Nr 134, z 17 maja 1880

Sądzę, że po wystawie tkackiej nie będzie już nikogo, kto by wątpił o potrzebie nie tylko napisania, ale nawet ponownego wydania broszury Żydzi, Niemcy i My. A toż tam wystawili się tylko sami Niemcy i Żydzi, a My - ani śladu. Tak dłużej być nie może. Pozostają dwie drogi: albo Żydom i Niemcom nadać indygenaty i przyzwoite do nazwisk końcówki, albo wraz z p. Jeleńskim krzyknąć hinaus i weg! Pierwszy środek wymaga od nas zbyt wielkiej ofiary i jakkolwiek niektórzy Żydzi poprzyczepiali już sobie ski, niepodobna nawet w tkackim herbarzu dopuścić mieszaniny, z której na sądzie ostatecznym nie umielibyśmy się wytłumaczyć. Pozostaje więc środek drugi: wygnać bergów i manów. Nikt nie zaprzeczy, że takie "rozwiązanie kwestii" byłoby najpożądańszym i dla kraju najkorzystniejszym, trzeba nam tylko zorientować się, co byśmy potem zrobili. Dziś, gdy chcemy okryć jakąkolwiek część grzesznego ciała, idziemy do pierwszego lepszego sklepu i kupujemy sobie dobrego perkalu po złotemu łokieć. Tymczasem gdy wypędzimy Żydów i Niemców i pozostaniemy tylko my, trzeba będzie ów perkal sprowadzać z Wrocławia lub Tamowa i płacić po dwie złotówki łokieć. Podobnie rzecz się ma z innymi towarami, które nie pozwalają "rozwiązać kwestii" w duchu naszym, lecz niemieckim lub żydowskim. Albo więc Żydzi i Niemcy z wyrobami tkackimi, albo m y bez wyrobów tkackich - co wolisz, czytelniku? Odgaduję, że jako egoista, dbający tylko o własną korzyść, nie uwzględniający dobra kraju, wybierzesz pierwsze i pozwolisz istnieć u nas bergom i manom, dzięki którym możesz się taniej odziać i czasem obejrzeć wystawę tkacką. Co do mnie, jestem zupełnie innego zdania. Gdy widzę tułających się po ulicach obdartych Żydów, którzy nie zdołali niczego "opanować", myślę sobie radośnie: "Wstrętne to hultajstwo, ale niezbyt szkodliwe. Nic nie ma, niczego nam jeszcze nie wydarło, korzeni nie zapuściło, więc wyrzucić łatwo." Ale gdy przyszedłem na wystawę tkacką, gdy rozejrzałem się po pysznych wyrobach i wizerunkach olbrzymich fabryk, z których każda należy do jakiegoś berga lub mana, serce mi się ścisnęło. Ci bowiem rzeczywiście "zagarnęli" i "wydarli" nam przemysł, wrośli w nasze życie, z którego ich żadna siła nie wyrwie. Tak jest. Żyd lub Niemiec, pachciarz, kramarz, przekupień, faktor, każdy wreszcie gatunek, luźnie do kraju przyczepiony, to nasza pociecha lub co najmniej drobny kłopot, ale Żyd lub Niemiec fabrykant, kupiec, który podnosi przemysł krajowy, który daje pracę tysiącom rąk, a dobry towar ogółowi, to dopiero klęska, to szkodnik. Gdyby nie takie klęski i nie tacy szkodnicy, panowałby u nas, zwłaszcza dla niższych warstw, najdoskonalszy raj: nie mielibyśmy kortów, flaneli, perkalów, płócien, ubodzy i skromnie zasobni mieliby wszelką sposobność przechadzać się jak pierwsi rodzice, a listków figowych dostarczałby im jakiś arystokrata, który, wyrodziwszy się od długiego szeregu pokoleń zajętych sportem, baletem i kartami albo sprzykrzywszy sobie inne rodzaje rozrywek, założyłby w swych dobrach fabrykę. Czy nie warto tęsknić do takiego stanu? Tęsknią też nasi publicyści, którzy, wystroiwszy się w łódzkie korty, wzywają gromów nieba, które by Niemców i Żydów wytępiły. Jedyny dysonans w tym zgodnym chórze skarg i potępień tworzymy m y, ale nie publicyści, tylko robotnicy, którzy cynicznie powiadają: Niemiec z Żydem założyli fabryki i dali nam rzemiosło, chleb, dobrobyt, podczas kiedy nasi wywozili pieniądze za granicę i puszczali je na (karty, zakłady i hecarki. Zaręczam, że taki zepsuty robotnik, gdyby mógł interes swój rozszerzyć do miary dobra ogólnego, niezawodnie rozumowałby tak: niech panowie z prasy, zamiast wymyślać Niemcom i Żydom, zachęcają lepiej swoich do zakładania fabryk i sklepów, niech przeciwko niemiecko-żydowskiemu przemysłowi postawią polski przemysł, nie zaś broszury, chociażby w czterech wydaniach.

Wystawy są wszędzie pouczające, ale podobno najbardziej u nas. Gdybyśmy kiedykolwiek urządzili jedną ze wszystkich gałęzi pracy, przejrzelibyśmy się w niej jak w zwierciadle. Zobaczylibyśmy wtedy naocznie nasze zdolności, upodobania, siły i dążenia, przekonalibyśmy się, co w naszym przekonaniu jest pracą szlachetną, a co upodlającą, do czego posiadamy talent, a do czego nie posiadamy, ujrzelibyśmy np. jak teraz, że Żydzi i Niemcy to nie my, gdy chodzi o przemysł i handel, że pozostajemy ciągle społeczeństwem zarystokratyzowanym, że prawiąc za dużo o ideałach, za mało wiemy o realnych sposobach utrzymania i podnoszenia swego bytu. Sama wystawa tkacka składa wymowne świadectwo naszych zdolności i dążeń: ani jednej poważnej firmy, którą byśmy jedynie i od początku m y reprezentowali. Anglik lub Francuz powiedziałby, że taka wystawa jest stanowczą porażką żywiołu słowiańsko-polskiego, bo wykazuje zupełną jego nieudolność w przemyśle, ale my wytłumaczymy sobie ten rezultat inaczej i zaszczytniej. My wyciągniemy z niego pociechę, żeśmy nie "zmaterializowani", że tradycja hańbiąca łokieć i miarkę żyje śród nas w pierwotnej czystości, że ciężkie doświadczenia nie zdołały nas skierować ku niszczącym wszelką poezję wysokim kominom, że pieścimy w duszy ,,lepsze i wyższe cele" niż jakiś tam warsztat tkacki. Na dowód zaś, że gdybyśmy chcieli, moglibyśmy wyrabiać bardzo piękne rzeczy, kazaliśmy przysłać na wystawę tkaniny naszym... chłopom, jedynym reprezentantom swojskich sił przemysłowych. Zdaje mi się, że słyszę pana skiego, mówiącego dumnie do mana: "Od tego mam Wojtka, ażeby robił to, co acan." Tak niech będzie zawsze, bodajby jak najdłużej.

Dziwi mnie tylko bardzo, dlaczego pisma "nieżydowskie" i "nieniemieckie" obecną wystawę tkacką w Warszawie nazywają naszą. Co tam jest naszego prócz kupki wyrobów chłopskich? Czyżby Żydzi i Niemcy w artykułach i broszurach by U czymś obcym, a na wystawach tym samym co my? Dlaczego różnica plemion tu nie sięga? Dlaczego te płótna, perkale, sukna, dywany, korty mają być nasze? Daremnie dotąd czekałem logicznej konsekwencji poglądów naszej publicystyki, daremnie nadsłuchiwałem, czy skąd nie odezwie się głos: Żydzi i Niemcy urządzili w naszym mieście wystawę tkacką, my w niej udziału nie przyjęliśmy, my...

 


LIBERUM VETO