V

 

Pomiędzy świtem a nocy zniknięciem

Płomienne blaski różowe z mrokami

Walczą, jak Cnota z świata-tego Księciem -

Mdławe, lecz ufne, choć wciąż je mrok mami.

- Pod taką dobę u Artemidora

Do głównej sali wracano z ogrodu:

Śniadać zbliżyła się konieczna pora

Dla gości, skrzydłem poruszonych chłodu,

Chłodu, co, lubo letni, ostro godził

Na bezsennością gorące powieki

I trzeźwił róże mdłe, a oczom szkodził,

Po-rozparzanym od wewnętrznej spieki.

Szli więc do sali, gdy niewolnik zasię,

Do laurowego wbiegnąwszy ciennika,

Zdjął lirę Zofii wiszącą na pasie,

Pargaminowe zwitki spod stolika,

Pudełko z kości słoniowej z woniami,

I oddał służbie stojącej za drzwiami.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Niedługo uczta u Artemidora

Zwykłymi kończyć się będzie toasty;

Wszelkiej tam rzeczy osobna jest pora,

I o wigilii najdalej dwunastej

Ktokolwiek salve wybite mozaiką

Koturnem swoim niebacznie zawadzi,

Przyjętą będzie pocieszał się bajką:

Że Mistrz dyktuje właśnie, albo radzi.

- Z Koryntu rodem, Artemidor w Rzymie

Sławy urokiem otoczył swe imię;

Był nawet wzywan i do Adryjana,

Na posłuchania treści niewiadomej -

Bliżsi wszelako - tych przyjmował z rana -

Twierdzili, że był wolnym jak atomy,

Że w Adryjanie cesarz dlań jest człekiem,

Że Amaltei napawa go mlekiem,

Że w jednym ledwo folguje mu snadnie:

W archeologii - którą zna dokładnie.

Pewna jest wszakże, iż ci bliżsi, właśnie

Im więcej bliżsi, widzieli mniej jaśnie.

To miał do siebie Mędrzec, tak iż w domu

Stawał się prawie nie znanym nikomu.

Nie był to wszakże fałszerz, ni jakowy

Pochlebca płaski, ni umysł jałowy,

Ni tajemnicą owiany mąż czynu,

Arystokracji szpieg, albo szpieg gminu.

- Wcale. - Filozof był to szkoły własnej -

Ta, że posady nie mając zbyt jasnej,

Utrzymywała się w całości ścisłej

Przez solidarnie ukrywaną próżnię,

Im bardziej uczeń w duchu był zawisły,

Zobowiązywał więcej - lecz ostrożnie -

Wylania przy tym skąpy? czy lękliwy?

Kończył, iż jak się skłamał, tak był żywy!

Chcesz poznać wartość szkoły lub podania,

Na ich ostatnie spojrzyj egzemplarze:

Tych jeśli błędem są pocałowania,

Jakaż być musi miłość pierwo-wzoru! -

Tych jeśli cechą jest siła-uporu,

Jakaż być musi na czele skalistość? -

Tych jeśli brudem całym szata z woru,

Jakaż być musi na górze przeczystość?

Artemidora uliczni czciciele

Podobni byli do zbiegłych klijentów,

Gdy ogłuszali, rozprawiali wiele;

Skoro kto przeczyć śmiał - szukali mętów,

A często naprzód, czując się niepewni,

Kończyli śmiechem lub milknęli rzewni.

Dla mniej ćwiczonych mieli pobłażanie,

Zwłaszcza w publicznych miejscach oczywiste;

Lecz jakby mówiąc: "Cóż mi dajesz za nie?

Uderz choć czołem i wpisz się na listę."

Koryncki mędrzec mawiać zwykł: "Gdzie ruszę,

Oblegają mię te Epimeusze " -

I nieraz w szczerym widziałeś go gniewie,

Gdy który z owych wieszał się na drzewie,

Lub patrzył w ogród Artemidorowy,

Co robi mędrzec? gdy nie miewa mowy -

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

QUIDAM

NASTĘPNY ROZDZIAŁ