PERIOD ÓSMY
Ludzie z ziemie, ja w ziemię złoto moje kopię,
Skoro je rzewliwych łez ukropem roztopię,
Kędy bolesnym tyglem na żużel me serce
Zranione gore przy tak trawiącej iskierce.
Nie iskra to, lecz płomień, którym z tobą społem
Obracam się, kochany synu mój, popiołem.
I wota, i nadzieje, w tak okrutnym palu
Mojego, ach, niestetyż, perzem płoną żalu.
Nie masz wody na ziemi, żeby te pożary
Zgasić miała w mym sercu, tylko grób, śmierć, mary;
Dopiero kiedy z ciała swojego wyzuta
Wyńdzie dusza, zagaśnie to piekło, ta huta.
Nie masz końca frasunku, drogi mój Stefanie!
Pierwej, pierwej ogniska niż ognia nie stanie.
Z tej próby, z tego piersi mych pójdziesz kominu
Do korony, me złoto, mój jedyny synu.
Takim się ogniem pastwił, w takim dla zakonu
Bożych smażył młodzieńców on król z Babilonu;
Ale tym w wdzięczne płomień odmienił się chłody
I kończyli swych pieśni święte peryjody.
Ja się męczę, ty śpiewasz, mój śliczny aniele,
Smutnym rodzicom lament, a tobie wesele;
Którzy im więcej leją łez do tego pieca,
Nie gaśnie, owszem, szersze pożary roznieca.