MIŁOŚĆ NA AUCIE

 

Było złote, letnie rano w szumie kolnych heksametrów.

Auto szło po równej szosie, zostawiając w tyle kurz.

Zbity licznik pokazywał 160 kilometrów.

Koło nas leciały pola rozpluskanych, żółtych zbóż.

 

Koło nas leciały lasy, i zagaja, i mokradła,

Jakaś łąka, jakaś rzeka, jakaś w drzewach skryta wieś.

Ja objąłem Panią ręką, żeby Pani nie wypadła.

Wicher zdarł mi czapkę z głowy i po polach poniósł gdzieś.

 

Pani śmiała się radośnie błyskawicznym tremolando,

Obryzgany pani śmiechem śmiał się złoty, letni dzień

I w dyskretnym cieniu ronda z żytnich kłosów ogiriandą

Nasze usta się spotkały jeszcze pełne świeżych drgnień...

 

Może pani chciała krzyczeć? Świat oszalał jak od wina...

Wiatr gwałtowny bił w policzki, wiatr zapierał w piersiach dech.

Auto szło wariackim tempem 160 wiorst godzina.

Koło nas leciały pola, kępy drzew i czuby strzech.

 


SPIS WIERSZY