Niezabudki kwiecie

 

Niezabudki wdzięczne kwiecie

Ona dała mi,

Gdym anielskie żegnał dziecię,

Ciche tłumiąc łzy.

I mówiła, kryjąc twarz:

- "Luby! wrócisz przecie?

Ja cię czekam... wtedy dasz

Niezabudki kwiecie.

 

Wszak mówiłeś, że me oczy

Jasne jak ten kwiat,

Gdy się po nich łezka toczy

W dziwny marzeń świat;

Mego życia rajski sen,

Wziąłeś sen uroczy -

Bierz więc łzawy kwiatek ten,

Pomnij na me oczy.

 

Kiedy smutek cię przemoże,

Gdy cię złamie ból -

Porzuć góry, porzuć morze,

Wracaj do tych pól.

Ja jak teraz moje skroń

Na twych piersiach złożę,

Mej miłości czysta toń

Głębsza niźli morze.

 

Gdybyś długo błądził w świecie

I po przejściu burz

Znalazł dziś ci miłe dziecię

W cichym grobie już -

Idź, o luby, na mój grób

W noc miesięczną w lecie,

Rzuć, spełniając dawny ślub,

Niezabudki kwiecie".

 

Odjechałem. Dnie mijały,

Nadszedł smutku dzień;

Wszystkie moje ideały

Pierzchły jako cień,

Jeden tylko wierny mi

Został kwiatek mały,

A z nim pamięć lepszych dni,

Senne ideały.

 

Życie lało gorzkie męty

W kielich duszy mej,

A ja szedłem uśmiechnięty,

Bo wierzyłem jej!

Dwoje oczu, gwiazdek dwie,

Jak talizman święty

Prowadziło w przyszłość mnie,

Szedłem uśmiechnięty.

 

I ostatnie blaski złote

Snuła życia łódź...

Gdym w niebieską wstąpił grotę,

Echo rzekło: wróć!

Więc rzuciłem wzrokiem w dal,

Opuściłem grotę,

I wędrując pośród fal,

Snułem blaski złote.

 

Raz, ach! śniłem sen proroczy,

Że ją widzę tuż:

Ma zamknięte martwo oczy,

Wieniec z białych róż,

Drżąca rączki trzyma w krzyż,

Kwiaty wśród warkoczy -

Więc spytałem: "Czemu drżysz

I zamykasz oczy?"

 

Nic nie rzekła, lecz z westchnieniem

Stopniała we mgle...

Jam się zbudził z przerażeniem

I wróżyłem źle;

Ach, myślałem, ona to

Przyszła marnym cieniem,

Osłonięta grobu mgłą,

Żegnać mnie westchnieniem.

 

Nigdy jej nie ujrzę zatem!...

I ostatnia nić,

Co wiązała mnie ze światem,

Pękła... Mamże żyć?...

Pójdę tylko na jej grób

W noc miesięczną latem

I wypełnię dawny ślub,

Co mnie wiąże z światem.

 

Popędziłem jak szalony,

Serce łamał ból...

Gdym się zbliżał w znane strony,

Do rodzinnych pól -

Nad strumieniem, gdzie mi kwiat

Dała łzą zroszony,

Powitałem wspomnień świat,

Biegnąc jak szalony.

 

Aż wtem nagle widzę dwoje

Nad zwierciadłem wód,

Jak zrywają kwiaty moje,

Kwiaty drogie wprzód;

Dziewczę skryło swoje twarz

W jego płaszcza zwoje,

I widziałem, Boże skarz,

Ich w uścisku dwoje!

 

Jak statua Laokona

Stoję słupem wciąż,

A myśl dziwna, że to ona,

Kąsa mnie jak wąż...

Aż nareszcie, Boże skarz,

Odchylił ramiona -

Odwróciła swoje twarz -

Ach!... to była ona!

 

Wkrótce potem - ha, co chcecie,

Kiedy za mąż szła,

Prowadziłem rajskie dziecię

Do kościoła... Ha!

Tylko na pamięci znak,

W noc miesięczną w lecie,

Na weselu wpiąłem w frak

Niezabudki kwiecie.

 

Tak się skończył sen milutki

I ostatnia nić...

Zwiędły kwiatek niezabudki

Przestał w sercu żyć;

Powróciłem w ciemne mgły,

Unosząc swe smutki,

I nie wierzę dziś już w sny

Ani w niezabudki!

19 listopad 1867


ADAM ASNYK: POEZJE