SAD O PRZEDWIOŚNIU

 

Zaledwo zimy minęła pogróżka,

W łagodnym, miękkim i tkliwym powiewie

W sad nagi wchodzi wiosna, nowicjuszka

Skromna, co jeszcze o swych czarach, nie wie.

 

W powietrzu srebrna mglistość pozimowa...

Tu i tam jeszcze w szczelinie głębokiej

Szczypta się śniegu ostatniego chowa

Jak białe pióro w ciemnych skrzydłach sroki.

 

Sad cichy, niemy, pusty. W monotonnej

Szarości ziemia, co woń ostrą szerzy,

Siwobrunatna jak habit zakonny,

W pokutnym półśnie umartwienia leży.

 

Oczekiwaniem tęsknie-nudnym chora,

Pręży gałęzie drzew jak owad macki,

Czyli się przecknąć do życia już pora,

Czy już przymrozek nie czyha z zasadzki.

 

Z oddali, która głosy tłumi sennie,

Jakoś inaczej niż zwykle kur pieje,

Dziwnie piętrowo, wieszczo, przedwiosennie,

Budząc niepokój razem i nadzieję.

 

Jest coś przyszłego, nienarodzonego,

W przestworzu, które zdaje się jak próżnia,

Kędy serdeczna czczość i mdłość się lega.

A zmartwychwstania wielki cud się spóźnia.

 

Drzewa splątanych gołych koron gęstwą,

Co jak szkielety stoją czarnokostne,

Owiewa jakieś nieme nabożeństwo,

Jakieś milczenie twarde, wielkopostne.

 

Sad w ascetycznej zadumie śni cichy,

Nagi jak z cierni wieniec Męki Pańskiej,

Którą ćwierkaniem głoszą wiosny mnichy,

Wróble, w szarości swojej franciszkańskiej.



POWRÓT