PERIOD PIĘTNASTY
Pięknie ktoś nazwał i barzo do rzeczy
Świat oceanem, łodzią żywot człeczy.
Cóż wżdy w śliczniejszym oczy mogą wzorze
Widzieć nad ciche i spokojne morze:
We dnie i w nocy, nie patrząc do góry,
W wodzie niebieskie obaczysz figury,
Wszech rzeczy kształty, odległych skał grzbiety,
Swej nawet twarzy ujźrysz konterfety.
Cena zwierciadła za wielkością chodzi;
W żadnej się ziemskiej hucie nie urodzi,
W żadnym na świecie nie obaczysz kramie
Takiego, jakie Bóg osadził w ramie.
Miła żegluga i za trud pieszczoty;
Dopieroż, jeśli mierne wieją noty,
Dla sporszej jazdy, kto dalej żegluje,
Płócienne nawom rozdymając buje.
Tam kupiec zysku niepewnego chciwy,
Lubo kto pragnie widzieć świata dziwy,
Lubo na morze dla nauki wsiędzie,
W port naznaczony szczęśliwie przybędzie.
Lecz gdy mu Neptun pozwoli igrzyska,
Strasznie się burzy, rzuca, miece, ciska,
I piasek, ze dna głębokiego wzięty,
Z pianą na górne pryska firmamenty;
Opoki tłucze, a na niskie lądy
Jeden za drugim pasmem pędzi prądy.
Nie radzę podczas takiego odmętu
Nikomu z lądu wypychać okrętu,
Abowiem który zastanie ta szarga,
Najgrubsze liny i kotwice starga;
I to mistrz u mnie, co tak styrem władnie,
Że choć pod niebem, chociaż będzie na dnie,
Chociaż go fala miesza rozmaicie,
Wżdy o żałosne nie przyjdzie rozbicie.
Nie trzeba szukać morskiego meatu;
Kto się przypatrzy dobrze temu światu:
Tak doskonały, tak piękny, choć stary.
Cóż po tym insze dowody do wiary
Zbierać, że Bóg jest? podnieś w górę karku,
Albo po ziemi pojźry, niedowiarku,
Gdy słońce wschodzi albo w morzu narza,
Ziemia swe co rok owoce powtarza:
Tamto za ojca, ta na miejscu matki,
Skąd rzekom wody ciekącej dostatki;
Jeśli część lata albo księżyc który
Uchybił danej sobie pozytury?
Taż materyja w różne się przetwarza
Formy: nie może być bez gospodarza
Świat, więc na jego kto pływa powodzi
(Bom żywot ludzki przypodobał łodzi),
Niechaj o cichej żegludze się pyta,
Łakomie wiatru fortuny nie chwyta.
Lubo to wdzięcznej przejażdżki chce zażyć,
Lubo towary swoje wyposażyć,
Zyskać na handlu albo onym świętem
Drugi i trzeci urobić talentem -
Niechaj mu będzie zdrowy rozum styrem,
Cnota i żądza pobożna zefirem,
Który tak żagiel serca niech rozdyma,
Że cierpliwości kotwica wytrzyma.
Choć będzie woda spokojna i cicha,
Przestrzegam, niech nikt nawy nie wypycha,
Żeby mu z oczu ziemia miała ginąć,
A jak najwcześniej do portu zawinąć;
Bowiem kto w takiej zginie zawierusze,
Nikogo morze nie cierpi bez dusze,
Więc lepiej żywym z swym wysieść pokupem
Niżli na piasek wyrzuceń być trupem.
Kto sobie w niebie złote kładzie góry,
Kompas ma: boskie i prawa natury;
Choćby sam Neptun, Lucyper przeklęty,
Co tego morza zaswoił odmęty,
Wzburzył nań fale i wściekłe powodzi,
On stanie, dokąd z towarem cnót godzi.
Lecz komu z dumną ambicyją pycha
Serce na takiej żegludze rozpycha,
Albo łakomstwo, które chce mieć tyło,
Co okiem zajźry niesyty akwilo,
Lub za miłości ślepej idą szumem
Kotwica z sterem, cierpliwość z rozumem,
Nie ważą boże i natury prawa,
Samopas lata za wichrami nawa,
Na port nie wspomni, o ziemi ni dudu -
Nie masz też, nie masz żadnego w tym cudu,
Kiedy raz na dno, pod obłoki drugi
Latając, musi nadweredzić fugi;
Wpadszy w najgłębsze na ostatek nurty,
Rozpuści nagle źle sklijone burty:
Żadnego jazdy swej nie mając kresu,
Wpada na górę mocnego magnesu,
Gdzie zbywszy gożdzi, sług, przyjaciół, braci,
Oraz i towar, i zdrowie utraci.
Któż kiedy Scylle i policzy wstręty
Płochej fortuny na takie okręty,
Gdy malacyi zwabiwszy obłudnej
Smakiem, i z ludźmi razem topi sudny.
Już to jej więzień, kto się z swoim promem
Za takich wiatrów z portu ruszył szumem;
Jej to igrzyska, jej to są zabawy:
Jeszcze nie wypchnie drugi z portu nawy,
Dopiero linę do kotwice skraca,
Gdy go ta pani o skopuł roztrąca;
Drugi na haku ukrytym tak śledzie,
Że go Eolus duży nie dobędzie.
Leda remora inszego zatrzyma,
Aż go na morzu śnieg zajdzie i zima,
I wtenczas by się rad do brzegu kwapił,
Skoro go mrozem twardy lód ułapił:
Późno do wiosła, późno się masz, stary,
Gdyć miasto łodzi śmierć postawi mary.
O, niejednegoż na tej świata toni
Uśpią syreny, ustraszą trytoni;
Wielu przyjaźni, wielu i rozkoszy
Z upatrzonego portu respekt spłoszy.
Lecz na cóż ludzkie zbierać mam przygody?
We mnie tej, we mnie niestatkowi wody
Niech się napatrzy, we mnie niechaj czyta
Każdy, co zwykło potykać rozbita.
Nie trzeba Scylle, Charybdy i fale,
Bo na kogo Bóg dopuścić chce żale,
Niech się od lądu na włos nie oddala,
Potka go smutne rozbicie u pala;
Ledwie że nagi i na desce gołej
Wnidzie, skąd wyście miał, w grobowe doły.
Któż dalszy nad mię wszelkiej był żeglugi?
Domku mojego trzymając się strugi,
Która tak gęste daje przez się brody,
Mniemałem, głupi, że dojdę bez szkody,
Gdzie port każdemu jeszcze przed pieluchy
Na nowym świecie naznaczono suchy;
Ali dziś tonę z całą moją flotą,
Bo to nie żywot u mnie żyć sierotą.
W tobiem żył; w tobie, drogi synu, tonę,
I choć nie wodę, lecz łzy piję słone -
Wiatry i żagle, wota i nadzieje,
Wszytko to morze łez moich zaleje.