PERIOD SIEDMNASTY
Wszytko sen, wszytko mara, cokolwiek tu okiem
Widzisz, co słyszysz uchem. Pijany masłokiem
Człowiecze, we śnie cię myśl i twe serce bawi,
A ty, głupi, rozumiesz, że na istej jawi.
Przetrzy jedno duchowne, przetrzy ze snu, oczy,
Któreć zbytnie staranie o ten żywot mroczy,
A nie da podnieść głowy z grzechowego betu,
Żebyś się wżdy obaczył i postrzegł sekretu,
Czy śpisz; ani cię trąba, człowiecze, ocuci.
Śpi-że, aż ci ostatni zapieją koguci:
Dopieroć płacz i za grzech ruszyła pokuta,
Skoro się Piotr obudził, słyszawszy koguta;
Dopiero, ale późno poznasz i niewcześnie,
Że czymeś był, czym kogo, wszytkoś widział we śnie.
Oto sześciu tysięcy .lat przed tobą księga,
Dalej ani człek, ani świat pamięcią sięga;
Otwórz, patrz i uważaj: widzisz tam Nimrody
Do nieba wysokiego budujące wschody,
Konterfet ambicyi; o, jakoż ich wiele,
Którzy się na podobne sadzili Babele!
Do połowice swojej nie doniósszy dumy,
Spadli; miesza języki, miesza Bóg rozumy.
Widzisz tam w presumpcyjej Antyjochy srogiej,
Herody i, którzy się równo kładli z bogi,
Nabuchodonozory; jest tam Kserkses, który
Żeby mu się umknęła, słał posłów do góry;
I insze niezliczone widzisz tam tytuły,
Co szaleli zarazą pysznej kanikuły,
Choć ledwie że nie patrzą, kiedy diabeł stary
Dla takiejże z nieba był zepchniony przywary.
We śnie to wszytko było; jak zapiał kur trzeci,
Wszytko to nieścignionym wiatrem precz poleci.
Co tam ujźrysz bogaczów albo fortunatów,
Mocarzów, bohatyrów, którym drugich światów
Trzeba było, kiedy ten na ich pompę mały;
Gdzież się wżdy miast szerokich osady podziały,
Tyry, Memfy, Sydony, Kartagi i świata
zdoba, Jeruzalem? Wszytko czas pozmiata,
Wszytko było jak we śnie. Uderzyła czwarta,
Jedne z gruntu spadają, drugich się coś warta.
Obaczysz tam tryumfów zawołanych sceny,
Pompejów, Julijuszów; wszyscy swe syreny
Mamy, które nas słodkim na tym morzu pieniem
Usypiają, wszytko to za pierwszym ocknieniem
Zginie, wraz filozofi, wraz i krasomówcę,
Kolosy, piramidy, mauzole, grobowce;
Wszytko we śnie: tak ludzie, jako ich obrazy,
I groby na ostatek wyglądają skazy.
Kogo fortuna, złoto, urodzenie krasi,
Wszytko to zniknie, skoro śmierć świeczkę zagasi.
Co było, tego nie masz, co dziś jest, nie będzie;
Nie widział świat dziedzica, wszytko na arendzie,
A na to zawsze pomnieć, że bez defalkaty,
Co gorsza, że żadnymi nie zawarta laty;
Nie arenda, ale to rumacyja sama:
Zaginął pierwszy kontrakt w raju przez Adama,
Teraz siedzisz, człowiecze, jak goły na zyzie;
Dlatego się przeglądaj w nowej intercyzie,
Którą krwią podpisawszy na krzyżu Syn Boży,
Sygnetem przez śmierć srogą żywot swój przyłoży.
Któż przy ekspiracyi, pytam się, nie sparza,
Kiedy przyjdzie oddawać wszytko z inwentarza?
Dopiero się obudzisz, kiedy już po sprawie:
Spawszy lat kilkadziesiąt, godzinęś na jawie;
Znowu uśniesz i tam, coć na świecie się drwiło,
Postrzeżesz i poczujesz, żeć się to wyśniło.
Trudnoż mu na swe wyniść, kto w popiele gruszki
Zasypia, miasto roli pilnując poduszki.
Sen jest ten świat człekowi, raczej światu człowiek:
Tamten lat sześć tysięcy trwa, a ten się co wiek
Odmienia. Jednym światłem słonce w sferze wyżniej
Świeci, jednym złotem człek na ziemi się pyszni.
Wszytko to jest, co było od świata początku,
Wszytko w natury swojej zostaje porządku,
Tylko człowiek, i boże, i natury prawa
Pogwałciwszy, umiera, żyć i być przestawa.
Lecz i świat, i człek, i to wszytko, co na świecie,
Snem, marą, bańką, bajką na śmierci podmiecie.
We śnieś świat, i jam cię miał we śnie, synu luby!
Ale swojej na jawi lamentuję zguby.
Ledwie z pieluch, ledwieś się z dziecińskiego puchu
Obudził, gdy był w srogim polski świat rozruchu;
Aż ci zaraz, nie dawszy, żebyś tu żył dłużej,
Niemiłosierna Parka wiecznie oczy mruży:
Ciebie uśpi, mnie budzi, nieszczęsnego ojca,
Do płaczu i krwawych łez, okrutny zabójca;
W których tak długo serce utrapione myję,
Aż się i sam takiego opijum napiję.