SWĄ SIĘ PIĘDZIĄ MIERZYC
Zawieszono mi z klatką czyżyka przy szczygle.
Krzyczy czyż, różne gorgi, różne robiąc figle;
Większym się widząc szczygieł, bardziej się przeciwi
I śpiewa, chcąc owego przełomać tym chciwiej.
Czego komu umknęła, nie wydrze naturze,
Mała trąba organy zagłusza na chórze;
I skrzypcom, choć daleko więcej weźmie pola,
Chociaż tubalnym dźwiękiem, nie zdole wijola.
Nie tylko nie przełomie, ale nie doniesie
Szczygieł czyża, śpiewając, a co gorsza, że się
Nadymając rozpuknie, jako stare dudy;
Pierwej, niż tłusty schudnie, zdechnie, mówią, chudy.
Niejeden, wzgardziwszy tą dawną przypowieścią,
Przeciwiąc się możniejszym, jeździł koni sześcią;
Mógszy do samej śmierci chować sobie parę,
Pieszo chodził o kiju na swe lata stare.
Podobnym i szlachcionek siła paragonem
Złociste manty z młodu sprawuje z ogonem;
Gdyżby na starość szkotu za sobolą jupę,
Duszkoż onym ogonem okryć gołą chałupę.
Wedle stawu syp groblą, a wedle dochodu,
Żebyś jednako mógł żyć w starości, żyj z młodu;
Puść możniejszym splendece, i cugi, i suknie,
Bo kto nad stan swój szumi, z szczygłem się rozpuknie.