AKT I

Salonik elegancki. - Portiery w oknach i przy drzwiach, stół na środku, nakryty dywanem.

 

SCENA PIERWSZA
WŁADYSŁAW, TELESFOR, KAMILA, ADOLF, później FRANCISZEK.

(Kamila z Adolfem siedzą przy pianinie,po lewej Telesfor i Władysław po prawej grają w szachy).

KAMILA
(grając sonatę Beethovena)
Raz, dwa, trzy - raz, dwa, trzy. (Do Adolfa, siedzącego tuż obok niej) No, teraz pan.

ADOLF
(który zapatrzony w nią, zapomniał o grze na cztery ręce, ocknąwszy się)
A prawda - teraz ja (niby zabiera się do grania i zamiast grać, ogląda się na grających w szachy, a widząc ich zajętych, bierze prędko rękę Kamili i całuje dwukrotnie ogniście).

KAMILA
(wyrywając szybko rękę)
Panie! bo jak mamę kocham, tak pan klapsa dostaniesz, jak nie będziesz spokojnie siedział.

ADOLF
(biorąc ją powtórnie)
Jeszcze tylko ten jeden raz.

KAMILA
(jak wyżej)
Panie! bardzo proszę - bo powiem wujaszkowi.

ADOLF
(błagalnie)
Panno Kamilo!

KAMILA
(głośno)
Wujaszku!

TELESFOR(z fajką w ustach, nie oglądając się, zapatrzony w szachy)
A co tam takiego?

KAMILA
Bo tu pan, Adolf jest niegrzeczny.

TELESFOR (jak wyżej)
No, ho, Adolfku, bądź grzeczny, pocałuj ją w rękę na przeprosiny.

ADOLF (ucieszony)
A widzi pani, wujaszek pozwala (porywa jej rękę i obsypuje pocałunkami).

KAMILA (wyrywając mu rękę)
Panie! bo się naprawdę pogniewam. Pan wiesz, że ja tego nie lubię. Graj pan.

ADOLF
Zaraz (zaczyna grać).

KAMILA
Przecież pan ma dwa takty pauzy.

ADOLF (przestaje grać)
Prawda, dwa takty pauzy.

KAMILA
Ach, jaki pan dziś nieznośny! No, zaczynajmy (zaczyna grać). Raz, dwa, trzy - raz, dwa, trzy - teraz dopiero pan (grają oboje sonatę Beethovena, jednak tak, aby nie głuszyli rozmowy innych osób).

WŁADYSŁAW
Na wuja pociąg.

TELESFOR
(zapatrzony w szachy, podnosząc palec do góry)
Zaraz, zaraz, bo ja tu mam planik kapitalny, tylko (nuci) "I chciałabym, i boję się". (Mówi) E! co tam! starosta albo kapucyn, naprzód! (Suwa piona i nuci) "Naprzód, naprzód marsz, rabiata, na podbicie reszty świata".

FRANCISZEK
(w białym fartuchu do pasa wychodzi z lewej strony z drugich drzwi i idzie do grających w szachy)
Proszę panów, pani się pyta, czy tu nakryć do kawy?

WŁADYSŁAW (zajęty szachami)
To mógł wuj tu iść?

TELESFOR
(zadowolony)
A mógł, mógł; ty się musisz zasłaniać, a ja idę wtedy" pionem na królową; a co? (nuci) "Czy widzisz na tej skale tego, co straszną trzyma broń?"

FRANCISZEK
Proszę panów, pani się pyta, czy ...

WŁADYSŁAW
(opryskliwie)
Idź do diabła! nie nudź mię! nie widzisz, żem zajęty; skrzeczy i skrzeczy za uszami!

KAMILA
(do Adolfa, grając)

Patrz pan na nuty, nie na mnie, bo się znowu pomylisz.

ADOLF
Kiedy ja wolę na panią.

FRANCISZEK
(stojąc za Kamilą)
Proszę panienki ...

KAMILA
Ale ja nie wolę. No, pilnuj się pan w takcie, raz, dwa, trzy (grają dalej).

FRANCISZEK
Proszę panienki... (Widząc, że go nie słyszą, odchodzi machnąwszy ręką) E! kto by się tam z nimi dogadał! (idzie w głąb na prawo).

 

SCENA DRUGA
CIŻ i JANINA z lewej, z drugich drzwi.

JANINA
(do Franciszka)
No, cóż?

FRANCISZEK
(ruszając ramionami)
Proszę pani, kiedy tak wszyscy zajęci, że choć strzelaj za uszami, nie usłyszą.

JANINA
To nakryj tu i przynoś samowar.

FRANCISZEK
(idzie na prawo do drugich drzwi, skąd za chwilę wraca, nakrywa stół obrusem, znosi filiżanki, bułeczki w koszyczku etc.).

JANINA
(idzie do Władysława i opiera się na jego ramieniu)
Przy kimże szczęście?

WŁADYSŁAW (roztargniony, odsuwając ją lekko)
Zaraz, zaraz, moja droga, bo to ważny pociąg.

JANINA
(zadąsana odchodzi)
A to grzecznie! nie ma co mówić (bierze robótkę z koszyczka leżącego na stoliku i siada na kanapie, na końcu oddalonym od Władysława).

TELESFOR
(wstaje zadowolniony i zapalając albo poprawiając fajeczkę, zbliża się do Janiny i mówi, wskazując na Władysława z filuternym uśmiechem)
Zły, bom mu zabił takiego klina, że będzie majster, jeżeli się z tego wykręci, o! patrz, jak mu zirzedła mina, (nuci na nutę poloneza) "Patrzaj, patrzaj, jaka mina- na dół wąs, w górę czupryna" - ram, tam, tam, tam, tam, tam, tam, tam. (Wracając do Władysława, staje naprzeciw niego przy stoliku i mówi z tryumfującą miną) No, cóż? Wymyśliłeś tam co mądrego?

WŁADYSŁAW
E, Boże! cóż ja się namyślam? (Z naciskiem) Szach królowi i królowej.

TELESFOR
(zakłopotany, łapiąc go za rękę, w której trzymał figurę)
Co? gdzie? jak? jakim sposobem?

WŁADYSŁAW
Po prostu koniem.

TELESFOR
(siada)
Ale ja tego nie widziałem, czekaj no.

WŁADYSŁAW
(tryumfująco)
A widzi wuj.

TELESFOR
Ale bo ta tu przyszła (wskazuje na Janinę) i zabałamuciła mnie swoim gadaniem.

JANINA
(śmiejąc się ironicznie)
Ja? (wzrusza ramionami).

WŁADYSŁAW
(do Janiny z uśmiechem)
Wuj się wymawia tobą, jak ta tanecznica, co jej to w tańcu coś zawadzało.

TELESFOR
(patrząc w szachy)
A niech go nie znam! a to mi dojechał! (Nuci) "Jak okropne przeznaczenie" ... ram, tam, tam, tam, tam, tam, ram, tam, tam, tam, tam, taro - "takie losu odmienienie" - ram (resztę bębni palcami).

WŁADYSŁAW
(zwracając się do Janiny)
Czy mi się zdawało, duszyczko, że przed chwilą coś chciałaś ode mnie?

JANINA
Rychło w czas sobie przypomniałeś.

WŁADYSŁAW
No, nie gniewaj się, duszyczko, widzisz, byłem tak zajęty.

JANINA
E! nudni jesteście z tymi waszymi szachami; jak się zagracie, to dogadać się z wami nie można.

WŁADYSŁAW
Ze mną możesz mówić, ile ci się tylko podoba. Mnie to wcale nie przeszkadza, ja mogę wygodnie grać i rozmawiać.

JANINA
Albo to prawda.

WŁADYSŁAW
Jak cię kocham. No, siadaj, siadaj tu bliżej. (Janina przesiada się na drugi koniec kanapy, bliżej Władysława).
Nie wiem, czy ci mówiłem, że wychodząc z biura, spotkałem Malwinkę?

JANINA
Więc już wróciła?

WŁADYSŁAW
Tak, i kazała ci powiedzieć ...

TELESFOR
E! cóż ty minie straszysz jakimiś tam szachami, kiedy ty przecież nie możesz ruszyć konia.

WŁADYSŁAW
A to dlaczego?

TELESFOR
No, bo odsłaniasz swojego króla.

WŁADYSŁAW
Prawda, gdzież ja miałem oczy?

TELESFOR
(tryumfująco)
A! (nuci) "Chciało się Zosi jagódek, kupić ich za co nie miała" ... (Mówi) Teraz ty się broń od mata.

JANINA
(przysuwając się do Władysława)
Więc co ci mówiła?

WŁADYSŁAW
(nieco niecierpliwie, zapatrzony w szachy)
Kto taki?

JANINA
No, Malwinka.

WŁADYSŁAW
(jak wyżej)
Jaka Malwinka?

JANINA
Przecież sam mówiłeś.

WŁADYSŁAW
(jak wyżej)
Moja droga, nie przeszkadzaj mi teraz.

JANINA
(wstaje, rzuca robótkę i wzrusza ramionami)
I on to nazywa rozmową!

FRANCISZEK
Proszę pani, kawa już przeciekła.

JANINA
Idę, idę (idzie do samowara, stojącego na stoliczku pod ścianą, nalewa kawę do filiżanek, które Franciszek zanosi na stół). Wujaszek czarną?

TELESFOR
(wpatrzony w szachy)
Czarną, to się rozumie. (Nuci) "Czarny kolor jest ozdobą, czarno chodzą wszystkie stany".

KAMILA
(z oburzeniem)
No, widzi pan, znowu się zmyliłeś! - nie, to coś okropnego, jak pan dziś nie uważa.

ADOLF
To może byśmy lepiej porozmawiali?

KAMILA
(wzrusza, ramionami i patrzy na niego z góry)
Pan też do rozmowy, Boże! Już naprzód wiem, co mi pan powiesz: "Ach! pani" albo: "Och! pani" - a dla odmiany czasem (naśladując jego błagalny głos) "Panno Kamilo!" Przyznasz pan sam, że to wcale nie zabawne.

ADOLF
(obrażony)
Nudzi to panią? Skoro tak, to grajmy.

KAMILA
Grajmy. (Gdy Adolf zbyt mocno uderza w klawisze z irytacji) Co pan robisz? nie tak mocno.

JANINA
(do stolika szachowego zwrócona)
Proszę panów do kawy.

TELESFOR
Zaraz, w tej chwili będzie koniec.

JANINA
Panie Adolfie, Kamilko! (Widząc, że nie słyszą, idzie żywo ku nim i stając za plecami, woła głośno) Proszę do kawy! Czyście pogłuchli?

KAMILA
(zrywając się)
To pan Adolf tak się tłucze, że mało klawiszy nie połamie (robi mu gniewną minkę). Ehm, szkaradny pan jesteś! gniewam się na pana! (rzuca nuty na taboret i odchodzi do środkowego stołu).

ADOLF
(patrząc na nią z uśmiechem i czułością)
Przeproszę.

KAMILA
Pan byś ciągle przepraszał, nic z tego! (odchodzi, siada do kawy).

(Adolf składa nuty i idzie tam także za nią).

TELESFOR
(z zapałem)
Szach! mat!

JANINA
Wujaszku, bo kawa ostygnie.

TELESFOR
(wstaje)
Idę, idę, (zbliża się do stołu) powiadam wam, dałem mu takiego mata, że to ha!

JANINA
(przysuwając Telesforowi filiżankę)
Służę wujowi.

TELESFOR
(siada)
Kawka - wybornie, doskonale! (Pije) Pyszności! (Delektując się) Już to można powiedzieć, że my sobie tu w naszym kółku żyjemy jak w raju.

JANINA
(z przekąsem, półgłosem)
Nie wszyscy.

WŁADYSŁAW
(patrząc na nią, z łagodnym wyrzutem)
Janinko.

TELESFOR
(do Władysława)
Co ona mówi?

KAMILA
Że nam tu znowu nie tak bardzo przyjemnie, jak wujaszek myśli.

TELESFOR
A czegóż ty jeszcze chcesz, smarkulo jakaś? Masz chłopca jak malowanie, co po całych prawie dniach kamieniem siedzi przy tobie.

KAMILA
(z ironią)
To prawda, że kamieniem.

TELESFOR
Nie tak jak inny, co to odprawia konkury jak za pańszczyznę i patrzy tylko, jakby się wymknąć od panny na lampartkę (wstaje).

ADOLF
Panna Kamila wolałaby może takiego, byleby się umiał szastać, prawić komplementa, znosić z miasta nowinki, bajeczki.

KAMILA
(z przekąsem)
A przynajmniej, żeby był zabawniejszym od pana.

TELESFOR
A cóż to, ma przed tobą na linie tańczyć czy co? Patrzcie ją, jaka mi. wybredna dama! Ta to ty nie wiem jak powinnaś dziękować Panu Bogu, że ci nadarzył takiego poczciwca, suszyć przynajmniej co piątek.

KAMILA
(pod nosem, zadąsana)
Jeszcze czego!

TELESFOR
Albo Władysław, niech mi kto pokaże drugiego takiego męża! Co dzień z biura prosto, jak strzelił, do domu.

JANINA
I do szachów.

TELESFOR
No, wielka rzecz, że sobie tam czasem parę partyjek ...

JANINA
(z uśmiechem)
Powiedz, wuj, kilka, kilkanaście.

TELESFOR
Ale za to wieczór oddaję ci go do dyspozycji; mało ci jeszcze?

WŁADYSŁAW
(z uśmiechem)
Musi jej być mało, skoro się nudzi.

TELESFOR
Czekaj, nie będzie się nudzić, niech no tylko zaczną się sypać dzieci jedno po drugim.

JANINA
(reflektuje go, wskazując oczami na Kamilą)
Wujaszku!

TELESFOR
(zatykając sobie usta, na stronie)
Tam do diabła! zapomniałem na śmierć, że my tu m.amy pannę między sobą. (Krząka i mówi do Kamili) Te, tego, bo widzisz, ja mówiłem o tych bocianach, co to przynoszą .. .

KAMILA
(naiwnie)
O jakich bocianach? - co, co?

WŁADYSŁAW
(wstając, bierze go na stronę)
Daj wuj pokój, nie tłumacz się, bo będzie jeszcze gorzej.

 

SCENA TRZECIA

CIŻ i PULCHERIA z głębi. - Wstają od stołu.

JANINA
(wstaje naprzeciw wchodzącej)
A, pani Pulcheria!

PULCHERIA
(ubrana okazale)
Cóż się z wami dzieje? (podaje rękę Janinie). Jak się masz, Kamilko? (Kłania się panom) Witam pana pułkownika.

TELESFOR
(który nakładał fajkę)
Sługa pani dobrodziejki.

PULCHERIA
(siada)
Co się z wami dzieje? Myślałam, że was nie ma w Krakowie.

JANINA
Dlaczego?

PULCHERIA
Bo was nigdzie nie widać, ani w kościele, ani w teatrze, ani na spacerach. Czy wiesz, panie Władysławie, co zaczynają mówić o panu?

WŁADYSŁAW
Cóż takiego?

PULCHERIA
Że jesteś zazdrosny o żonę. Jak męża kocham!

WŁADYSŁAW
(z ironicznym uśmiechem)
O! a to dlaczego?

PULCHERIA
Bo jej pan nigdzie nie pokazujesz.

TELESFOR
(zapalając fajkę)
Pani dobrodziejko, przecież żona nie menażeria, żeby ją pokazywać.

PULCHERIA
Ale nie należy zamykać jej w domu. Ja, przyznam się państwu, umarłabym z nudów, żeby mi tak przyszło siedzieć z mężem dzień w dzień.

WŁADYSŁAW
To bardzo pochlebnie dla męża.

PULCHERIA
Mój mąż wie o tym dobrze i dlatego stara się rozerwać mnie, jak może. Przedwczoraj na przykład byliśmy na balu akademickim..

WŁADYSŁAW
Proponowałem i ja mojej żonie, ale nie chciała.

PULCHERIA
(mocno zdziwiona)
Dlaczego?

JANINA
Nie lubię balów publicznych.

PULCHERIA
No, to powinniście u siebie urządzić jaki wieczór tańcujący.

KAMILA
(klaszcząc w ręce)
Zabawę tańcującą! ach, jakby to było dobrze! (do Adolfa półgłosem) Niech pan namawia szwagra. Przecież panu także o to chodzić powinno, żebyśmy się zabawili.

ADOLF
Kiedy ja się i tak doskonale bawię.

KAMILA
Obrzydliwy egoista z pana.

JANINA
Rzeczywiście, Władziu, moglibyśmy dać jaki. wieczór tańcujący.

WŁADYSŁAW
Ale dla kogo? moja droga, mamy tak mało znajomości.

PULCHERIA
Cóż łatwiejszego jak o to? Porobicie kilka wizyt i ...

JANINA
Tak, porobimy wizyty.

PULCHERIA
I będziecie mieli znajomości.

WŁADYSŁAW
Mamy zawierać znajomości dla jednego wieczoru tańcującego?

PULCHERIA
No, przecież na jednym, sądzę, nie przestaniecie. Czas już, żebyście skończyli te miodowe miesiące i zaczęli prowadzić dom otwarty.

WŁADYSŁAW
(z ironicznym uśmiechem)
Nie zamykam go przed nikim, pani dobrodziejko.

KAMILA
E, co tam, o tem potem, ale teraz ten bal. (Do Telesfora, który wyszedł przed chwilą dla wydmuchania i wyczyszczenią fajki, a teraz wraca - biegnąc naprzeciw niemu)

TELESFOR
A o cóż to chodzi?

KAMILA
Chcemy urządzić tu u nas zabawę tańcującą.

JANINA
Ale nasi. panowie jakoś nie bardzo są z,a tym (patrzy na męża z wymówką).

TELESFOR
A to dlaczego? (Do Władysława) Ja nie widzę racji, żeby im odmawiać tej przyjemności. .

KAMILA
(do Adolfa)
A widzisz pan, wujaszek także za nami.

TELESFOR
To się rozumie... Dlaczego się nie zabawić, i do tego jeszcze w karnawał?

KAMILA
(ciszej)
To, to, to, wujaszku.

TELESFOR
Młode to, to nic dziwnego, że rade by sobie pohulać. Ja sam, choć stary, a nie ręczę za siebie, czybym się jeszcze nie puścił w tany, jakby tak urżnęła muzyka.

KAMILA
(do Adolfa)
Widzisz pan, bierz przykład z wujcia.

TELESFOR
Tak, to im się należy. I jeżeli Władysław nie zechce, to ja wam bal wyprawię.

KAMILA
(całuje go w rękę)
Ach, wujaszku drogi!

PULCHERIA
Brawo! brawo, panie pułkowniku!

TELESFOR
(zbliżając się do Władysława)
No, zgoda?

WŁADYSŁAW
Ależ, wuju, przecież mnie o wydatki nie idzie. Jeżeli Janina sobie życzy, to i owszem.

TELESFOR
O! na nic, bratku, ja pierwszy się odezwałem, moje na .wierzchu. Zresztą miałem wam i tak urządzić fetkę na moje imieniny, tylko mi ten zbrodniarz reumatyzm przeszkodził! Za to teraz wyprawię wam bal co się zowie.

JANINA
E, gdzieżby wuj...

TELESFOR
(grożąc jej)
No! bo będę spiskował przeciwko wam - jak chcecie?

PULCHERIA
(do Janiny)
Skoro wuj sobie tego życzy.

KAMILA (uradowana)
Muszę wujcia wyściskać za to (ściska go i całuje).

TELESFOR
(śmiejąc się)
Gotówką mi płaci, i to z góry. No, no, nie tak bardzo, bo Adolfowi ledwie oczy nie wylezą na wierzch z zazdrości. Patrz, jak się oblizuje. (do Adolfa, drażniąc się z nim) A! nie dla psa kiełbasa.

PULCHERIA
Więc kogóż myślicie zaprosić?

JANINA
Prawda - kogo by tu? Jak pani myśli?

PULCHERIA
Najlepiej będzie spisać listę; kawałek papieru...

KAMILA
(zrywając się)
Zaraz, zaraz. (Do Franciszka, idącego z lewej na prawo) Franciszku, prędko papieru, atramentu!

FRANCISZEK
(wystraszony)
O! rany boskie! czy może kto zachorował.

KAMILA
Ależ gdzież tam - będziemy mieli bal.

FRANCISZEK
(uradowany)
Tu? u nas?

KAMILA
Tak.

FRANCISZEK
Hę, hę, toż to będzie uciechy! Muszę zaraz Walentowej dać moją białą kamizelkę do prania, bo od pańskiego wesela mocno się już przybrukała.

KAMILA
No, spiesz się, Franciszku.

FRANCISZEK
Lecę, panienko. (Wraca się) Co to panienka kazała przynieść?

KAMILA
Papier, pióro i...

FRANCISZEK
Aha, wiem już, wiem - zaraz, zaraz (na lewo do drugich drzwi).

PULCHERIA
(z żartobliwą powagą)
A więc zapraszam panów na wojenną naradę. Będziemy układać listę gości.

KAMILA
Wujaszek będzie prezesem.

PULCHERIA
Tak, tak, pan pułkownik będzie prezesem (bierze go z Kamilą pod rękę i sadzają przy okrągłym stole na pierwszym miejscu).

TELESFOR
Patrzcie, już mnie dygnitarzem zrobiły! To dyplomatki dopiero. To mianujcież Adolfa chociaż sekretarzem, żeby mu zazdrość nie było.

PULCHERIA
Dobrze. Pan Adolf będzie trzymającym pióro.

ADOLF
(siada po prawej od widzów, obok Telesfora)
Tylko pióra nie widzę.

KAMILA
(biegnie do drzwi na lewo)
Zaraz będzie. - Franciszku!

FRANCISZEK
(z prawej)
Idę, idę, panienko (przynosi przybory do pisania - czas jakiś z głębi przysłuchuje się z zajęciem i uciechą rozmowie, a potem schodzi ze sceny).

TELESFOR
(wesoło)
Kamilka przy sekretarzu jako pomocnik, a Władzio przy żonie (wskazuje na lewo siedzenia). No, posiedzenie otwarte.

PULCHERIA
Kogóż więc myślicie prosić?

TELESFOR
A, przede wszystkim panią dobrodziejkę z mężem.

JANINA
To się już samo przez się rozumie.

PULCHERIA
Dziękuję za siebie i za męża. No, a potem?

TELESFOR
Może by wypadało zaprosić Ciuciumkiewiczów? On mój kolega szkolny.

PULCHERIA
Ale ona sławna bajczarka.

TELESFOR
To się ją tym właśnie udobrucha.

WŁADYSŁAW
Będzie to rodzaj okupu, jak owemu smokowi podwawelskiemu; trzeba by jej dać baraniny, żeby się nie rzucała na ludzi.

JANINA
No, i jeżeli się nie mylę, ma cztery córki. Na wieczorze tańcującym cztery panny, to także coś znaczy.

WŁADYSŁAW
Tak, kadryl już zapewniony.

ADOLF
A że są brzydkie, więc nie będą robić niebezpiecznej konkurencji innym pannom.

KAMILA
(żywo)
Do kogo pan to stosujesz?

ADOLF
Do panien w ogólności.

KAMILA
A do mnie w szczególności, nieprawda?

TELESFOR
No, no, ty mała, cicho tam. Wiecznie by się tylko kłóciła.

KAMILA
(z pewną irytacją)
Bądź pan pewny, że mi wcale o to chodzić nie będzie, choćby się pan umizgał do wszystkich czterech panien Ciuciumkiewicz na raz.

TELESFOR
Cicho! A to skaranie boskie z tą dziewczyną!

KAMILA
Ja tylko odpowiadam na zaczepkę.

PULCHERIA
Ależ, państwo, piszmy, bo do jutra nie skończymy.

JANINA
(z zajęciem)
Tak, tak, piszmy. Któż teraz?

PULCHERIA
Ja bym proponowała panią Fifikowską. Ta wprawdzie nie ma córek, ale za to potężny zastęp kuzynek, które dostarcza na wszystkie zabawy prywatne.

WŁADYSŁAW
I dlatego nazywają ją wszyscy ciocią swatką.

TELESFOR
(przypominając sobie)
Fifikowską, Fifikowską - czekajcie, czy to nie będzie wdowa po majorze Fifikowskim?

PULCHERIA
Tak. Pan ją zna?

TELESFOR
Jak stary szeląg, pani dobrodziejko. Ale przypominam sobie, że o niej nieszczególniej mówiono we Lwowie.

KAMILA
(klęknąwszy na stołku, opiera się na ręce)
Jak to nieszczególnie? Dlaczego?

TELESFOR
(przedrzeźniając ją)
Dlaczego? dlaczego? Jąk będziesz taka ciekawa, to nie urośniesz. Miała jakiś feler, i basta.

PULCHERIA
Tak, ale jak odziedziczyła po babce trzy kamienice i wieś, opinia publiczna pogodziła się z nią zupełnie i dziś przyjmują ją wszędzie, była nawet gospodynią na jednym balu.

WŁADYSŁAW
Ze względu na trzy kamienice.

ADOLF
To może by było lepiej kamienice zaprosić?

KAMILA
Pana się nikt o to nie pyta. Pan masz, tylko pisać, a nie mówić.

JANINA
To jakżeż, Władziu? Zaprosić tę panią?

WŁADYSŁAW
(wahająca)
Ja bym wolał - nie...

PULCHERIA
(zgorszona)
A, moi drodzy! jak tak będziecie chcieli skrupulatnie roztrząsać przeszłość każdego, to zostaniecie w końcu bez gości, bo nie ma nikogo bez "ale". Zresztą, to było tak dawno...

TELESFOR
Że nastąpiło przedawniemie. Pal ją licho! - ja wotuję za tą panią.

WŁADYSŁAW
Ha, skoro wujaszek, to i my. "Nie sądź, nie będziesz sądzony".

ADOLF
(pisząc)
A więc, większością głosów, Fifikowska z przyległościami.

KAMILA
Z jakimi znowu przyległościami?

ADOLF
No, z kuzynkami.

KAMILA
(kręcąc głową z przekąsem)
Jaki pan dowcipny.

PULCHERIA
(przypomniawszy sobie, żywo)
A! zapomnieliśmy o bardzo ważnej figurze - Pieprzyńska.

ADOLF
Z wieloma córkami?

PULCHERIA
Córkami? Przecież to panna.

ADOLF
Przepraszam, nie wiedziałem.

PULCHERIA
Ale panna już w tym wieku, że śmiało może pokazywać się bez opieka: ma lat przeszło pięćdziesiąt.

TELESFOR
Porządnie zakonserwowane panieństwo.

JANINA
To cóż ona tu będzie robić u nas?

PULCHERIA
(z ważnością)
Jest kanoniczką i do tego frejliną jakiegoś dworu panującego. Toteż zapraszają ją wszędzie, bo to niemała ozdoba salonu taka figura.

JANINA
Ależ my nie znamy tej pani.

PULCHERIA
Nic łatwiejszego. Zapiszesz się na członka stowarzyszenia Drabiny Cnót Chrześcijańskich, którego jest prezesową, i znajomość gotowa.

ADOLF
(pisze)
Więc pani, to jest chciałem powiedzieć: panna Pieprzyńska, dla udekorowania salonu.

JANINA
Ja sądzę, że już dosyć będzie pań.

KAMILA
O! aż nadto! Tylko teraz panów, i to samych młodych.

TELESFOR
(trącając Adolfa)
Uważasz, jak cię pikuje.

KAMILA
(z pewnym naciskiem)
I do tego przystojnych.

TELESFOR
O! o! widzisz ją... jaka mi chciwa chłopców! A nie masz to swojego?

KAMILA
Od przybytku głowa nie boli.

TELESFOR
Dam ja ci tu przybytek!

JANINA
Co do młodzieży, może byś, Władziu, mógł poprosić swoich kolegów biurowych;?

WŁADYSŁAW
Wszyscy żonaci. Jeden Fikalski...

PULCHERIA
Fikalski, właśnie o tego głównie chodzi. To znakomity aranżer. Panowie pracujecie w jednym biurze?

WŁADYSŁAW
Jesteśmy w jednym biurze, ale nie pracujemy, bo on ciągle zajęty aranżowaniem kuligów, pikników, teatrów amatorskich; a że dyrektor potrzebuje nieraz jego usług w tym względzie, więc ma nieograniczony urlop.

PULCHERIA
No, ale znacie się panowie?

JANINA
Bywa nawet u nas.

WŁADYSŁAW
Jak mu potrzeba, żebym wyrobił za niego jaki referat.

PULCHERIA
No, skoro się znacie z Fikalskim, to już nie ma kłopotu, bo on wam i bal urządzi, i młodzież sprowadzi.

KAMILA
(ucinkowo)
Ja myślę, że i pan Adolf z łaski swojej mógłby się także postarać o jaką młodzież między swoimi znajomymi.

ADOLF
(przekomarzając się)
A co za to dostanę?

KAMILA
Najpierw się robi, potem się płaci.

TELESFOR
A dajcież już pokój. Ciągle sobie skaczą do oczów, jak dwa kogutki, kikiryki!

PULCHERIA
(nie patrząc na nikogo i skubiąc chustkę)
Prawda! I ja przypomniałam sobie, że znam jednego młodego człowieka, którego moglibyście zaprosić, niejaki Malinowski, może znacie?

TELESFOR
Któż z nas nie znał się z Malinowskim, pani dobro dziejko!

PULCHERIA
(jak wyżej, wstaje)
Bardzo miły i przyzwoity młodzieniec. Bywa po znacznych domach.

ADOLF
(trzymając pióro)
A jego adres?

PULCHERIA
(jak wyżej)
Nie przypominam sobie dokładnie. Mnie się zdaje, że ulica Kopernika, numer dwudziesty, piętro pierwsze, jeżeli się nie mylę, drugie drzwi na lewo (mówiąc to, przechodzi na prawo do kanapy).

WŁADYSŁAW
(z uśmiechem, na stronie)
No, jak na niedokładne przypomnienie, to wcale dokładny adres.

 

SCENA CZWARTA

CIŻ i FIKALSKI, brunet, łysawy, modnie uczesany i faworyty angielskie, wąsik nieduży, szkiełko w oku, nogi trochę zgięte w kolanach. Pod pachą trzyma papiery.

JANINA
(ujrzawszy wchodzącego, ucieszona wstaje)A, pan Fikalski! (idzie kroków parę na powitanie go).

KAMILA
(zrywając się, klaszcze w ręce i biegnie naprzeciw)
Pan Fikalski! pan Fikalski!

PULCHERIA
(wstaje także i idzie ku niemu)
W samą porę. Prosimy (prowadzą go na przód sceny).

FIKALSKI
(schylając nisko głowę)
O, panie! Ten wyraz uznania z waszej strony i życzliwość czyni mnie nad wyraz szczęśliwym.

JANINA
Niech pan siada.

KAMILA
Tu, na kanapie (odbiera mu z rąk kapelusz i kładzie na stoliczku, gdzie szachy).

TELESFOR
(do Władysława)
No, i wierz tu kobietom. Przed chwilą wujaszek był cacany, jedyny, najdroższy, a teraz, jak się zjawił inny, mnie starego puściły w trąbę.

ADOLF
I nas przy wujaszku.

TELESFOR
O! (Nuci) "Kobiety zmienne są, ich serce płoche".

PULCHERIA
Spadłeś nam pan jak z nieba.

JANINA
Właśnie mówiłyśmy o panu.

FIKALSKI
(wstaje)
Za pozwoleniem, za chwileczkę będę służył paniom. (Idzie z papierami do Władysława) Drogi koleżko!

WŁADYSŁAW
(z pobłażliwym uśmiechem)
Zapewne referacik?

FIKALSKI
Zgadłeś, ale bo widzisz, jestem tak zajęty, że moje życie, to ciągła walka z brakiem czasu.

WŁADYSŁAW
(biorąc papiery)
Dobrze już, dobrze, dawaj (idzie w głąb; przegląda papiery).

FIKALSKI
Mój drogi, wdzięczność moja ... (ściska go za rękę).

WŁADYSŁAW
I tam dalej. Idź lepiej do pań, bo czekają.

FIKALSKI
(wraca do pań)
Więc o cóż chodzi? Czymże mogę służyć kochanym paniom? (siada na fotelu obok kanapy).

JANINA
Chciałyśmy prosić pana .. .

PULCHERIA
(prawie równocześnie z Janiną)
Urządzamy wieczór tańcujący ...

KAMILA
(wpadając prędko w słowa Pulcherii)
A że nie mamy młodzieży . ..

JANINA
(jak wyżej)
A pan, przy tylu stosunkach, znajomościach ...

PULCHERIA
(jak wyżej)
Taki znakomity aranżer ...

KAMILA
(jak wyżej)
Więc mamy nadzieję, że ... (wstaje).

TELESFOR
(stając przed kanapą, ze śmiechem)
Ależ jak będziecie tak wszystkie naraz kłapać mu za uszami, to będzie jak tabaka w rogu.

FIKALSKI
Rzeczywiście, nie domyślam się jeszcze ...

TELESFOR
Niechże jedna mówi.

KAMILA
Mów, Janino.

JANINA
Może pani Pulcheria?

PULCHERIA
A, nie, przecież ty, jako gospodyni...

TELESFOR
Macie państwo, teraz znowu żadna nie chce. Otóż, uważa pan, idzie po prostu o to ...

KAMILA
(wpadając w słowa)
Że mamy do pana . . .

JANINA
(tak samo)
Wielką prośbę.

(Adolf zbliża się do Kamili).

FIKALSKI
Nie jedną, ale sto, tysiąc, łaskawe panie, a spełnię je z ochotą, bo być na rozkazy pań, to mój obowiązek, więcej niż obowiązek - przyjemność, więcej niż przyjemność - szczęście!

KAMILA
(do Adolfa)
Przysłuchaj się pan, jak się to mówi do pań. Pan pewnie nigdy nie zdobędziesz się na coś podobnego.

ADOLF
Gotów jestem iść na praktykę do tego pana, dla miłości pani.

KAMILA
Nie zaszkodziłoby to panu.

FIKALSKI
Więc o cóż idzie ostatecznie?

PULCHERIA
Krótko mówiąc, państwo Żelscy urządzają wieczór tańcujący i liczą na pana . ..

JANINA
Że nam pan nie odmówisz swego udziału.

FIKALSKI
(z powagą, potrząsając głową)
To jest czystym niepodobieństwem.

JANINA
Co pan mówi?

FIKALSKI
Fizyczna niemożebność.

PULCHERIA
Dlaczego?

FIKALSKI
Dla tej prostej przyczyny, że do końca karnawału nie mam już jednego wieczoru wolnego, jednej nocy, którą mógłbym paniom poświęcić (wyjmuje notatki). Proszę się przypatrzyć (wskazuje ołówkiem). Dziś bal prawników, na który zaproszony zostałem do prowadzenia tańców; jutro wieczór tańcujący u dyrektora banku; pojutrze u Łypkiewiczów; na sobotę mam aż trzy zaproszenia, i tak aż do końca karnawału. Patrz pani (mówi te ostatnie słowa do Pulcherii, której podaje swoje notatki).

TELESFOR
(do Władysława)
Kiedyż ten człowiek śpi właściwie?

WŁADYSŁAW
W biurze.

TELESFOR
(śmiejąc się)
A, tak.

FIKALSKI
Dodajcie, panie, jeszcze do tego teatr amatorski w resursie , którego jestem reżyserem, żywe obrazy z Pana Tadeusza na dochód Świętego Wincentego a Paulo, loteria na Salomejki, imieniny u mecenasa Krupkiewicza, trzy obiady składkowe dla naszych znakomitości politycznych i dwa wesela - a sądzę, że będziecie mnie, panie, miały za zupełnie wytłumaczonego.

KAMILA
Ach! mój Boże, i cóż my teraz poczniemy?

JANINA
Myśmy tak liczyły na pana.

PULCHERIA
Więc ani jednego wieczorku? (otwiera notatki Fikalskiego, przegląda i idzie na środek sceny).

TELESFOR
(do Władysława)
Czy te kobiety powariowały? Cóż my to bez niego nie zrobimy sobie balu? Koniecznie im się zachciało tego Fikalskiego, jakby to tylko on jeden był na świecie.

PULCHERIA
(z radością)
Jest, jest jeden wieczór.

JANINA
(zbliża się i zagląda do notatki, ucieszona)
Czy być może?

PULCHERIA
O, patrzcie, we środę miał być pan Alfons u Krykiewiczów. (Do Fikalskiego) Nieprawda?

FIKALSKI
Tak, koncert i wieczór tańcujący.

PULCHERIA
No, ale u Krykiewiczów szkarlatyna.

KAMILA
(klaszcząc w ręce)
Ach, jak to dobrze!

TELESFOR
Kamilko! bój się Boga!

KAMILA
(spostrzegłszy się, co powiedziała)
Ale ja to nie tak chciałam powiedzieć, wujaszku (tłumaczy się po cichu i wraca do Fikalskiego).

FIKALSKI
Czy tylko pani wiesz na pewno, że tam szkarlatyna?

PULCHERIA
Doktor mi mówił, który tam leczy.

FIKALSKI
A, w takim razie cieszcie się, panie, możecie się nazwać szczęśliwymi, bo w środę jestem na wasze usługi.

JANINA
Ach, jaki pan dobry.

KAMILA
A przyprowadzisz nam pan kawalerów?

FIKALSKI
Ilu tylko panie zechcą!

KAMILA
(patrząc na Adolfa, czy widzi jej radość)
Ach, to dobrze!

JANINA
I będzie pan łaskaw prowadzić tańce?

FIKALSKI
(kłania sią głęboko)
Pani! będę się starał godnie odpowiedzieć położonemu we mnie zaufaniu. Na ile par obliczony wieczorek?

JANINA
Ja myślę, że będzie może koło szesnastu. (Do Pulcherii) Prawda?

PULCHERIA
Tak, najwyżej szesnaście.

FIKALSKI
(poważnie)
No, w szesnaście par to już da się coś zrobić, jakich kilka figur większych. (Chwilkę się namyśla, potem, podnosząc głową) A rozmiary sali?

JANINA
(wskazując pokój)

Jak pan widzi.

FIKALSKI
(zdziwiony)
Tu?

JANINA
Tak, to nasz jedyny salonik.

FIKALSKI
(z powagą potrząsa głową)
To, pani, czyste niepodobieństwo.

JANINA
Jak to? dlaczego?

FIKALSKI
Proszę pani, co tu można zrobić w takim miniaturowym saloniku? Zaledwie krzyż najprostszy, ósemkę i coś tam jeszcze; no, a gdzież wąż, ulica, ułańska figura, bramki, krzyż podwójny? Tu ani marzyć o czymś podobnym nie można.

TELESFOR
Proszę pana, a czy to koniecznie takie wymysły? Wszak idzie tylko o to, żeby sobie młodzi poskakali.

FIKALSKI
(z powagą)
Ja nie umiem, panie, inaczej urządzać zabawy. Moja fantazja choreograficzna, jak koń stepowy, potrzebuje przestrzeni, perspektywy, światła.

JANINA
Cóż więc zrobimy?

FIKALSKI
Czy nie macie tu państwo jakiego większego pokoju?

JANINA
Jest jadalny.

FIKALSKI
No, toby go przerobić na bawialny.

JANINA
Ach, panie, co by to było kłopotu, ruinacji, trzeba by nowe tapety ...

FIKALSKI
To darmo, pani. Jeżeli idzie o to, żeby się wieczór udał, to wszystkie inne względy ustąpić powinny.

WŁADYSŁAW
Ależ, kolego, dla jednego wieczoru, czy to warto?

FIKALSKI
Dla panów taki wieczór wydaje się drobnostką, bo panowie zapatrujecie się na taniec, jako na zwykłą zabawkę, nieprawda?

TELESFOR
No, bardzo naturalnie.

(Pulcheria zbliża się do Janiny).

FIKALSKI
A widzi pan! gdy tymczasem ja zapatruję się na tę rzecz z całkiem innego stanowiska. Dla mnie taniec, to jeden z najważniejszych czynników społecznych, jako najdzielniejszy środek rozbudzenia życia towarzyskiego, kojarzenia związków rodzinnych - mówię tu o małżeństwach, które, jak panom wiadomo, zawiązują się przeważnie na balach - a w końcu, jako neutralny teren, na którym spotykają się i zbliżają do siebie ludzie najrozmaitszych przekonań, wyznań etc.

TELESFOR
(z ukrytym śmiechem, do Władysława)
Co ten plecie?

FIKALSKI
Będę miał nawet parę odczytów w tym przedmiocie.

TELESFOR
(z ukrytym śmiechem)
Odczyt o tańcu?

FIKALSKI
(z dumą)
Tak, panie, w połowie postu, na rzecz moralnie zaniedbanych kobiet.

PULCHERIA
(do Janiny, z którą przez chwilę rozmawiała po cichu)
Trzeba zrobić, skoro tego chce, bo inaczej gotów się cofnąć.

JANINA
No, to może pan będzie łaskaw zobaczyć ten pokój i osądzić sam...

FIKALSKI
Służę pani - gdzież to?

JANINA
(wskazując na lewo)
Tam, proszę pana. (Do Pulcherii) Może i pani?

PULCHERIA
To się rozumie. (Idzie z Janiną i zwracając się do Kamili, woła ją) Kamilko! (wychodzi do pierwszych drzwi na lewo z Janiną i Fikalskim).

KAMILA
(przy drzwiach, widząc, że Adolf za nią nie idzie)
Panie Adolfie, no, a pan?

ADOLF
Ja także do komisji rozpoznawczej? (idzie za nią). Taki zaszczyt.

KAMILA
Tylko bez tych żartów, bardzo proszę (wychodzą).

TELESFOR
(idzie na prawo do fotelu, parskając głośnym śmiechem)
A niechże go kule biją!... taniec jako najważniejszy czynnik społeczny ... niech go nie znam! (upada ze śmiechem na fotel). Małom się nie udusił ze śmiechu. Ha! ha! człowiek, panie, w życiu tyle ładnych dziewcząt naobracal i nigdy mi nie przyszło na myśl, że oddaje tym takie ważne usługi ludzkości.

WŁADYSŁAW
(z uśmiechem)
Tak, tak, wuju, my teraz wszystko robimy dla jakiejś idei, traktujemy każdą rzecz poważnie, ze stanowiska naukowego. Objadamy się z mikroskopem w ręku i podręcznikiem chemii organicznej w kieszeni; upijamy się, analizując zawartość i składniki płynów, które wlewamy w siebie; tańczymy ze świadomością celów, dla których tańczymy; poruszamy się, śpimy, oddychamy ściśle według zasad higieny, słowem, żyjemy na serio, umiejętnie.

TELESFOR
A niech was kule biją z waszymi umiejętnościami! Myśmy tego wszystkiego nie znali, a byliśmy zdrowsi niż wy z waszymi analizami, chemiami, diabłami. Czy to słyszana rzecz, żeby ktoś do tańca zabierał się z takimi ceregielami? Zeszło się, panie, trochę panien i kawalerii, zagrał kto, bodaj na grzebieniu, i hulaj dusza. Toteż my się bawili całą duszą, z ogniem, aż miło wspomnieć sobie, panie dzieju!

 

SCENA PIĄTA

TELESFOR, WŁADYSŁAW, WICHERKOWSKI.

WŁADYSŁAW
A! pan Wicherkowski! Szukasz pan zapewne swojej żony (wita go). Jest, jest, nie zginęła.

WICHERKOWSKI
Wiem o tym. Weszła tutaj o trzy kwadranse na piątą i minut cztery.

TELESFOR
Na minutę nie chybił.

WICHERKOWSKI
A w małe pół godziny potem wszedł za nią Fikalski. A co? czy tak?

WŁADYSŁAW
Jesteś pan może zazdrosny o Fikalskiego?

WICHERKOWSKI
Ja zazdrosny? Uchowaj Boże. Ja o nikogo nie jestem zazdrosny, ja tylko czuwam nad moją żoną jak oko opatrzności, bo każda kobieta jest słabą i ułomną istotą i potrzebuje ciągłej opieki mężczyzny. Przepraszam pana, czy tam jest kto więcej z nimi?

WŁADYSŁAW
Jest, jest, nie bój się pan, jest i żona, i Kamila, i Adolf.

WICHERKOWSKI
To już dobrze, to już dobrze, bo, uważa pan, ten Fikalski zaczyna mi się nie podobać.

TELESFOR
Daj mu pan pokój, jemu tylko taniec w głowie.

WICHERKOWSKI
Właśnie, widzi pan, uważam, że za wiele tańczy z moją żoną.

TELESFOR
No, cóż w tym złego, że sobie tam walczyka albo półeczkę ...

WICHERKOWSKI
Niech Bóg broni! moja żona nie tańczy nigdy żadnych wirowych tańców.

TELESFOR
A to dlaczego?

WICHERKOWSKI
Dlaczego? pan się jeszcze pyta?

TELESFOR
No, bo dalibóg nie rozumiem.

WICHERKOWSKI
Proszę pana, co byś pan zrobił, gdybyś tak, wszedłszy nagle do pokoju, zastał jakiego mężczyznę, który by trzymał w objęciach, ot, tak (bierze go jak do tańca) pańską żonę? No, co byś pan zrobił?

TELESFOR
(śmiejąc się)
Czy ja wiem, kiedy ja nigdy żony nie miałem.

WICHERKOWSKI
(puszcza go)
A prawda, pan kawaler. (Do Wladysława) No, ale pan co byś powiedział? a czy w tańcu dzieje się co innego? Jakiś pierwszy lepszy facet bierze sobie pańską żonę bez ceremonii i wywija nią, jak pomiotłem, po całej sali, to w lewo, to w prawo, to w tył, to naprzód, jak mu się żywnie podoba.

TELESFOR
E, jakbyśmy wszystko tak skrupulatnie brali! Skoro taki zwyczaj ...

WICHERKOWSKI
Zwyczaj najniemoralniejszy, proszę pana, i powinien być policyjnie zakazany. Bo pomyśl pan tylko, co taki zbrodniarz może przez ten czas biednej kobiecie do ucha nagadać, nie mówiąc już o uściskach. Dlatego moja żona nigdy nie tańczy wirowych tańców, bo tam wszelka kontrola dla męża staje się niemożebną.

WŁADYSŁAW
No, i żona pańska zgadza się na to?

WICHERKOWSKI
Bo ja jej nie wzbraniam, tylko doktor.

WŁADYSŁAW
A, rozumiem.

WICHERKOWSKI
Niby pod pozorem, że jej to może sprowadzić uderzenie krwi do głowy, zawrót, a nawet apopleksję.

TELESFOR
Mądry szpaczek z pana.

WICHERKOWSKI
To mój system, panie, niby niewidzialna ręka opatrzności usuwam jej z drogi wszelkie pokusy, jak to ta kościelna pieśń powiada: "Aniołom twoim każę cię pilnować".

TELESFOR
"Byś snadź o kamień nie obraził nogi".

WICHERKOWSKI
Otóż ja jestem takim aniołem dla mojej żony. Oddałem się temu duszą i ciałem: to, panie, mój żywioł, moja pasja, moja ambicja. Inni mają ambicję zostania posłem, radcą, sławnym człowiekiem - ja mam ambicję być aniołem stróżem mojej Pulcherii.

WŁADYSŁAW
No, ale po tylu latach mógłbyś pan już sobie trochę oszczędzić tego stróżowania. Pańska żona jest już w tym wieku ... (siada).

WICHERKOWSKI
(siada)
O! to się pan grubo mylisz; to, panie, wiek najniebezpieczniejszy. Kobieta, jak owoc, im dojrzalsza, tym skłonniejsza do upadku. Dlatego wymaga podwójnej opieki. Ot, nie dawniej jak zeszłego tygodnia, proszę panów, wracaliśmy nocnym pociągiem z Tarnowa w towarzystwie niejakiego Malinowskiego . ..

TELESFOR
(żywo, ruszywszy się na stołku)
Malinowski, Władziu, czy to nie ten .. .

WICHERKOWSKI
Znacie go? Bardzo skromny i przyzwoity młodzieniec i nigdy nie patrzy na kobiety. O! bo ja uważam na to. Ale był tam drugi, który usadowił się vis a vis nas i od czasu do czasu łyp oczyma na moją Pulcherię. Myślę sobie: źle, baczność, trzeba być ostrożnym.

TELESFOR
No, i miejże tu żonę. Człowiek nawet mocy nie może mieć spokojnej.

WICHERKOWSKI
To nic. Słuchajcie, panowie, co się dalej stało. Jedziemy - lampa świeci się coraz słabiej, słabiej, nareszcie gaśnie ... no, rozumie się, bo tym panom kolejnikom idzie więcej o naftę jak o moralność. Co ich to obchodzi, że tam czyjaś żona ...

TELESFOR
(zaciekawiony)
No, no, cóż dalej?

WICHERKOWSKI
Jak przewidziałem, młodzik rozpoczął atak: wysunął najprzód jedną nogę w stronę, gdzie siedziała moja żona. Chciał jej zbrodniarz tą drogą zatelegrafować swoje uczucia; ale ja depeszę przejąłem na koniec mego buta i odtelegrafowałem nawzajem.

TELESFOR
(śmiejąc się)
A niechże pana nie znam!

WŁADYSŁAW
Byłeś pan rodzajem konduktora elektrycznego, asekurującego żonę.

WICHERKOWSKI
Właśnie. Po jakimś czasie, ośmielony tą pobłażliwością moją, a względnie mojej żony, idzie krok dalej, bo wysunął rękę wśród ciemności.

TELESFOR
W stronę pańskiej żony?

WICHERKOWSKI
Tak, i spotyka po drodze moją. On mnie ściska, ja jego, i tak ściskamy się przez parę stacji; aż w Bochni, gdy latarnie dworca oświeciły wnętrze naszego wagonu, (z mocą) ścisnąłem go, panie, na ostatku tak, że mu pewnie na długo odejdzie ochota do sięgania po cudzą własność.

WŁADYSŁAW
I cóż on na to?

WICHERKOWSKI
Nic, poszedł sobie jak zmyty, a moja Pulcheria tymczasem w błogiej niewiadomości o niebezpieczeństwie, jakie zagrażało jej cnocie, rozmawiała sobie najspokojniej z Malinowskim. Widzicie, panowie, to mój system.

TELESFOR
Dobry, nie ma co mówić!

WŁADYSŁAW
(z uśmiechem)
Tylko czy praktyczny?

 

SCENA SZÓSTA

CIŻ, JANINA, FIKALSKI.

JANINA
(wchodząc z lewej)
Więc skoro pan utrzymuje, że to konieczne...

FIKALSKI
(idąc obok niej)
Niezbędne, pani dobrodziejko.

JANINA
To zrobimy, jak pan radzisz; a! pan Wicherkowski!

WICHERKOWSKI
Całuję rucie pani dobrodziejki. (Z naciskiem) Witam pana, panie Fikalski. (Do Telesfora) Uważasz pan, jak zbladł.

TELESFOR
Nie widać tego jakoś!

WICHERKOWSKI
Bo nie masz pan takiego oka, jak ja. Przede mną nic się nie ukryje.

FIKALSKI
(do Janiny, nieco w głębi)
Niech pani będzie spokojną. Skoro ja mówię, że się bal uda, to się udać musi. Już to moja w tym rzecz. Żegnam panie. (do panów) Moje uszanowanie (wychodzi).

WICHERKOWSKI
O jakim on to balu mówił?

WŁADYSŁAW
U nas. Dajemy wieczorek tańcujący.

JANINA
Spodziewamy się, że pan nam nie odmówisz; pani Pulcheria już przyrzekła.

WICHERKOWSKI
(do Władysława)
Jak to? Pan dajesz wieczory tańcujące u siebie? chcesz prowadzić otwarty dom? (Z powagą) Nie radzę panu, będziesz tego żałował.

JANINA
A to ślicznie buntować mi męża!

WICHERKOWSKI
Pani dobrodziejko, robię to w interesie samej pani, dla jej własnego spokoju.

WŁADYSŁAW
Przecież sam pan bywasz z żoną po balach.

WICHERKOWSKI
Ba, ba, to gruba różnica: bywać a dawać. Na balu, proszę państwa, jak mi się coś nie podoba w postępowaniu mojej żony albo widzę, że młodzież zbytecznie jej nadskakuje, dostaję nagle gwałtownej migreny albo innej jakiej nieszkodliwej słabości, i historia skończona. Gdy tymczasem u siebie tego sobie pozwolić nie można, za drzwi także nie wypada wyrzucić zaraz każdego, kto mi się nie spodoba, tylko trzeba cierpieć i jeszcze karmić i poić tych, co mi krew psują. Dlatego ja z zasady nie przyjmuję nikogo, żeby ochronić mój dom od tej strasznej szarańczy, jaką są kawalerowie.

TELESFOR
(z głębi, gdzie nakłada fajką)
No, no, tylko tam ostrożnie o kawalerach, bo to i ja kawałek kawalera.

WICHERKOWSKI
(klepiąc go)
Hę, hę, pan dobrodziej liczysz się już do nieszkodliwych.

TELESFOR
(z udanym gniewem)
Co? - Władziu, słyszysz ty, co mi ten tu za impertynencje gada? Ejże, nie wywołuj pan wilka z lasu, bo ci pokażę, co umiem, jak ci własną żonę zbałamucę.

WICHERKOWSKI
Na pana dobrodzieja tobym się jeszcze zgodził. Ale ci młodzi, to zbrodniarze, złodzieje, panie dobrodzieju, którzy czyhają na cudzą własność. Ja, gdybym był ministrem skarbu, tobym, panie, tych zbrodniarzy wszystkich opodatkował, i to grubo. Każdy, panie, kawaler od lat dwudziestu, co mówię, od szesnastu, bo i ci już także teraz zaczynają być niebezpiecznymi, musiałby od kawalerstwa płacić podatek, i to co rok większy, dopókiby się nie ożenił albo nie doszedł do wieku, w którym kawaler przestaje już być niebezpiecznym. Byłby to rodzaj cła ochronnego dla instytucji małżeńskiej.

JANINA
(siadając na kanapie)
Ja sądzę, że najlepszą jej ochroną jest miłość wzajemna. Potrzeba przecież także, panie Wicherkowski, liczyć trochę na uczciwość żon, na ich charakter.

WICHERKOWSKI
Pani dobrodziejko, często najuczciwsza kobieta staje się ofiarą ich przewrotności i pyszałkostwa. Ot, niedawno w którymś handelku niejaki pan, nazwijmy go X, siedząc w osobnym gabinecie, usłyszał, jak przez ścianę jakiś młodzik chwalił się w gronie swoich przyjaciół, że pani X zaszczyca go swymi względami, że go kokietuje w teatrze, że podczas kadryla ściskała mu rękę, że ... itd. itd. To był fałsz wierutny, bo pani X jest godną niewiastą i oprócz tego, że się zanadto dekoltuje, opinia publiczna nie ma jej nic do zarzucenia. No, ale cóż wypadło robić mężowi, który słyszał szarpany w ten sposób honor żony? Rad naerad, musiał wyzwać śmiałka.

JANINA
Pojedynek?

WŁADYSŁAW
No, ja sądzę, że mu nic innego nie zostawało.

JANINA
I cóż się stało?

WICHERKOWSKI
Co mogło się stać najgorszego. Pan X jest ciężko ranny i lekarze wątpią podobno o jego życiu.

JANINA
Ależ to okropne! I to dla jakiegoś tam smarkacza, pyszałka ...

WICHERKOWSKI
A widzi pani!

 

SCENA SIÓDMA

CIŻ KAMILA, później ADOLF, PULCHERIA.

KAMILA
(wychylając głowę)
Janinko!

JANINA
A co tam?

KAMILA
Jest tu do ciebie interesik. - Dobry wieczór, panie Wicherkowski.

WICHERKOWSKI
A, sługa.

KAMILA
Zaraz panom służyć będziemy, za chwileczkę (chowa się, za nią wchodzi Janina).

WICHERKOWSKI
(do Władysława)
Uważałeś pan, jakie to na pańskiej żonie zrobiło wrażenie? Choć, między nami mówiąc, cała ta historia jest zmyślona.

WŁADYSŁAW
CO?

TELESFOR
Nieprawdziwa?

WICHERKOWSKI
Od początku do końca. Ale to mój system. Od czasu do czasu komponuję takie opowiadania moralne, zastosowane do okoliczności, dla zbudowania mojej żony. To bardzo dobry skutek robi. Zobaczysz pan, że po tym opowiadaniu pańskiej żonie odechce się i balów, i zabaw; zobaczysz pan; to mój system.

JANINA
(wchodzi z lewej, za nią Kamila, Adolf, Pulcheria)
Więc, mężusiu, rzecz już ułożona, idzie tylko o twoją aprobatę.

WŁADYSŁAW
O co takiego?

JANINA
(głaszcząc go po twarzy)
Żebyś nam pozwolił salę jadalną przemienić na balową.

WŁADYSŁAW
(do Wicherkowskiego)
Słyszysz pan? (śmieje się).

TELESFOR
(śmiejąc się także)
A toś ją pan przekonał doskonale!

JANINA
(zdziwiona)
Z czego się panowie śmiejecie?

WŁADYSŁAW
Nic, nic - z systemu pana Wicherkowskiego.

TELESFOR
(jak wyżej)
A bodaj go z jego systemem!

 

(Kurtyna zapada).


DIDASKALIA

SPIS

AKT DRUGI