PERIOD CZTERNASTY
Cóż słabszego nad człowieka!
Długo róża czasu czeka;
Nie w skok z pępka kwiat wywinie,
Aż śnieg staje, aż mróz minie,
Przeto naznaczonej pory
Zawsze dopędzi od Flory.
Dopiero się człowiek znaczy;
Czasem ledwie dzień obaczy,
Tak przed kwiatem, jak w pół kwiatu
Umrze: tak wieśnie, jak latu
Niemiłosierna śmierć grozi,
Zawsze ścina, zawsze mrozi.
O, jak wiele ludzi ginie
Rychlej niż róża w dziardynie!
Papierek, rzecz marna, panie,
Jeśli ma dobre schowanie,
Stu potomków, idąc cugiem,
Przetrwa jednego po drugiem.
Że szkło słabe, każdy przyzna,
A wżdy najduższy mężczyzna
Niech się z nim nie równa wiekiem,
Bo ma siła przed człowiekiem.
Sto lat roście, sto dąb stoi
W mierze; sto go, mówią, gnoi.
Dwadzieścia i cztery lata
Wzrostu; tyleż ludziom świata;
Trzeciej i ostatniej ćwierci
Już trzeba myślic o śmierci.
W każdej jednak w tych trzech kwadrze
Snadno człowiek nogi zadrze.
Nie masz przywileju na to,
Bo nie tylko każde lato:
I miesiące, i tygodnie
Niepewne; nigdy swobodnie
Żyć nie możesz: ani nocy,
Ani dnia mając w swej mocy,
Nawet godziny, minuty -
Tak jest ludzki rodzaj struty,
Że i w jednym okamgnieniu
Wszyscy podlegli zginieniu.
Dzień dąb rąbiesz, czasem dłużej,
A nam w punkcie śmierć posłuży:
Jako proch zdmuchniony z stołu
Lecim opłażnie do dołu.
Ale trudnoż się do drzewa
Marna przypodoba plewa:
Co ma dąb przed wiszem lekkiem,
To ma trzcina przed człowiekiem;
Owszem, więcej dano słomie,
Bo się ta ugnie, on złomie.
Krótko rzekszy: nic słabszego
Nie masz od ciała naszego.
Cóż wżdy jest człek? nic: sen, mara,
Głos, wiatr, lód, cień, dźwięk, czcza para.
Przecie ten kawałek błota
Tak kochają, że żywota
Wiecznego smak, w niebie gody
Tracą dla jego wygody:
Jeden dzień głupi na ziemi
Niż wiek w niebie drożej ceni.
O Boże wielkiej dobroty,
Broń od takowej ślepoty!
Serca mego, Stwórco święty,
Wywrócone fundamenty
Rydlem, którymem otwierał
Ziemię, gdy syn mój umierał,
Stwierdź nadzieją zmartwychwstania
I daj koniec mego łkania!