ODCHODZĄCEGO DNIA CHWAŁA...
Odchodzącego dnia chwała codzienna
Ma siłę twórczą w widnej na błękicie
Nadziei jutra, która jest niezmienna
I w Bogu wiecznie rozpoczyna życie.
Przygasa chwila pogodna zachodu.
Na nieskalanie czystym tle lazuru
Jedyny obłok lśni, równy od spodu,
W górze kłębiący się falą konturu.
Jak marmurowy kształt śpiącego Boga,
Który, w lenistwie błogiego znużenia,
W nieskończoności modrego rozłoga,
Spoczął po sześciu żmudnych dniach stworzenia.
Do Niego modlę się. Niedosięg nieba
I cisza zmierzchu, który wszystko złoci,
Każą mi mówić tylko to, co trzeba,
W obliczu śmierci i Boga dobroci.
Serce pożąda li jednego kęsu
Chleba miłości, który jest mi dany,
I dziś już słowo "szczęście" nie ma sensu,
Kiedy o szczęściu sen jest zapomniany.
Rana od strzały w piersi, wszystkim jawna,
Czy rana w sercu, której nikt nie wyzna,
Z dawna doznane, uleczone z dawna,
Zniknęły do cna i pobladła blizna.
Jest jednak. Panie, jeszcze pamięć chwili,
Gdy nieść kazałeś coś, co spadło z ramion.
Kamień? A może pamięć już się myli?
Skrzydła? A może duch złudą omamion?
Ty wiesz, o, Panie! Nie jestem subtelny,
Nie umiem włosa rozszczepiać na czworo,
Ale wie duch mój, że jest nieśmiertelny
I że płomienie wieczności w nim górą.
Trawy, którymi wiatr cichy kolebie,
Śmieją się ze mnie, wiedzące i zdrowe,
Żem wieczność w Tobie odpychał od siebie,
Jakbym chciał duszę swą skrócić o głowę.
Wszystko się śmieje ze mnie, że Twą chwałę
Pragnąc poniżyć, rozwiać w ułud dymie,
Pisałem z głupią pychą przez b małe
Wielkie, potężne Twoje, Boga, imię.
Szukałem Ciebie w chmurach, na niebiosach
I na tej niskiej, pełnej grobów glebie
I dzisiaj widzę, w radosnych łez rosach,
Że Bóg był bliższy mnie niż ja sam siebie.
I wiem to jedno, że gdy mnie ułożą
Na sen wieczysty, żmudnego pielgrzyma,
Natenczas ujrzę wieczną światłość bożą
Zamkniętymi na wieki oczyma.