DYSPUTA Z LUTREM O OBRAZIECH
Nie wiedząc, jako się chleb Pańskim stawa ciałem,
Nie chce wierzyć z kalwinem luter zakamiałem.
Na zmysłach wiarę swoje z niemymi zwierzęty
Zakładając, co słusznie gani kościół święty,
Nie chcą pod posłuszeństwo rozumu dać wiary,
Chociaż widzą, że może i diabeł przez czary,
A Bogu uwłaczają, pod którego piętą
Te cuda szatan robi godziną przeklętą.
O co kiedy się swarzę, racyjami zwarszy
Z jednym ich teologiem, zada mi to starszy:
Każe mi wprzód dobywać sobie z oka tromu,
Jako i Chrystus uczy, niżeli źdźbła komu.
"Co niepodobniejszego do wiary jest - rzecze -
Chleb za Boga mieć, co go kucharka upiecze,
Czy wierzyć temu, że Bóg w swoim mieszka niebie,
Że żyje wiecznie, że nas wysłucha w potrzebie,
Że Syn jego, z śmiertelnej rodziwszy się matki,
Za nasze śmierć krzyżową cierpiał niedostatki?"
"A cóż mi tam po wierze, kiedy pewnie co wiem,
Patrząc na to oczyma rozumu - odpowiem. -
Między niemymi by mnie trzeba kłaść bydlęty;
Dopieroż kędy rozum oświeca Duch Święty."
Na to luter: "Więc zgoda; a na cóż obrazy
I figury nad boskie stawiacie zakazy?
Wierzycie-li, że w niebie Bóg mieszka istotnie,
Czemuż go malujecie z pogany na płótnie,
Którzy, jako czytamy, wątpiąc o nim w górze,
Kłaniali po ołtarzach rąk swych kreaturze."
"Na pamiątkę" - odpowiem. Ten zaś: "A cóż po niej,
Gdzie mi Boga nigdy nic z serca nie wyroni?
Jeśli tylko nań pomnieć, patrząc w malowanie,
Gdzież podróżnym, gdzież się go więźniowi dostanie?
I nosili wygnańcy, gdy z wielką żałobą
Opuszczali ojczyznę, swoje bogi z sobą?
Kto na krzcie jego znamię wziął w porze dziecięcej,
Już malować, już mu go lać nie trzeba więcej.
Każde tchnienie piersiami, każde okiem mgnienie
Ma nam czynić dobroci boskiej przypomnienie.
W sercu go chrześcijanin każdy ma piastować,
Nie, żeby go wspominał, lać albo malować.
Nic więcej nam pamiątki Chrystus nie zamierzy
Męki swej, prócz łomania chleba przy wieczerzy;
A cóż po tym, przyczyniać i jego poprawiać,
Na krzyżu rozbitego Zbawiciela stawiać?"
"Przyznam, że to do Pańskiej należy wieczerze,
Ale się ta pamiątka szerzej u nas bierze,
Bo kto ciała Pańskiego nie pożywa na niej,
Jako luter i kalwin, do piekła skazani.
Tamta być bez kapłanów nie może i księży,
A cóż mi męki jego obrazek zacięży?
Tamte kto je niegodnie, już przepadł na duszy,
Ta pamiątka w obraziech serca grzeszne kruszy;
Kiedy tamte stanowi, nie zaraz te psuje:
Więc grzeszy, kto rodziców, kto żonę maluje?"
A ów: "Insza pamiątka człecza, insza boża,
Jakiej Stare i Nowe Pismo nam zagrożą.
Łzy każdy, kto aniołom niedojzranej twarzy
W swojej głowie farbami podobieństwo marzy."
Ja znowu, zbijając mu argument ów tęgi:
"U nas - rzekę - obrazy, ludziom prostym księgi,
Co czytać nie umieją; okiem pojmie snadnie,
Co kiedy mu powiedasz, na rozum nie padnie.
Na cóż inszego byli przy przymiernej skrzyni,
Nie dla zrozumienia li Żydom cherubini?"
"Nie - rzecze luter - bo tam mocą swą wmieszkany
Bóg był; wam go do leda wolno przybić ściany.
Insza też rzecz cherubin, a insza Bóg, który
Nie może być przez żadne wyrażon figury.
Druga, że tamte były szczerym ornamentem
Nad arką i nad onym depozytem świętem;
Żadnej uczciwości im, tylko Bogu w skrzyni
Mocą swą będącemu, nikt nigdy nie czyni.
Ale niechże obrazy wasze będą drukiem,
Żeby mógł z nich zrozumieć rychlej, kto nieukiem,
Niżli kiedy mu to ksiądz powieda z ambony:
Historyjeż malujcie tedy, nie persony.
Czegóż się z tych nauczy? Żeby się im kłaniać?
Nie uczyć, owszem, tego trzeba by zabraniać.
Gorsza ukłonem boskim, gorsza, nieboszczykom,
Jako poganie żywym kłaniali się bykom."
Gdy się tak luter zajadł w swojej odpowiedzi:
"Każdy to jawnie kłama, każdy - rzekę - bredzi,
Twierdząc, żeby obrazom i figurom rzniętym
Kłaniano się w kościele katolickim świętym.
Nigdy się, co zadajesz i ty, nie pokaże;
Znać, dobrze żeś nie czytał, co uczy, co każe.
Czcimy boskie i świętych obrazy, jako są
Godne, widzący, czyje podobieństwo niosą;
Nie drewnu się, nie płótnu, nie kłaniamy spiży,
Bogu, co nad zmysł i myśl człeczą mieszka wyżej,
I ciału, którego się niegodnym tu czyni,
Jezusa, Syna jego, luter i kalwini.
Księgami ludziom prostym, oprawiwszy w ramy,
Obrazy po ołtarzach kościelnych stawiamy,
Kędy ewangelije i co apostoli
Napisali, złożono, a więc was to boli?
Toć i Aaron u was, bezbożni potwarce,
I co starozakonnej kłaniali się arce,
Będąc bałwochwalcami, w onej bowiem skrzyni
Tablicom, mannie, lasce dają cześć, a przy niej
Księgom, które tam Mojżesz na świadectwo złoży:
Tym wszytkim czci, przy Bogu, dostaje się bożej.
Żebyśmy jego chwałą obrazy z osobna
Czcili, zadać to może, dowieść niepodobna.
Toć i ten bałwochwalcą i dzwon Bogiem wierzy,
Który, go usłyszawszy, klęknie do pacierzy.
Dzwon uszom, obraz oczom; daremnie się przy twej
Zasadzasz opinijej pobudką modlitwy."
"Jako - odpowie luter - niepodobna dowieść?
Więc słuchaj, com sam widział, powiem ci, nie powieść.
Widziałem na podsieniu, w jednym wielkim mieście,
Obraz młodej i pięknej podobien niewieście,
Znać, że któraś święcica, ołtarz srebrem lity,
Obraz wszytek w klejnotach, w drogie aksamity,
W kobierce świeże z kramu i w wielkie dywany,
Z srogą pompą obite okolicznie ściany.
Ćma ludzi, co ich rynek przestrony osięże,
Ten klęczy, choć z daleka, drugi krzyżem leże,
Kapłani, którzy tam on obraz przyprowadzą,
Ci nabożnie śpiewają, drudzy zapach kadzą;
Wszyscy w złocistych kapach, świec, jak gwiazd, tak wiele,
Na przemiany rozlicznej muzyka kapele,
Skrzypce, wijole, sztorty, instrumenty grały,
Trąby zaś, surmy, kotły odgłos przejmowały.
A potem, skoro obraz osadzą w kościele,
Nastąpiła dobra myśl, pijatyka, trele.
Zmartwiałem, obaczywszy, i stojąc na stronie:
Cóż Nabuchodonozor gorzej w Babilonie
Zrobić mógł? Chciałem krzyknąć z Sydrachem, z Mizachem:
Bogu ta cześć należy w niebie; ale strachem
Przejęty, w którym byli, ognistego pieca,
Na cud się nie spuszczając, gorliwości lecą
Przytrzymam i tym duszę ukoję zbolałą:
Niechaj się, rzekę, sam Bóg swą opieka chwałą,
Acz on, czego się w piśmiech doczytamy wszędy,
Zakazał pogańskimi chwalić się obrzędy,
Obrzydłością je zowąc; niech czyta Barucha,
Przez cały szósty rozdział, ten, co mię nie słucha.
Dlategoć i odrzucił Abramowe syny.
Cóż nosić do obrazu obraz w nawiedźmy
Z solennym nabożeństwem i trzeć on pacierze?
Azaż to nie wbrew świętej apostolskiej wierze?
Widziałem i drugi raz, umarły na poły,
Gdy takież wprowadzają obrazy w kościoły;
Przebóg, jaka tam pompa, a malarz się cieszy,
Idąc za długą ona procesy ją pieszy -
Podobieństwa nie było koło bożej arki,
Gorsząc Żydy, pogany, gorsząc niedowiarki.
Pytam: mogąż być większe, nie bez ciężkiej szkody
Dusz ludzkich, bałwochwalstwa jawnego dowody?"
Kiedy luter coraz [to] goręcej naciera
I mnie się też na afekt podobny z nim zbiera,
Ale żeby zaś nie rzekł, że do furyj spieszę,
Jeszcze argumentami raz się z nim pokrzeszę:
"Ile - rzekę - zrozumieć z mowy mogę twojej,
Bożej to obraz Matki, któremu przystoi
Wszelkie poszanowanie; jej samej w tym rzędzie
Żadna męska, żadna płeć biała nie przesiędzie.
Boga w żywocie nosić i urodzić człekiem,
Powijać go i karmić macierzyńskim mlekiem,
Wielki honor sam przez się. Kiedy chwalim Syna
Ojcowego wraz z Ojcem, czemuż by też i na
Matkę jego taż chwała nie mogła się wstawić?
Sam ją nią przez anioła chciał ubłogosławić.
Nie ta, która samemu Bogu, co świat tworzył,
Ale że jej Syn nowe stworzenie powtórzył,
Stawszy się drugą Ewą, ów drugim Adamem,
Pierwsza chwała należy jej po Bogu samem.
Jeśli jej aniołowie bez wątpienia służą,
Czemuż ludzie nie mają; że drudzy przestrużą,
Nie powinno tak bardzo jej nieprzyjaciołów
Kłuć w oczy i równać ich do egipskich wołów.
Nie mierziało to Bogu, co was dzisia parzą,
Gdy Żydzi nad potrzebę nanieśli podarza
Na on przybytek boży, tylko każe głosić
Mojżesz woźnemu, że już tego będzie dosyć.
Nie wyrzucono, ale owe wszytkie zbytki,
I sierć się kozia zeszła na drobniejsze nitki.
Przybytkiem jest Najświętsza Panna, gdzie w dziecięcej
Dobie przez całe dziewięć Bóg mieszkał miesięcy:
Przyczynia, nie ujmuje pewnie chwały Bogu,
Kiedy ją z tak świętego uczci kto połogu.
Z obrazu się ta chwała na Maryją, a z niej
Na Boga ściąga, niech was tak barzo nie drażni.
Kościół zbytku nie każe katolicki, ani
Miejsca, których przytaczasz, mają tu pogani,
Bo ci, jakie szaleństwo daleko nas minie,
Bogi i swoje w złocie chwalili boginie.
Jednego tylko Boga, który ten świat czyni,
Okrom tego żadnego, ani zna bogini.
Gorliwość w nabożeństwie, co ten zwyczaj miewa,
Brzegi w prostym a szczerym pospólstwie przelewa:
We wszytkim sobie zaś to nad miarę pobłaży,
Albo wagę przeniesie, albo nie doważy.
Nie każe tego kościół i święte synody;
Warn to krzywo, którzy z nim szukacie niezgody,
Przeto, podobnych tobie, o takie potwarze,
Sprawiedliwą w kanonach swoich klątwą karze.
Zgódźcie się tylko z nami w fundamentach wiary,
Na te drobniejsze rzeczy łacniej o kantary.
Czemuż wy też w kościele, skąd wasz wódz premudry,
Wirtemberskim, chowacie swego Lutra pludry?
Nie leda relikwije, co w nich gwałcił mniszki.
I skóra jeszcze kędyś wisi w Czechach z Ziżki:
Radziłbym z niej nakrajać cyrulikom pasów,
Darmo przeciw cesarzom czeka tołombasów."
Chciał jeszcze więcej mówić, lecz postrzegszy z sapki,
Że się gniewa, idę precz, uchyliwszy czapki.