uważali za „przywianki”, t. j. przypisy posagowe czynione przez mężów żonom, które wniosły posagi. Czacki również niewłaściwie porównał crinile z niemiecką Morgengabe, donum matutinum, co było u Niemców darem dla żony nazajutrz po ślubie przez męża czynionym, wcale różnym od polskiego crinile. Gdyby uczeni nasi Bandtkie i Czacki znali obyczaje weselne ludu wiejskiego, to spostrzegliby niezawodnie, że lud ten jeszcze w ich czasach zachowywał powszechnie dawny średniowieczny zwyczaj narodowy kupna warkocza panny młodej przed ślubem i rozplatania go po dobiciu rzekomego targu drużbów pana młodego z braćmi panny młodej. Lud zachował do wieku XIX to, co musiało być w średnich wiekach powszechnem u szlachty, skoro prawo polskie miało na to łacińskie wyrażenia.
Cuda Świata. W dawnych książkach naszych, a zwłaszcza w mowie potocznej Polaków, tak często każdą rzecz niezwykłą mianowano bądź poważnie, bądź żartobliwie „ósmym cudem świata”, że nie zawadzi tutaj wymienić, co uważano za 7 cudów świata starożytnego. Erudyci wymieniali następujące: 1) piramidy egipskie, 2) „wiszące ogrody” Semiramidy babilońskie, 3) świątynię Djany czyli Artemidy w Efezie, 4) posąg Jowisza w Olimpii, dzieło Fidjasza, 5) grób wystawiony mężowi przez Artemizę, 6) Kolos rodyjski i 7) latarnię morską w Aleksandryi.
Cudzoziemcy w dawnej Polsce. Za Piastów cudzoziemcy przyjmowani byli w Polsce z wielką gościnnością, obdarzani hojnie prawami obywatelstwa, a w dokumentach owoczesnych nazywani gośćmi (hospites). Żydzi, którzy chroniąc się od prześladowań w Europie zachodniej, uciekali do Polski, otrzymywali tu rozmaite przywileje, tak samo jak osadnicy niemieccy, którzy ściągani przez książąt piastowskich, pragnących przez to podnieść dochody ze swoich miast, osiedleni w nich, rządzili się swemi prawami. Konrad mazowiecki zapewnia im te same prawa (prawdopodobnie sądownictwa), co rycerzom. Byli i wśród ludności wiejskiej przybysze (advenae), napływający do Polski dla zarobku. Bolesław V w r. 1260 daje przywilej przychodniom takim, w dobrach klasztoru wąchockiego przebywającym, niepodlegania jurysdykcyi kasztelańskiej i wojewodzińskiej, lecz tylko sądowi księcia. Podług dawnego prawa polskiego, cudzoziemcy, nie mający indygienatu, t. j. obywatelstwa polskiego, nie mogli obejmować urzędów, posłować, trzymać królewszczyzn i zamków, nabywać dóbr ziemskich i otrzymywać kaduków, lecz za to łatwo otrzymywali szlachectwo czyli indygienat. Według statutu z r. 1538, ci którzy nie mając obywatelstwa, ale dostawszy dygnitarstwa lub zamki, upomnieni, takowych nie porzuciliby, podlegali konfiskacie i infamii. Zygmunt III zobowiązał się nie dawać żadnemu cudzoziemcowi opatrzenia bez zezwolenia senatu. Według konstytucyi z r. 1669, tylko najwyżej 6-ciu cudzoziemców mogło pozostawać przy boku królewskim. Niewolno było cudzoziemców sprowadzać na elekcję. Nieosiedli stale w mieście, nie mieli prawa prowadzić handlu i niewolno im było wywozić z kraju majątku pod karą konfiskaty, z wyjątkiem Krakowa, Poznania, Lwowa i Wilna, gdzie tylko dziesiątą część musieli złożyć na rzecz miasta. Spadek po cudzoziemcu, zmarłym bezpotomnie i beztestamentowo, stawał się „kadukiem”, czyli przechodził na skarb królewski. Konstytucja z r. 1768 pozwoliła tylko krewnym wziąć sobie taki spadek za opłatą dziesiątej części dla miasta lub dziedzica miejsca, w którem nieboszczyk mieszkał. Podział spadku podlegał prawu, z pod którego pochodził cudzoziemiec. Prawo polskie zapewniało cudzoziemcom jak najśpieszniejszy wymiar sprawiedliwości. Konstytucja z r. 1768 sprawy o pieniądze cudzoziemców, nieobecnych w Polsce, zalecała komisyi skarbowej sądzić jaknajśpieszniej. Według Statutu litewskiego, dla kupców cudzoziemskich był sąd „prawem gościnnem” w każdym czasie gotowy, a mianowicie w dobrach królewskich starosta lub dzierżawca, w prywatnych dziedzic, a w stolicy sąd potoczny, t. j. stale zasiadający. Obwiniony choćby pozwu dla nieobecności nie oglądał, zaocznie był sądzony. Według artykułu IV ustawy z r. 1791, „każdy człowiek, do państw Rzplitej nowo z którejkolwiek strony przybyły, lub powracający, jak tylko stanie nogą na ziemi polskiej, wolnym jest zupełnie użyć przemysłu swego, jak i gdzie chce; wolny jest czynić umowy na osiadłość, robociznę lub czynsze, wolny jest osiadać w mieście lub na wsiach; wolny jest mieszkać w Polsce, lub do kraju, do ktorego zechce, powrócić, uczyniwszy zadosyć obowiązkom, które dobrowolnie przyjął” (Hube: „Prawo polskie w wieku XIII”, Vol. leg., Statut litewski i Wład. Smoleńskiego artykuł w „Wielk. Encyk. powsz. ilustr.”, t. XIII, str. 428). Zasłużony badacz dziejów naszych, Ksawery Liske, jest autorem wydanego we Lwowie r. 1876 dzieła p. n. „Cudzoziemcy w Polsce: L. Naker, U. Werdum, J. Bernoulli, J. E. Bister, J. J. Kausch”.
Cukrowa kolacja. Po obiedzie weselnym przeciągały się do późnej nocy tańce, podczas których następowały oczepiny, a po oczepinach i odśpiewaniu pieśni, zwanej „chmielem”, następowała w domach zamożniejszych „cukrowa kolacja”, zastawiana w sypialni państwa młodych. Niewiasty zamężne czyli swachy wraz z mężami, pozostawiwszy na sali tańczących drużbów i druchny, odprowadzali polonezem państwa młodych do ich sypialni, gdzie był zastawiony stół słodyczami, pomiędzy któremi marcepan migdałowy pierwsze zajmował miejsce (w przyrządzaniu marcepanów celowali w wielu miastach aptekarze). Napoje podawano najsłodsze, więc miody, a z win muszkatel. Dopiero za Stanisława Augusta wprowadzono wino szampańskie. Rozochoceni goście, a zwłaszcza bliźsi krewni, zdjąwszy z nogi trzewiczek panny młodej i stawiając weń kielich, który nieraz okręcano jej podwiązką, jeżeli zdołano zręcznie ukraść z nóżki, pili zdrowie państwa młodych i przyszłej ich konsolacyi przyczem zwykle jeszcze raz śpiewano obrzędowego „chmiela”.
Cyc, spolszczenie wyrazu holenderskiego sits, tkanina bawełniana, biała lub kolorowa, zwana obecnie perkalem, w końcu XVIII wieku pod nazwą cycu weszła, w powszechne użycie na spódnice i suknie kobiece, firanki i pokrycie mebli.
Cyga, kręglica, bąk, fryga, wartołka, warchołka, zabawka dziecinna od wieków u nas znana. Kula wydrążona na trzonku czyli rączce, dokoła której okręca się sznurek lub rzemyk, służący do puszczenia w ruch cygi. Andrzej Kochanowski (synowiec Jana) pisze: „Jaką po długich salach grą się bawią dzieci. W długiem kole patrzając, ta biczmi pędzona, krzywem kołem polata”. Pobożny Łazarz Baranowicz, arcybiskup czernihowski obrządku greckiego w XVII w. pisujący po polsku, z tej gry chwyta religijne porównania:

Serce jako cyga, gdy ją zacinają
Obrót ustalon z cygi z zajęciem miewają.
Serce jak cyga nasze obrot stroi,
Pańskiego bicia jak cyga się boi.

Cykata, cykada, (z włoskiego succada), tak nazywano w kuchni polskiej osmażane w miodzie lub cukrze skórki cytrynowe lub melonowe, używane do pierników lub cias,t wielkanocnych, bądź wewnątrz tychże, bądź na ich powierzchni. W „Compendium medicum” z r. 1767, zaleca autor „do pierników toruńskich nakłaść cykady krajanej albo skórek cytrynowych”. Marcin Sennik w zielniku swoim z r. 1568 pisze: „Niewiasta przed rodzeniem ma być posilona dobremi trunkami, konfekty miodunczanemi, cytrynaty”, (lud też dotąd położnicom daje do picia wódkę). W r. 1643 sejm naznaczył cła między innemi na zagraniczne „cukaty, słodkie rzeczy w cukier wprawione” Vol. leg., IV, f. 81).
Cymbałki, narzędzie muzyczne, powszechnie używane niegdyś w całej środkowej Europie. W Polsce grywali na niem zwłaszcza Żydzi i Cygani. Mączyński w słowniku łacińsko-polskim z r. 1564 podaje: Cymbalum – cymbał, zwonki brzmiące; cymbalista – cymbałtownik. który cimbały czyni”. Linde, który znał „cymbały” z końca XVIII i początku XIX w., określa je słowami: „narzędzie muzyczne, stronami drócianemi pokładane, które w graniu uderza się palcatkami”. Cymbałami nazywano także „dzwony u zegara, które godziny biją”, a ks. Solski w dziełku swojem „Architekt” (z r. 1690) powiada, że „na wieży ratusza krakowskiego były dwa cymbały zegarowe”. W „Teatrze polskim” wydanym pod koniec XVIII wieku, czytamy: „Cymbałki słomiane, modno zrobione, uchodzą teraz za fortepiano”. Al. Poliński pisze, że „w starożytnej Assyryi budowano cymbały bardzo podobne do cygańskich, ale z mniejszą ilością strun. Niemcy w wiekach średnich cymbałkom, budowanym w formie trapeza, dali nazwę Mackbrett. Ten instrument, mało zresztą różniący się od cymbałków cygańskich, opatrzono z czasem klawiszami, które, za przyciśnięciem, uderzały w struny młoteczkami. To dało początek dzisiejszemu fortepianowi, który aż do końca wieku zeszłego zwano klawicymbałem, t. j. cymbałem klawiszowym (cembalo lub clavicembalo). Kiedy weszły w użycie cymbałki z tabliczkami szklannemi – tego nie umiemy objaśnić. Sami widzieliśmy na Litwie starego żyda, grającego na dużych cymbałkach strunowych bez tabliczek. W Warszawie słyszeliśmy wielokrotnie ostatniego cymbalistę, Mordkę Fajermana, którego instrument w kształcie płytkiej szufladki był tabliczkowy. Tygodnik ilustrowany podał w swoim czasie jego podobiznę, a Wacław Szymanowski sylwetkę. Fajerman opowiadał nam, że urodził się w Kałuszynie około r. 1810, że po wielkim pożarze Kałuszyna, straciwszy całe mienie, przeniósł się do Warszawy, gdzie wychował 5-ro dzieci z gry na cymbałkach po domach i podwórzach. Nazywali go wszyscy Jankiem, i on temu nie przeczył, bo słyszał często pochwały dla Jankla, którego opisał wielki poeta. Instrument swój kochał nadewszystko, sam sporządzał do niego koreczki i naprawiał w potrzebie. Skrzypce, lubo grał na nich dobrze, nie wiele cenił, na fortepian patrzył z ukosa, dla katarynek miał najwyższą pogardę. Niema, powiadał, piękniejszego instrumentu do muzyki nad cymbałki! Posiadał też repertoar do nich szeroki, prawie wyłącznie z rzeczy polskich złożony. W mazurach był nieporównany i sam je najlepiej grać lubił. Kiedy bywało zajdzie na podwórko – powiada Szymanowski – a dzieci go otoczą, daje im z uśmiechem pałeczkę i każe próbować, uszczęśliwiony niefortunnemi ich usiłowaniami. Dopieroż poproszony, żeby sam zagrał, rozpoczynał gammy chromatyczne i cały labirynt pasażów, które zdawały się niepodobne do wygrania na cymbałkach. Tony mieszają się, dźwięczą jeden za drugim, że trudno je uchwycić, a jednak to wszystko stanowi całość i nie znajdziesz tam nic nie potrzebnego. Pałeczki jak zaczarowane latają w palcach starego mistrza błyskawicznie, że nieraz wzrokiem doścignąć je trudno. Starzec był wątłym, a jednak gdy pałeczki ujął w palce i w cymbałki uderzył, tak się odradzał i taką miał pewność uderzenia, że dopiero poznawałeś w nim niezmordowanego i pełnego zapału artystę. Zagadnięty gdzie się uczył, kiwał tylko głową i mówił: „Trzeba było słyszeć takich, jakich ja słyszałem, ale już dawno nie ma ich na świecie, i mnie już czas za nimi”. Miał kilka swoich ulubionych rzeczy, których nie grywał na podwórkach ani za pieniądze, ale dawał jako dodatek gdy był zaproszony do mieszkania prawdziwego swojej gry zwolennika. Był zaś bardzo czuły na pochwały, które wolał niż pieniądze, lubo i te bardzo cenił. Gdy piszący to, był uczniem w zakładzie Leszczyńskiego, około r. 1860, a „Jankiel” przyszedł na Świętojerską, zapraszaliśmy go do naszej sypialni i tu nieraz całą godzinę budził w nas młodzieńczy zapał grą, której nie słyszały nigdy podwórka. Przestał chodzić po Warszawie zapewne z powodu śmierci lub starości około r. 1880. nie wyuczywszy grać na cymbałkach nikogo, bo – jak mówił – ludzie wolą teraz handlować i większych potrzebują zarobków, a z cymbałków człowiek ledwie żyć może.
Cyna jako materjał na naczynia stołowe była w Polsce powszechnie używana w wieku XVI, XVII i XVIII. Szlachta mniej zamożna, mieszczanie, klasztory, instytuty naukowe, wszystkie talerze, misy, konwie, kufle do piwa, łyżki stołowe, lichtarze, mieli pospolicie cynowe. W Gdańsku wyrabiano tego wiele z materjału przywożonego z zagranicy, jak świadczą stemple fabryczne z herbem Gdańska na wielu przedmiotach cynowych. Po kraju chodzili tak zwani konwisarze, którzy naczynia w użyciu domowem pogięte i zniszczone, przelewali na nowe. W rachunkach Andrzeja Kościeleckiego podskarbiego kor. z lat 1510 i 1511, znajduje się wydatek za 5 mis i 24 talerzów cynowych, ważących funtów 68, na stół pokojówców królewskich, zapłacono grzywien 7 zł 4. W wyprawie królowej Elżbiety, pierwszej żony Zygmunta Augusta, poślubionej r. 1543, której dokładny spis przekazał Zygm. Herberstein, wymienione są także naczynia cynowe, do użytku fraucymeru królowej przeznaczone. Ratusz krakowski posiadający niegdyś do przyjmowania dostojnych gości własne sprzęty godowe, miał w r. 1595 roztruchany, kubki i łyżki srebrne, resztę zaś naczynia, a mianowicie
talerze cynowe. Ratusz zaś warszawski, który, jak wszystkie w miastach głównych, miał także własną zastawę, przechowuje dotąd dużych dzbanów cynowych 5, przeszło łokciowej wysokości, z początku wieku XVII pochodzących. Bractwa strzeleckie tym, którzy ustrzelili wystawionemu na ten cel kurkowi skrzydła, ogon lub łeb, dawały w nagrodę półmiski cynowe z wyobrażeniem tych samych członków. Na wystawie starożytności i przedmiotów sztuki, urządzonej r. 1856 w pałacu Potockich w Warszawie, były okazy 4 talerzyków cynowych norymberskiej roboty z XVII wieku, dokładnie opisanych w wydanym katalogu.
Cynek. Tak nazywano w Polsce pewien szyk bojowy, w którym pikinierowie zajmowali środek, a muszkieterowie byli ustawieni na rogach. Cynkiem (z niem. Zinke) nazywano również instrument dęty, w rodzaju piszczałki, podobny do kornetu, używany w Polsce za czasów saskich.
Cynowacizna, każda tkanina, w której nitki pozornie idą w ukos. W tkactwie domowem w Polsce był to stary i powszechny rodzaj tkania. Cynowatym, cynkowatym, zowie się deseń tkacki, zapewne od wyrazu cynek, oznaczającego figurę, złożoną z dwuch trójkątów przeciwległych, t. j. wierzchołkami stykających się z sobą. Krosna cynowate mają: 3, 4, 6 lub 8 cepów czyli nicionek.
Cystersi, wsławiona gałąź zakonu benedyktyńskiego, tak nazwani od pierwszego swojego klasztoru, założonego w końcu XI wieku w Cisteaux (Cistertium) pod Dijon, sprowadzeni zostali do Polski przez Janika, czyli Janisława, biskupa wrocławskiego, który około roku 1140 wybudował im kościół i klasztor w dziedzicznej wsi swojej Brzeźnicy (późniejszy Jędrzejów) w dyecezyi krakowskiej. Sława zakonu zjednała mu wielu dobroczyńców. Prawie wszystkie fundacje w Koronie i Prusiech pochodzą z wieku XII i XIII. W Litwie dopiero w XVII w. zaczęto im stawiać klasztory. Drugiem z kolei opactwem cystersów w Polsce było założone przez Mieczysława Starego około r. 1145 w Lędzie nad Wartą. Trzeci klasztor stanął r. 1147 w Wągrowcu, przeniesiony ze wsi Łękna. Czwarty w Sulejowie, fundowany przez Kazimierza II Sprawiedliwego r. 1176. W Wąchocku fundował cystersów biskup krakowski Gedeon r. 1179, a w Koprzywnicy pod Sandomierzem r. 1185 Kazimierz II Sprawiedliwy wspólnie z panami her. Bogorja i Habdank. Wisław z Iwonem Odrowążem dopełnili fundacyi r. 1222 w Mogile pod Krakowem; fundacya w Obrze nad Odrą nastąpiła w latach 1231 – 40; klasztor w Gościchowie, który nazwano Paradyżem, ma datę r. 1234. Dalej idzie Szczyrzyca (1239), Bledzew nad Odrą (1232), Przenięt (1285), Szpetal naprzeciw Włocławka (1244), Byszew, przezwany później Koronowem (1256), Oliwa pod Gdańskiem (1173), Palplin (1251). Zakonnice cysterski wprowadziła do Polski św. Jadwiga, żona Henryka Brodatego ks. szląskiego, która wraz z mężem r. 1208 zaczęła stawiać i hojnie uposażyła klasztor ich w Trzebnicy. Ale najbogatszym i najwspanialszym był klasztor cystersek w Ołoboku nad Prosną o 2 mile od Kalisza, fundowany przez Władysława Plwacza ks. Kaliskiego r. 1213. Zakonnice te trudniły się wychowaniem i nauką panien szlacheckich. W Owińskach nad Wartą, 1 1/2 mili od Poznania, założył klasztor cysterskom między r. 1242 a 1250 Przemysław ks. poznański z bratem swoim Bolesławem. Do Chełmna sprowadzone były te zakonnice podobno z Trzebnicy r. 1267. W Toruniu stanął ich klasztor roku 1311. Na Litwie miały klasztor w tak zwanej „Dolinie anielskiej” blizko Kimbarówki, fundowany r. 1743, cystersi zaś mieli klasztory w Wistyczach, Olizarowym stawie i Kimbarówce, założone w XVII i XVIII wiekach. Cystersi nie zajmowali się naukami i wpływ cywilizacyjny tego zakonu w Polsce nie polegał na jego działalności literackiej ani szkolniczej, ale na pracowitem zagospodarowaniu ziem klasztornych i zasiedlaniu pustych przestrzeni kolonistami. Ponieważ cystersi trzymali się długo w odrębności cudzoziemskiej, nie przyjmując Polaków do swych konwentów, więc też doba zapału w zakładaniu opactw cysterskich zakończyła się około r. 1280, i zakon ich, chociaż wzorowy, stracił w narodzie swoją wziętość, którą natomiast pozyskały dla siebie zakony żebrzące Dominikanów i Franciszkanów. Kasata cystersów w Królestwie Pols. nastąpiła w r. 1819. Na Litwie po r. 1832 został tylko jeden klasztor w Kimbarówce. W Prusiech poznoszono klasztory i opactwa cysterskie w latach 1823 – 36. Pozostały tylko w Galicyi dwa klasztory męskie – w Mogile i Szczyrzycu.
Cywilna lista oznacza wydatki państwowe, przeznaczone na utrzymanie monarchy, jego rodziny i dworu. W dawnej Polsce – powiada T. Korzon – zastępowały ją regalia i uposażenie w dobrach królewskich czyli królewszczyznach. Pierwsi Jagiellonowie byli jeszcze posiadaczami całego obszaru ziemi, jaki pozostawał za obrębem dóbr ziemskich szlacheckich i duchownych, mając przytem dochody pieniężne z ceł, mennicy, kopalń i 2-groszowego podatku łanowego od szlachty. Za to musieli zaspakajać wszystkie potrzeby rządu i obrony kraju, a więc budować i utrzymywać zamki i ponosić koszta wojny, jeżeli pospolite ruszenie rycerstwa przekroczyło granicę królestwa. Gdy król nie mógł wystarczyć na wydatki nadzwyczajne wojnach z Krzyżakami, Turcją, Tatarami i Moskwą, prosił szlachtę o dobrowolną ofiarę i wówczas sejmiki wojewódzkie lub generalne prowincyj, wreszcie sejmy walne, uchwalały po 6, 8, 10, 12, 20 aż do 25 poborów, t. j. 2 grosze z
łanu, pomnożone przez 6, 8, 10, 12, 20, 25. Do obliczenia i wydatkowania takich sum pobranych używano szafarzy i podskarbich, aż wytworzył się urząd podskarbiego koronnego, który stał na straży skarbu koronnego, czyli, jak później nazywano, skarbu Rzplitej. Gospodarstwo zaś pieniężne króla tworzyło jego skarb oddzielny pod zarządem podskarbiego nadwornego, którego tytuł ukazuje się za Aleksandra Jagiell. w r. 1504. W rachunkach ten rozdział skarbów ustalił się za Zygmunta I od r. 1512. Tenże król Aleksander zubożył siebie i następców swoich rozdaniem mnóstwa królewszczyzn panom i szlachcie, co wywołało burzliwą i trudną sprawę odzyskania tych dóbr. Na pamiętnym sejmie r. 1562 – 3, tak zw. „egzekucyjnym”, Zygmunt August odebrał je, lecz „z miłości” dla Rzplitej ofiarował z nich „kwartę”, czyli czwartą część dochodu czystego, na utrzymanie wojska stałego, nazwanego stąd kwarcianem. Wróciły przeto znowu do dyspozycyi monarszej tysiączne włości, starostwa grodowe czyli zamkowe i starostwa niegrodowe czyli dzierżawy. Wydana d. 12 maja 1574 r. ordynacja Henryka Walezjusza opisała sposób zarządu i zmieniła nieco podział dochodów pomiędzy króla i starostów, nie naruszając kwarty. Tak więc po wygaśnięciu dynastyi Jagiellońskiej królowie elekcyjni otrzymali skarb nadworny z następnymi dochodami: 1) królewszczyzny wydzierżawiane i bezpośrednio zarządzane, czyli, jak mówiono, powierzane „w wierne ręce” (ad fideles manus); 2) żupy krakowskie w Wieliczce i Bochni, ruskie soli warzonej, warzelnie w Wielkopolsce i Prusiech; 3) cła i myta targowe i drogowe; 4) podwodne, stacyjne, koronacyjne; 5) olbora olkuska – dochód menniczny; 6) funtcol w Gdańsku, cło portowe w Elblągu i Rydze. Zygmunt III, na sejmie r. 1590, przeprowadził taką reformę, żeby z całej sumy królewszczyzn
pewne ekonomje i dochody były wydzielone w całości dla stołu królewskiego, t. j. zwolnione od płacenia kwarty, jako to: wielkorządy krakowskie, żupy krakowskie, olkuskie, ruskie; starostwa: sędomierskie, Samborskie, ekonomja malborska, Rogoźno, Czczew, funtcol gdański, elblągski i ruski, dochody menniczne i podwodne, cła koronne, ruskie i cło płockie, a w Litwie ekonomje: grodzieńska, brzeska, szawelska, mohylewska i Krzyczew; nadto, do czasu zajęcia Inflant przez Szwedów, należał jeszcze do stołu królewskiego Dorpat. Tak powstały dobra stołowe, czyli ekonomje wolne od wszelkich opłat do skarbu Rzplitej. Wszystkie inne królewszczyzny, t. j. starostwa grodowe i niegrodowe, dzierżawy, sołectwa, postanowiono rozdawać w nagrodę zasług publicznych, jako „chleb dobrze zasłużonych (panis bene merentium),” z obowiązkiem płacenia kwarty do skarbu „rawskiego” w ilościach, oznaczonych przez lustracje lub inwentarze podawcze. Spis tych dóbr sporządził i ogłosił r. 1758 St. Duńczewski p. t. „Traktat o starostwach tak w Koronie jak i w W. Ks. Lit.” Najdokładniejszy zaś mamy w książce p. t. „Płata wojska i chleb zasłużonych...” (r. 1771). Król nie ciągnął już z tych dóbr żadnego dochodu, a posiadał prawo rozdawnictwa do r. 1774. Podskarbi nadworny, zarządzający dobrami stołowemi, rachował się tylko z królem, nie podlegając kontroli sejmów. Wykaz wszystkich dochodów królewskich, sporządzony r. 1674 dla Jana III, przedstawia sumę zł. 980,80. August III miewał około miljona złp. Stanisław August w pierwszych trzech latach swego panowania miał przeciętnie rocznego przychodu po 6,097,087 złp. Skutkiem jednak pierwszego rozbioru, ekonomje pruskie, z litewskich: mohylewska i Krzyczew, z wielkorządów: Wieliczka i Bochnia, na Rusi ekonomja Samborska – odpadły za kordon. Dla wynagrodzenia tej straty, sejm r. 1774 wyznaczył królowi 4 wielkie starostwa: białocerkiewskie, bohusławskie, kaniowskie i chmielnickie, lecz Stanisław August zaraz je rozdał blizkim serca osobom (pierwsze Ksaw. Branickiemu, a 3 inne swoim synowcom). Dalej sejm przeznaczył gotowizną po 5 miljonów złp. rocznie, lecz sejm następny r. 1776 zmniejszył tę sumę do 4 miljonów. Dzięki takim zasiłkom dochód skarbu królewskiego zwiększył się i w r. 1787 dosięgnął sumy 7,909,695 złp., a w przeddzień drugiego rozbioru 1793 r. zamknięto przeszłoroczny rachunek, z wcieleniem pożyczki zagranicznej, sumą 10,078,746. (Korzon, T. ks. Lubomirski, A. Pawiński).
Cyzelowanie. Po łacinie od słowa caelare zowie się caclator ten, który ryje, wyrzyna i dłubie na kruszcach, a zwłaszcza na złocie i metalu, ozdoby i płaskorzeźby. Stąd cyzelowaniem zowie się obrabianie metali za pomocą ostrych narzędzi (rylców, pilników, dłutek), w celu ostatecznego wykończenia przedmiotów odlanych lub wykutych, wygładzenia ich i nadania wyrazistszych form ozdobom.
Czako, wyraz wzięty z francuskiego chakot, oznaczał wojskowy ubiór głowy; od r. 1815 zwany tak był również giwer lub kiwer czyli kaszkiet. Czako żołnierskie było z wojłoku, oficerskie z sukna czarnego. Za czasów Księstwa Warszawskiego czako nosili: strzelcy konni (za wyłączeniem kompanij wyborczych w bermycach), huzarzy (pułk 13 huzarów miał czako sukienne niebieskie), artylerja piesza, saperzy, gwardja narodowa, kadeci Szkoły elementarnej artyleryi i inżenierów; w epoce między r. 1815 – 1830 cała piechota linjowa i strzelcy piesi, artylerja konna i piesza, strzelcy konni, kompanja rzemieślnicza, pociągi, kadeci, weterani i inwalidzi. Przed rokiem 1828 giwer był niższy, okolony grubemi plecionemi girlandami białemi lub czerwonemi, z prawej strony zwieszały się długie kordony, zakończone kutasami, idącymi równo z ramieniem. Od r. 1828 wprowadzono czako nowego kształtu, jak na załączonym rysunku. Kompanje grenadjerskie i karabinierskie miały długie kity włosiane czarne, muzykanci – czerwone, a podoficerowie – czarne, a góry zaś białe; kompanje fizyljerskie miały pompony białe, woltyżerskie – żółte. Pompony jazdy i artyleryi konnej były podłużne, a od r. 1824 okrągłe, jak w piechocie. Artylerja i wojska, należące do tej broni, miały pompony czerwone. Oficerowie nosili srebrne pompony, girlandy i kordony. (B. Gemb.).
Czamara, czamarka, z perskiego dżame, czame, suknia perska zwierzchnia z guzikami do zapinania aż pod szyję, w przypadkowaniu języka perskiego dżamera, czamera. Linde określa, że „czamara (w Polsce) jest to gatunek sukni długiej z rękawami do ziemi, zwyczajnie prałackiej i kanoniczej”. Józef Ossoliński w „Strachach” (w. XVIII) pisze: „Na głowie kłobak; czamara czarna zamiatała ziemię”. Mohiła w XVII w. wyraża się: „Zającami czamarę aksamitną miasto rysiów podszył”. W „Monitorze Warszawskim” z r. 1771 czytamy: „Miasto kirysu włóczy się w czamarze”, w Gazeeie Narodowej zaś (z r. 1791): „Miał na sobie żupan gredytorowy, czamarkę sukienną”. Łuk. Gołębiowski mówi, że „czamarka” sukienna, której rękawy nie były długie, wiele miała potrzeb czyli obszycia sznurkami na piersiach i w stanie, modnym była ubiorem za Stanisława Augusta, zwłaszcza przez ciąg sejmu czteroletniego, bo do narodowego poniekąd zbliżała się stroju. Pod czamarką noszono żupaniki.
Czambuł, czamboł, najazd, napad. Uczony nasz orjentalista, Antoni Muchliński, objaśnia, że po tatarsku czapu, czapuł znaczy najazd gwałtowny i krótki, zagon t. j., jak określa Czartoryski: wpaść, porwać, uciec. Wyraz czapuł pochodzi od słowa czapmak, które znaczy: biedz, cwałować, a przenośnie: napadać, zapuszczać zagony. Stąd mamy wyrażenia: w czambuł konia puścić, czyli w cwał, iść w czambuł czyli hurmem. Muchliński przypuszcza, że i wyraz cwał, czwał pochodzi z tatarskiego czapuł, bo nawet w niektórych narzeczach tatarskich głoska p zamienia się na w i wymawia się czawuł zamiast czapuł, w znaczeniu jazdy najszybszej.
Czanki Części boczne munsztuka, do których przypinane są cugle. Zamieszczony na str. 261 rysunek czanek większych i ozdobniejszych wzięty jest z „Hippiki” Dorohostajskiego, dzieła wydanego po raz pierwszy w r. 1603; mniejszy zaś przedstawia czanki, używane w jeździe polskiej 1815 – 1830 roku. (B. G.). Dorohostajski powiada, że „munsztuk złożony jest z czanek, z wędzidła i z podbródka. Czanki bywają proste abo wprzód pochylone; są zakrzywione nieco nazad, są też i bardzo krzywe. Uszko u czanek, gdzie nagłówek przypinają, nie ma być bardzo nizkie, ani też nazbyt wysokie”. Po czesku czanka zowie się cank.
Czapka. Karłowicz w swoim „Słowniku wyrazów obcego a mniej jasnego pochodzenia” wywodzi od wyrazu średniowieczno-łacińskiego cappa, capa wiele wyrazów w języku polskim jak: czapka, czapa, czepiec, kapa, kapka, kapuza, kapica, kapiszon, kabat, kapota, kapelusz, kaplica, kapelan, kapłan i kapela. Czapka od czasów najdawniejszych bywała futrzana, u uboższych z domowych baranów, u możniejszych: lisia, rysia, niedźwiedzia lub bobrowa. Później zaczęto robić przykrycia głowy z wełny i sierści zwierząt, t. j. z filcu i sukna, zostawiając boki futrzane lub nadając filcowi kształt kapelusza. Kapelusz jednak nie był przykryciem starożytnem, bo gdy pierwotna Lechja była leśna i cienista, nie było koniecznej potrzeby zasłaniania twarzy przed słońcem. Łuk. Gołębiowski w dziele „Ubiory w Polszcze” (Warszawa r. 1830), pod wyrazem Czapka pisze: „Okrycie głowy, część ubioru Polaka, do różnego stanu, wieku, do stroju i do pory roku zastosowana. Książęcą czapką nazywano mitrę, biskupią infułę, kołpak odznaczał senatorów, księży – jarmułka i pjuska, jezuitów – czapka bobrowa, uboższą szlachtę i mieszczan – kapuza, chłopów – kuczma (zwłaszcza na Rusi). Po chrzcie kapłan małym dzieciom dawał białą czapeczkę; upominkiem rodziców chrzestnych bywała czapeczka dziecinna z materyi z bramką koronkową lub muślinową, albo i płócienną u uboższych. Wiek młody nosił patryotki, konfederatki, od Węgrów przejęte magierki, od Niemców mycki, od Rusinów szłyki; poważniejsi mężowie szkarłatne czapki gładkie, albo z kutasem takiegoż jedwabiu, srebrnym lub złotym. W zupełnym i wytworniejszym ubiorze, jakiej materyi i koloru był kontusz, taki musiał być i wierzch czapki, a baranek tak dobrany, ażeby odbijał przyjemnie. Były czapki nocne, duchenki, zimowe z futra, skrzydlaste z 4 cyplami (zawiązywanymi na krzyż na wierzchu) zwane zawieruchami, letnie materjalne z barankiem jedwabnym albo z daszkiem dla ochrony od słońca. Wedle mody: okrągłe, podłużne, nizkie, wysokie, czworograniaste i t. p. Różnica była i w sposobie noszenia: wdziewano na bakier, nasuwano mocniej na głowę, wierzch na tył spuszczano albo naprzód, aby chronił od promieni zbyt rażących. Zdjęciem czapki należną cześć wyrządzano, stąd powstały przysłowia: „czapką a papką” lub „czapką, chlebem i solą, ludzie ludzi niewolą”. Jeśli kto niebaczny tej czci starszemu i poważniejszemu nie okazał, odzywano się: „Cóż to, przyćwiekował kto Waści czapkę?” lub: „Przyrosłaż (przymarzłaż) to czapka do głowy?” Ugrzeczniony Polak, mając pocałować rękę damy, kładł na swej dłoni czapkę, na której dopiero położona rączka odbierała jego pocałowanie; mając co ofiarować, podawał również na czapce. Czapka i w tańcu nieodstępna była: to w ręku ją trzymano, to pod pachą, to zawieszano na szabli. Jeszcze jeden piękny obyczaj: dawniej u nas sędzia, potwierdzając kupno jakiego majątku, brał czapkę od tego, który przedawał, a kładł ją na głowę kupującego (Groicki „Porządek sądów”), przenosząc tym sposobem symbolicznie zwierzchnictwo nad dobrami” . Gołębiowski pominął bardzo charakterystyczną cechę słowiańską obyczaju naszego, nie podając, że Polacy nie siadali nigdy do jedzenia mając czapki na głowie. Nawet w mróz, gdy siedli do posiłku, żegnając się, zdejmowali czapkę z głowy, a przywdziewali dopiero po spożyciu śniadania, obiadu czy wieczerzy. Obyczaj ten, płynący z czci dla chleba jako daru Bożego, wspólny niegdyś wszystkim warstwom rolniczego narodu, zachowuje dotąd bardzo ścisle lud wiejski w wielu okolicach kraju. Co innego znaczyło „czapkę na stole położyć”. Czynili to tylko goście hardzi lub wielmożni. To też znajdujemy u Rysińskiego przysłowie z czasów zygmuntowskich: „Kto ma 6 koni w wozie, tysiąc złotych w szkatule, a pannę we dwu milach, ten może czapkę na stole położyć”. Gwagnin powiada, że czapka książęca litewska była z aksamitu czerwonego w strefy złote, kamieniami drogimi osadzona. Zapewne taką czapkę miał na myśli Stryjkowski, pisząc: „Roman w czapce książęcej na stolicę Halicza od metropolity był podniesion”, lub „Giermont był na stolicę litewską w czapce książęcej podniesion według obyczaju z dawna zwykłego i od przodków podanego”. Łukasz Górnicki o dworzanach szpakowatych i łysych pisze: „chcą pokazać, iż nie są starzy i dlatego farbują sobie brodę albo w czapeczce chodzą”. Czapkę „teletową z ogonkiem” znajdujemy zapisaną w testamencie z r. 1653 dla Stanisława Dydyńskiego, niemniej czapeczkę „tabinową” i inne czapki. Czapki były męskie i niewieście. Oto np. w inwentarzu rzeczy po zmarłej żonie Walentego Sitońskiego, mieszczanina i cyrulika warszawskiego, spisanym w r. 1692 przez męża, znajdowała się pomiędzy innemi „czapka złotogłowa na czarnem dnie z koroną srebrną marcypanową ogonkami obłożona, Item czapka turkusowa atłasowa z kwiatami srebrnymi (Dr. Giedroyć „Ustawy cechów cyrulickich” str. 10). Czapki poświęcone przesyłali królom papieże; bywały one aksamitne karmazynowe, podszyte gronostajami, okrążone złotym sznurkiem, w środku haftowany gołąbek oznaczał Ducha Św. Taki podarek otrzymał w r. 1448 Kazimierz Jagiellończyk; w r. 1525 Zygmunt Stary od Klemensa VII w Krakowie; d. 15 lutego w czasie sejmu r. 1540 poseł Hieronim Rozarius oddawał królewiczowi Zygmuntowi Augustowi w katedrze na Wawelu uroczyście, wobec rodziców, miecz i czapkę przez papieża Pawła III z błogosławieństwem przysłane. Roku 1580 Stefanowi Batoremu Paweł Uchański, wojewoda bełski, brat prymasa, doręczył w Wilnie czapkę od Grzegorza XIII. Jan III po uratowaniu Wiednia otrzymał w Żółkwi taki sam podarek od Innocentego XI, przez nuncjusza d. 20 lipca 1684 r. uroczyście mu na głowę włożony. Ostatni tego rodzaju dar papieski otrzymał August II; doręczył mu go w Warszawie r. 1726 Stanisł. Miaskowski. Ksiądz Kitowicz w „Opisie obyczajów i zwyczajów za Augusta III” powiada o czapkach: „Za panowania Augusta III były kilkorakie; najpierwsze z wązkim barankiem okrągłym, rozcinanym na przodzie i w tyle, z wierzchem czworograniastym, cienką bawełną wyściełanym, po szwach, gdzie się kwaterki schodzą, sznurkiem srebrnym albo złotym okładane, lub też rygiel kami takiemiż ujmowane. Po nich nastały czapki kozackie z wysokim wierzchem, z wązkim barankiem, miałko wyściełane. Dalej weszły w modę czapki z wysokiemi baranami, wierzchem płaskim, od modnisiów jeszcze w głąb barana wtłaczanym, tak iż nie widać było nic wierzchu, tylko sam baran na głowie. Forma takich czapek utrzymywała się długo, z tą różnicą, że baranka zwężono, a wierzchu podniesiono. Takie czapki zwały się z początku kuczmami, potem krymkami od Tatarów krymskich, od których modę takich czapek Polacy przejęli. Do wszelkich czapek używano baranków naturalnych, czarnych, siwych, kasztanowatych, białych i pstrych. Lecz najwięcej czarnych i siwych; inne baranki były tylko w guście ludzi młodych i gaszków. Baranki krymskie były cenniejsze od węgierskich, a bułgarskie najdroższe. Niekiedy udał się baranek i z domowej owczarni, który uszedł za węgierski i bulgarski, mianowicie wyporek, ale tylko kasztanowaty, pstry lub biały, nigdy czarny i siwy. Wierzchy u czapek rozmaitego koloru, zawsze sukienne, aż do ostatnich lat Augusta III, w których zaczęto używać na lato czapek z wierzchami bławatnemi dla lekkości i chłodu. Kapeluszów bowiem chodzący w stroju polskim nie używali, wyjąwszy chłopów. Komu dogrzewał upał słoneczny, rozwieszał chustkę, głowę i twarz okrywając, aby się gaszkowi nie opaliła. O którą szkodę mniej dbając mężczyźni dawnego sarmatyzmu, pomimo to, że głowa była ogolona, zdjąwszy czapkę i zawiesiwszy ją na jednem uchu, albo wpłask położywszy na głowie, skwar słońca wytrzymywali. Jak nastały wierzchy bławatne, nastały i baranki atłasowe. Z czarnego atłasu na nić marszczonego i prutego robił się baranek czarny, z popielatego siwy, przedziwnie piękny i lustrowny. Podszewka do czapki zwykle bławatna, jak żupan i podszycie rękawów u kontusza. Ludziom starym, wygody przestrzegającym, czapki były upodobane z lisiego futra albo łapek baranich, zwane kapuzami, były zawijane i mogły się spuszczać na kark, zasłonić twarz, nos i usta, oczy do patrzenia zostawiając. (W takiej zielonej aksamitnej kapuzie i w wilczurze, przez jakiegoś obywatela litewskiego darowanej, wracał Napoleon z kampanii r. 1812). Senatorowie i majętna szlachta wieku podeszłego, na wielką paradę zażywali kołpaków sobolich z wierzchami aksamitnemi, karmazynowemi, granatowemi, albo zielonemi, przypinając do kołpaka w środek opuszki sobolej nad czołem jaki drogi kamień świecący, albo sygnet brylantowy, co Polaka dziwnie poważnym i okazałym wydawało. Krój kołpaka był ten sam co i krymki, lecz przez wysokość i ogromność sobolej opuszki wydawał się inakszym”. Ł. Gołębiowski powiada, że w takim stroju widział w młodych swych latach przejeżdżającego przez Dąbrowicę Karola Radziwiłła, wojewodę wileńskiego. Rysunki tu dołączone (patrz str. 262 i 263) przedstawiają czapki rogate panów polskich z drugiej połowy XVIII wieku. Rogatywka z szerszym barankiem przedstawiona jest na portrecie Piotra Potockiego, starosty szczyrzyckiego, ambasadora Rzplitej do Stambułu w czasie sejmu czteroletniego. Rogatywka wyższa z barankiem węższym znajduje się w zbiorach p. Al. Jelskiego w Zamościu pod Mińskiem gubernjalnym. Wierzch ma z sukna ciemnobronzowego, a nad barankiem czarnym pas aksamitny złotem haftowany i na 4 szwach takiż haft. Czapka czworokątna, czyli tak zwana rogatywka, konfederatka, noszona była w wieku XVIII przez Towarzyszów Kawaleryi Narodowej i pułków Straży Przedniej. R. 1791 Komisja wojskowa wydała następujący przepis: „Czapka polska sukna koloru karmazynowego w Kawaleryi, ponsowego w Pułkach, mocno pikowana, 7 calów wysokości mająca, z których trzy cale baranek czarny, a cztery cale sukno nad barankiem ma zajmować Rzemyk czyli podgardle na pół cala wązkie dla zapinania pod szyję w czasie musztry, z drugiej strony nad barankiem guziczek dla zatwierdzenia czapki. Zamiast kokardy u Kawaleryi Narodowej krzyż srebrny kawalerski podług modelu, który porządniej może być utrzymany, niżeli kokardy, które od dżdżów i kurzawy, mimo największego ochędostwa, często się brukają. Przy czapce pióro białe strzyżone wysokości cali 8 dlatego, że nierównie lepiej się konserwuje i podczas deszczu formy swojej nie traci”. R. 1789 oficerom regimentów pieszych i artyleryi przepisano nosić czapki ponsowe i czarne, kształtu czapek Kawaleryi Narodowej; toż samo tyczyło się generałów i sztabów. Legje włoskie nosiły czapki krojem do powyższych podobne, lecz zamiast baranka była skóra glansowana. Szeregowcy piechoty Księstwa Warszawskiego nosili czapki rogate (jak kaszkiety ułańskie), również generałowie, korpus pociągów, weterani, pułki ułańskie i w pierwszych chwilach formacyi artylerja konna. W r. 1810 wydano następujący przepis co do czapek dla oficerów ułańskich: „Czapka z kapelusza (filcu) czarna, u dołu okrągła, u góry czworograniasta, 9 cali wysoka, każdy z czterech boków po 10 cali mający, u dołu galon złoty, na dwa cale szeroki, każdy z czterech rogów blachą żółtą okuty z haczykiem do zawieszania kordonów; po lewej stronie krzyż kawalerski na kokardzie białej, naokoło kordon srebrny z kutasikami; z przodu nad galonem blacha żółta w deseń z numerem pułku, na wierzch wydany z przodu daszek ze skóry czarnej, palonej, z obwódką żółtą; pióro czarne, 15 cali długości; podpinka czarna; sztabs-oficjerowie pióro białe mieć powinni”. Nader kształtne czapki nosili szwoleżerowie polscy gwardyi Napoleona i trzy pułki polskich ułanów linii w wojsku francuskiem w latach 1807 – 1815. W wojsku polskiem Kongresówki pozostawiono czapki rogate jedynie czterem pułkom ułańskim. Pułk pierwszy nosił czapki takie do r. 1818 granatowe, potem karmazynowe; pułk drugi – białe; trzeci – żółte; czwarty – niebieskie. R. 1831 wiele pułków i oddziałów nowej formacyi przywdziało czapki rogate. Może skutkiem dzielności i sławy oręża w dobie napoleońskiej rogata czapka polska stała się ubiorem głowy charakterystycznym dla ułanów, przyjętym prawie we wszystkich państwach europejskich, w których znajdowała się ta broń. W regulaminach francuskich aż po r. 1871, w którym zniesiono ułanów, używano z języka polskiego wyrazu „chapska” dla określenia rogatego ubioru głowy ułanów. (B. Gem.). Czapka rogata z grubego bronzowego sukna, powszechnie noszona przez włościan wołyńskich jeszcze w wieku XIX i przedstawiona tu na rysunku (str. 264), posłużyć może za dowód, jak lud w niektórych strojach swoich, np. w czapkach, naśladował ubiory szlachty. Czapka bowiem wołyńska, o której tu mowa, pochodząca z pod Ostroga i z połowy XIX wieku, jest prostem naśladownictwem czapki starosty żmudzkiego Zaranka, o sto lat wcześniejszej. Ostatni rysunek przedstawia czapkę litewską, zwaną abłauchą, na głowie mieszczanina ze Święcian (str. 265). I ta ostatnia czapka (odrysowana z natury r. 1880 przez Alfreda Romera) pochlubić się może prototypem na głowie króla Zygmunta Augusta, którego znany jest portret w czapce podobnego rodzaju. Ma także ona blizkie pokrewieństwo z czteroklapową kapuzą nadwiślańską, od której tem tylko się różni, że u abłauchy klapy boczne i tylna nie rozcięte, stale kark osłaniając, nigdy się do góry nie podnosiły i nie zawiązywały. Adalberg podaje 16 przysłów polskich, odnoszących się do czapki, nie licząc wielu ich odmian.
Czaprak, z tureckiego czaprak, w wieku XVIII Mitug zwany. Czapraki używane były w wojsku polskiem pod siodła lub na wierzch kulbaki; w ostatnim wypadku czapraki były dłuższe, używane przez lekką jazdę; do tych zaliczają się czapraki, zwane krojem huzarskim, mające tylne końce ostro ścięte. W wieku XIX ciężka jazda, oficerowie piechoty, pełniący służbę konno i oficerowie artyleryi pieszej, używali pod siodła angielskie lub francuskie czapraki małe, równo ścinane, z kapami na przedzie do pokrycia olstrów pistoletowych. (B. Gem.). Piotr Kochanowski za czasów Zygmunta III pisze: „Obaczyli konia z bogatym rzędem i czaprakiem złotym”. Starowolski w Reformacyi obyczajów polskich: „Złej szkapie czaprak haftowany nic zacności nie przydaje”. Czapraszkami nazywano pętlice srebrne przyszyte na żupanach. Wacław Potocki w „Argenidzie” pisze: „Dościągnąwszy mu pod szyję czapraszki od płaszcza, zrzuca go z niego matrona i rozgaszcza go”. Czapracznikiem nazywano rzemieślnika, robiącego czapraki.
Czarny szlak ob. Szlaki napadów tatarskich.
Czary i czarownice. Nieznajomość tajemnic przyrody, przy braku lub w niemowlęctwie nauk przyrodniczych, była naturalnym powodem, że człowiek, obserwując rozmaite skutki i zjawiska bez przewodników światła, wytwarzał w umyśle swoim najdziwniejsze pojęcia o przyczynach tychże skutków i zjawisk. Pragnąc z jednej strony zabezpieczyć się przed działaniem złych ludzi, a z drugiej chcąc sam szkodliwie lub pomyślnie oddziaływać, człowiek wytworzył sobie mniemane ku temu sposoby i całą praktykę, którą zowiemy czarodziejstwem, czarami i gusłami. Prawie wszystko, co wrogo dotykało człowieka, np.: choroby, ułomności, śmierć, niepowodzenia, susze i najróżnorodniejsze klęski, przypisywano nie przyczynom i skutkom przyrodzonym, lecz złej woli duchów, ludzi i całego stworzenia, wywartej za pomocą czarów. Czarami też starano się od tego ochronić, lub czarami na innych to sprowadzić. J. Karłowicz przytacza wiersz Atharwawedy, staroindyjskiej księgi modlitw i zaklęć, który dosadnie to wyraża, tak przemawiając do pewnej rośliny cudownej: „Odpędź od nas złe duchy i czarodzieja; weź czar za rękę i odprowadź go do czarownika, niech jego samego porazi”. U ludu naszego najbardziej zakorzenioną jest wiara w czary: mleczne, miłosne, myśliwskie, wzrokowe, lekarskie, oraz dotyczące suszy i pogody. Mamy cały słowniczek wyrazów, odnoszących się wyłącznie do czarów i zamawiam Narzucić komu czary wzrokiem lud polski nazywa w różnych stronach: ozionąć, zazionąć, zaziorać, przekosić, uroczyć i (za pomocą tchnienia) nadąć. Pojęcie czarowania wyraża się u ludów aryjskich przeważnie słowami czynić, robić. Lud polski używa wyrazów oczynić, odczynić, uczynek, w znaczeniu czarów. Gdy z wprowadzeniem chrześcijaństwa do krajów europejskich rola czarodziejów – kapłanów – znachorów upadła, resztki jej dostały się czarownicom, wiedźmom, babom bez rodziny i mienia, istotom poniewieranym w społeczeństwie, które, aby sobie nadać znaczenie, często uciekały się do praktyk czarodziejskich i same w nie wierzyły. Wszystkie wierzchołki „łysych” gór na całym świecie (Monte calvo, Chaumont, Kahlenberg, Łysa góra w wojewódz. Sandomierskiem), gdzie za pogaństwa zbierały się niewiasty na obrzędy i biesiady, ogłoszono teraz jako miejsca zebrań czarownic i djabłów, z którymi się one bezeceństw tam dopuszczają. Stąd też każda „babia” góra znaczy to samo, co łysa, albo góra czarownic. Już księgi Mojżeszowe wyrzekły groźne słowa przeciwko czarodziejom: „Czarownicy żyć nie dopuścisz” (ks. 2, XXII, 18); „Mąż albo niewiasta, w którychby był duch czarnoksięski albo wieszczy (wróżbiarski), śmiercią umrą: kamieniem ukamienują ich” (ks. 3, XX, 27). Więc też nic dziwnego, że w średnich wiekach wzięto się do prześladowania osób, podejrzanych o rozpowszechnione bardzo praktyki czarodziejskie. Na początku XIII wieku rozpoczęto prześladowanie czarownic we Francyi i Niemczech, w XV – w Szwajcaryi, a w XVI przeniosło się ono do Polski. Najstraszniejszych rozmiarów dosięgło to prześladowanie w Niemczech, gdzie po mękach, któremi dręczono delinkwentki podczas badań, następowało zwykle gromadne palenie ich na stosie. Tak np. w ciągu 5-ciu lat w dyecezyi bamberskiej spalono 600 kobiet, a w wircburskiej 900! W Szwajcaryi, jeszcze w r. 1782, w kantonie Glarus spalono publicznie Annę Göldi, a jeszcze r. 1836 w pow. „Wejherowskim w Prusiech zamęczono 50-letnią Cejnową, posądzoną o „zczarowanie” chorego od lat kilku rybaka. Dochodzenie sądowne czarnoksięstwa jako przestępstwa, jak twierdzi Wł. Smoleński, przeszło do Polski z Niemiec. Dowodem tego współczesność spraw o czary, tożsamość procedury sądowej i zgodność wyroków, opartych na prawie magdeburskiem, a w szczególności na Zwierciedle saskiem. Sejm krakowski z r. 1543 sprawy o czary oddawał pod jurysdykcję duchowieństwa, z tem jednak zastrzeżeniem, że w razie wynikającej czyjejkolwiek z czarów szkody, sądy świeckie mają prawo mieszania się do rozpoznawania przestępstwa. Skutkiem tego zastrzeżenia, sprawy o czary przeszły faktycznie całkowicie do sądów świeckich miejskich. Statut litewski oddawał je pod jurysdykcję starostów. To prawo z r. 1543 dla Korony i statut z r. 1564 dla Litwy obowiązywały aż do konstytucyi sejmowej z r. 1776. Proces o czary w prawie magdeburskiem rozpoczynał się od oskarżenia, wniesionego przez powoda do sądu z wyszczególnieniem zarzutów, np. uszkodzeń na zdrowiu, bydle, urodzaju i t. p. Sąd zadawał pytania skarżącemu i świadkom, a na oskarżonym wymuszał odpowiedzi za pomocą tortury, powtarzanej trzykrotnie. Zasadnicze pytania były: skąd się czarować przestępczyni nauczyła i jak dawno, z jakiej czarowała okazyi? ile zna czarownic? gdzie jest Łysa góra? jakie zadawała czarostwa? Po zbadaniu oskarżonej, sąd przesłuchiwał świadków. Odpowiedzi zazwyczaj świadczyły, że umiejętność czarowania, nabywana od różnych niewiast, zasadzała się na wsypywaniu do mleka grzybków startych na proszek, uzbieranych przed wschodem słońca; na fabrykowaniu myszy z odpowiednio ułożonych i ochuchanych liści i na rzucaniu włosów do potraw Torturowane przestępczynie bredziły wreszcie, na którą łysą górę jeździły nocą na łopacie lub miotle, aby obcować tam nieprzystojnie z djabłami, tańczyć, warzyć zioła, bluźnić i t. p. Jako środka do otrzymania dowodu używano także pławienia. Wierzono, że czarownica utrzymywała się na powierzchni wody, zaś niewinnie oskarżona pogrążała się w głąb. Dekret orzekał za czary spalenie na stosie lub chłostę i wypędzenie z miasta. Posądzano najczęściej niewiasty stare, zabobonne i kłótliwe, rzadko obwiniano mężczyzn. R. 1595 wyszła w Krakowie książka p. n. „Pogrom, czarnoksięskie błędy, latawców zdrady i alchemickie fałsze jak rozprasza Stanisław z Gór Poklatecki”. Potem część dzieła inkwizytorów: Henryka Institora i Jakóba Sprengera, wydanego w Kolonii p. t. „Malleus maleficarum”, przetłómaczył na język polski i ogłosił w Krakowie r. 1614 p. n.: „Młot na czarownice” Stanisław Ząbkiewicz, sekretarz księcia Ostrogskiego. Był to niejako kodeks karny w sprawach o czary, żywcem z Europy zachodniej przeniesiony. Inne stanowisko zajmuje dziełko nieananego autora: „Czarownica powołana, albo krótka nauka i przestroga ze strony czarownic”, ogłoszone w Poznaniu r. 1639 i powtórnie w Gdańsku r. 1714. Podziela ono wprawdzie wiele ówczesnych poglądów na czary, niemało ich jednak poczytuje za zabobon; przy dochodzeniu tego rodzaju przestępstw zaleca oględność i potrzebę nagromadzenia dowodów licznych i oczywistych. W dziełku „Thesaurus Magicus domesticus” (Kraków, 1637 r.) autor wykłada czarnoksięstwo, które – jak sam o sobie powiada – od lat 37 praktykuje. W „Bibljotece Warszawskiej” (z kwietnia r. 1844) znajduje się opis ciekawego procesu w r. 1728 przeciw Kazimierzowi Kamińskiemu, który faktycznie zapisał duszę swoją djabłu. Cyrograf ten przedstawiony był w oryginale sądowi krakowskiemu. W drugiej połowie XVIII w. wiara w czary słabnie. Pod koniec czasów saskich, sprawy tego rodzaju w nader małej figurują już liczbie. Za Stanisława Augusta, wiarę w czary – jak twierdzi Wł. Smoleński – ludzie wykształceni uważali za przesąd, z którego drwił „Monitor” z r. 1767. Potężnie podkopywało wiarę w czary dzieło księdza Jana Bohomolca „Djabeł w swojej postaci” (r. 1772), równie komedja jezuity Franciszka Bohomolca p. t. „Czary” (r. 1775) i wiele artykułów po czasopismach ówczesnych. Zdarzały się wprawdzie jeszcze wypadki tracenia czarownic, które jednak wywoływały naganę opinii publicznej. Członek delegacyi sejmowej, wojewoda gnieźnieński, August Sułkowski w przemówieniu z 26 sierpnia 1774 r. potępiał karę śmierci na podejrzanych o gusła i czary, a opinję jego uzasadniał także podkomorzy gnieźnieński Gurowski. Wreszcie na sejmie z r. 1776, na wniosek Wojciecha Kruszewskiego, kasztelana bieckiego, uchwalono osobną konstytucję, zabraniającą dochodzenia czarów za pomocą tortur i karę śmierci za nie zniesiono na zawsze. Ku upamiętnieniu tego zwycięstwa cywilizacyi wybito medal z odpowiednim napisem i w czasopismach uwielbiano tryumf światła nad mrokami zabobonu. A był on tak jeszcze w całej Europie zakorzenionym, że równocześnie prawie w szwedzkiej górskiej prowincyi Dalekarlii, we wsi Mora, wyznaczona przez króla szwedzkiego komisja, wespół z duchowieństwem miejscowem i sędziami, w jednym dniu spalić kazała 72 stare kobiety i 15 niedorosłych dzieci, obwinionych o czary. Niemniej w Bawaryi i Szwajcaryi palono jeszcze wówczas nietylko stare baby, ale i młode dziewczęta. W r. 1770 parlament angielski wydał prawo, mocą którego kobiety, oszukujące mężczyzn sztucznymi wdziękami, skazywane być mają na tę samą karę, jaka ustanowiona jest przeciw czarom. Widzimy z tego, że zniesienie kar za czary nie uprzedziło w Anglii reformy podobnej u nas. Lubo i w Polsce, a zwłaszcza na Rusi, wydarzały się już po wydaniu prawa z r. 1776 wypadki pławienia i męczenia czarownic. Wiara bowiem ludu w czarodziejstwo, ugruntowana wiekami przy pomocy książek, od których w wieku XVI i XVII roiło się w całej Europie, potrzebowała także wieków na jej wykorzenienie. Piszący to pamięta jeszcze, jak około r. 1860, gdy susza czerwcowa zaczęła źle wpływać na posiewy, kilku starych włościan przyszło do jego ojca we wsi Jeżewie (pod Tykocinem), użalając się na Piotrowę Miastkowską, komornicę, która najęta była do bielenia płótna na dworskim bielniku a posądzona we wsi o „rozpędzanie chmur”. Gdy ojciec zgromił ich zabobon, przytaczali jako dowód, na który chcieli przysiądz, że kilkakrotnie sami widzieli, gdy chmury zaczęły się zbierać nad Jeżewem, że Piotrowa, wyszedłszy z budy, w której siedziała przy bielniku, i obejrzawszy chmury, mówiła zawsze: „pewnie deszczu nie będzie!” i biegła z konewką po wodę do sadzawki (nad której brzegiem na łące był bielnik), a gdy tylko machnęła z konwi wodą w jedną i drugą stronę, chmury zaraz się rozchodziły i deszcz padał gdzieindziej. Prosili więc włościanie o nic więcej, jak tylko o pozwolenie „spławienia baby w sadzawce dla dokumentnego przekonania się, czy używała czarów do rozpędzania chmur”; a gdy im tego nie pozwolono i starano się oświecić gruby przesąd, odeszli z niezadowoleniem i pozornem tylko zachwianiem swego wierzenia. Oczywiście gdyby nie było dworu w Jeżewie, Piotrowa na sznurze byłaby pławioną niezawodnie, jak to lud robił już w XIX wieku tam, gdzie nie było dworu ani kościoła, które stawały w obronie kobiet, podejrzanych o czary. Wiara w czary nic dziwnego, że była silna, bo była tak starą, jak ciemnota ludzkości. Dla zabezpieczenia się od napaści złych duchów, niektóre ludy otaczały swe mieszkania gęstwiną cierni; mamka rzymska gałązką tarniny dotykała trzykrotnie progu i drzwi domowych, celem ochrony dziecięcia od szkodliwych wpływów. Marcin z Urzędowa powiada, że „gałązki agrestu z liściem w oknach, we drzwiach, czarów, guseł w domu nie dopuszczają”. Palce, rozstawione widłowato naprzód, chronią dzisiejszego wieśniaka włoskiego od uroku, rzucanego „złem okiem”. Wiek XVI na południu Europy – mówi prof. Kazimierz Morawski – był klasycznym wiekiem zabobonu i czarów. Wśród rozpasania namiętności wieku, wśród intryg miłosnych ówczesnych, najczęściej w głębi obrazu widnieje postać jakiejś czarownicy, która oporne serca owładnąć i do wzajemności zmusić usiłuje. Zaklęcia, inwokacje, obrzędy tajne przy księżycu odprawiane, były nieodłącznem tych czarów narzędziem. Znanych jest dużo listów Krzyckiego, pisanych w r. 1520 do chorującego podkanclerzego Piotra Tomickiego, w których powtarzane są upomnienia, aby prawdziwych lekarzy zechciał się radzić, a odpychał „syreny”, nie dawał posłuchu szaleństwom kobiecym, wystrzegał się podszeptów i leków jakiejś kobiety, niepochlebnem mianem „Circe” tu opatrzonej, którą była czeszka Telniczanka, usiłująca uwikłać Tomickiego w sieci miłosne. Krążyły swego czasu w dawnej Polsce wieści, że napój miłosny, przez zabobonnych ludzi i zalotnice podsuwany, stał się przyczyną nagłej śmierci Kazimierza Sprawiedliwego, jak również i później zmarłych w młodym wieku dwuch ostatnich książąt mazowieckich. Niemniej opowiadano sobie, że do tak stałej i gorącej miłości Zygmunta Augusta do Barbary Radziwiłłówny przyczyniła się jej matka zadaniem królowi napoju zalotnego. Zygmunt August podejrzewał natomiast własną matkę, królową Bonę, o złe zamiary względem Barbary i babę, którą posądzał, że służyła tajemnie Bonie, kazał osadzić w zamku sieradzkim, a potem przenieść do Brześcia, wreszcie do Dubinek radziwiłłowskich. Za Aleksandra Jagiellończyka, była posądzona jedna Sapieżyna o czary. Sławę największego (ale nieszkodliwego) czarodzieja w Polsce miał napół bajeczny Twardowski (ob. Twardowski). Ł. Górnicki w „Dworzaninie” pisze: „Powiedziałbych ja tobie o jednym, który się u Twardowskiego uczył, i tak wiele jako on umiał...” „a to ja prawi – uczeń Twardowskiego...” Pisarz niemiecki Gondelman powiada w dziele Tractatus de Magis i t. d., że przejeżdżając z Prus do Inflant r. 1588, był wezwany o radę względem pławienia czarownic i że ziściło się widocznie jego przepowiedzenie, bo prawdziwe czarownice nie tonęły. Widzimy z tego, jak zabobony Europy zachodniej zakorzeniały się w Polsce nietylko za pomocą książek bałamutnych, ale nieraz i osobistego wpływu cudzoziemców, których uważano za źródło mądrości i z łatwowiernością słowiańską zasięgano ich rady. Współczesny Bartosz Paprocki zapisuje w Herbarzu swoim wiadomość, że niewiasty tatarskie tak umieją czarować strzelby, iż żadna nie wystrzeli, a cięciwy tracą w łukach moc swoją. Wierzono wówczas w całej Europie w czary myśliwskie. Ks. Jan z Przeworska w kazaniu swojem (druk. r. 1593) opowiada, że są myśliwce czarowniki, którzy innym psują ruśnice, a gdy raz przeklęty bies był w ruśnicy, którą przejeżdżający kapłan przeżegnał, bies, nie czekając dokończenia krzyża, aby uciec, rurę roztrzaskał. Był znowu raz bies w jeleniej skórze, a kiedy przeżegnano, zamienił się w kupę nawozu. Opowiadano sobie w Polsce, że strzelcy; którzy duszę djabłu zapiszą, mają moc w każdej chwili, nie widząc wcale zwierza, po każdym wystrzale, dostać, jakiego zechcą. Tak miało się zdarzyć jednemu z legjonistów naszych, gdy z Włoch wróciwszy, zanocował u gajowego w puszczy Myszynieckiej. Gajowy, chcąc uraczyć gościa i starego kuma, a nic w domu na razie nie mając, stanął przy kominie i weń wystrzelił. Za pierwszym razem spadły z czarnej czeluści 4 kuropatwy, za drugim – zając, a za trzecim zwalił się tęgi rogacz. Legjonista z przerażeniem ujrzał pierwszy raz w życiu takie łowy, tembardziej, że po każdym strzale słyszał w kominie śmiech szatański. Ale gdy zakosztował potem smacznie upieczonej zwierzyny i zakropił gorącym z miodu i wódki uwarzonym krupnikiem, uściskał gajowego i dopiero po jego śmierci opowiadał o tem zdarzeniu, budząc jednak u ludzi podejrzenie, że sam również musiał być myśliwym. Kurpie wierzą dotąd – pisze Gołębiowski i Wójcicki – w zepsucie strzelby przez czarownice lub zazdrosnego myśliwca. Na zaradzenie temu używają poświęconego ziela „czartopłochu”, którem okadzają strzelbę i siebie, mniemając, że nic już im odtąd zaszkodzić nie może. Przy laniu kul i śrótu rzucają w roztopiony ołów wątróbkę i serce nietoperza, dla szczęścia i celnego strzału. Mają pewne dnie, w których przy świetle księżyca czyszczą strzelby, leją kule, czatują na zwierzynę. Wystrzegać się powinni myśliwi kłamstwa, gdy się pali świeca, bo łój na ich stronę spływać zacznie, a wkrótce, uganiając się za zwierzem, karku nadkręcą. Jako najsławniejsze miejsce schadzek i biesiad czarownic, słynęła w całej Polsce Łysa góra w Sandomierskiem. Udając się tam na miotle, ożogu, łopacie, w niecce lub w stępie, co zwykle następowało nocną porą, w każdy czwartek po nowiu księżyca, wzywały czarta zaklęciem: „Płot nie płot, wieś nie wieś, ty biesie nieś!” Tu nadmienić winniśmy, iż, zdaniem naszem, cała wiara ludowa w schadzki i biesiady czarownic na wierzchołkach gór wzięła swój początek w pierwszych wiekach po zaprowadzeniu w Polsce chrześcijaństwa, gdy duchowieństwo, usiłując obudzić w ludzie wstręt do obyczaju starodawnego zbierania się niewiast i dziewcząt na nocne biesiady i uroczystości pogańskie na wierzchołkach wzgórz, ogłosiło te zebrania za sprosne pogańskie schadzki czarownic, w co lud z upływem wieków uwierzył, a co dziś wygląda pozornie jakby zabytek wierzeń jego pogańskich. Głośny wydawca kalendarzy Stanisław z Łazów Duńczewski w kalendarzu na r. 1759 podaje wiadomość o różnorodnych czarach w Polsce, zaczynającą się od słów, że „W żadnej nacyi tak wiele czarów, czarowników i czarownic nie masz, jak u nas w Polsce, a osobliwie w górach i na Rusi, także w Litwie, Ukrainie i około Wołoszczyzny”. K. Wł. Wojcicki w artykule o „czarach” (Encykl. powsz. S. Orgelbr. t. VI r. 1861) przywodzi z Duńczewskiego cały obszerny ten ustęp, w którym widzi wszelkie przesądy „z różnych czasów i religij pomieszane”. Możeby słuszniej było, zamiast wyrazu „religij”, użyć „narodowości”, bo oto np. ostatni ustęp, zacytowany z Duńczewskiego, o sposobach uwolnienia się od czarów przez włożenie do swego buta ekskrementu czarownicy lub okurzenie się zębem trupim, jest dosłownem powtórzeniem z głośnych na zachodzie Europy w XVI i XVII wieku, a tłómaczonych na język polski dzieł Pedemontana. Nie przytacza natomiast Duńczewski najpospolitszej w Polsce ochrony domu przed czarami, a mianowicie przybijania starej podkowy (znalezionej na drodze) na progu domowym. Czacki w dziele swojem „O litewskich i polskich prawach” pisze: „Sądziłem jedną sprawę w assesoryi, że magistrat w miasteczku Zgierz (nie Zegrze) w Łęczyckiem jednej babie na mieczu katowskim przysiądz kazał, że ludziom i bydłu szkodzić nie będzie”. Widzimy, że miecz pod koniec XVIII w. służył już tylko za pogróżkę w magistracie przeciwko czarownicy, o której czarach urząd miasta Zgierza był jeszcze najmocniej przekonany, ale spalić jej już nie śmiał, więc tylko kazał odprzysiądz się czarów na mieczu katowskim. Wiek XIX przynosi już nam starą tradycję w szacie wiersza humorystycznego:

.........ująwszy gromnicę,
Palił ławnik z burmistrzem w rynku czarownicę;
Chcąc jednak pierwej dociec zupełnej pewności,
Pławił ją na powrozie w stawie podstarości.
Zdejmowały uroki stare baby dziecku,
Skakał na pustej baszcie djabeł po niemiecku.
Krzewiły się kołtuny czarami nadane,
Gadały po francusku baby opętane,
A czkając na krużgankach po miejscach cudownych,
Nabawiały patrzących strachów niewymownych.

Przyszła wreszcie kolej na naukowe badanie dawnych przesądów, czarów i roślin czarodziejskich, a prawie wszyscy autorowie, piszący u nas o tym przedmiocie, byli przekonani, że owe wierzenia wśród ludu są wyobrażeniami, zachowanemi jeszcze z prastarych czasów pogańskich. Pierwszy Barwiński w dziele na swoje czasy znakomitem p. t. „Studja o literaturze ludowej ze stanowiska historycznej i naukowej krytyki” (Poznań, 1854, tomów 2) zajął wśród pisarzy sobie współczesnych wręcz odmienne stanowisko, wykazując, jaką drogą przesądy o roślinach przechodziły z dawnej literatury do ludu. Drugą wysokiej wartości w tym przedmiocie pracą jest „Zielnik czarodziejski” prof. Józefa Rostafińskiego (Kraków 1893), który przyszedł do przeświadczenia, że chrześcijaństwo i idąca w ślad za niem kultura zatarły zupełnie pierwotne wyobrażenia naszego świata pogańskiego. Nastąpiło to w znacznej części w wieku XVI za pomocą popularnej polskiej literatury ludowej, o której prof. Rostafiński wydał w r. 1888 osobną rozprawę (Nasza literatura botaniczna XVI w., oraz jej autorowie lub tłómacze). Do tej to literatury tak wpływowej należą w pierwszym rzędzie „Ogrody zdrowia”, które miały 4 wydania (w latach 1534, 1542, 1556 i 1568). Następują potem „Księgi o gospodarstwie” Piotra de Crescentis w dwuch wydaniach z lat 1549 i 1571. Dalej „Lekarstwa doświadczone, które zebrał uczony lekarz p. Jana Pileckiego”. Kraków 1564. Wiek XVI kończy się na „Herbarzu polskim” (roślinnym) Marcina z Urzędowa, wydanym r. 1595. Najobfitszego plonu z wieku XVII dostarczył zielnik Szymona Syreńskiego, wydany r. 1613 i rokiem późniejszy „Młot na czarownice”, dalej Zawacki Teodor, wydany r. 1616 i przedrukowany w latach 1620, 1637, 1643 i 1647, Pedemontan, Haur, „Sekreta białogłowskie” i wiele, wiele innych. Jeżeli zważymy, że sam zielnik Syreńskiego obejmuje przeszło 1500 stron in folio ścisłego druku, naszpikowanych tysiącami przesądów, pojmiemy, jak potwornie obfitą była ta strawa, płynąca przeważnie z zachodu i południa Europy do Polski dla nakarmienia ogółu polskiego, łaknącego, tak jak wszystkie inne, wszelakich sekretów i wiedzy, w codziennem życiu stosowanej. Prof. Rostafiński z literatury powyższej spożytkował do swego „Zielnika czarodziejskiego” wszystko, co się tyczy chorób ludzi i zwierząt, czarów, duchów, wróżb, wpływu roślin na: miłość, zgodę, niezgodę, wymowę, pamięć i t. d. Dowiadujemy się tu między innemi, że ziele „Dziewięćsił”, włożone dzieciom do kolebki, zachowywa je „od złego urzeczenia bab”. „Boże drzewko” dobrze jest przeciw czarom w małżeństwie w łoże słać. „Dębowe liście i drzewo są środkiem przeciw czarom, a dymu z liści dębowych czart się boi”. „Dziewanna” oddala czary, „wymowność dawa, język wolny czyni ku wymowności...” „i tam, gdzie rad siadasz, pokrop tą wódką, a będą przy tobie dobrzy duchowie ku potwierdzeniu ciebie...” „Dzięgiel noszony zabezpiecza od zczarowania personę i dom...” „żuty serce smętne rozwesela...” „strachy, cienie nocne odpędza...” „Gwoździki kramne czynią mocnych w małżeństwie...” „Koszyszczko miłośnie zczarowanym pomaga...” „Lubczyk dobry jest przeciw czarom rzuconym na bydło...” „Oman wszczął się z łez Heleny...” „tęskność oddala, serce uwesela, człowieka wdzięcznego, miłego i przyjemnego czyni, kłopot odpędza i zapomnienie przywodzi, cerę cudną czyni...” „Pietruszka paniom niepłodnym służy...” „Pięciornik... kto co od króla będzie żądał, otrzyma wszystko, mając przy sobie to ziele, albowiem czyni człowieka wymownym i przyjemnym...” „Piołun pod podeszwami noszony rozbudza apetyt...” „Piwonia... (korzeń i nasiona) lekarstwo dla opętanych i przeciw czarom...” „Pokrzyk roślina jest czarodziejska...” „Pokrzywa trzymana w ręku ze złocieniem zabezpiecza od strachów i widm...” „Polej kreteński, kto chciwy czci, chwały i uwielbienia, ma go nosić przy sobie...” „Przestęp noszony na szyi chroni od czarów...” „Rośnik noszony na szyi zamienia nieprzyjaciół w przyjaciół, we wszelkich zawodach daje szczęście, chroni przed czarami...” „Rozchodnik używa się do czarów z pokrzywą...” „Ruta, zebrana przed wschodem słońca i używana na surowo, dobra przeciw czarom...” „Słonecznik mężom sił dodaje...” „Szafran w miarę użyty rozwesela serca, nadużyty czyni człowieka smutnym...” „Szałwja – jak zapewnia Syreński – tak jest skuteczna do płodności, że w Egipcie po morowem powietrzu przymuszano pozostałych mieszkańców do jej picia...” „Trędownik, zbierany przed wschodem słońca i jedzony na surowo, służy przeciw czarom” i t. d. Wracając jeszcze do procesów przeciwko czarom, to – jak twierdzi ks. Z. Chodyński w obszernej i gruntownej pracy swojej, temu przedmiotowi poświęconej – najdawniejszy przepis prawa prowincjonalnego polskiego o czarnoksięstwie znajdujemy w synodzie prow., odbytym r. 1279 przez Filipa, legata papieskiego w Budzie na Węgrzech, powtórzony później i uzupełniony w ustawach Mikołaja Trąby, arcybiskupa gnieźn. za Wład. Jagiełły, a zgodny z duchem łagodności chrześcijańskiej. Czytamy tam: „Ze społeczności wiernych wyłączamy i wyklinamy wszystkich czarowników (sortilegos), którzy czynią czary przez wzywanie djabłów, lub użycie
rzeczy poświęconych, surowo zabraniając, aby nikt, oprócz własnego ich biskupa, nie dawał im rozgrzeszenia, wyjąwszy w godzinę śmierci; inni zaś czarodzieje mogą być rozgrzeszeni przez miejscowych kapłanów, po naznaczeniu im odpowiedniej pokuty”. Już z synodu prowinc. r. 1248 dowiadujemy się, że do czarów i zabobonów używano wody chrzestnej, olejów Św., a nawet najśw. Sakramentu. Długo jednak nie znajdujemy przykładów, aby kto za nie śmierć poniósł. Dopiero za najświetniejszych czasów dla różnowierstwa, a przed wprowadzeniem do nas jezuitów, sejm r. 1543 zajmuje się sprawami czarnoksięstwa. Że zaś tego rodzaju występki połączone były zwykle z zamiarem szkodzenia drugim, przeto i sądy świeckie zaprzątały się niemi, wymierzając kary kryminalne. Odtąd dzieje zaczynają notować procesy o czary, a przepisów do nich dostarczyli nam Niemcy. Ząbkowicz w przedmowie do przyniesionego z obczyzny „Młotu na czarownice” narzeka, że w Polsce sądy czarów nie karzą, bo w nie ludzie nie wierzą, albo jeśli wierzą, lekce je ważą. Dlatego opisał: jakich sposobów czarownice używają i jak się ich czarów obronić i od nich leczyć: „Com wziął (mówi) z rozmaitych doktorów, teologów i w niemieckiej ziemi na tę bezbożność inquisitorów, w język polski przetłumaczywszy”. Nauka w las nie poszła, bo odtąd spotykamy egzekucje. Sprawy czarownic sądzono w Polsce podług praw niemieckich, gdyż polskie prawodawstwo wcale się tem nie zatrudniało. Pomimo, że statut oddawał duchowieństwu sprawy o czary, te jednak wszystkie były sądzone przez urzędy miejskie i wiejskie. Zaczęli się o udział w nich dopominać biskupi, ale zapóźno, bo dopiero po r. 1700, gdy przez cały wiek XVII jeden tylko Florjan Czartoryski, biskup kujawski, podniósł głos oburzenia na nadużycia sądów niższych: że odmawiają obwinionym obrońców, że w wyrokach nie wymieniają przyczyn potępienia obwinionych, że nie pozwalają apelować od wyroku tortury, a tem samem sądzą nieważnie; że wymyślają nowe sposoby tortur nieznane w prawie i w nich dopuszczają się nadużyć; że na torturach zostające pytają o wspólniczki, poddając im nazwiska i nie spuszczają z mąk, dopóki nie wymienią podsuniętych sobie osób, a jeśli po torturach odwołają wyznanie, znowu je biorą na męki; że umarłym w więzieniu odmawiają pogrzebu chrześcijańskiego i grzebią je pod szubienicą. Za główny powód tych błędów uznaje szlachetny biskup kujawski to, że sprawy czarownic sądzą ludzie bez nauki, częstokroć czytać nieumiejący, że co zdaje się im zaczarowanem, pospolicie pochodzi z przyczyn naturalnych, których prostacy nie znają. Sędziom zabrania kogobądź podawać na męki z samego oskarżenia łub wieści bez dowodów, również pławić, więzić i wydawać wyroki, nim cały proces do biskupa odesłany nie zostanie. Oświadcza, że chce, aby pierwej teologowie osądzili, czy postępek jest magją karygodną, czy tylko prostym zabobonem i przesądem. Za nieposłuszeństwo grozi sędziom klątwą i mówi, że radby, aby przestano ścigać czarownice, a raczej wykorzeniano inne zbrodnie, nie z głupoty, jak czary, ale ze złości pochodzące. Ks. Z. Chodyński wyznaje, iż z poczuciem chluby narodowej przywodzi następne słowa Czartoryskiego, za które należy mu się cześć wiekuista: „Życzymy nakoniec i napominamy wszystkich sędziów, którzy mają żarliwość świętej sprawiedliwości, aby karali grzechy, jednak nie tajemne i których trudno dowieść, ale tylko jawne, np. zabójstwa, kradziestwa, wydarcia, oszukiwania i gwałty, zdrady w kupiectwach, w rzeczach, do odziewania, albo pożywienia należących. Cudzołóstwa także, obciążenia ubogich, pijaństwa, świąt nieświęcenie, potwarze i t. p.; szpetna albowiem i nieprzystojna rzecz jest, opuściwszy jawne grzechy, pytać się o tajemnych”. Oryginał okólnika z pieczęcią tego wielkodusznego biskupa, wydany w Smardzewie d. 11 kwietnia 1669 r., wyprzedzający myślą o cały wiek wszystkie prawodawstwa europejskie, przechowywany jestw archiwum kapituły włocławskiej. Książka „Czarownica powołana” (zapozwana), wyrzucając także sądom niesprawiedliwość i nadużycia, pławienie surowo gani, mówiąc, że znajduje się ono tylko w Niemczech, skąd je Polska przyjęła. Kanony kościelne surowo zakazują prób przez pławienie, przez rozpalone żelazo, wodę zimną lub gorącą, bo to od pogan Longobardów poszło i głupie jest. Synod łucki z r. 1607 zabrania duchownym czytać i posiadać dzieła astrologiczne, które utrwalają przesądy i zabobony, i nakazuje plebanom upominać parafjan, aby takich książek nie kupowali i bajkom przez nie rozsiewanym nie wierzyli. Synod warmiński r. 1610 wylicza długi szereg różnych praktyk zabobonnych owego czasu i nakazuje spowiednikom surowo naganiać je przy spowiedzi. Synod wileński r. 1717 poleca na kazaniach i w katechizmach występować przeciwko zabobonom czarnoksięskim, a kijowski r. 1762 chce, aby plebani dowiadywali się, kto w ich parafii wykonywa praktyki zabobonne, zaklinania, wróżby i t. p. Obszerniej nad środkami moralnymi przeciwko praktykowanym między ludem gusłom, zwanym czarami, rozwodzą się synody: poznański r. 1720 i płocki r. 1733. Niekiedy groźbą starano się wykorzeniać praktyki czarnoksięskie. Tak synod przemyski r. 1641 każe donosić biskupowi o ludziach, trudniących się czarodziejstwem, i ogłasza na nich klątwę ipso facto, od której sam tylko biskup może rozgrzeszyć. Toż samo uchwalono na synodzie płockim r. l643 i włocławskim r. 1653. Biskupi polscy, biorąc w opiekę nieszczęśliwe ofiary zabobonnej ciemnoty lub złości ludzkiej, często podnosili głos w obronie mniemanych czarownic. Oni to wyjednali dekret królewski asesoryjny r. 1672 i inny r. 1673, ograniczające jurysdykcję sądów świeckich, a gdy to nie pomogło, biskup kujawski, Stanisław Szembek, uzyskał reskrypt króla Augusta II z d. 5 maja 1703 r., zabraniający sądzić sprawy czarownic sędziom miejskim pod karą tysiąca dukatów, a wiejskim pod karą śmierci. Inni biskupi, opierając się na tym reskrypcie i na zwoływanych często w dobie saskiej synodach djecezjalnych, wydawali surowe upomnienia do władz świeckich, dyktowane głosem szczerej boleści. Ten głos biskupów odbijał się w sercach niższego duchowieństwa, które wpływem swoim na sędziów przyczyniało się do zmniejszenia liczby nieszczęśliwych ofiar po małych miasteczkach, gdzie czarownice były najzapalczywiej ścigane. Przerażający widok okrucieństw stawia nam przed oczy dziełko p. n. „Przestrogi duchowne sędziom, inwestygatorom i instygatorom czarownic”, napisane przez ks. Serafina Gamalskiego franciszkanina, wydane w Poznaniu roku 1742, a dedykowane Szembekowi, arcyb. gnieźn. Rupniewski, biskup płocki, w liście swoim pasterskim przy objęciu rządów djecezyi (r. 1722) surowo naganił rządy świeckie, że w zabobonnie prowadzonych śledztwach przeciwko czarownicom najgrubszych dopuszczają się błędów, używając niegodziwych sposobów przekonania obwinionych. W r. 1726, odprawiwszy z duchowieństwem swem synod, ponowną w tymże duchu wydał odezwę (Encyklop. kośc. III, 640). Tejże treści listy pasterskie ogłaszali: Brzostowski, biskup wileński, i synody: poznańskie r. 1720 i 1738, płocki r. 1733, żmudzki 1752, kijowski 1762 i kilka innych. Potrzeba było sceny, któraby wstrząsła i oburzyła całą Rzplitę, aby wywołać znaną uchwałę sejmową, znoszącą karę śmierci w sprawach o czarodziejstwa. Taka scena straszna odegrała się r. 1775 we wsi Doruchowie, w pow. Ostrzeszowskim, ziemi Wieluńskiej, na granicy Szląska, gdzie zginęło na stosie 14 kobiet, podejrzanych p sprowadzenie chorób i suszy za pomocą czarów. Jakoż gdy na sejmie r. 1776 król zażądał zniesienia tortur, a Wojc. Kluszewski, kasztelan biecki, zniesienia kary śmierci za czary, sejm jednomyślnością przyjął obadwa wnioski i wówczas to stanęła konstytucja, zabraniająca używania tortur we wszystkich sprawach kryminalnych, a kary śmierci w sprawach o czary (Vol. leg. VIII, f. 882, tit: „Konwikcje w sprawach kryminalnych”). Pozwalamy sobie artykuł niniejszy zakończyć przypomnieniem jego czytelnikom dogmatu, uznanego w nauce dziejów, że w sądach o przeszłości, miarą jedynie sprawiedliwą i jedynie krytyczną jest miara porównawcza.
Czasopisma polskie do r. 1830. Znajdujący się w bibljotece Jagiellońskiej w Krakowie rękopis pod tyt. Relationes publicae.... z wiadomościami politycznemi z różnych krajów od r. 1568 do 1573 przekonywa, że już w w. XVI istniał w Polsce zwyczaj udzielania sobie tego rodzaju nowin i donoszenia o wypadkach i zdarzeniach, zaszłych w różnych częściach kraju. Magnaci, w następnych czasach biorący udział w życiu publicznem, posiadali swoich korespondentów (najczęściej księży jezuitów lub pijarów) w głównych miastach kraju i sąsiednich stolicach, którzy za zapłatę (wynoszącą około 100 dukatów rocznie) zbierali wszelkie nowiny polityczne i opisywali wydarzenia. Nietylko panowie, ale i magistraty większych miast odbierały takie gazety pisane, które chciwie czytano i przepisywano sobie, bo zawierały zwykle mnóstwo wiadomości o intrygach i skandalach, których w druku starannie wówczas unikano. To też prawie do końca bytu Rzplitej istniała w Polsce obszerna literatura gazet pisanych niezależnie od drukowanych. Innego rodzaju były od czasów Batorego drukowane: Listy, Nowiny, Relacje, Opisy i t. p., wychodzące w Krakowie i w obozach, gdzie królowie i hetmani miewali podróżne drukarnie. Takie opisy współczesnych wypadków, a niekiedy pieśni i wiersze w obozach składane, rzadko nad arkusz obszerniejsze, dziś do białych kruków należące, bo przez nikogo nie zachowywane, były poprzednikami stałych czasopism. Liczba ich w swoim czasie była znaczna, a wymienił niektóre Wiszniewski w „Historyi literatury” (t. VIII str. 45); Maciejowski w „Piśmiennictwie polskiem” (t. II str. 677); Wojcicki w „Bibliotece starożytnych pisarzów”; Szajnocha w „Bibliotece naukowego zakładu Ossolińskich” r. 1848 t. II str. 206; Siarczyński w „Obrazie wieku Zygmunta III” (t. I str. 180 i 320). Wychodziło ich najwięcej za Zygmunta III i Władysława IV nietylko w Krakowie i z obozów, lecz i po innych miastach Rzplitej. Dopiero za Jana Kazimierza pierwszy raz zjawiła się próba właściwego czasopisma, gdy od 3 stycznia 1661 r. zaczął wychodzić tygodniowo w Krakowie „Merkurjusz polski”. Od owego to czasu do r. 1830 czyli w ciągu lat 170 – ukazało się ogółem przeszło 320 czasopism polskich lub w języku łacińskim, które poniżej w porządku alfabetycznym wymieniamy: 1) Acta litteraria Regni Poloniae M. D. Lithuaniae, wydawał po łacinie Mitzler przez 2 lata (1755 – 1757 w Warszawie, 4 zeszyty na rok), pomieszczając w nich rozbiory i doniesienia dzieł nowych, życiorysy sławnych Polaków i rozprawki z nauk przyrodzonych; 2) Acta Societatis Jablonovianae, 1767; 1771 – 1839; 3) Acta instit. clinici Univ. Vilnen. Wilno i Berlin, 1804 – 12, roczników VI, pod red. Franka; 4) Addytament do Gazet ob. Kurjer Polski 1759 – 60; 5) Almanach lubelski, Warszawa 1815 – 16, tomów 2, wyd. Urmowski; 6) Annales Jurisprudentiae, Lwów 1810 – 11, red. Rosberski; 7) Astrea, pamiętnik narodowy, Warszawa 1821 – 25, w zeszytach 2 razy na miesiąc, wyszło tomów 5, redagował Grzymała, poświęcając pismo literaturze, poezyi, sztukom pięknym i historyi; 8) Awizy różne cudzoziemskie z poczty i extraordynaryjne z Krakowa 1686 – 1699, wydawał je jakiś profesor akademii za przywilejem królewskim, t. j. mający wyłączne do tego prawo, przy ulicy św. Anny, w kamienicy pod Czarnym orłem. Były to kartki luźne, osobne z wiadomościami krajowemi, a osobne z zagranicznemi. Krajowe były starannie podawane i są nadzwyczaj ciekawe; jeżeli wiadomości zagranicznych brakowało, to redaktor donosił, że niemasz żadnych ciekawości. Od nowego 1700 r. zmieniły Awizy swój tytuł na Gazety. W w. XVII wychodziły także: Awizy gdańskie, grodzieńskie, z Brześcia, ze Lwowa, z Warszawy, z pod Rygi i. t. d.; 9) Awizki czyli doniesienia tygodniowe, Warszawa 1786, wyd. Dufour; 10) Biblioteka fizyko-ekonomiczna, Warszawa 1788, tomów 4; 11) Biblioteka warszawska literatury zagranicznej i narodowej, zawierająca w sobie między innemi wiadomości statystyczne, tudzież o wzroście przemysłu krajowego i t. d., nakładem i drukiem Groella, Warszawa 1788, tomów 3, z których ostatni zatytułowany Dziennik warszawski, bo widocznie pod tym tytułem pismo miało dalej wychodzić; 12) Biblioteka geograficzna, tomów 12, Wrocław 1808; 13) Biblioteka handlowa, pismo zeszytowe, wydawał Kazimierz Kontrym w Warszawie 1829 – 30; 14) Biblioteka klassyków łacińskich, wyszło we Wrocławiu od r. 1806 do 1839 t. 6. 15) Biblioteka Naukowego Zakł. Imienia Ossolińskich, Lwów 1828 – 48; 16) Biblioteka polska, pamiętnik poświęcony umiejętnościom, historyi, literaturze i rzeczom krajowym, numerami dwa razy na miesiąc pod redakcją Fr. Sal. Dmochowskiego, wyszło tomów 7 w latach 1825 – 27. W niej to Dmochowski wydrukował głośny artykuł „Pierwszy pogląd na utwory nowej szkoły poezyi naszej”, w którym przyznał im wartość, a nawet ku oburzeniu starszych literatów wyżej stawił nad płody szkoły klas., dopominając się jednak o zachowanie klasycznej poprawności stylu i karcąc surowo miernych naśladowców Mickiewicza. Ważne są także w niej zapiski bibljograficzne Chyliczkowskiego; 17) Biblioteka romansów, powieści, Warszawa 1820 – 26, pod redakcją W. Maleckiej; 18) Biblioteka romansów nowych, tomów 17, Warszawa 1830, pod red. F. S. Dmochowskiego; 19) Polnische Bibliothek, Danzig 1718, zeszytów 10, wydanych przez Lengnicha; 20) Polnische Bibliothek, Warszawa 1787 – 8, zeszytów 9, wydanych przez Steinera; 21) Bronisława czyli pamiętnik Polek, Warszawa 1822 r., wyszły 4 numery pod redakcją Małeckiej, pismo wznowione jeszcze r. 1827; 22) Bałamut petersburski, pismo humorystyczne, wychodziło w Petersburgu od r. 1830 – 1835 pod redakcją Bułharyna, Rogalskiego Adama, Sękowskiego Józefa i Konarskiego Michała; 23) Courrier de Pologne, 1776 – 79; 24) Ćwiczenia naukowe, Warszawa 1818, pod red. Skomorowskiego; 25) Codziennik polski, polityce, rolnictwu, handlowi i przemysłowi poświęcony, Warszawa 1823, pod red. Maleckiego; 26) Ceres czyli dziennik rolniczy, Warszawa 1823 – 25, pod red. Bogumiła Flatta; 27) Chwile spoczynku, dziennik mód, Warszawa 1827; 28) Co tydzień, Poznań 1798, pod red. arcybiskupa Ignacego Krasickiego; 29) Co kto lubi, Warszawa 1824, tomów 3, pod red. Hil. Zalewskiego; 30) Czasopis księgozbioru im. Ossolińskich, 1828 – 34; 31) Dodatek do Gazety Korrespondenta, Warszawa 1800 – 1810; 32) Dodatek rolniczo-przemysłowy i handlowy do Gazety Poznańskiej, Poznań 1806; 33) Dodatek urzędowy do Gazety lwowskiej, Lwów 1811 – 61; 34) Dekada polska, dziennik polityczny i literacki pod red. Heltmanna, Piątkiewicza i Bronikowskiego, Warszawa 1821; 35) Dzienne doniesienia, Warszawa 1807, dwa razy w tydzień; 36) Doniesienia obozowe, z czasów Władysława IV; 37) Dostrzegacz nadwiślański, Warsz. 1823 – 24, pismo wydawane w dwuch językach, polskim i żydowskim przez starozak. Eisenbauma; 38) Dostrzegacz ekonomiczny i polityczny lubelski, Lublin 1816; 39) Dekameron polski, pismo literacko-polityczne, nie bez zalety, wydane w 3 tomach r. 1830 przez J. K. Ordyńca; 40) Dziedzilja, Płock 1824, red. Zdziarski; 41) Dzieje dobroczynności krajowej i zagranicznej z wiadomościami ku wydoskonaleniu jej służącemi, Wilno 1820 –1824, pod redakcją Kazim. Kontryma, ks. Mich. Olszewskiego, Mik. Malinowskiego, Leona Rogalskiego, Chlebowskiego, Marcinowskiego i Ant. Ed. Odyńca. Pismo to pomieszczało doskonałe rozprawy historyczne i dzieje zakł. dobroczynnych w byłej Rzplitej; 42) Dziennik damski, (tygodnik), Warszawa 1830; 43) Dziennik departamentowy krakowski, Kraków 1812 –16; 44) Dziennik departamentowy łomżyński, 1812; 45) Dziennik departamentowy warszawski, 1814 – 16, pod red. Kurzewskiego; 46) Dziennik dla dzieci, Warszawa 1830, pod redak. Chrzanowskiego i Jachowicza; 47) Dziennik doniesień, przy Gońcu Krakowskim, Kraków 1829; 48) Dziennik ekonomiczny zamojski, Zamość
1803 – 4; 49) Dziennik gospodarczo-rolniczy, Warszawa 1812; 50) Dziennik gospodarski krakowski, 1806 – 7; 51) Dziennik handlowy i ekonomiczny, Warszawa 1786 – 93, tomów 10 (w roku 1793 miał tytuł: „Dziennik rolniczo-ekonomiczny handlowy”). W r. 1786 zawiązane w Warszawie Towarzystwo handlowe, ze znakomitych ludzi złożone, poczęło wydawać to czasopismo miesięcznymi poszytami p. t. „Dziennik handlowy, zawierający w sobie wszystkie okoliczności czyli ogniwa całego łańcucha handlu polskiego”. Pismo to szczególnie protegowane i hojnych mające prenumeratorów, po rozwiązaniu się rzeczonego Towarzystwa wychodziło nakładem redaktora Podleskiego. Dziennik jak na swoje czasy był wyborny, a pomieszczał między innemi i rozprawy pisane przez Tad. Czackiego; 52) Dziennik Konfederacyi generalnej Królestwa Polskiego, Warszawa 1812, red. Krępowiecki; 53) Dziennik medycyny, chirurgii i farmacyi (Wilno 1822 – 30) był kontynuacją Pamiętnika farmaceutycznego, przez Towarz. lekarskie wileńskie wydawany; 54) Dziennik Nadwiślański, pod red. Krępowieckiego wychodził w Warszawie r. 1822; 55) Dziennik obwieszczeń rząd. i pryw. dla Król. Pols., Warszawa 1827 – 28; 56) Dziennik ogrodniczy wychodził kwartalnie w Krak. r. 1829 pod red. Stan. hr. Wodzickiego; 57) Dziennik patryotyczny polityków, którego wyszło tomów 12 pod red. Onyszkiewicza i Marcinkiewicza we Lwowie 1792 – 97; 58) Dziennik podróży lądowych i morskich, Warszawa 1824, tomów 4; 59) Dziennik powstania narodu, wychodził w Warszawie od września do października r. 1794; 60) Dziennik powszechny krajowy, Warsz. 1828 – 37; 61) Dziennik praw Xięstwa warszawskiego, Warsz. 1808 – 12; 62) Dziennik praw Król. Polsk., od 1816 – 70; 63) Dziennik praw wolnego miasta Krakowa, 1816 – 47; 64) Dziennik praw tyczących się nominacyi urzędników, Warszawa 1809 r.; 65) Dziennik rozporządzeń rządowych wolnego, niepodległego i ściśle neutralnego m. Krakowa, 1816 – 26; 06) Dziennik rządowy woln. m. Krakowa i jego okręgu, 1816 – 21; 67) Dziennik rządowy Rzplitej Krakowskiej, 1822; 68) Dziennik Towarzystwa królewskiego rolniczego, Warszawa 1812; 69) Dziennik uniwersalny i rozmaite wiadomości, 1793 lub 1794; 70) Dziennik urzędowy Departamentu Opolskiego, Opole 1816 – 38; 71) Dziennik urzędowy Województwa Augustowskiego od r. 1817, a następnie gubernii Augustows. do r. 1865; 72) Dziennik urzędowy wojew. Kaliskiego od r. 1816; 73) Dziennik urzędowy wojew. Krakowskiego, 1819 – 1838; 74) Dziennik urzędowy wojew. Lubelskiego, 1818 – 38; 75) Dziennik urzędowy wojew. Mazowieckiego, 1818 – 38, później gubernii Mazow.; 76) Dziennik urzędowy wojew. Płockiego, 1817 – 38; 77) Dziennik urzędowy wojew. Podlaskiego, Siedlce 1818 – 38, później od r. 1839 gub. Podlaskiej; 78) Dziennik urzędowy wojew. Sandomierskiego, od 1818 – 38, a od r. 1839 gub. Sandomierskiej; 79) Dziennik warszawski; taki tytuł nosi wydany r. 1788 trzeci tom ówczesnej „Biblioteki warszawskiej”; 80) Dziennik warszawski, założony przez Mich. Podczaszyńskiego od maja 1825, starannie redagowany przez Ordyńca i Mochnackiego. Wyszło 8 tomów do r. 1830, zawierających między innemi ważne rozprawy o literaturze i filozofii Mochnackiego, dzieje bibljotek przez J. Lelewela i t. d.; 81) Dziennik wielkopolski, wychodził w Kaliszu od grudnia 1830 do czerwca roku następnego; 82) Dziennik zdrowia, Warszawa 1801 – 2; 83) Dziennik wileński, zał. r. 1805 przez ks. Stan. Jundziłła, Jędrzeja Śniadeckiego i Józ. Kossakowskiego, wychodził 2 lata, a potem od r. 1815 – 30 wychodziło po kilka tomów rocznie, tak że komplet obejmuje ogółem t. 64 z treścią pierwszorzędnej doniosłości dla owej epoki; 84) Domownik, pismo redagowane w Warszawie przez Wandę Malecką od 3 maja 1818 do 1 maja 1820, ale dla braku funduszów nie drukowane, tylko obiegające w rękopiśmie; 85) Feriae Varsavienses, Warszawa 1818 – 20; 86) Flora, rocznik damski na r. 1821, wydany w Warsz. przez Godebskiego; 87) Flora polska, czyli rozrywki przyjemne i pożyt.; 88) Gazeta, Warsz. 1700 – 2; 89) Gazeta codzienna, narodowa i obca, Warszawa 1818 – 19; 89a) Gazeta grodzieńska, podług Sobieszczańskiego już od r. 1775, a podług Estreichera w latach 1779 – 80, wyd. A. Tyzenhauz; 90) Gazeta korespondenta warszawskiego i zagranicznego, Warszawa 1792 – 1831, od 1818 do 1829 z dodatkiem liter.ackim p. t. Rozmaitosci; 91) Gazeta krajowa, (później: Gazeta wolna warszawska, później Gazeta warszawska, 1794, pod red. Włodka, Dmochowskiego i F. X. Lesznowskiego; 92) Gazeta krakowska, 1794 – 1849; 93) Gazeta literacka wileńska, 1806; 94) Gazeta literacka, która wychodziła tygodniowo w Warszawie, 1821 – 20, pod red. Chłędowskiego; 95) Gazeta litewska, Wilno 1804; 96) Gazeta lwowska, 1811 – 71; 97) Gazeta polska, Mińsk lit. 1812; 97a) Gazeta narodowa i obca, Warszawa, 1791 do 4 sierp. 1792 pod red. Mostowskiego, Niemcewicza i Weissenhofa (ustała z rozkazu konfederacyi Targowickiej); 98) Gazeta narodowa wileńska, za rozkazem najw. Rady, Wilno 1794; 99) Gazeta obywatelska i patryotyczna warszawska, Warszawa 1794; 100) Gazeta ogrodnicza, Lwów 1830; 101) Gazeta polska, Warszawa 1826 – 31; 102) Gazeta powszechna literacka, Wilno 1806; 103) Gazeta Prus południowych, 1794 – 1806; 104) Gazeta poznańska, 1806–15 (przeobrażona r. 1806 z Gazety Prus południowych); 105) Gazeta Wiel. Ks. Poznańskiego, od 1815; 106) Gazeta rządowa, Warszawa 1794 i później pod tymże tytułem w r. 1807; 107) Gazeta warszawska, pierwotnie p. t. Wiadomości warszawskie zaczęła wychodzić w r. 1774, obchodziła stuletni jubileusz swego istnienia w r. 1874; 108) Gazeta wiejska, 1817 – 19; 109) Gazette deVarsovie, 1758 – 64; potem 1791 – 2 i w r. 1807; 110) Gazety, Kraków 1700 – 2; 111) Gazety polskie i Gazety cudzoziemskie, 1734 – 36; 112) Gazety wileńskie wychodziły w różnych latach od r. 1761 – 94; 113) Gębacz, Wilno 1822; 114) Goniec krakowski, dziennik polityczny, historyczny i literacki 1828 – 31, w r. 1830 dodawano tygodnik Wanda; 115) Goniec lubelski, Lublin 1830–31; 116) Goniec płocki, Płock 1830 – 31; 117) Haliczanin, Lwów 1830, tomów 2, red. Chłędowski; 118) Inwalid ruski, wychodził po polsku w Petersburgu od r. 1817 – 22 w drukarni Głównego sztabu Jego Cesarskiej Mości pod red. Markianowicza; 119) Izys polska, Warszawa 1820 – 28, pod red. Korwina, Lelowskiego i Mochnackiego, wyszło tomów 18; 120) Journal littéraire, Varsovie 1735 – 53 i w roku 1760; 121) Journal Littéraire de Pologne, Varsovie 1754; 122) Journal Littéraire de Varsovie, 1777 – 78; 123) Journal polonais, Varsovie 1770 (miesięcznik); 124) Journal de Varsovie, 1807 – 8; 125) Jutrzenka, Rocznik poezyi, Warszawa 1824 – 25; 126) Krakowskie Kointelligencye, Kraków od sierpnia 1769; 127) Kolęda krakowska (z kalendarzykiem), 1759 – 77; 128) Kolęda warszawska (z kalendarzykiem), 1753 – 93 i 1827 – 28; 129) Kolumb. Pamiętnik opisom podróży poświęcony. Warszawa 1828 – 29, tomów 8; 130) Korespondencya bankowa, pomagająca kredytorom, Warsz. 1793 – 94; 131) Korespondent warszawski, Warsz. 1792; 132) Korespondent krajowy i zagraniczny, w r. 1793, a w r. 1794 od Nr 36 Korespondent narodowy i zagraniczny, następnie w latach 1795 – 97: Koresp. warszaw. i zagraniczny, a od r. 1798 do 1828, t. j. przez lat 30: Gazeta Korespondenta warszaw. i zagranicznego; 133) Kronika, Warszawa 1819; 134) Kronika codzienna, Kraków 1823; 135) Kronika literatury polskiej (przy Gaz. Polskiej), Warszawa 1828; 135a) Kurjer cudzoziemski, Warszawa 1735; 136) Kurjer krakowski, płci pięknej i literaturze poświęcony, Kraków 1827; 137) Kurjer litewski, Wilno 1759 – 1831. Dodawano osobno „Wiadomości literackie” (1760 – 63), „Wiad. cudzoziemskie” (1762), „Gazety wileńskie” (1761 – 64); 138) Kurjer lubelski, Lublin 1830 – 31; 139) Kurjer dla płci pięknej, Warszawa 1823; 140) Kurjer polski, Warszawa 1729 – 90, wychodził zatem przez lat 70 z różnymi dodatkami, np. Supplement do Gazet polskich, Addytament do Gazety, Uprzywilejowane wiadomości z cudzych krajów; 141) Kurjer polski (codzienny), Warszawa 1829 – 31, pod red. Mochnackiego, Żukowskiego, Majewskiego, Józ. Hubego; 142) Kurjer extraordynaryjny warszawski, 1760; 143) Kurjer warszawski, 1761 – 64, z różnymi dodatkami, w roku 1765 zmienił tytuł na „Wiadomości warszawskie”; 144) Kurjer warszawski, od r. 1821 (dotąd istniejący); 145) Krakus, Kraków 1822 – 23; 146) Lech, dziennik polski poświęcony literaturze, dziejom ojczystym i współczesnym, Warszawa 1822 – 23; 147) Listy literackie, Warszawa 1807; 148) Listy litewskie, 1812, wyszło nrów 12 pisanych przez Niemcewicza; 149) Lwowskie tygodniowe wiadomości, 1786; 150) Dwanaście Łokci śmiechu, (miesięcznik humorystyczny), Warszawa 1792; 151) Magazyn anegdotów, Warszawa 1786 – 87, tomów IV; 152) Magazyn literatury polskiej, Gdańsk i Piotrków 1805; 153) Magazyn warszawski pięknych nauk, Warszawa 1784 – 85, tomów 8; 154) Magazyn wesołych i moralnych zabaw, Wilno 1812; 155) Melitele (noworocznik Ant. Edw. Odyńca, wydany w Warszawie roku 1829 i w Lipsku r. 1837); 156) Mercurius Polonicus, Lechiopoli 1697 – 98; 157) Merkuryusz polski ordynaryjny, Kraków (później Warszawa) od 3 stycznia 1661 wydawał Al. Gorczyn i Merkuryusz polski extraordynaryjny, Kraków 1661, tenże Gorczyn; 158) Merkuryusz historyczny i polityczny, Warszawa 1736 – 37, tomów 12; 159) Merkury, dziennik polityczny, handlowy i literacki, Warszawa 1830 – 31; 160) Miesięcznik połocki, Połock 1818; 161) Miesięcznik warszawski (litografowany), Warszawa 1818; 162) Miscellanea Cracoviensia, Kraków 1814 – 15 i 1829, red. J. S. Bandtkie; 163) Momus, Warszawa 1820, tomów 3, pisał genjalny aktor polski Aloizy Żółkowski. Żółkowski wydawał najprzód „Gazetę pisaną”, t. j. krążącą tylko w odpisach (1711 – 19), następnie skłoniony przez wydawców „Tygodnika warszawskiego”, przemienił ją w „Momusa”, wychodzącego co tydzień i dołączanego do „Tygodnika”; 164) Monitor warszawski, Warsz. 1765 – 84, red. ks. Bohomolec; 165) Monitor różnych ciekawości, Kraków 1795, red. J. Przybylski; 166) Monitor, Warsz. 1824 – 28; 167) Motyl, pismo perjodyczne tygodniowe z rycinami, Warsz. 1828 – 31 (od maja 1829 r. „Motyl” zmienił swój tytuł na „Tygodnik”), wydawcą był książę Lubecki; 168) Mrówka poznańska, Poznań, 1821 – 22; 169) Mucha warszawska, Warsz. 1822; 170) Muza nadwiślańska, dzieło poświęcone pięknej literaturze, Kraków 1823; 171) Muzeum małe dla pilnych dzieci, Warszawa 1830; 172) Novalia ordinaria sive relationes novalium, Warszawa 1646; 173) Nowiny polskie, Warszawa 1729; 174) Nowiny (luźno wydawane w Krakowie) w latach: 1557 – 1645; 175) Nowiny lubelskie, Lublin 1567; 176) Nowiny pewne z Rakuz, Kraków 1620; 177) Nowe wiadomości ekonomiczne i uczone, Warszawa 1758 – 60; 178) Nowy pamiętnik warszawski, Warszawa 1801 – 1805; 179) Orzeł biały, Warszawa 1819 – 20, tomów 13; 180) Pamiętnik farmaceutyczno-chirurgiczny, Wilno 1820 – 21; 181) Pamiętnik fizycznych, matematycznych i statystycznych umiejętności, z zastosowaniem do przemysłu, Warszawa 1830; 182) Pamiętnik galicyjski, Lwów 1821; 183) Pamiętnik gospodarczy i naukowy lubelski, Lublin 1817; 184) Pamiętnik historyczno-polityczny, ekonomiczny, przypadkowy, ustaw, osób, miejsc i pism (miesięcznik, tomów 21), Warszawa 1782 – 92 (ustał z rozkazu Konfederacji targowickiej); 185) Pamiętnik historyczno-polityczny, Warszawa 1795; 186) Pamiętnik krakowski nauk i sztuk pięknych, 1830; 187) Pamiętnik lekarski, Warszawa 1828 – 30, 188) Pamiętnik lwowski, Lwów 1816; 189) Pamiętnik magnetyczny wileński, Wilno 1816 – 18 i 1826– 28; 190) Pamiętnik dla młodzieży polskiej, Warszawa 1830; 191) Pamiętnik naukowy (dalszy ciąg „Ćwiczeń”), Warsz. 1819 – 22; 192) Pamiętnik dla płci pięknej, Warsz. 1830; 193) Pamiętnik pierwszy, Warszawa 1772; 194) Pamiętnik rolniczy warszawski, 1817; 195) Pamiętnik sandomierski, Warszawa 1829 – 30, tomów 2, red. Ujazdowski; 196) Pamiętnik umiejętności sztuk i nauk, Warszawa 1824 – 26; 197) Pamiętnik warszawski, 1809; 198) Pamiętnik warszawski, czyli Dziennik nauk i umiejętności, Warsz. 1815 – 21, tomów 21; 199) Nowy pamiętnik warszawski, 1801 – 5; 200) Pamiętnik warszawski, 1822 – 23, red. Brodziński, Skarbek, Skrodzki; 201) Pamiętnik warszawski umiejętności czystych i stosowanych, 1829 – 30; 202) Pamiętnik warszawski umiejętności moralnych i literatury; 203) Pamiętnik zagraniczny, naukowy, historyczny i polityczny, Warsz. 1816; 204) Pamiętnik zagraniczny, Warsz. 1822; 205) Pamiętniki Towarzystwa lekarskiego wileńskiego, Wilno 1818 – 1821; 206) Pamiętniki woźnego cenzury, Warsz. 1830, Nrów 17; 207) Pasztet nie z truflami, ale z facecyjami, Warsz. 1822, Nrów 7; 208) Pątnik narodowy, Lwów 1827; 209) Patryjota polski, kartki tygodniowe zawierający, Warsz. 1761 – 63(?); 210) Piast, czyli Pamiętnik technologiczny, Warsz. 1829 – 34; 211) Pielgrzym nadwiślański, Warsz. 1822 – 23; 212) Pielgrzym polski, Lwów 1822 – 23; 213) Pielgrzym z Tęczyna, Kraków 1823; 214) Pismo miesięczne poznańskie, Poznań 1823; 215) Pismo miesięczne Prus południowych, 1802 – 1806; 216) Pismo perjodyczne korrespondenta, Warsz. 1794; 217) Pismo tygodniowe o stanie politycznym, Warsz. 1772; 218) Pismo tygodniowe medyczne, Grodno 1792; 219) Pismo uwiadamiające Galicyi, Lwów 1783 – 84; 220) Polak patryjota, dzieło nowe perjodyczne Towarzystwa uczonych (pamiętnik
gospodarczo-polityczny), Warsz. 1785; 221) Polichymnia, Lwów 1827; 222) Posiedzenie publiczne uniwersytetu warszawskiego, 1818 – 29; 223) Potpouri (ciąg dalszy Momusa), Warsz. 1821 – 23, pisał Żółkowski; 224) Powieści i romanse z dzieł celniejszych, Wilno 1827 – 29; 225) Primitiae phisico-medicae, Leszno i Celichów 1751 – 53; 226) Przewodnik polski, Warsz. 1829; 227) Przewodnik warszawski (tygodnik), 1788 – 92; 228) Przyjaciel ludu, dzieło perjodyczne, Warsz. 1794; 229) Przywil.(owane) wiadom.(ości) z cudzych krajów, 1730; 230) Pszczoła polska, Lwów 1820; 231) Pszczółka krakowska, Kraków 1819 – 22; 232) Pszczółka polska, Kraków 1823; 233) Pustelnik z Krakowskiego przedmieścia, Warsz. 1818; 234) Pustelnik z ulicy Pikadylli, Warsz. 1822 – 23; 235) Relacje z lat: 1620 1769, drukowane przeważnie w Warszawie i Krakowie; 236) Relata refero, Gazeta polska (tygodnik), Warsz. 1729; 237) Rocznik instytutów religijnych i edukacyjnych, Warsz. 1824 – 30; 238) Rocznik ogrodniczy, Wilno 1830 – 44, Strumiłły; 239) Rocznik teatru polskiego we Lwowie, 1814 – 17, 1822 – 23, 1845 – 54; 240) Rocznik teatru narodowego warszawskiego, Warsz. 1809 – 17 i w Poznaniu 1816 (także p. t. Kalendarz teatralny 1780 r. wydany przez ks. Ad. Czartoryskiego); 241) Rocznik Towarz. dobr., Warsz. 1816; 242) Rocznik Towarz. dobr., Kraków od r. 1816....; 243) Rocznik Tow. naukowego krak. od r. 1817....; 244) Rocznik wojskowy Królestwa Polsk., Warsz. 1817 – 30; 245) Rocznik Tow. ekonomicz. Prus połudn., Poznań 1806; 246) Rocznik Tow. warsz. Przyjaciół nauk, Warszawa 1807 – 30, tomów 21; 247) Rocznik (czy Rok) fizyczno-moralny, Warsz. 1792 – 93; 248) Rozmaitości (dodawane do Gazety Lwowskiej) od r. 1817; 249) Rozmaitości (dodawane do Gazety korespondenta warszawskiego) 1818 – 27; 250) Rozmaitości naukowe, Kraków 1828 – 29; 251) Rozmaitości ofiarowane dziatkom, Warszawa 1828 – 29; 252) Rozmaitości warszawskie, Warsz. 1828; 253) Rozmowy w ciekawych i potrzebnych, w filozoficznych i politycznych materjach, w Kolleg. Nobilium War. Schol. Piar miane, Warsz. 1760 – 62; 254) Rozmowy o leśnictwie, Warsz. 1821; 255) Rozrywki dla dzieci, Warsz. 1824 – 28, tomów 10, pod red. Tańskiej (Hofmanowej); 256) Rozrywki dla dobrych dzieci, Warsz. 1829, red. Malecka; 257); Rozrywki literackie prozą i wierszem, Poznań 1824 – 25; 258) Rozrywki przyjemne i pożyteczne, Kraków 1826 – 27; 259) Sarmatka, pismo dla Polek, Warsz. 1830; 260) Seryjarz posłów i projektów do prawa na sejm grodzieński, Warsz. 1784 – 85 (miesięcznik prawa politycznego); 261) Skarbiec dla dzieci (miesięcznik), Puławy 1830; 262) Sławianin, tygodnik dla rzemiosł, Warsz. 1829 – 30;
263) Śmieszek, Warsz. 1827, tomów 4; 264) Suplement do gazet wileńskich, Wilno 1761; 265) Sybilla nadwiślańska, Warszawa 1821, Grzymała; 266) Sybilla sarmacka wskrzeszona, Warsz. 1830, Grzymała; 267) Sylwan, Warsz. 1820 – 46, tomów 21; 268) Teatr rozmaitości, Warsz. 1830; 269) Teatr wileński, 1828; 270) Telegraf (polityczny), Kraków 1821 (dodatek do Pszczółki kr.); 271) Themis polska, Warsz. 1828 – 30, tomów 8, Hube; 272) Tygodnik dla dzieci, Warsz. 1829; 273) Tygodnik muzyczny (pod red. Kurpińskiego), Warsz. 1821; 274) Tygodnik petersburski, Petersburg 1830 – 58, red. Parczewski i Przecławski; 275) Tygodnik polski i zagraniczny, Warsz. 1818 – 20; 276) Tygodnik wileński, 1804, red. Olszewski, Starzyński, Izbicki; 277) Tygodnik wileński, 1816 – 22, tomów 13, red. Szydłowski; 278) Uwagi różne fizyczno-chemiczne Tow. warszawskiego, Warsz. 1769 (tak tytuł pisze Estreicher, zaś Sobieszczański: Różne uwagi); 279) Uwagi tygodniowe, Warsz. 1768 – 69; 280) Wanda, tygodnik mód i powieści, Kraków 1830; 281) Wanda, tygodnik polski, Warsz. 1820 – 22; 282) Wanda, tygodnik warszawski, 1826, red. Godebski; 283) Warszawianin, tygodnik mód, Warsz. 1822 – 23; 284) Weteran poznański, Poznań 1825; 285) Wiadomości brukowe, Wilno 1816 – 22; 286) Wiadomości różne cudzoziemskie z Krakowa, Warsz. 1679, 1698, 1699; 287) Wiadomości rożne cudzoziemskie, Kraków 1700; 288) Wiadomości cudzoziemskie, Wilno 1762; 289) Wiadomości z Krakowa, 1798; 290) Wiadomości ekonomiczne, albo magazyn, Warsz. 1758; 291) Nowe wiadomości ekonomiczne uczone, albo magazyn wszystkich nauk, Warsz. 1760; 292) Wiadomości handlowe, Warsz. 1829 – 36 (z dodaniem w r. 1830 „Biblioteki handlowej” poszytami); 293) Wiadomości literackie, Wilno 1760 – 63; 294) Wiadomości literackie, Lwów 1760 – 62 (miesięcznik); 295) Wiadomości lwowskie tygodniowe, 1786 – 87; 296) Wiadomości uprzywilejowane z cudzych krajów, Warsz. 1730 – 67 (dodawano je do Kurjera polskiego); 297) Wiadomości uprzywilejowane warszawskie, 1761 – 63; 298) Wiadomości warszawskie, 1765 – 74; 299) Wiadomości warszawskie, lwowskie, litewskie z Krakowa, 1698; 300) Wiadomości do udoskonalenia rozumu, Warsz. 1782 – 86; 301) Wybór pisarzów polskich, Warsz. 1803 – 1808, wyd. Mostowskiego, tomów 26; 302) Wybór podróży znakomitszych, Warsz. 1805, tomów 12; 303) Wybór podróży najciekawszych, Warszawa 1830, tomów 9; 304) Wybór powieści moralnych i romansów, Warsz. 1804; 305) Wybór powieści wierszem i prozą, Warsz. 1809; 306) Wybór wiadomości gospodarskich, Warsz. 1786 – 88, red. Świtkowski; 307) Zabawa literatów, Przemyśl 1790; 308) Zabawy obywatelskie, miesięcznik polityczno-ekonomiczny, Warszawa 1792 – 3, red. Świtkowski; 309) Zabawy obywatelskie (miesięcznik), Kraków 1805; 310) Zabawy przyjemne i pożyteczne, Warszawa 1769 – 77, tomów 16, pod red. Naruszewicza i Albertrandego; 311) Zabawy przyjemne i pożyteczne, Warsz. 1803 – 1806, pod red. Godebskiego, tomów 5; 312) Zbiór książek pożytecznych, Warsz. 1829 – 36, tomów 18; 313) Zbiór pamiętników o dawnej Polsce, Warsz. 1822 – 30 i 1833, tomów 6, pod red. Niemcewicza; 314) Zbiór pisarzów polskich, Warsz. 1828 – 33, tomów 19; 315) Zbiór pism ciekawych, służących do poznania różnych narodów, Lwów 1795 – 96, tomów 6 (miesięcznik); 316) Zbiór pism, tyczących się powstania Królestwa Polsk., Kraków 1812: 317) Zbiór powieści różnych autorów, Wilno 1825; 318) Zbiór rzeczy ciekawych i pożytecznych, Wilno 1828; 319) Zbiór różnego rodzaju wiadomości, Warsz. 1770; 320) Zbiór tygodniowych wiadomości uczonych, Kraków 1784, tomów 4; 321) Ziemomysl (dla dzieci), Warsz. 1830, tomów 4. Z powyższej liczby dzienników, czasopism i wydawnictw zbiorowych perjodycznych w okresie czasu od r. 1660 do 1830, wypada: na Warszawę 188, na Kraków 42, na Wilno 29, na Lwów 22, na Poznań 9, na Lublin 6, na Gdańsk, Grodno i Płock po 3, na Kalisz i Petersburg po 2, a na Wrocław, Przemyśl, Leszno, Łomżę, Kielce, Zamość, Siedlce, Puławy, Piotrków, Opole (szląskie) i Połock, po jednem. Na samą zaś Warszawę wypada prawie dwie trzecie ogólnej liczby polskich wydawnictw czasopiśmienniczych. O ile wydawnictwa te stanowią ciekawe zwierciadło współczesnego sobie życia i stosunków krajowych, a zarazem są niewyczerpanem dotąd należycie źródłem dziejowem, o tyle ze smutkiem zaznaczyć tu musimy, że żadna z bibljotek polskich nie posiada kompletnego ich zbioru. Nasi ludzie możni, t. j. ci, dla których byłoby najłatwiej o czas, miejsce i pieniądze dla tworzenia podobnych zbiorów bibljotecznych, z nielicznymi wyjątkami, nie rozumieją potrzeby i obowiązku uczestniczenia w takich pracach kulturalnych dla swego społeczeństwa.
Czasza, naczynie do picia, w kształcie miski. Muchliński powiada, że z wyrazu arabskiego tas – kubek, pochodzi w języku hiszpańskim taza, we francuskim tasse i węgierskim tsesze. Polacy prawdopodobnie wzięli z węgierskiego. Wysocki w „Żywocie Lojoli pisze: „Kurpie miał na nogach, a czaszkę u pasa”. Ks. Skarga wyraża się: „Czasza drewniana”. Widocznie czaszki były to pierwotnie miski drewniane, bo i miarę do miodu przaśnego znacznej objętości nazywano na Litwie czaszą lub miednicą. Uniwersał Komisyi skarbowej litewskiej z r. 1765 oznacza, że czasza miodu zawiera garncy polskich, czyli szynkowych 12, a cechowych 6. W inwentarzu sprzętów Aleksandra Jagiellończyka, przy testamencie tego króla pozostałym, wyliczono między innemi 12 czaszek. W spisie naczyń stołowych królewny Jadwigi z r. 1475 znajdujemy czaszę srebrną złocistą, czyli wyzłacaną. Kasper Miaskowski w rytmach swoich (wydanych r. 1622) wspomina „szkła różne i tureckie czasze”. Nazwa czaszy zdaje się nie mieć związku z nazwą czary, która prawdopodobnie pochodzi pierwotnie od wyrazu arabskiego dżarra, oznaczającego duże naczynie gliniane na wodę.
Czatownia, schronienie, szylderhaus, czyli budka szyldwacha. Czatownia, jak również barjery, szlabany, słupy latarni, daszki kasowe i t. p. przedmioty na odwachach, malowane były w dwuch barwach – białej i czerwonej. (B. Gemb.). Czatą (z turec. czete – zasadzka) zwano lózowanie straży w nocy, dobę żołnierską. „Czatą zbieżeć nieprzyjaciela” znaczyło: czatując napaść. Czatnik był to stróż nocny obozowy. Czaty są to zwiady, szpiegowanie nieprzyjaciela za pomocą małych oddziałów. Niegdyś u rzymian nocna pora dzieliła się na cztery czaty vigiliae; na początku każdej dawano znak trąbieniem, po którym to znaku czatnik obchodził straże, czy są w porządku.
Czechczery (z tureckiego czachczyr, czahszyr, gacie), spodnie wojskowe długie białe z płótna. U jazdy polskiej wchodziły w skład ubioru stajennego, w piechocie były używane latem przy ubiorze wielkim. W epoce od 1815 – 1830 czechczery noszone były od 13 maja do 13 października. Piechota w tej epoce miała czechczery obcisłe, z klapami na podbiciu i z 7-ma guzikami obszytymi w płótno, znajdującymi się na szwie z boku, od dołu do kolan. (B. Gemb).
Czecheł, czechło, gzło, giezłko, koszula, osobliwie niewieścia, ciasnocha, płócienny kitel, prześcieradło, koszula śmiertelna, w Polsce zawsze z płótna białego. Muchliński wywodzi ten wyraz z perskiego czucha – sukno, tkanina. Karłowicz słusznie powątpiewa o trafności tego wywodu i powiada, że byłoby właściwiej szukać źródła w niemieckiem Zieche, Ziechel – poszewka, kapa.
Czeczuga, gatunek jesiotra poławianego w Dnieprze, z którego ikry przyprawiano kawior. Także rodzaj szabli, tak nazwanej zapewne przez podobieństwo kształtu do pomienionej ryby. Muchliński w swoim „Zródłosłowniku” powiada, że „czeczuga, czeczega – szabla tatarska żelazna, krótsza od korda, nazwana od ludu tatarskiego Czeczan, zamieszkałego na Kaukazie”. Karłowicz ma słuszność, twierdząc, że Muchliński się myli, bo szablę nazwano od kształtu ryby. Szable te nastały w wieku XVII, gdyż Wacław Potocki pisze pod koniec tego stulecia: „Gdy nastąpiły z karabelkami czeczugi, nie zdołamy Ordzie”. Ignacy Krasicki w „Satyrach”, wydanych r. 1779, powiada:
Ten wziął konia z siedzeniem, tamten za przysługę
Nieboszczyka pradziada z lamusu czeczugę.
Czekan. Po turecku wyraz ten pomiędzy innemi znaczy młot, a zapożyczony jest podobno z języka perskiego. Po polsku czekany zwano także nadziakami i ciupagami. Książę Adam Czartoryski, jenerał ziem podolskich, w notatkach swoich, udzielonych Lindemu, pisze: „Czekan, albo nadziak, różni się tym od obucha, że koniec od młotka idący jest zakrzywiony w obuchu, w czekanie zaś na prost idzie”. Na sejmie r. 1620 uchwalono prawo następujące: „Zabronienie czekanów. Objaśniając dawne prawa i statuta, około bezpieczeństwa i pokoju pospolitego uczynione, a przychylając się do konstytucyi anni 1578 et 1601 i do inszych, o zabronieniu niezwykłych broni i oręża postanowionych, bacząc, że co dalej większa swywola w ludziach roście, ani na miejsca poświęcone, ani na żadną zwierzchność nie oglądają się: przeto, aby się złym zamysłom zabieżało, postanawiamy omnium Ordinum unanimi consensu accedente, aby żaden cujuscunque conditionis nie ważył się odtąd zażywać, albo nosić czekanów in loco publico, pod winą dwuch set grzywien... Wszakże na wojnie przeciwko nieprzyjacielowi koronnemu, zażywanie czekanów i inszych broni, zachowujemy”. W zbrojowni ordynatów Krasińskich w Warszawie przechowywany jest pamiątkowy czekan, czyli siekierka stalowa, po królu Janie Kazimierzu, którą tu w rysunku przedstawiamy. Ozdoby na niej głęboko złotem nabijane przedstawiają z jednej strony bitwę, a z drugiej sojusz z tatarami. Na obuszku z dwuch stron przeciwległych są orły, których rysunek wskazuje, że czekan musiał być zrobiony dla króla polskiego we Francyi lub przez francuza. Na wierzchu oprawy jest cyfra królewska J. C. R. i na obuszku korona królewska. Czekan ten zarazem jako laska i do obrony służyć mógł królowi. Trzonek jego mahoniowy, na końcu skówką żelazną okuty, długi jest na 0,840 metra. Na wystawie starożytności i przedmiotów sztuki, urządzonej r. 1856 w pałacu Potockich w Warszawie, znajdowały się pod liczbami 379, 380 i 381 trzy czekany pochodzenia wschodniego, zawieszane w łęku siodła, a używane w pogoni za nieprzyjacielem do zahaczenia go i ściągnięcia z konia, jak niemniej do rozbijania hełmów i naramienników, utrzymujących pancerze. Ponieważ, mając czekan w ręku, można było uderzyć jego ostrzem, obuchem, płazem lub laską, na której toporek był osadzony, mawiali więc polacy: „U czekana obuch na złodzieja, blat na przyjaciela, ostrze na nieprzyjaciela, toporzysko (laska) na chłopa”. Było także narzędzie muzyczne, zwane czekanem dlatego, że się nosiło w postaci laski z rączką nakształt kilofa.
Czeladna izba, czeladnia, czeladnica, izba dla czeladzi, tak rzemieślniczej, jako też służby dworskiej, drużyny domowników wziętych na wojnę, pomocników retmana i szkutnika przy spławie, wreszcie w ogólnem znaczeniu wszelkich najemników. Po dawnych dworkach szlacheckich, z sieni, która bywała zwykle w środku domu, wchodziło się na jedną stronę do mieszkania ziemianina, a na drugą – do jego czeladni i kuchni. W czeladni pod jedną ścianą stała zwykle długa ława, a przed nią stół, dokoła którego zasiadała czeladź na posiłek rano, w południe i wieczorem. Na stole leżał zawsze wielki bochen razowego chleba, a na kołku wisiał bielony ręcznik do rąk obcierania. Chleb w czeladni szlacheckiej nie schodził ze stołu nigdy, bo zanim jeden bochen skończono, kładziono drugi. Nie znano bowiem dawniej zwyczaju tygodniowego wydzielania chleba na funty, ale dawano go czeladzi tyle, ile spożyć zdołała.
Czeladź. Służba gospodarska u szlachcica, t. j. parobcy, dziewki i wogóle wszyscy pracujący bądź w domu, bądź w polu, jak również pomocnicy w warsztacie rękodzielnika, zowią się czeladzią dworską lub cechową, czyli rzemieślniczą. Ponieważ każdy szlachcic był z obowiązku rycerzem, więc i na wojnę szedł z wybranymi przez siebie czeladnikami. Mieć sporą drużynę czeladzi, znaczyło „jechać czeladno”. W obronie zaś murów miejskich walczyła przy boku mistrzów, czyli majstrów, czeladź cechowa. Uboga zagrodowa szlachta służyła często za czeladników w gospodarstwach możniejszej. Gospodarz wśród swojej czeladzi, lub zastępujący go „włodarz”, był „ojcem czeladnym”, obowiązanym do czuwania nad porządkiem, posłuszeństwem i moralnością drużyny czeladnej. Uboższa szlachta folwarczna, w czasach dawniejszych, szła do pracy, do kościoła, siadała do kądzieli, do stołu i biesiadowała, zwłaszcza podczas mięsopustu, sobótek, dożynek, okrężnego i t. d., razem ze swoją czeladzią. Że zaś zawiązek wsi, położonych przy dworach szlacheckich, stanowiła najczęściej w dawnych wiekach czeladź dworska, więc też lud wiejski przechował w swoich zwyczajach wierne echa obyczaju niegdyś wspólnego kmieciom i szlachcie piastowskiej, czyli ogólno-narodowego z owej doby. Są stare o czeladzi przysłowia: 1) Gąszcz (t. j. gęste potrawy) czeladzi nie rozgania. 2) Kto czeladź wielką chowa i buduje, by miał najwięcej, wyszafuje.
Czepiec. Już powyżej nadmieniliśmy, że czapka i czepiec są zesłowiańszczonemi formami średniowieczno-łacińskiego wyrazu cap(p)a, od którego Karłowicz wywodzi wiele wyrazów w językach nowożytnych, a w polskim oprócz czapki i czepca: czapa, kapa, kaplica, kapelan, kapuza, kapiszon, kabat, kapota, kapelusz i t. d. Jak wieniec na warkoczach lub rozpuszczonych włosach był godłem dziewictwa i tylko przez panny mógł być noszony, tak biały czepiec, okrywający ucięte włosy, znakiem był białogłowy, czyli mężatki. Oczepiny, czyli pierwsze włożenie czepca na głowę młodej mężatki po ślubie, są jednym z najważniejszych obrzędów wesela polskiego. W dawnych wiekach dwa u nas główne typy czepców były znane: 1) Białe płócienne, rąbkowe, którymi zawijały głowy niewiasty podług obyczaju narodowego i 2) kapturki jedwabne w kwiaty lub ze złotej lamy, galonami i blaszkami złoconemi wyszywane lub złotem bogato haftowane, a używane głównie po miastach polskich przez mieszczki, które, jako w znacznej liczbie niemki, modę powyższą przejęły w średnich wiekach z zachodniej Europy. W zbiorach, pozostałych po Matejce, t. j. w tak zwanym dzisiaj „domu Matejki”, znajduje się najliczniejszy zbiór staroświeckich złocistych czepców, a właściwie kapturków mieszczek krakowskich. Ale prototypem wszystkich jest kapturek z siatki złotej na tle z czerwonego jedwabiu, znajdujący się na głowie zmarłej w r. 1057 królowej polskiej Ryksy (Richezy), żony Mieczysława II, a matki Kazimierza Odnowiciela. Grób ten, istniejący obecnie w słynnej katedrze Kolońskiej, w kaplicy św. Michała, otwierano r. 1845 na żądanie Aleksandra Przeździeckiego i on to polecił do „Wzorów sztuki średniowiecznej” zdjąć najdokładniejszy rysunek, który tutaj w podobiźnie z tego pomnikowego dzieła podajemy. Nie ulega wątpliwości, że zwyczaj noszenia wieńców tylko przez dziewice, a czepców wyłącznie przez mężatki, był narodowym i przestrzeganym w Polsce od czasów przedchrześcijańskich. Gdy Dąbrówka, żona Mieczysława I, wychowana w Czechach pod wpływem wiejącej z Zachodu kultury niesłowiańskiej, lekceważyła sobie odwieczny zwyczaj słowiański i w wieku podeszłym nie osłaniała czepcem włosów, ale (jak powtarza za współczesnymi Długosz) przystrajała się w czółko i wieniec, na wzór dziewic, tak to się dziwnem i niezwykłem wydawało Polakom, że przeszło do podań i na karty dziejopisów. Tenże Długosz powiada, że r. 1271 żona Leszka Czarnego, wówczas księcia sieradzkiego, „Gryfina, córka Rościsława, księcia Rusi, choć już z Leszkiem 6-ty rok mieszkała, zostająca w panieństwie, zarzucała mężowi niemoc i oziębłość i na zwołanem zgromadzeniu panów i ważniejszych niewiast ziemi Sieradzkiej oświadczyła, że czepiec, który na głowie jako mężatka nosiła w Krakowie, w klasztorze braci mniejszych wobec wielu osób już dawno zdjęła i jak panna poczęła chodzić z odkrytą głową”. Chwilę powyższą, upokarzającą dla Leszka, przedstawił na jednym z obrazów swoich Jan Matejko. Marcin Bielski w swojej kronice powiada o Zygmuncie I-ym, że „w czepcu za młodu chadzał, włosy długie nosił”. Czepiec ten siatkowy, na niektórych medalach i pieniądzach tego króla przedstawiony, był rodzajem czapeczki, ogarniającej długie włosy monarchy. „Niewieściuchowie czepkami głowy zawijają”, powiada A. Kochanowski. W wyprawie ślubnej jednej z księżniczek polskich z r. 1650 znajdowało się podług rejestru czepków 14, a w tej liczbie „jedwabnicowych 2 z niesokorowymi guzikami i wpuszczką przez środek, 5 flamskich z olęderskiemi koronami, 6 rąbkowych z różnymi koronkami i 14-ty jedwabnicowy bez koronek”. Na znajdującym się w zbiorach piszącego portrecie z wieku XVII dama polska ubrana jest w rodzaj futrzanej czapeczki z 4-ma wywiniętemi, jak u kapuzy, klapkami. Od bocznych klapek nad uszami spadają dwa długie końce z koronki, zwanej w naszych czasach gipiurą. Krakowskie czepce musiały wyróżniać się strojnością i świecidłami, skoro Wacław Potocki w wieku XVII pisze: „Gotuj jeść, kucharko, będziesz miała na krakowski czepiec”. W wieku XVIII biorą gorę kornety i moda, pośpiesznie zachód Europy naśladująca. Za Stanisława Augusta piszą: „Kornet tej jest własności, co u mieszczek kapturek, czyli czapka (złocista), a u wiejskich kobiet czepiec”. Ksiądz Jan Bohomolec w dziełku „Djabeł w swojej postaci”, wymierzonem przeciwko zabobonom o czarach, pisze: „Płód ludzki zawiniony jest w dwuch błonkach: te przed porodzeniem pospolicie otwierają się; przytrafia się zaś, iż miasto otworzenia się, część ich oderwana zostanie na głowie dziecka, nakształt czepka. Pospólstwo bierze to za znak przyszłego jego szczęścia; przeto części te pilnie chowają, rozumiejąc, iż gdyby zginęły, ci, którzy z niemi się urodzili, nieszczęśliwszemi nad innych byliby”. Haur na sto lat przed Bohomolcem już pisał: „Dla lepszego szczęścia niektórzy przy sobie nosić zwykli czepek swój, w którym się rodzili”. Koszutski znowu mówi: „Ten, który szczęśliwym jest, pospolicie mówią, iż się z białej kokoszy, albo, wedle polskiej mowy, w czepku urodził”. Rysiński przytacza przysłowie: „W czepku się urodził, a w powrózku zginie”, t. j. na szubienicy.
Czerkieska moda pojawiła się za Augusta III. Były to kontusze i żupany krótkie, tylko do kolan, bez fałdów z tyłu.
Czernina, polewka z „juszki” prosięcia, gęsi lub kaczki, z kawałkami tegoż prosięcia, dróbkami, kluskami krajanymi i śliwkami lub gruszkami suszonemi zgotowana. Dla smaku dodawano do czerniny: pieprz, imbier, cynamon, gwoździki i sok wiśniowy. Była to polewka niegdyś ulubiona zarówno na stołach panów, jak szlachty średniej, zagrodowej i możniejszych kmieci. Gdy chciano zalotnikowi dać do poznania, że nie otrzyma ręki panny, podawano na obiad, gdy przyjechał do jej domu, czerninę.
Czerwiec, szósty miesiąc w roku, jak również nazwa rośliny Scleranthus (Rostafińskiego Słownik, str. 448) i owad u na jej korzonkach żyjącego, zwanego coccus Polonicus (Linde). Większość języków europejskich, a w tej liczbie i niektóre ze słowiańskich, nazywają miesiąc czerwiec z łacińska od junius. Polska nazwa czerwiec i ukraińska czerweń albo czerweć pochodzi, jak to stanowczo dowiódł Miklosich, od owadu czerwcem zwanego. O czerwcu mamy między innemi przysłowia: 1) Czerwiec – przerwiec, bo przerywa gospodarkę aż do żniwa; 2) Grzmoty czerwca rozweselają rolnikom serca; 3) W czerwcu się pokaże, co nam Bóg da w darze; 4) W czerwcu pod czerwcem siedzi czerwiec. To ostatnie przysłowie odnosi się do owadu, który składał swoje jajka najczęściej na korzonkach rośliny Czerwca, pospolitej w Polsce i na Rusi. Poczwarki tego owadu barwy błado-czerwonej (poczytywane niegdyś przez niektórych za części roślinne) służyły w średnich wiekach za jedyny w Europie barwnik purpurowy i były przedmiotem handlu wywozowego z Polski. Pola czerwcowe, na których rosła najobficiej roślina Scleranthus (zwana dawniej Polygonum polonicum), panowie wydzierżawiali lub sami trudnili się pielęgnowaniem. Z nadejściem miesiąca czerwca zbierano czerwiec przez wykopywanie roślin, których korzenie otrząsano na płachty i wsadzano na-powrót w ziemię. Tak zebrane poczwarki suszono na słońcu lub w piecu po upieczeniu chleba. Ormianie i żydzi wywozili czerwiec polski do Turcyi na farbę do safjanów, ale znajdował on także pokup i w zachodniej Europie. Dopiero, gdy po odkryciu Ameryki zaczęto przywozić stamtąd t. zw. koszenillę, czyli czerwiec amerykański silniejszej barwy od polskiego, ten ostatni stracił na Wartości. Już Miechowita za Zygmunta I mówi o czerwcu polskim, jako o wychodzącym z użycia. Według Syrenjusza, za Zygmunta III już tylko kobiety wiejskie farbowały nim swoje płachty. Rzączyński za czasów saskich świadczy, że na polu elekcyjnem pod Wolą rosła obficie i dziko roślina z tym owadem. Ks. Ostrowski w „Prawie cywilnem” powiada: „Gdzie niegdzie dawniej chłopi robaczki szkarłatne, czerwiec zwane, na dwór zbierać musieli”. Ks. Kluk twierdzi, że choć czerwiec polski jest bledszy od amerykańskiego, to jednak dwa fanty polskiego z takim samym skutkiem farbują, jak amerykańskiego funt. Ks. Jundziłł pisze w r. 1791: „Owad ten, niegdyś znaczne handlu polskiego źródło, jedyna karmazynowego koloru zasada, teraz po wynalezieniu amerykańskiej koszenilli, a podobno bardziej po zaniedbanem u nas tak drogiego owadu zbieraniu, u samych tylko poleskich wieśniaczek na brudno-czerwoną farbę zażywany. Marcin z Urzędowa w zielniku swoim z r. 1595 podaje, że „w Wenecyi, nie mogąc wymówić naszego języka, przewrócili abecadło, mówiąc k zamiast c, a m zamiast w, tak iż mówią kermes za czerwiec abo szkarłat”. Jeżeli kolor szkarłatny stał się w dobie Piastów narodowym, to niewątpliwie przyczyniła się do tego obfitość czerwca w ziemiach polskich.
Czerwień. Płótno bielone i wełna ufarbowana czerwcem, były to dwie farby panujące w ubiorze całego narodu, więc też zostały panującemi i na tarczach jego władców i jego mężnego rycerstwa. Lud ubierał się przeważnie w białe płótno, szlachta rycerska w czerwień. Starowolski (w „Reformacyi obyczajów polskich”) powiada, że czerwona suknia szlachtę i rycerstwo od ludu wyróżniała. Jest dawna gra dziecinna, w której czworgu dzieciom rozdaje się cztery „maści kart”. Jedno więc niech będzie wino, drugie czerwień, trzecie żołądź, czwarte dzwonka. Do każdego z nich jest oddzielna przemowa – do mającego czerwień następna:

Nie paneś ty w czerwieni chodzie,
Lepsza na mnie łachmanina,
Jak na tobie żupanina,
Łup, cup, cup, i t. d.

Czerwiński przywilej. R. 1422, podczas wyprawy na Krzyżaków, gdy Władysław Jagiełło z rycerstwem ziem: Krakowskiej, Ruskiej i Podolskiej przybył z Wolborza nad Wisłę i gdy po złączeniu się z rycerstwem wielkopolskiem przeprawił się przez Wisłę do Czerwińska po moście na statkach zbudowanym, gdzie niebawem nadciągnął z ludem litewskim wielki książę Aleksander Witold, wówczas to (nazajutrz po św. Małgorzacie d. 23 lipca) w kole obozowem nad Wisłą, blizko klasztoru czerwińskiego, na prośbę panów i za wstawieniem się obecnego Witolda, wydał król Władysław przywilej z 9-ciu artykułów złożony. W 1-szym artykule zrzekał się prawa bicia monety bez zezwolenia prałatów i panów; w 3-im zobowiązywał się nie konfiskować dóbr dziedzicznych czyichkolwiek bez poprzedniego przekonania sądowego; w 4-ym obiecywał załatwić spory graniczne pomiędzy dobrami ziemskiemi. Artykuł 5-ty orzekał, że odtąd żaden sędzia nie może być starostą w ziemi, w której pełni urząd sędziowski; w 6-ym zobowiązywał się król wszelkie kary pieniężne ściągać przez swoich urzędników, nie przelewając tego obowiązku na inne osoby. Artykuł 2-gi i 7-my stanowił, że we wszystkich ziemiach królestwa ma obowiązywać jedno prawo Kazimierza Wielk., a artykuł 8-my, że poradlne pobierane będzie w monecie, kurs bieżący mającej. Artykuł 9-ty zatwierdzał wszystkie przywileje dawniejsze. Po takich więc zasadniczych przywilejach dawniejszych, jak Koszycki z r. 1374, Nowokorczyński z r. 1386, Piotrkowski z r. 1388, czwarte miejsce z kolei zajął przywilej Czerwiński z r. 1422.
Czesne, opłata dla sędziego za sądzenie sprawy, uporządkowana przez statut wiślicki i znana odtąd pod mianem pamiętnego. (Vol. leg. I, f. 22). W statucie Herburta czytamy: „ Czesne albo pamiętne, które zwykło być sędziemu, gdy którą rzecz skazował, dawane, było odjęte; wszakże taż płaca, pod innem imieniem, które pamiętnem zowią, jest odnowiona, które na miejscu onego czesnego bywa brane i jeszcze to czesne w wielkości przewyższa”.
Cześć. Każdy miał prawo do części, ale jeżeli dopuścił się czynu zagrożonego utratą honoru, tracił ją i nazywany był „bezecnym” czyli „infamisem”. Z infamją łączyło się „wywołanie z kraju” (ob. Bannicja).
Cześnik, po łacinie pincerna, jeden z najdawniejszych urzędów na dworach piastowskich. Kronikarz Gallus powiada, że Masław był cześnikiem Mieczysława II. Obowiązkiem cześników było podawać królowi przy biesiadach puhary z winem. Gdy powstały urzędy piwniczych i podczaszych, miało być obowiązkiem cześnika podane przez krajczego potrawy stawiać przed biesiadującym królem. Z czasem, gdy posługi przy osobie królewskiej dworzanie odbywać zaczęli, wszystkie obowiązki cześników ustały i tylko tytuł dla pamiątki i świetności majestatu król nadawał. Na dworze Kazimierza Wielkiego, obok cześnika widzimy podcześnika (subpincerna), czyli podczaszego (pocillator). Między cześnikiem a podczaszym ta miała być różnica, iż podczaszy powinien był podawać królowi czaszę, a cześnik nalewać do niej napój. Cześników wielkich było dwuch: koronny i litewski (istniejący od r. 1494), mianowani zawsze przez króla. Cześnikowie wielcy zajmowali miejsce (podług konstytucyi z r. 1768) po podstolim a przed łowczym. Każda ziemia i powiat w Koronie i Litwie miały cześników ziemskich. Urząd cześnika powiatowego na Litwie szedł po podczaszym, a przed horodniczym. Spis cześników litewskich podał Wolff w dziele „Senatorowie i dygnitarze W. Księstwa Litewskiego (Kraków 1885), koronnych zaś od r. 1390 i litewskich od 1499 Jul. Bartoszewicz w „Bibl. Warsz.” z r. 1860, t. III. Ostatnim cześnikiem wielkim koronnym był Jerzy Ożarowski, litewskim zaś Michał Hier. Brzostowski. Odróżnić należy w staropolszczyźnie wyraz „cześnik” i „czestnik”. Pierwszy oznaczał rodzaj urzędnika, a drugi uczestnika w jakiejś sprawie, czynności. Maciej z Rożana, który w połowie XV wieku tłómaczył statuty mazowieckie z łaciny na język polski, używa stale wyrazu „czestnik”, mianując nim panów, którzy uczestniczyli w sądach książęcych.
Czołdar, z tureckiego czułdar, pokrowiec długi wełniany na konia, dziś jeszcze w Turcyi używany z deseniem w kostki i strefy czerwone. Pisarze polscy z w. XVII często o nim wspominają, np. Wacław Potocki wyraża się: „Ubrawszy konia w kosztowne czołdary”... „Koń pod złotym czołdarem”... „Rzędy, siodła, czołdary”. Kochowski pisze:

Koń sekiel wszystek w bród ufarbowany,
Na którym czołdar złotem haftowany.

Czółko, Czółeczko, niewieści ubiór głowy, noszony w Polsce powszechnie w w. XVIII, stanowiący rodzaj półkolistej opaski nad czołem. Wówczas, kiedy panny rodzin szlacheckich ubierały się do ślubu w takie czółka, matka przy błogosławieństwie, gdy wyjeżdżano do kościoła, zakładała córce za czółko chleb, sól i cukier, aby zamożność gościła zawsze w jej domu. Po wielu dworach wiejskich przybierano w czółka do ślubu te dziewczęta ze wsi, które dobrem prowadzeniem się na takie ukoronowanie cnoty swojej zasłużyły. Zwyczaj ten przyczynił się zapewne do upowszechnienia czółek u ludu wiejskiego. Krasicki w „Panu podstolim”, chcąc dać obraz stroju matrony polskiej, pisze: „Jejmość w długich kornetach, w czułku i mantoleciku, prezentowała postać naszych prababek”. Łukasz Gołębiowski w dziele „Ubiory w Polszczę” pisze krótko: „Czółenka, ubiór na głowie krakowianek, Czółko, Czółeczko, opaska czoła, używana za Stanisława Augusta”. Gołębiowski, pamiętając czasy stanisławowskie, pisze to, co widział, ale strój, o którym mowa, musiał być znacznie starszym i sięgać przynajmniej całej epoki saskiej, skoro Krasicki za panowania Stanisława Augusta przedstawia w tym stroju „postać naszych prababek”. Lud wiejski, jak zwykle, naśladował w wielu ubiorach i modach klasy możniejsze i dłużej takowe konserwował. Więc też kiedy u możnych nie widzimy już czółek w w. XIX, kiedy pod koniec panowania Stanisł. Augusta pisano: „Co przedtym chodziły w czółeczkach, dziś o trzech piętrach noszą fryzury”, a za Księstwa Warszawskiego „jejmość czółkowa” znaczyło mieszczkę, parafjankę (Słownik Lindego), to, jak z opisów Gołębiowskiego i Wójcickiego widzimy, w trzecim dziesiątku lat XIX wieku, „w czasie uroczystości wiejskich, dziewczęta krakowskie ubierają głowy w aksamitne, albo lamowe złote czółenka, przystrojone mnóstwem wstążek”. Tak samo ubierał się wówczas lud na Mazowszu i Podlasiu. Piszący to przytacza tutaj ustęp odnośny z notatek matki swojej, która, pamiętając dobrze epokę powyższą, pisze, co następuje: „W stronach moich rodzinnych, między Narwią i Bugiem położonych, w latach 1820 – 30 zarówno mężatki jak dziewczęta mazowieckie i podlaskie w dnie tylko świąteczne stroiły się w „czółka”. Czółka takie miały kształt zwężonego nieco półksiężyca, a robiono je na podkładce z tektury, pokrytej czarnym aksamitem z obramowanymi kolorowo brzegami. Czółko było nad czołem jak dłoń szerokie, a na obu końcach miało tasiemki do zawiązania z tyłu głowy. Dziewczęta przybierały czółko czubiasto latem w kwiaty ze swych ogródków, a zimą w kwiaty sztuczne. Mężatki, nie nosząc nigdy kwiatów, ozdabiały swe czółka świecidłami z tak zwanej nędzy, szychów i galonów”. Czółka, jako upowszechniona w wieku XVIII moda w całej prawie Słowiańszczyźnie, najdłużej przetrwały w Rosyi i zapewne dlatego poczytane tam zostały za ubiór niewieści narodowy.
Czółno, czyli łódka rybitwia (Linde), wyrobione z jednej kłody drzewa, zwykle sosnowego, czasem topolowego lub bukowego, jest pierwotnym typem statków rybackich na rzekach, jeziorach i stawach polskich. Długie na 2 do 3 sążni, szerokie jak wystarczała kłoda, głębokie jak pół grubości kłody, z dnem plaskiem dla utrudnienia wywrotności i ułatwienia przybijania do lądu, z przodem więcej śpiczastym i nieco podniesionym, a tylnym końcem półokrągłym, było podzielone na dwie części nierównej wielkości pozostawioną niewyżłobioną przegrodą dla wzmocnienia. Na czółnach nie miewano nigdy masztu i żagli, tylko poruszano je wiosłem. W staropolszczyźnie mówiono „czółn”, w rodzaju męskim; Klonowicz np. pisze: „Czołny albo łodzi z jednego drzewa są wydrążone”; Birkowski tak samo: „Włożyli go na czółn i szukali największej głębiny w rzece, tam go wrzucili”; Haur również: „Przy statkach mieć potrzeba czółn, także dla potrzeb jakich sprawowania i ceł odprawienia”. Lud, który przechowuje wiernie wiele archaizmów staropolskich, mówi dotąd nad Narwią „cołn”. Użycie czółen w ostatniej ćwierci XIX wieku bardzo się zmniejszyło z powodu drogości odpowiednich kłód drzewa i większego ciężaru czółna od łódki z desek. W wielu okolicach, gdzie w połowie XIX stulecia rybacy nie znali jeszcze łódek zbijanych, tam pod koniec tegoż w. znają „czółna” już tylko z tradycyi. Podajemy tu rysunek typowego starego czółna rybaków nadniemeńskich, które odrysowaliśmy w okolicach Olity podczas podróży naszej po Niemnie w r. 1872. Są stare przysłowia: 1) Bez wiosła na czółno nie siadaj. 2) Czółn na wodzie płynący, ptak w powietrzu lecący, panna czystość tyrająca, jednaki znak po sobie zostawują.
Czopowe, nazwa podatku akcyznego w dawnej Polsce, pobieranego od piwa, miodu, gorzałki i wina, uformowana od czopa, którym zatykano beczki i kufy, a który należało wyjąć przed rozlewaniem do mniejszych naczyń, co wskazuje, że pierwotnie czopowe płacone było przez szynkarzy. Za Kazimierza Jagiellończyka, po wojnie z zakonem krzyżackim, gdy potrzeba było pieniędzy na opłacenie rot wojennych, uchwalono raz pierwszy r. 1466 w Piotrkowie podatek, zwany „cyza”. Ze wszystkich miast królewskich, duchownych i szlacheckich „Wielko i Małopolski uchwalono go w r. 1479. W r. 1511 Zygmunt I zwolnił browary szlacheckie, produkujące na domowy użytek, od płacenia „contributionem dictam czopowe”. Czopowe opłacały browary miejskie i szynkarze po wsiach królewskich i duchownych. Stefan Batory w myśl prawa polskiego, przyznając r. 1576, iż ziemie stanu rycerskiego są „wolne zawżdy ze wszemi pożytkami, któreby się na tych grunciech pokazowały”, uznał tem samem prawo dziedzica do dochodów propinacyjnych za wyłączną jego własność. Za to uniwersał poborowy z r. 1613 stanowi, że nawet szlachta i starostowie, którzy w miastach królewskich i duchownych domy mają i piwo w nich na wyszynk warzą, płacić czopowe powinni. Z czasem pobierać zaczęto podatek od każdego waru i od słodu (w Prusiech), od garnców lub kotłów gorzałczanych i od przywożonych z zagranicy piw, od każdej beczki (której niewolno było z wozu zdejmować przed zapłaceniem czopowego). Wysokość czopowego, opłacanego przez browary, wynosiła ]/8 ceny, po jakiej browar piwo sprzedawał. Szynkarz zaś, biorąc beczkę już przez browar opłaconą, płacił jeszcze tak zwane „szelężne” po denarze od grosza, zatem 1/18 ceny. Czasem stopę tę podwajano. Gdy sejm uchwalił podatki i pobory, wyznaczał też zwykle poborcę ze szlachty na każde województwo, a ten, objeżdżając miasta i miasteczka, stanowił w każdem z nich czopownika, który wybierał czopowe za kwitami i co kwartał oddawał wybrane pieniądze poborcy. Po wielkich miastach czynność tę wykonywali burmistrze i rajcowie, po wsiach płacili karczmarze urzędnikowi starosty. Poborca odwoził zebrane podatki i pobory podskarbiemu koronnemu Obliczanie i kwitowanie z odbioru należności odbywało się na podstawie kwitów szczegółowych. Niekiedy czopowe bywało wypuszczane w arendę. W r. 1629 czopowe rozciągniętem zostało na wina, które do owego czasu podlegały tylko opłacie składowego; odtąd od węgrzyna płacono po 2 złt. od półkufka; od win morzem przychodzących: francuskich, włoskich, hiszpańskich, piniołów i innych – od każdej baryły składowego po gr. 24 i czopowego drugie tyle; od kufy małmazyi, muszkateli, basztardu, alikantu, kanaru, petersymentu soku, po złt. 5, a drugie tyle płacił, kto kupował na wyszynk; od komagi albo pipy win pomienionych składowego i czopowego po złt. 8; od każdego wiadra wina morawskiego i reńskiego po gr. 15, edenburskiego i świętojurskiego po gr. 20 od każdego drelinku wina gubińskiego, krosieńskiego po gr. 16 składowego i tyleż czopowego. Od każdej beczki miodu nierozsyconego przasnego – do 4go grosza po złot. 1, a od borówki miodu – po gr. 15; od beczki miodu rozsyconego pitego, w którejby 3 baryły były – od każdej po gr. 12; od miodów starych sowito od beczki po gr. 24, a od baryły albo półbeczki – gr. 12; od trójniku, kiestrzanku i malinniku, jak od starego miodu, do 4go grosza każdy płacić powinien. Od palenia gorzałki z bani, kotła w miastach płacono gr. 24, na wsiach gr. 14. W miastach stołecznych kontrolę nad poborem czopowego wykonywali nietylko urzędnicy skarbowi wojewódzcy i miejscy, ale i marszałek wielki, jako naczelnik policyi w rezydencyi królewskiej. Tak w Warszawie r. 1650 Jerzy na Wiśniczu i Jarosławiu Lubomirski, celem ścisłego wykonania taksy, postanowił, aby urzędy marszałkowski i miejski schodziły do piwnic, taksowały wina i pieczętowały beczki, a wtedy dopiero wolno było winiarzom sprzedawać na garnce. R. 1717 czopowe wraz z szelężnem, na żołd dla wojska litewskiego przeznaczone, wynosiło złt. 492,300. Przy urządzeniu systematu podatkowego na sejmie delegaćyjnym (1773 – 1775 r.) wprowadzono do budżetu koronnego: „czopowe krajowe”, „czopowe od likworów zagranicznych” i „składne winne”, a w W. Ks. Litewskiem „czopowe 10-go grosza wiejskie z karczem i szynków”, oraz „czopowe miejskie” w Wilnie, Kownie, Mińsku, Nowogródku, Wiłkomierzu i Połocku. Produkcyjność tych wszystkich rodzajów czopowego stanowiła przeciętnie około dziesiątej części ogólnej sumy dochodów Rzplitej za Stanisława Augusta. Cesarz Aleksander I zniósł czopowe dekretem z 1 lutego 1813 r.
Czterdziestnica, czterdziesiątnica, stara nazwa postu czterdziestodniowego; że zaś dawniej nietylko post Wielki, ale i adwent trwał dni 40, więc czterdziestnica lub czterdziesiątnicą nazywano nietylko post Wielki, ale i adwent (ob. Adwent).
Czupryna. Czupryny strzyżono po polsku, z czerkieska, po szwedzku. Kto głowę strzygł nizko, jak benedyktyni, pudrem ją posypawszy, zwało się to: po szwedzku. Niesiecki mówi, że Samuel Łaszcz (zm. r. 1649) pierwszy w Polsce nosił czub wysoki, podgalając dokoła głowę, co podług Rysińskiego zwano „łaszczową czupryną”. Jan Kazimierz i Michał Korybut Wiśniowiecki nosili z francuska fryzowane peruki. Jan Kazimierz nie zawsze, bo np. na pięknym portrecie, przechowywanym w pałacu ordynatów Krasińskich w Warszawie, przedstawiony jest z łysiną, bez żadnej peruki. Jan III nosił czuprynę staropolską. Krasicki, przyganiając modzie cudzoziemskiej w stolicy za Stanisława Augusta, pisze w „Panu Podstolim”: „W Warszawie u pewnego stołu między 40-tą perukami znalazła się tylko jedna czupryna” (ob. Włosy). Są stare przysłowia: 1) Dwa razy się po czuprynie poskrobiesz, niżeli się raz do mojej zerwiesz. 2) Kiedy dwaj do czupryny, do kalety trzeci.
Czwartkowe Obiady. Stanisław Poniatowski, który obok wielkich, wad, płynących z miękkości jego charakteru i kosmopolitycznego wychowania, odznaczał się cywilizacyjnemi dążnościami, pragnąc się zbliżyć towarzysko do ludzi naukowych i być opiekunem literatury, zapraszał do siebie uczonych i poetów na tak zwane „obiady czwartkowe”. Kto napisał jaką dobrą książkę, znajdował w serwecie czwartkowej medal z wizerunkiem króla i napisem po drugiej stronie „merentibus”. Zwykle przy pierwszych potrawach, gdy większość słuchała tylko rozmów króla, Naruszewicza i Trębeckiego, którzy niejako przewodniczyli na tych zebraniach, usposobienie obecnych bywało dosyć milczące. Stąd złośliwy, ale dowcipny Kajetan Węgierski, młody poeta i szambelan, napisał uszczypliwie:

A uczone obiady? znasz to może imię?
Gdzie polowa nie gada a połowa drzymie,
W których król wszystkie musi zastąpić ekspensa,
Dowcipu, wiadomości, i wina, i mięsa.

Atoli gdy w czasie obiadu dobre wino i poufałość towarzyska rozochociły umysły obecnych, wesoły nastrój ogarniał całe grono i dowcip płynął wówczas potokami. Oprócz ks. Naruszewicza i Trębeckiego do najczęstszych zamkowych gości czwartkowych należeli: Jan Albertrandy, dziejopis i językoznawca, Franciszek Zabłocki, komedjopisarz, Ksawery Wojna, dyplomata polski, ksiądz Franciszek Bohomolec, historyk i najwcześniejszy komedjopisarz, uczony i zasłużony krajowi Ignacy Potocki, Karol Wyrwicz, autor pierwszej geografii politycznej, uczeni: Wybicki i Feliks Łojko. Bywał także Kazimierz Ustrzycki, zdolny i wykształcony szlachcic z Galicyi, oraz kilku innych ziemian, zajmujących się naukami i literaturą. Stół czwartkowy był okrągły, na 10 do 12 osób, bez miejsc starszych i młodszych. W sali zamku warszawskiego, w której jadano, król kazał pomieścić popiersie Naruszewicza.
Czwarty grosz, czyli czwarcizna. W prawie spadkowem polskiem, jeżeli pozostawali synowie i córki, to te ostatnie nie dziedziczyły ziemi, tylko otrzymywały spłatę w pieniądzach. Statut litewski już w roku 1529 przepisał córkom czwarty grosz czyli czwarciznę wartości pozostałych dóbr ziemskich. To poniżenie majątkowe córek wykładali dawni prawnicy w ten sposób, i nie bez pewnej zasady, że jedną część powinien mieć syn na wojnę, na którą w obronie kraju szlachcic dziedziczący ziemię szedł o własnym koszcie i nieraz z liczną czeladzią. Drugą część powinien mieć na urzędy publiczne, które były bezpłatne. Trzecią tylko miał dla siebie czyli porównany był tym sposobem z siostrami, które nie ponosiły podobnych, jak on, ciężarów. O „czwartym groszu” pisał obszernie Jan Winc. Bandtkie-Stężynski.
Czynsz, czynszownik. Z łacińskiego wyrazu census – szacunek majętności utworzyli Niemcy wyraz Zins – czynsz, komorne, odsetek czyli dochód procentowy z nieruchomości. Czynsz albo kanon – powiada Libicki – oznacza opłatę, jaką otrzymuje właściciel (dominus directus), od użytkownika (dominus utilis) za prawo użytkowania z gruntu. Zamiast opłaty w pieniądzach znane były u nas daniny w naturze, np. w zbożach, drobiu i t. p. Wysokość czynszu, sposób użytkowania i czas określały umowy, oparte przeważnie na zwyczaju. Z początku posiadanie czynszowe było terminowe i zależne w zupełności od właściciela; później
jednak stosunek czynszowy zamieniany był zwykle na trwały, „wieczysty”, zwłaszcza w królewszczyznach i dobrach biskupich. Ponieważ uważano dawniej branie procentu od pożyczonych pieniędzy za niegodziwe, aby więc mieć korzyść z pieniędzy bez przekroczenia prawa, wynaleziono sobie na to sposób przez kupno pewnych dochodów stałych za swój kapitał. Tak powstały „czynsze odkupcze” census reemptionales, „widerkafami” pospolicie zwane. Dłużnik miał tu tyle korzyści, że wierzyciel nie mógł wymagać kapitału, gdyż od dłużnika zależało, kiedy chciał, zwracając kapitał, czynsz odkupić (Dutkiewicz). Powstała z tego forma zastawu nieruchomości jest u ludu naszego dotąd w zwyczaju powszechnym. Czynszownicy rolni znani byli w Polsce od czasów bardzo dawnych. Wiadomy jest akt sprzedaży 6-ciu włók gruntu we wsi Ostrowąs kmieciom na czynsz r. 1470. Statut toruński kr. Zygmunta I postanowił, aby kmiecie z łanu odbywali swym panom dzień jeden pańszczyzny na tydzień, z wyjątkiem tych, którzy czynsz płacili. Wieki XIV – XVI były dobą tworzenia przez szlachtę folwarków rolniczych, których byt wymagał stałej robocizny w naturze, bo przy dawnej skali zaludnienia i organizacyi społecznej nie było jeszcze mowy o istnieniu klasy robotników, którzy najmowaliby się za pieniądze do obrabiania powstających gospodarstw folwarcznych. Prostym wynikiem podobnego położenia było to, że liczba czynszowników w dobrach szlacheckich malała, bo szlachta zamieniała czynsze na pewną liczbę dni roboczych w naturze, czyli t. zw. „pańszczyznę”. Przeważnie więc w dobrach szlacheckich pozostawały tylko czynsze z młynów, rybołówstw, browarów i karczem, lub w wioskach zbyt daleko od folwarku położonych. Przy braku rąk do żniwa, sianożęci i t. p., karczmarze zobowiązywali się także czasem do odrabiania w danych razach pańszczyzny w miejsce czynszu. Na Litwie i Rusi, gdzie folwarki długo były małe i rzadsze, szlachta drobna osiadała tylko na czynszach w dobrach możnej. Gdy w wieku XVIII ludność rolnicza znacznie już wzrosła, zdarzały się wypadki, że zacni obywatele kraju usiłowali w swoich dobrach zamienić na czynsz pieniężny robociznę kmieci czyli pańszczyznę, dającą, zwłaszcza oficjalistom dworskim, łatwy powód do nadużyć. Po zniesieniu r. 1773 zakonu jezuitów, pozostałe po nich dobra ziemskie przeszły przeważnie w posiadanie wieczyste prywatne na prawie czynszowem. O czynszu królewskim ob. Podatki i daniny.
Czyże, z niem. Zause, w domowem staropolskiem tkactwie, dwie szerokie, druciane szczotki do „czyżowania” czyli czesania (gremplowania) wełny przed jej przędzeniem. Na jedną z tych szczotek nakłada się wełna, a drugą, mającą dwie rączki, grempluje się po niej, aby uczynić zdatną do przędzenia.
Ćwiertowanie. Do liczby okrutnych kar, które w wiekach średnich w powszechnem były użyciu w Europie całej i w Polsce, a miały cel przerażenia tłumów i powstrzymania złych ludzi od zbrodni, należało „ćwiertowanie”. Przestępcę, po pozbawieniu go życia przez powieszenie lub ścięcie, ćwiertowano, t. j. rozcinano zwykle na 4 części, które zawieszano na słupach i szubienicach w okolicy, gdzie zbrodnia była spełniona.
Ćwik, znaczy ćwiczony, wyćwiczony, czyli doświadczony, szczwany, przebieglec, nienowak, niefryc, bywalec, wyjadacz, weteran, kuty na cztery nogi, karmiony szpakami. Wyraz ćwik, oznaczający człowieka z powyższymi przymiotami, o którym mówią: „stary ćwik”, ma jeszcze kilka znaczeń, a mianowicie: 1) kogut z przyciętym grzebieniem i niezupełnie wykapłoniony, który głosu zupełnie nie traci, ale go znacznie odmienia; 2) Karp’ stary: „Za trzy lata stare karpie już będą ćwikami i okrasą gatunku”, pisze Haur; 3) woreczek konopny na pieniądze w wieku XVI; 4) rodzaj dość hazardownej gry w karty, rozpowszechnionej za Stanisława Augusta i w pierwszej połowie XIX wieku; 5) gracz, rozdający karty w tej grze i obowiązany przez to do wzięcia dwuch lew, stąd mówiono: „zobowiązać się na ćwika"; 6) ćwiczenie, mustra, rygor, np. mówiono: „był tam ćwik dobry”; 7) ptak, którego podejść ani zwabić nie można, lub który sam dobrze wabi. Stąd w języku myśliwskim ćwik jest to stary cietrzew albo gracz, który już w sierpniu niekiedy poczyna tokować, t. j. wabić, również sokół, krogulec, który pojedynczo zwalczał dropie, łabędzie, żórawie lub drugiego sokoła. Jest stare przysłowie: „Dostała ćwika za nieboszczyka”, to się znaczy męża czerstwiejszego i dzielniejszego, niż był poprzedni, który umarł. ćwikiem nazywają bowiem człowieka choć niemłodego ale rumianego i krewkiego, używając nieraz porównania: „czerwony jak ćwik”, stąd i buraki czerwone nazywają się ćwikłowymi, ćwikłą.


ENCYKLOPEDIA STAROPOLSKA

ILUSTRACJE