WŁODZIMIERZ MAJAKOWSKI DZIWACZNY POGRZEB
Mroczni i czarni wyszli ludzie,
na mieście ustawili się ciężko i cicho,
jakby w dziwnym pochodzie miał przyjąć udział
posępny zakon czarnych mnichów.
Nieba pomalowany na burzę namiot.
Ręka grozy twarz mnie.
Wszystko tak dziwnie ktoś podmiótł i zamiótł,
że mimo woli stawało się strasznie.
Wtedy rozwarła się jasna na dnie choć
zakurzonego powietrza ściana szarawa,
wylazł z powietrza i zaczął jechać
dziwacznego pogrzebu cichy karawan.
Urosły oczy górą nad gzyms,
runęły wylękłe w trumnę z łoskotem.
nagle z trumny prysnął grymas.
Potem,
krzyk: "chowają umarły śmiech!"
z tysiąca piersi huczał, jak z miecha,
grzmiał omiliokrotniony tysiącem ech
za katafalkiem, który jechał.
I zaraz noże płaczu skrycie
wgryzły się, skowyt gardło zatkał.
Oto za trumną starucha Życie,
umarłego śmiechu siwa matka.
Do kogóż wrócić jej obdartej i bosej?
Patrzcie: ten z czaszką łysawą,
za trumną, wielki, z dużym nosem
płacze ormiański kawał.
Jeszcze płacz krztusił się tu i owdzie,
a za nim środkiem ulic
piszcząc i skomląc biegł dowcip:
dokąd teraz głowę przytulić?
Już do nieba stos płaczów, - jeszcze na wierzchu dzwonią
czyichś malutkich płaczyków zaduszki
to całe pułki uśmiechów i uśmieszków
łamały w rozpaczy kruche paluszki.
I oto przez szereg ich prosto przed zaprząg,
wyżęty z łez, jak Garszyn,
w wyszedł strach i szedł naprzód
cały w pogrzebowym marszu.
Rozmiękła twarz od płaczu w transie,
zrobiła się pomarszczona, obleśna, kwargiel.
I jeśli ktoś się śmieję, - zdaje się,
że mu rozerwali wargi.