BRATERSKA ADMONICJA DO ICHMOSCIÓW WIELMOŻNYCH PANÓW BRACI STARSZYCH
Sprośna swawola, nikczemna pieszczota!
Do tegoż przyszło sarmackiemu rodu?
Choć już poganin opanował wrota,
Śród podolskiego stoi meczet grodu,
Już i haraczu zapisana kwota.
Jeden król męstwa swojego dowodu
Odstąpić nie chce i cnotliwych kilku;
Wszytktm jak bajał o żelaznym wilku.
Nie pisać, ale każdemu plwać w oczy
Z takich wyrodków nieszczęśliwych trzeba,
Kto tak ospały, kto tak nieochoczy,
Kto sławę w sobie przodków swych zagrzeba
I woli, że go jak psa Tatar wtroczy.
Czy Boga czeka dla obrony z nieba?
I gotów pewnie wydżwignąć go z błota;
Lecz to bez człeka nie boska robota.
Wstydźcież się, baby, trzebienie i karli,
Chwalebnych przodków, jeśli nie kościołów,
Jeśli nie sąsiad, co oczy rozdarli,
Jeśli nie smutnej ojczyzny popiołów,
Tych, tych obrazów, którzy już pomarli.
Nic w złoto, ale swe klejnoty w ołów
Rznicie ze wstydem, że ich krwawa praca
W coś się gorszego niż ołów obraca.
Czemuż na palcach nosicie sygnety,
Czemu po ścianach malujecie herby,
Gdy kufle wasza cecha i kalety,
Kiedyście z synów stali się pasierby?
Śmielsze gdzie indziej rodzą się kobiety,
Winiliście strasznej swojej matce szczerby.
Bodaj był zabit: gdzie dziadowskie cugi
Stały, nie wstydzi krów się stawiać drugi.
Idzie na wojnę ziemianin cnotliwy,
Choć drugi nie ma spełna roli łanu;
Pan, co tysiącem pługów orze niwy,
Do Wisły albo bierze się do Sanu:
Już ma we Gdańsku skarby i archiwy,
A miasto Lwowa, patrzy ku Fordanu.
Inszy do Rzymu bez wszelkiej sromoty,
Kiedy bić Turków, udają się z woty
I tak wszeteczną uchodzą podrożą,
Którzy by mieli po tysiącu stawić, '
Którzy się stem wsi królewskich wielmożą:
Dosyć kwarcianą chorągiew wyprawić,
Co na nie ledwie beczkę wina łożą.
Trzeba się Bogu tej niecnoty sprawić!
Szlachcic o swojej jedzie chleba bułce,
A jegomość się wczasuje w jamułce.
Co rok pięćdziesiąt tysięcy intraty
Z starostwa i ma z królewskiego grodu,
A wżdy tak skąpy, zły i żydowaty,
Że na hajduków zamkowych dochodu
Żebrze, na swoje garnąc go prywaty;
Choć cnotliwego bezbożny syn rodu,
W wojsku ani sam, ani ma żołnierza.
O świat! O ludzie! ni z mięsa, ni z pierza!
Niechże się sejmik, niechże się sejm zjawi,
Ali na koźle kornet za karetą,
I bębenistę jegomość poatawi;
Dosyć rzęsiste zatrzasnął kaletą,
Trzydziestom płaszcze gdy parobkom sprawi,
Sam tylko jada, bo żyje dyjetą,
Wszytko po polsku u niego nic k rzeczy,
Gotów na ojca Włochom iść w odsieczy.
Ogolił one staropolskie wąsy,
Kortezyjanka właśnie tak szepleni;
Patrzże, gdy pójdzie w galardy i w pląsy.
Jeśli mu zganisz, że się tak odmieni:
Cóż komu na tym? Zaraz w sapy, w dąsy.
A dureń ufa w tych, co chodzi z nimi;
Bo ta iglica, co po piętach dzwoni,
Przysięgę, że go szabli nie obroni.
A teraz, kiedy trzeba wyniść w pole,
Bronić ojczyzny, zarobić na sławę,
Niechaj mi oko każdy nim wykolę,
Już on ma swoje gdzie indziej wyprawę.
Woli to z mapy obaczyć na stole;
Dość draganowi siła dał na strawę.
Wygramy: to pan panem będzie przecie;
Nie: on włodarzem, szlachta będą kmiecie.
Odpuśćcież, że tak piszę do was śmiele,
Ani sarkazmem mego krzcicie wiersza:
Poecie w księdze, a księdzu w kościele
Prawdą kłuć oczy słuchaczom nie piersza.
Piołyn tak przykre i tak gorzkie ziele,
Wżdy do lekarstwa moc jego najszczersza.
A jeśli się też który z was kokoszy,
Bies się was boi, moi mili Włoszy.
Każ, królu, na te brzydkie niewieściuchy,
Jako Bolesław jednemu wyrządził,
Robić z lękliwych zająców kożuchy,
Który od niego w okazyjej zbłądził,
Niechajby w domu z podłymi piecuchy,
Kto nie ma serca do wojny, prządł kądziel;
Lecz gdybyś wszytkie chciał przyodziać tchórze,
Słać po zająców trzeba by za morze.
Żołnierz, co krew swą za ojczyznę cedzi,
Niechaj chleb ich je, niechaj wyżej siedzi.