Do Kasie

            Jako lód taje przezroczysty z leka,

            Kiedy go ogień zagrzewa z daleka,

            Tak ja na twarz twą na każdą godzinę

                                               Patrzam a ginę.

 

            Patrzam a ginę z wielkiego frasunku,

            A jeśli nie dasz łaskawie ratunku,

            Nielutościwą tobie wiecznie słynąć,

                                               Przydzie mnie zginąć.

 

            W co mię nieszczęście okrutne wprawiło?

            Śmierć tuż, gdy patrzam na to, co mi miło,

            Śmierć tuż, gdybych cię namniej spuścił z oczy,

                                               Za mną się toczy.

 

            Gdzież on mój umysł, który płomień taki

            Aż nazbyt sobie miał za lada jaki?

            O próżne dumy! Nie my sobą sami,

                                               Bóg rządzi nami.

 

            Tak napiękniejszej Narcyzus urody,

Gdy się chciał napić, nachyliwszy, wody,

            Jak we źwierciedle, choć nie tego żądał,

                                               Twarz swą oglądał.

 

            Nie widał przedtem oblicza swojego,

            Przeto, mnimając kogo być inszego

            Pod wodą, swej się piękności zdziwował

                                               I rozmiłował.

 

            Patrza a patrza, a jem patrza pilniej,

            Tym w jego sercu sroga miłość silniej

            Cieniem a wodą – kto się nie zadziwi? –

                                               Płomienie żywi.

 

            Chwalę, Kupido, strzały twe. W tej mierze

            Niechaj za przykład każdy sobie bierze,

            Że ty na tego, co prze piękność hardy,

                                               Masz mońsztuk twardy.

 

            Zgardzał ten nimfy, co się mu kłaniały;

            Prze jego hardość, chodząc między skały,

            Stwardziała Echo, powtarzać gotowa

                                               Człowiecze słowa.

 

            A gdy tak patrzał na swoję twarz chciwie,

            Już poczuł miłość, wzdycha żałośliwie,

            Już się rozmawiać z swem cieniem nie wstydzi,

                                               A Wenus szydzi.

 

            „Któżkolwiek jesteś – rzecze – co mieszkanie

            Masz pod tą wodą, usłysz me żądanie:

            Niech wolno będzie dotknąć się twojego

                                               Ciała ślicznego.

 

            Co cię wsadziło, dziecię napiękniejsze,

            W tę wodę? Wynidź do mnie! Czy mocniejsze

            Przyczyny bronią i tak wolą twoję

                                               Psują, jak moję?

 

            Ach, widzę twojej chęci ku mnie znamię.

            Dokąd ja patrzam na cie, patrzasz na mię,

            Mówię, usta twe znać odpowiedają,

                                               Bo się ruchają.

 

            Płaczesz – gdy płaczę, gdy żałośnie wzdycham –

            Wzdychasz, śmiejesz się – gdy się ja uśmiécham,

            Chcę cię obłapić – ręce twe rozciągasz

                                               I mnie też siągasz,

 

            Chcę cię całować – wnet usta chętliwe

            Sam mi podawasz. Jedno zazdrośliwe

            Nam tego wody, co nas rozdzielają,

                                               Nie dopuszczają.

 

            Mała rzecz wielkie nam psuje rozkoszy.

            Niechże twe źródła przeklęte rozproszy,

            Bezecna wodo, słońce gorącemi

                                               Promieńmi swemi!”

 

            Tak siedział, z swojem cieniem rozmawiając,

            A wszelką pomoc żywota zgardzając.

            Usechł z tesknice, potym jego ciało

                                               Kwiatem się stało.

 


Erotyki