ODJAZD W MARZENIE

 

Dzwoń, serce moje, na odjazd od brzegów!

Uczep się rudych włosów błyskawicy!

Czeka cię tysiąc śródgwiezdnych noclegów

I nieistnienie kresu ni granicy!

 

Tylem ja wyśnił oślepień, mamideł,

Takie szaleństwo przygód, piękno grozy,

Że cały zdałem się wichurom skrzydeł

I zdjąłem trafom zwalczonym powrozy!

 

Każdy mój dzień był do odjazdu gotów

W kraj, co się "Gdzie bądź, byle w bezkres" zowie -

Bom jest bajeczny ptak dalekich lotów

I wiecznie cuda nieuchwytne łowię!

 

Dzikie marzenie, orlica drapieżna,

W szpony mnie chwyta! Szczęśliw, żegnam lądy!

Toń obietnicą śmieje się bezbrzeżna,

Sto przygód knują już zdradzieckie prądy!

 

O, wciąż okrążać nieznane wybrzeża!

Nigdy do portu! Nigdy do przystani!

Jak cudnie morze gniewem swym uderza,

Jak dzielnie smaga łódź wściekłość otchłani!

 

Jak wał wód kipi rozplenionym grzbietem,

Jak huczą głębin zawrotne ogromy!

Ciszom pogarda moja jest odwetem,

A wielbię wirów zdrady i wyłomy!

 

Morze rozpęka rozziewem zachłannym,

Grzmi rozpęd wichrów w fal podniebne skoki!

Fieście bałwanów zamachem orkannym

Druzgocą w wodzie odbite obłoki!

 

Na morze, kędy burza szał swój toczy,

Pędź, serce moje, najszczęśliwsze z zbiegów,

W dal, bez powrotu, naprzód, poza oczy!

Tyle cię czeka śródgwiezdnych noclegów!

 

Pędź, me marzenie, nigdy niepoprawne,

Nieuleczalne, zepsute, wybredne!

Bo co najcudniej nam we śnie jest jawne,

Dzisiaj nam wykraść chce spełnienie biedne!

 

Wyśnionych, naszych własnych światów czystość

Wąż wcieleń chwycić chce w swoje pierścienie!

Chce nam je unieść aż gdzieś - w rzeczywistość!

Pędź, serce, bo me sny ściga spełnienie!

 

Spełnienie czyha na sny moje zgubnie,

By w dotykalny kształt wtłoczyć ich wieczność!

Białe snów szczęście kocha samolubnie

Dziewiczą, czystą swą bezużyteczność!

 

Tylko duch słaby, by wierzyć w sny swoje,

Musi je dłoni dotknięciem uderzyć...

Ja niemożności nieziszczalne roję,

Bowiem w to umiem wierzyć, w co chcę wierzyć!

 

Jam niegdyś w gwiazdy nie wierzył na niebie,

Bo przewyższały mą siłę zbyt niską...

Lecz gdy marzeniem wybiegłem nad siebie

I gwiazdy, odtąd już wierzę we wszystko!

 

Wie podejrzliwa wiecznie ma nadzieja,

Że życie chwyta sny, jak sidło ptaki...

O, niech mnie wieczna złuda wykoleja

Z torów stałości w niepewności szlaki!

 

Pośród rozbujań oceanów grzmiących

Jedną modlitwą witam każdy ranek:

Proszę o szczęście nieprzewidujących!

Tych czeka wiecznie tysiąc niespodzianek!

 

A rzeczywistość moje sny zdobywa!

Ja jej zuchwałą wciąż wydaję bitwę,

A potem pierzcham i oddal mnie skrywa,

Bo kocham ciągłą pogoń i gonitwę!

 

Zwodniczość zmienna, niewierna, niestała,

Co nowych przygód wciąż grozi rozruchem,

Jest najwierniejszym (bowiem nie jest z ciała),

Niezmiennym moim, niezawodnym druhem.

 

Uchodź, śnie, z życia pijanego nudą,

Uciekaj w dale bez kresu i końca!

Zamieniać siebie wiecznie z każdą złudą

To żyć dzień każdy w skrach nowego słońca!

 

Mknę w szczęście zgiełku sprzeczne w sobie swarnie,

Niepokojone wciąż zmian kołowrotem,

A kiedy widzę już port i latarnię,

Znów łódź odwracam na głębię z powrotem!

 

Wiecznie się mijam na doczesnych drogach,

By aż w wieczności odnaleźć swą duszę...

Skończoność znajdzie duch na ziemskich progach...

Dlatego wiecznie siebie szukać muszę!...

 

Więc mi odsuwaj, śnie, cel jak najdalej!

Nie daj się spotkać z kresem ni granicą!

O, jakim cudem jest życie na fali,

Jedną ogromną, ciągłą obietnicą!

 

Uchodź! Wyzywaj losy, kuś przygody!

Czeka cię tysiąc śródgwiezdnych noclegów!

Tysiąc dni wolnych na bezkresach wody!

Dzwoń, serce moje, na odjazd od brzegów!



POWRÓT