ROZDZIAŁ IX. 
RELIGIA I OBYCZAJE KAMCZADAŁÓW

 

Kamczadale we wszystkim czczą Boga, a wierzą najwięcej w słońce, miesiąc i ogień. Utrzymują że to wszystko jest Bogiem, czego rozum i przemysł człowieka nie dokaże.

Kamczadale nie mający żelaza i krzesiw, dostają ogień przez tarcie drzewa o drzewo, mając do tego ze sobą siarkę i pewny rodzaj wysuszonej trawy, która jak len się pali.

Jeszcze niektóre są u nich dawne zwyczaje. Wiele używa dotąd siekier z krzemienia, jakich dawniej używano, nie znając żelaza, którego im dziś Rosjanie dostarczają. Na miejsce igieł używają ości rybiej a na miejsce nici suszą żyły jelenie, które obrabiają na wzór naszych konopi i kręcą sznurki do uszycia sukien i sandałów. W odleglejszych od portów koloniach, narody żyją w etykiecie starożytnej, bo nikt u nich nie bywa.

Ze skór jelenich wyrabiają zamsz na lato, spędzając sierść krzemieniem. Malują różnymi kolorami te skóry, gdyż farb naturalnych maja pod dostatkiem: suknie przyozdobiają zaś tamborowaniem, włosami zwierzęcymi i lśniącymi trawkami. Sandały czyli obuwie bardzo pięknie wyszywają. Na zimę noszą futra i kapturki na głowie, latem zaś mają odkryte głowy, wiele kos plecionych przy końcu, do których różne konchy i kółka uwiązują. Tamborują twarze, czoła i szyje, nakłuwając ością rybią do krwi, które potem smarują farbami i to już zostaje na zawsze. Kobieta, najwięcej takiego wyszycia na sobie mająca, jest według nich tym większą elegantką i tym bardziej dystynguje się nad inne.

Robią koszule z kiszek jelenich, które wyczyściwszy, zszywają jelenimi żyłami i od dżdżu kładą na siebie.

Robią też suknie z nurków morskich, które są niewypowiedzianej piękności, w różnych kolorach odmieniając się. Dla osobliwości robią też suknie z kamienia śludą zwanego, który daje się drzeć na najcieńsze arkusze papieru i służy tam za szyby do okien. Suknia takowa w ogień rzucona nie spali się.

Kamczadale bardzo są uprzejmi i gościnni. Co tylko ma w domu wszystkim przyjmuje gościa, ofiarując mu nawet jedną z żon swoich. To dzieje się szczególniejszym sposobem. Jak tylko gość zawita, prowadzi u niemu swą żonę, która trzymając naczynie miedziane pod pachą, którego się zwykle używa w nocy, w obecności jego, napełnia je, i tym go częstuje. Gość musi albo wypić albo przynajmniej tym specjałem gębę wypłukać i wtenczas już ma prawo do niej jak do swojej małżonki. W przypadku odmówienia mógłby postradać życie, bo krajowcy podobne uchybienie biorą za wzgardę ich gościnności. Ten zwyczaj jednak wyjąwszy Koryjaków, gdzie dotąd istnieje między Kamczadałami, znikać już poczyna. Przypisać to należy lądowaniu cudzoziemskich okrętów i podbiciu Kamczatki przez Rosjan.

Kamczadałów związki małżeńskie. Kiedy się stara o pannę kawaler, posyła do niej pstrokatego jelenia, którego jeśli zaplecie w trawy i kwiaty, pewnym jest jej ręki. Już to panna w liczbie trzydziestu bab starych z krzykiem i skakaniem niedźwiedzi uwija się przed nim, a rzeczony kawaler musi w tłok tych bab przebijać się, włożyć jej na szyję z czarnych soboli halsztuch i w tym czasie od każdej baby po kilkanaście kułaków odbierze i już prowadzi do domu swojego na biesiady.

Kamczadale i Kamczadalki nieustannie między sobą gadają i przepędzają wieczory długie, opowiadając kto z nich co widział i jakie sny miewał. Lubią opowiadać rzeczy niepodobne do prawdy, jakie im się zdarzyły widzieć na różnych wojażach, bo się najwięcej najmują kupcom posyłającym okręty na wynalezienie wysp i narodów nowych. Niektórzy opowiadali, że nad lodowatym morzem znajdowali, ludzi po połowie człowieka, i jedna od drugiej części niedaleko leżały, a gdy chcą iść zsuwają się do połowy i formuje się człowiek. Nazywają tych ludzi Kambała, tłumaczy się to na polski język Flonderka. Inni opowiadali zaś że spotykali ludzi śpiących z zamarzniętym soplem od nosa aż do ziemi, którzy niby mieli być uśpieni aż do wiosny, których gdy ogrzeje słońce, ów sopel ścieka, człowiek się budzi i żyć zaczyna: dają im nazwisko soplaki. Inni zaś opowiadają, że znajdowali miasta i ludzi po których chodzili; dają im nazwisko Krwiopiwcy. Kobiety między sobą opowiadają, że jedna widziała wychodzącą bestię podobną do człowieka, z rozczochranymi włosami, ogniem ziewającą z pyska. Inne też podobne opowiadają marzenia, a jedni drugich słuchają z największą ciekawością i wierzą. Po zebraniu jagód, po wystawieniu posągów i po odbyciu zabaw, wracają do domu.

Następuje polowanie na wszelakie ptactwo, które biją w ten sposób. Robią siatki z tamecznej trawy, uwiązują do dwóch wielkich żerdzi i stawiają po rowach i wąwozach idących z gór do jezior. Tam całe ptactwo różnego rodzaju przebywa żywiąc się orzechami wodnymi, a tak jest tłuste, że wysoko podlecieć nie może. Gdy więc noc nadchodzi, owe ptaki ciągną rowami i wąwozami do wody świeżej do rzek spadających, gdzie najmniej po kilka kóp w rozpięte siatki się plącze i tak przez noc wielkie stosy tego zbierają. Ponieważ zaś tak wielka liczba razem wpada, głuszą je miotłami i szyje odkręcają. Zjeść tego wprędce nie mogą ale robią zapasy aż do wiosny. Kopią rowy długie, gdzie nakładają różne drzewa pachnące a zwięzując po parze żyłami na żerdziach wędzą. Wykopawszy na półtora łokcia dopiero chowają te ptaki i konserwują; które tak są smaczne jak najprzedniejsze pulardy; to tylko że nadto są tłuste.

Skoro nastąpi zima, z domów letnich, które mają jedne z kory, drugie ze skór jelenich, wynoszą się do lochów podziemnych jurtami zwanych. Kopią w ziemi długie korytarze i sale, cembrują wewnątrz drzewem i po czterdzieści lub pięćdziesiąt osób zgromadzają się, to jest cała ich familia. Mają w środku komin, na którym nieustanny trwa ogień; luft tylko jeden do mieszkania służy za okno i drzwi. Miewa do tego jeszcze każde małżeństwo namiot z futer jelenich, lampę od dwóch garncy wydrążoną z kamienia; nalewają wieloryba tłustością, w miejsce knotu kładą mech wysuszony. Ta lampa pali się kilka dni, oświeca i ogrzewa razem: przy niej kobiety odbywają wszelkie swe roboty i szycia. Mężczyźni zaś robią małe pastki na sobole i po kilkadziesiąt ich narobiwszy, biorą psy, zapas żywności i na długi czas odłączają się na polowanie sobolów, które łowią następującym sposobem.

Wiedząc gdzie ich jest największe mnóstwo, stawiają pastki na drzewach z pieczoną rybą; soból przeskakując z drzewa na drzewo trafia na pastkę, spieszy do ryby i zostaje w niej ujęty. Zostawiwszy pastki samym sobie przez kilkanaście dni, myśliwi idą z psami między cedry, wypędzając sobole na drzewa i biją z łuków tępymi strzałami, mierząc w sam łeb, żeby skóry nie popsuć. Przychodzą później do swoich pastek, wybierają zapadłe sobole i z tą zdobyczą wracają do domu, gdzie gromada różnych kupczyków z wódką, tytuniem i innemu cackami na nich czeka. Te kupczyki za nic prawie nabywają prześliczne sobole, lecz uczęstowawszy ich i zabrawszy zdobycz muszą uciekać, bo Kamczadale odurzeni trunkiem gotowi im życie odebrać.

Pogrzeby Kamczadałów. Nakładają wielkie stosy suszonych cedrów trzy lub cztery sążnie wysokości od ziemi, i kładą na to nieboszczyka, wszystkie faworytne jego sprzęta, zbroje łuki, strzały i łyżwy. Szamanka czyli Sybilla z rozpuszczonymi włosami, w dziwacznym ubiorze, trzymając w jednym ręku palmę, w drugim ogień, z rykiem niedźwiedzim rozpędzona bieży ku stosowi i zapala. Okropny to widok gdy zacznie dochodzić ogień umarłego; kurczy się i rusza, a po spaleniu Sybilla popioły rozsiewa odsyłając je Bogom.

Niektóre narody chowają umarłych do kloców wielkości człowieka, odrębują okrągłe drzewo z korą, wydrążają jak człek może się schować, druga połowę nakrywszy, rozpierają w lasach między dwa drzewa pobliższe, niczym nie uwięzując, które wiekami stoją.

U Kamczadałów największe nieszczęście i głód, gdy morze nie wyrzuca wieloryba, co się rzadko zdarza. Wieloryby zbliżywszy się do brzegu, już nie mogą się wrócić na morze, bo cała forsa balansu ma się do ziemi. W najpóźniejszą jesień największe bywają szturmy, porywają bałwany morskie wieloryby bliski brzegów, łomią je i miotają nimi po kilkanaście razy; zabrawszy je z brzegu, znowu na brzeg unoszą i wyrzucają. Tu dopiero następuje wielkie ukontentowanie dla Kamczadałów; którzy z całej kolonii zbierają się, nakładają wielki ogień i zaczynają naprzód losy rzucać między sobą, komu jaka cześć ma się dostać wąsów od wieloryba. Najpotrzebniejsze są dla nich te wąsy, których używają do obwodu łuków, na łyżwy dla siebie i na podbicie sanek.

Bywa czasem, że nie mogąc się zgodzić, zabijają jedni drugich. Później zaczynają transzerować wieloryba, odwalając ogromne bryły tłustości, gdyż w nim mięsa jest mało. Tłustość ta służy im przez całą zimę do oświecania mieszkań. Czas długi minie, nim oni wieloryba rozbiorą i przewiozą. Zaczyna już śmierdzieć, wiatry morskie unoszą na ziemię te smrodliwe zapachy, co niedźwiedzie poczuwszy idą stadami za owym wiatrem, nie zbliżając się nagle, ale po kilkadziesiąt kroków postępując i wstrzymując się Kamczadale różnie ich straszą, nakładaniem wielkich ogniów i krzykiem, lecz oni na to nie dbając coraz bliżej przystępują tak, że mieszkańcy zmuszeni są opuszczać zdobyć i uchodzić do swoich siedzib. Potem niedźwiedzie wpadłszy, już kończą wieloryba z pomoca tysiącznych morskich czajek. Po upływie dwóch dni same już tylko widać kości, z których wybierają pacierze grzbietowe i zawożą do osad na fundamenty domów.

W niższej Kamczatce znajduje się roślina, z której wódkę pędzą. Podobna jest cokolwiek do kopru naszego, wysoka na dwa łokcie od ziemi; a grubości palca wielkiego u ręki. Roślinę tę zrzynają i w domach na słońcu wędzą. Sok jej tak jest mocny, że za dotknięciem bąble i pryszcze narastają. Wszystko to znoszą do komendanta, który mając już kocioł żelazny, umyślnie sprowadzony z Syberii, pędzi wódkę następującym sposobem: moczy kilkanaście dni w beczkach te rośliny, później kładzie w kocioł i do proporcji dwóch wiader wrzuca dziesięć funtów sucharów; najprzód przez alembik przepędza i zaczyna iść wódka jak mleko biała, potem to przepędzanie kilka razy powtarza, dopóki się nie przemieni, w kolor zielony. Wtenczas staje się spirytus najmocniejszy, przewyższający nasz arak; smak tylko zupełnie trawy. Najwięcej Komendant kilka wiader tej wódki otrzymuje, za którą posyłając po innych narodach, wielkie korzyści odnosi w sobolach i w innych futrach.

Komendant w niektóre festyny wydaje bale, a nie mając innego towarzystwa, zaprasza tameczne kobiety i mężczyzny. Pierwszą tam osobą jest tameczny Ewangelista i dwóch oficjalistów, którzy w całej kompanii rej wodzą. Za ich przybyciem komendant sprowadza szamanów i szamanki, aby pokazywali swe kuglarstwa i sztuki. Tańce każde idą podług narodowego zwyczaju, najwięcej mruczeniem i pantominami niedźwiedzimi. Niektóre kobiety w niższej Kamczatce oddzielają się od innych kobiet i zaczynają tańcować jak je Anglicy i Hiszpanie uczyli. Mają dotąd od nich wiele pierścieni i innych pamiątek. Niebezpieczna to rzecz kochać się w Kamczadalce, bo gdy najmniejszą dostrzeże niestałość, natychmiast przez zemstę struje trawami. Dla tej przyczyny w Kamczatce żadnego rodzaju bydła zaprowadzić nie można, bo między najpiękniejszymi trawami są rośliny trujące i szkodliwe.

Komendant na tych biesiadach częstuje herbatą, swoją wódką, ryba i innymi produktami podług tamecznego zwyczaju. Smutna jest pozycja nie mając w tym miejscu z kim obcować.

Gdy już nie miałem żadnej nadziei uwolnienia i powrotu do mojej ojczyzny, zacząłem myśleć o sposobach wydobycia się z tego nieszczęścia. Gospodarz i strażnik mój, w którego domu mieszkałem, przypuścił mnie do konfidencji swojej, który też był nieszczęśliwym, bo knutowany i posłany z Irkucka do niższej Kamczatki. Był on mieszczaninem, ożenił się z Kamczadalką i miał dozór nad rekwizytami okrętowymi. Po długim czasie, gdy już zupełnie do mnie się przywiązał i wszystkiego się zwierzył, podał mi projekt ucieczki, zaręczając jeszcze ze swojej strony dwóch namówić podobnie zesłanych na zsyłkę. Mieliśmy zabrać trzy furmanki po siedm psów, najwyborniejszych biegusów, a przysposobiwszy żywność udać się zamarzłymi brzegami Oceanu na cypel Azji do narodu Czukczów, leżących przeciw mniemanej Ameryce wschodnio-północnej, kędy Cook przez Sund przesuwał się i dla lodów do odwrotu przymuszony został. Zamiarem naszym było przebywać tam czas niejakiś, dopókiby z przypadku nie przybył jaki okręt wojażujący, do którego punktu niegdyś okręty angielskie i hiszpańskie zawijały. Długo nad tym rozmyślając, sprowadził mój gospodarz jednego z majtków, który będąc porwany od Czukczów, kilka lat w ich kraju mieszkał. Ten niby dla zabawy mojej opisywał mi ich sposób życia, igrzyska i różne obrządki. Przez cały czas swego pobytu pasł u nich jelenie a dla uweselenia oddali mu ku pomocy wzgardzoną żonę, których mają po kilka. To ich przyjęcie najwięcej mnie zastanawiało i wstrzymywało od projektów, gdyż podobnemu losowi musiałbym ulec, nim bym się doczekał przypadkowego okrętu. Jednakowoż przed wykonaniem naszych zamysłów, nastąpiło moje uwolnienie.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

DZIENNIK PODRÓŻY...

NASTĘPNY ROZDZIAŁ