Józef Bachórz

O pieniądzach i kwestiach ekonomicznych w Lalce Bolesława Prusa

1.

Stanisław Wokulski, właściciel sklepu galanteryjnego przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, dorobił się wielkiej fortuny jako dostawca aprowizacji – głównie żywności – dla armii rosyjskiej podczas wojny zwanej bałkańską. Ten imponujący sukces finansowy liweranta (tak w XIX wieku nazywano dostawcę) dokonał się w ciągu mniej więcej ośmiu miesięcy, bo aczkolwiek wojna zaczęła się w kwietniu 1877 roku, a zakończyła się traktatem pokojowym w marcu 1878, to jednak bohater Lalki włączył się do liwerunku dopiero w czerwcu 1877 roku.

Powróciwszy z Bułgarii do Warszawy zaszedł Wokulski prosto z drogi do swojego przyjaciela i zarazem plenipotenta, Ignacego Rzeckiego. Spotkanie – jak to bywa w podobnych sytuacjach – zaczyna się od chaotycznych wykrzykników, pełnych obopólnego wzruszenia rozmówców, a potem przy zaimprowizowanym poczęstunku przemienia się w relację z wyników finansowych ekspedycji:

“– No, a jakże tobie poszło? – zapytał Rzecki już zwykłym tonem.

Wokulskiemu błysnęły oczy. Położył bułkę i oparł się o poręcz kanapy.

– Pamiętasz – rzekł – ile wziąłem pieniędzy, gdym stąd wyjeżdżał?

– Trzydzieści tysięcy rubli, całą gotówkę.

– A jak ci się zdaje: ile przywiozłem?

– Pięćdzi ... ze czterdzieści tysięcy... Zgadłem?... – pytał Rzecki, niepewnie patrząc na niego.

Wokulski nalał szklankę wina i wypił ją powoli.

– Dwieście pięćdziesiąt tysięcy rubli, z czego dużą część w złocie – rzekł dobitnie. – A ponieważ kazałem zakupić banknoty, które po zawarciu pokoju sprzedam, więc będę miał przeszło trzysta tysięcy rubli...

Rzecki pochylił się ku niemu i otworzył usta.

– Nie bój się – ciągnął Wokulski. – Grosz ten zarobiłem uczciwie, nawet ciężko, bardzo ciężko. [...] No – dodał – miałem też szalone szczęście... Jak gracz, któremu dziesięć razy z rzędu wychodzi ten sam numer w rulecie” [I, 73-74]1.

Rzecki ma powód, by ze zdziwienia otworzyć usta. Dobrze wie, że na trzydzieści tysięcy rubli, które przed wyjazdem do Bułgarii zabrał Wokulski z banku, pracowały w sklepie galanteryjnym i korzennym dwa pokolenia Minclów i ich subiektów. Powiększenie tego kapitału już tylko o dziesięć tysięcy rubli byłoby w świetle jego doświadczeń sklepikarskich nie lada sukcesem. Zdziesięciokrotnienie go w ciągu zaledwie ośmiu miesięcy? – nie, to się nie mieści w głowie człowieka, który swoją mentalność kupiecką ukształtował przy Minclach, większą część życia zawodowego spędził za kontuarem w ich firmie i nie ma praktycznego pojęcia o wielkich operacjach handlowych czy szaleństwach ryzykownych gier kapitałowych. Także późniejsze sukcesy finansowe Wokulskiego po jego zainstalowaniu się w Warszawie zdumiewały starego subiekta, bo najzupełniej nie przystawały do standardów drobnego ciułania, do których nawykł.

Drażniły zresztą także – choć z trochę innych przyczyn – niektórych dziewiętnastowiecznych komentatorów Lalki. Aleksander Świętochowski, który jednak o tej powieści wypowiadał się kwaśno, a Prusa miał za pisarza średniej jakości krajowej, w eseju opublikowanym w 1890 roku opiniował całą buchalterię sukcesów Wokulskiego-dorobkiewicza jako fantazmat naiwnego romansisty, a nie rzetelnego obserwatora rzeczywistości. Oto z łaski autora – czytamy w eseju Aleksander Głowacki – nieustannie spływają na bohatera obfite strumienie rubli zarówno podczas wojny bułgarskiej, jak i później: “Wyjeżdża np. raz do Moskwy i «nie wiadomo, co tam robi», dość że przewozi 70 00 rubli; wyjeżdża drugi raz dla uregulowania rachunku z dawnym wspólnikiem, u którego ma «pół miliona rubli»; znajduje się w Paryżu, gdzie ten wspólnik nabywa statki – i znowu z tej operacji przypada Wokulskiemu «ogromny, a najzupełniej legalny zysk». Toteż wygląda on czasem jak rozpruty worek pieniędzy, z którego one wylatują na bruk, a biegnąca za wozem gawiedź zbiera je skwapliwie”2.

Nie będziemy się tu wdawać w szczegóły kwotowe przyrastania aktywów finansowych Wokulskiego, których to szczegółów Świętochowski domagał się może i nie bez odrobiny racji, ale chyba z nadmiarem pedanckich upodobań “organizacyjno-technicznych”, mimo że nieraz obruszał się na konwencje literackie przypominające protokół lub dokumentację biura meldunkowego. Trzeba jednak powiedzieć, że ze stanowiska realizmu słuszność bezsporną miał Prus. Nie ulega kwestii, że dokładnie obmyślał i ważył, a w pewnym momencie także w tekście Lalki korygował finansowe rezultaty decyzji Wokulskiego3. Świętochowski grymasił i szydził, jakby nie wierzył w bajońskie profity z rzeczywistych kontraktów handlowych, poręczanych przez rządy mocarstw europejskich. Jakby nie słyszał, że o koncesje w przedsięwzięciach finansowych z gwarancjami rządu petersburskiego bili się bez pardonu drapieżcy kapitałowi z całego świata i jakby się nie domyślał dochodów dostawców wojskowych w czasie zwycięskich działań wojennych. Prus o tym wiedział doskonale. Naturalnie: wiedział też, że nie tylko na wojnach rodzą się potężne majątki. Pokazywał, że w czasach pokoju profity rekinów handlowych, którzy na zlecenie rządu kupują za ciężkie miliony np. całe flotylle okrętów wojennych, liczą się przecież nie na kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt tysięcy rubli. To właśnie Wokulski, cieszący się zaufaniem jednego z takich rekinów, moskiewskiego kupca Suzina, potrzebny mu w charakterze dyskretnego tłumacza i doradcy, może za swoje usługi otrzymać tych kilkadziesiąt tysięcy.

Prus nieraz doświadcza swego bohatera przejmującymi doznaniami tragizmu egzystencji, chwilami zapaści psychicznej albo i euforii odbierającej poczucie rzeczywistości, ale jednocześnie pilnuje, by w momentach nadziei i zaufania do losu skrupulatnie – jak na kupca przystało – liczył pieniądze i przewidywał skutki finansowe swoich decyzji. Szykującemu rozstrzygające posunięcia taktyczne z zamiarem zbliżenia się do panny Łęckiej – w tym udział w wyścigach i kupno kamienicy – każe wydobyć z biurka notatnik i rachować:

“Klacz wyścigowa – głupstwo... Wydam najwyżej tysiąc rubli, z których wróci się przynajmniej część... Dom rs. 60 000, posag panny Izabeli rs. 30 000, razem rs. 90 000. Bagatela!... prawie trzecia część mego majątku... W każdym razie za dom wróci mi się ze 60 000 albo i więcej... No!... trzeba będzie skłonić Łęckiego, ażeby te 30 000 mnie powierzył: będę mu płacił 5 000 rubli rocznie jako dywidendę...” [I, 372-373].

W tego rodzaju obrachunkach nie zaniedbuje się ani narrator, ani bohater Lalki do samego końca, toteż czytelnik wie, że jesienią 1879 roku Wokulski dysponuje majątkiem przynajmniej 450 tysięcy rubli. W ostatnim rozdziale powieści otrzymujemy także wiadomość o jego testamencie. Dowiadujemy się wówczas, jak z dokładnością do 500 rubli zostały rozdysponowane kwoty (70 tys. i 120 tys. rubli), złożone w którymś banku warszawskim i pozostawione u Henryka Szlangbauma, tj. nabywcy sklepu i spółki do handlu z Cesarstwem [II, 678-679].

2.

Autor Lalki – jak wszyscy wybitni realiści dziewiętnastowieczni – osadza swych bohaterów w historii, toteż nie może lekceważyć uwarunkowań materialnych i podstaw obyczajowo-społecznych ich bytu. Nie chodzi mu o oczywiście o to, by poetykę powieści nasycić “poetyką księgowości”, nie wątpi jednak, że obowiązkiem powieściopisarza jest informować czytelnika, kto z czego żyje, szczególnie jeśli tworzy powieść mieszczańską i na dodatek kupiecką (tak nieraz nazywano Lalkę)4.

Można by zatem sądzić – zwłaszcza gdyby się problematyka pieniędzy w ujęciu Prusa kończyła na tego typu kwestiach – że Lalka (także pozostałe utwory współczesne Prusa) nie różni się specjalnie od powieści innych pozytywistów, gdzie – jak w Nad Niemnem (1887) Orzeszkowej i Rodzinie Połanieckich (1893-1894) Sienkiewicza – czytelnik zna pozycję majątkową bohaterów i wie zarówno o ich wyczynach finansowych, jak tarapatach lub obierzach pieniężnych. W biografię powieściową Benedykta Korczyńskiego zostały przecież wpisane np. dramatyczne obciążenia represyjne majątku po powstaniu styczniowym, spłata posagu siostry itp. Podobnie jest z Rodziną Połanieckich, których akcja rozpoczyna się od wizyty Stanisława Połanieckiego w Krzemieniu z zamiarem wyegzekwowania na jego właścicielu, panu Pławickim, depozytu 12 tys. rubli (złożonego u niego na procent i po dwudziestu latach podwojonego do wartości 24 tys. rubli), a potem odgrywają w niej pewną rolę operacje gotówkowe podobnego rozmiaru.

Różnice między Lalką a tymi utworami w ujmowaniu problematyki pieniądza i ekonomii są jednak bardzo rozległe i głębokie.

Już przy zdawaniu sprawy z zasobów majątkowych postaci powieściowych

i z ich stosunku do gotówki widać, jak Orzeszkowa i Sienkiewicz często zaokrąglają cyfry, posługują się przyimkiem “około” i liczebnikami nieokreślonymi (kilka, kilkanaście itp.), a ich bohaterowie pozytywni niekiedy traktują dobra materialne z rodzajem wyniosłości lub wzgardy. W Nad Niemnem posag Darzeckiej wycenia się na kilkanaście tysięcy rubli, jakby Benedyktowi Korczyńskiemu było wszystko jedno: dziewiętnaście to czy jedenaście tych tysięcy. Pisarka pochwala Witolda Korczyńskiego, gdy oburza się na ojca za uniżone błaganie szwagra-wierzyciela o zwłokę spłaty długu, jakby ten entuzjasta sprawiedliwości miał pomysł na rozwiązanie problemu, gdy tymczasem nie ma on żadnego pomysłu. Bez trudu zauważymy tu – podobnie jak i w Rodzinie Połanieckich – że bohaterowie mówią i myślą o pieniądzach na sposób przypominający metodę znaną nam z Trylogii. Tam raczej opiniuje się “całokształt” czyjegoś bogactwa niż podaje jego wyraz finansowy, a przysługi opłaca się sakiewkami bez wdawania się w szczegóły ich zawartości. “Jednostką obrachunkową” zamożności bywa garść klejnotów (Andrzej Kmicic tak właśnie na Jasnej Górze “odmierza” swoje zdobyczne zasoby). Oczywiście: w rzeczywistości dziewiętnastowiecznej nie ma już klejnotów na garście i nie ciska się famulusom sakiewek, w których brzęczy kruszec. Trwa tutaj pewna nonszalancja narracyjna przy określaniu ceny lub ogólnikowość nazywania wartości materialnych, która jest echem tamtej tradycji, zapewne także romantycznej tradycji lekceważenia “zimnego złota”. Jeśli więc w finale powieści Sienkiewicza słyszymy od Połanieckiego po nabyciu Krzemienia: “Tanio kupiłem! bardzo tanio!” – a narracja niczego nie dopowiada do tych słów, to jesteśmy raczej jeszcze w krainie starodawnego romansu niż nowoczesnej powieści, tym bardziej powieści kupieckiej5.

Utwory Prusa, zwłaszcza zaś Lalka, to już nie tradycja. Tu nie tylko o grubszych pieniądzach mówi się zazwyczaj bez unikowego wyokrąglania sum, ale przede wszystkim stale pamięta się o sumach małych. Tu wraz z wejściem do sklepu “pod firmą J. Mincel i S. Wokulski” posłyszymy, ile kosztuje para kaloszy wraz z monogramem imienia i nazwiska klienta (a kosztuje 2 ruble i 50 kopiejek), i tu wraz z wejrzeniem do księgi dłużników dowiemy się, ile panna Izabela Łęcka zapłaciła za portmonetkę (a zapłaciła 3 ruble). Później świadkujemy medytacji Wokulskiego przy odliczaniu półimperiałów na wielkotygodniowy popis filantropijny w kościele (zaczęło się od 5 złotych monet, zakończyło się na 20), a przy innej okazji – ile wynosi nagroda za zwycięstwo konia w gonitwie na torze wyścigowym (wynosi zaś 300 rubli). W tym samym rozdziale, w którym Wokulski opowiada Rzeckiemu o setkach tysięcy rubli przywiezionych z Bułgarii, jest mowa o 7 rublach, które “po strąceniu rabatu” trzeba zapłacić za drobiazgi wzięte z własnego sklepu, jeśli się respektuje zasady porządnego kupiectwa [I, 84]. Znajdziemy też w Lalce informację, że dobrego konia wyścigowego można kupić okazyjnie za 600 rubli, jeśli właściciel chce się go pozbyć prędko, a 800 rubli trzeba zapłacić po udanym występie rumaka na wyścigach. Że lokaj hrabiny Karolowej dostanie od Wokulskiego “na wejściu” na święcone w jej apartamentach 5 rubli napiwku i tyleż rubli kamerdyner pana Łęckiego za przyniesienie zaproszenia na obiad, natomiast lokaj w przedpokoju barona Krzeszowskiego otrzymuje 2 ruble za fatygę doręczenia swemu panu biletu wizytowego. I dowiemy się, że baronowa Krzeszowska przeznacza na trzy wotywy 9 rubli, a Ignacy Rzecki na jedną mszę w intencji księcia Ludwika Napoleona – 5 rubli. Tenże pan Ignacy za niecałego rubla otrzymał na śniadanie “w handelku”: “Kieliszek anyżówki i kawałek śledzia przy bufecie, a do stołu porcyjkę flaków i ćwiartkę porteru” [I, 296].

Dodajmy, że informacje powieściowe Prusa-beletrysty odzwierciedlają rzeczywisty stan cen, płac i nawyków pieniężnych pod zaborem rosyjskim w opisywanych przezeń latach, toteż odbiorcom Lalki w jej czasie macierzystym pewne stwierdzenia mówiły więcej, niż mówią jej czytelnikom u schyłku wieku XX. Jeśli Wokulski np. woźnicy Wysockiemu proponuje zarobek 3 rubli dziennie, to czytelnik “Kuriera Codziennego” orientował się, że Wysocki otrzymał bardzo korzystną propozycję, bo zarobki w tej grupie robotników transportowych wynosiły od 2 do 2,5 rubla6. Jeśli łajdak Maruszewicz zgłasza się do Wokulskiego z życzeniem objęcia stanowiska z pensją co najmniej 1 tys., a najchętniej 2 tys. rubli rocznie, to współcześni Prusa zdawali sobie sprawę z groteskowego charakteru tego życzenia, bo wiedzieli, że płace rzędu 2 tys. rubli zdarzały się na posadach wyższych urzędników magistrackich lub na dyrekcyjnych fotelach przedsiębiorstw. A jeśli w pewnym momencie czytano, że stary finansista Szlangbaum “ofiarowywał dorożkarzowi złoty i groszy osiem za kurs, zamiast czterdziestu groszy” i że odbywał na ten temat zażarty a zwycięski targ [I, 525], to wiedziano, o co chodziło (a chodziło o dwa grosze: dawny złoty w Królestwie Polskim równał się 30 groszy). Wiedziano też, według jakiego szacunku przelicza się ruble i kopiejki na wycofane z obiegu złotówki i grosze7.

Nie ma tu szansy na sporządzanie pełnego rejestru informacji o cenach i płacach w Lalce, ale warto uświadomić sobie, że wyraz “pieniądz” występuje w tej powieści aż 229 razy (nadto 5 razy przymiotnik “pieniężny”). O rublu wspomina się 407 razy (nadto 5 razy występuje wyrażenie “rs”, tj. “ruble srebrem”, 8 razy – rubelek), “kopiejka” 10 razy (nadto “kopiejkowy” – 1 raz), “złoty” (jako nazwa pieniądza) – 17 razy (nadto raz “złotówka”), 41 razy “grosz” (nadto 2 razy “groszowy”). Jeśli doliczyć kilkanaście przywołań imperiałów i półimperiałów oraz nazwy innych walut (np. 31 przywołań franka, 5 – reńskiego, 3 guldena, 1 gwinei), a nadto synonimiczny wobec pieniądza “kapitał” (57 razy), to się okaże, że około 850 dowodów frekwencji nazw “pieniężnych” oznacza ich obecność na większości stronic (w formatach “ósemkowych” drukuje się Lalkę na około 1 080 stronicach). W każdym razie nazewnictwo “pieniężne” stanowi w powieści Prusa grupę znaczącą. Dla porównania: słowo “miłość” pada tu 104 razy, “praca” 94 razy. O rublach wspomina się częściej (407 razy) niż np. o domu (351 razy)8. Doprawdy – nie ma w naszej literaturze dziewiętnastowiecznej utworu, w którym by równie często, równie konkretnie i z podobnie przekonywującym uzasadnieniem mówiło się o pieniądzach.

3.

Można w tym upatrywać skutek czy wyraz osobistych inklinacji Prusa – entuzjasty cyfr i wszystkiego, co się da wyrazić lub opisać liczbami. Jako felietonista wielokrotnie częstował on żartem lub serio “szanownych czytelników” matematyzowanymi informacjami o najprzeróżniejszych sprawach polskich, w tym także warszawskich. Policzalne i skrupulatnie liczone pieniądze to oczywisty sposób arytmetyzacji pewnych realiów. Nie ulega kwestii, że Prusowi-realiście zależało na rzetelnym dokumentowaniu życia także i w tej dziedzinie. Ale oczywiście nie to decydowało.

Zarówno mikrosocjologia groszowych wydatków, jak i makroekonomia polityczna w Lalce wynikała z pewnej koncepcji społeczeństwa. W najogólniejszym zarysie była to liberalna koncepcja pozytywistyczna, a jej zarys najbardziej Prusowi odpowiadający znajdował się w Socjologii Herberta Spencera. To z tej pracy wyprowadzał autor Lalki wizję organizmu społecznego, który się składa z “organów wytwarzających”, organów dystrybucji i wymiany oraz organów “regulujących”. Było w tej wizji miejsce także na rolę pieniądza, i to rolę niebagatelną , bo wyrażoną nader wymownym porównaniem:

“Trzy wymienione grupy organów stanowią miąższ państwa, którego szkieletem jest terytorium wraz ze znajdującymi się na nim budowlami. Sokami narodu są wszystkie przedmioty będące w obiegu handlowym, a służące do zaspokojenia codziennych potrzeb. Pieniądze – Spencer słusznie porównał do czerwonych kulek krwi, one bowiem ułatwiają przemianę soków organicznych, czyli wymianę towarów”9.

W tej filozofii organicznej i w tym programie, który Prus konsekwentnie przez całe życie podtrzymywał – tyle że bez dogmatycznej wierności każdemu szczegółowi, fundamentem pomyślności narodów jest użyteczność. Nie miejsce tu na jej obszerniejsze wyłożenie, przywołajmy jednak zdania, które zawierają sedno jego twierdzeń:

naród jest tym użyteczniejszy, im bardziej pracami swymi przyczynia się do szczęścia i doskonałości jednostek, które go składają, tudzież do szczęścia i doskonałości innych narodów.

“Ostatnie to prawo stanowi rażący kontrast nowej teorii «walki o byt» i starych międzynarodowych nienawiści. Nie myślę ich zażegnywać, lecz przypominam, że bez względu na to, czy kogoś kochamy, czy nienawidzimy, musimy być dla niego użytecznymi, musimy wytwarzać coś, co by go robiło doskonalszym i szczęśliwszym. Bez względu na antagonizm istniejący miedzy Francją i Niemcami oba te narody wciąż wyświadczają sobie użyteczne usługi bądź za pomocą wymiany towarów, bądź wymiany myśli. Pomimo wszelkich nienawiści producent niemiecki troszczy się o zaspokojenie potrzeb konsumenta francuskiego, a producent francuski o dogodzenie gustom konsumenta niemieckiego. Na to nie ma rady i biada społeczeństwom, które by zapomniały o prawie użyteczności, o obowiązku służenia innym!10.

Z żarliwością i nieustępliwością dowodził Prus w swoich pracach teoretycznych i w felietonistyce, że w naszym życiu zbiorowym już dawno zostały naruszone reguły zdrowego rozwoju: że za wiele tu celebry przy symbolach i zainteresowania rozrywką, a za mało troski o materialne i duchowe potrzeby społeczeństwa. Krzątamy się przy budowie kosztownych pomników Mickiewicza, a nie potrafimy się zdobyć na tanie edycje jego dzieł. Otaczamy kultem tancerki, śpiewaków i wodzirejów salonowych – nie potrafimy docenić inżynierów. Obnosimy się przed światem z naszymi niedolami i cierpieniami – nie staramy się o użyteczność dla świata. Tymczasem świat, któremu posyłamy legiony naszych ciemnych i głodnych emigrantów, a niekiedy – jak na urągowisko – jeszcze arystokratycznych utracjuszów, szanuje tylko tych, którzy mu oferują określone dobra: towary, wynalazki, idee. Zasada użyteczności, której motywacje przejmował Prus od Milla, stawała się z czasem coraz mocniejszym kamieniem węgielnym jego własnego systemu myśli społeczno-ekonomicznej. Utylitaryzm urastał do rangi głównego warunku pomyślności:

“Od chwili kiedy zaczynasz żyć i działać świadomie, staraj się:

przede wszystkim być użyteczny, później – staraj się o własną doskonałość, a dopiero na końcu – o własne szczęście. [...]

A jacyż my dzisiaj jesteśmy?

My dzisiaj, tak samo jak ojcowie, dziadowie i pradziadowie nasi, wprawdzie domagamy się użyteczności, ale... od innych. Chłopi np. mieliby obowiązek dostarczać nam bogactw, a Francuzi, Anglicy itd. wytworzyć nam doskonały byt polityczny. My zaś, w najlepszym razie, moglibyśmy tylko walczyć, nawet zginąć, ale nigdy pracować...

Uczono nas prozą i wierszem, ażeby mieć nadzieję szczęścia i pretensje do szczęścia bądź w postaci dobrobytu, bądź oświaty i swobody. Lecz stanowczo nikt nam nie mówił, że przede wszystkim mamy obowiązek troszczyć się o cudze szczęście”11.

Dopóki nie nauczymy się światu udowadniać swej użyteczności – jak nauczyli się Czesi i Japończycy, a od dawna potrafią społeczeństwa Zachodu – dopóty nie możemy liczyć na szacunek innych. Nie musimy tych innych kochać – choć trzeba się wystrzegać nienawiści, bo nienawiść nas samych psuje i osłabia – powinniśmy jednak być użyteczni.

Przeciwnicy Wokulskiego w powieści i krytycy Prusa w rzeczywistości polskiej u schyłku XIX wieku utyskiwali na polityczne aspekty sukcesów Wokulskiego. Oto były powstaniec z 1863 roku i były zesłaniec robi interesy z Rosjanami, a co gorsza – współdziała z nimi na płaszczyźnie wojskowej. Toż to zdrada narodowa! Prus w Lalce pokazuje, że wbrew polskim stereotypom to nie zdrada, lecz zasługa. Wokulski na Syberii udowodnił, że ma Rosjaninowi do zaoferowania pożyteczną dlań usługę i zyskał za to jego szacunek. Rezygnacja z ekonomicznej szansy rosyjskiej byłaby wielkim głupstwem. Nie korzystając z niej zostawiamy tym pole – np. Niemcom – którzy wiedzą, że tam da się zarobić prędzej i więcej niż gdziekolwiek indziej. Wielkie dla nas pieniądze znajdują się na Wschodzie, a położenie Warszawy na drodze z Zachodu do Moskwy i Petersburga to nasz oczywisty atut. Z naszego boczenia się na handel z Rosją, z przenoszenia wrogości politycznej na sferę gospodarki – wynikają dla nas tylko szkody.

Pewno, że nie jest Lalka powieścią ekonomiczną w stylu np. dawnych dziewiętnastowiecznych Illustrations of Political Economy (1832-1824) i nieco późniejszych Illustrations of Taxations (1834) pani Harriet Martineau czy pięciotomowego utworu Edwarda Tomasza Massalskiego Pan Podstolic z wymownym podtytułem Czym jesteśmy, czym być możemy. Romans administracyjny (1831-1833). Pewno, że Lalka to wielka powieść społeczno-obyczajowa, psychologiczna czy egzystencjalna. Z tym wszystkim jednak warto upomnieć się o docenienie jej aspektów ekonomicznych. Prus chciał, by były one widoczne – także przez obraz funkcjonowania pieniędzy i poprzez krytykę pasożytnictwa elit społecznych (głównie arystokracji) – jako składnik przesłania ideowego.

W rozdziale XVI Lalki, w którym mamy opis pierwszej wizyty Wokulskiego w mieszkaniu Łęckich, pan Tomasz Łęcki odgrywa zaaferowanego lekturą cenionej przez Prusa książki ekonomicznej Józefa Supińskiego Szkoła polska gospodarstwa społecznego.

“Czytam właśnie Supińskiego – powiada, witając się z gościem – tęga głowa!... Tak, narody nie umiejące pracować i oszczędzać zniknąć muszą z powierzchni ziemi...” [I, 483].

Zdanie to figuruje na karcie tytułowej dzieła i jest cytatem z głośnego ekonomisty francuskiego Jeana Baptisty Saya. Sarkastyczną wymowę tej sceny Prus ukształtował jako exemplum naszej sytuacji: o potrzebie pracy i oszczędzania mówi człowiek, który nigdy nie pracował i cały odziedziczony majątek zmarnował na występy w “wielkim świecie”. Komentarzem do tej sceny mogłoby być zdanie z felietonu w “Kurierze Codziennym” z 14 V 1899: “Polacy po dawnemu uprawiają sztukę deklamacji zamiast pracować dla siebie i dla innych. A potem udają bardzo zdziwionych i zgorszonych, gdy jak Supiński przypomni im słowa Saya”12.

W Lalce Prus ostrzegał – powtórzmy to raz jeszcze – przed lekceważeniem ekonomicznych praw życia społecznego. Był zdania, że mści się ono na tych, co to lekceważenie praktykują. Pewno by się też zgodził z poglądem, że pusty worek nie może stać prosto i chyba aprobowałby niejeden inny mieszczański aforyzm moralny, których autorstwo – z reguły nie bez słuszności – przypisywano Beniaminowi Franklinowi13. Żywił też przekonanie, że normalne krążenie “czerwonych kulek krwi” w organizmie społecznym jest oznaką zdrowia i integralności tego organizmu. Dzięki “czerwonym kulkom” poszczególne części organizmu mogą wymieniać się dobrami i współpracować ze sobą. Innymi słowy – w zdrowym społeczeństwie pieniądze służą spotykaniu się ludzi i umacnianiu się więzi społecznych.

Z tego jednak nie wynika, by Prus choć przez chwilę uznawał omnipotencję dóbr materialnych. Tak, uważał pieniądze – jak widzieliśmy – za warunek kardynalny organizacji społeczeństwa i za środek znakomity funkcjonowania jego gospodarki. Ani jednak we własnej biografii, ani w którymkolwiek utworze nie aprobował ich fetyszyzowania i wynoszenia na wyżyny wartości nad wartościami. Przeciwko peanowi na cześć pieniądza, wygłoszonemu w Lalce przez doktora Szumana (mniejsza o to, czy całkiem serio), sformułował ripostę, którą czytelnikowi tej powieści przedkłada młody uczony Julian Ochocki. Powiada on, że cywilizacji nie stworzyli geszefciarze zadowoleni ze stanu interesów ani filistrzy, lecz myśliciele o szerokiej duszy: “Gdyby rozum polegał na myśleniu o dochodach, ludzie do dzisiejszego dnia byliby małpami...” [II, 674]. Aforyzm ten ma nieporównanie większą dozę akceptacji autorskiej niż Szumanowa pochwała mocy pieniądza14.

Przypisy

1 Cytuję tekst utworu wg edycji: B. Prus, Lalka; opracował J. Bachórz; wydanie drugie przejrzane. Wrocław– Warszawa–Kraków 1998 (“Biblioteka Narodowa”, seria I, nr 292). Cyfra rzymska oznacza tom, arabska – stronicę.

2 A. Świętochowski, Aleksander Głowacki (Bolesław Prus); tekst oprac. J. Kulczycka-Saloni [w:] Polska krytyka literacka (1800-1919); materiały t. III, Warszawa 1959, s. 371.

3 Świadczy o tym poprawka, jaką wniósł do książkowego wydania powieści. Jej pierwodruk ukazywał się odcinkami w warszawskim “Kurierze Codziennym” (odcinek, w którym Wokulski opowiada o swoich sukcesach finansowych, został opublikowany 10 X 1887). Prus w pierwodruku kazał Wokulskiemu w rozmowie z Rzeckim wymienić nie 250 tys. rubli (jak to się stało w edycji książkowej w 1890 roku), lecz 180 tys. rubli, czyli “dofinansował” go aż o 70 tys. rubli. Można sobie wyobrazić, jak Świętochowskiego zgorszyłby się tego typu poprawką, gdyby ją był zauważył.

4 Zob. np. C. Jellenta, Dwie epopeje kupieckie, “Życie” 1897, nr 7-9 (artykuł zawiera porównanie Lalki Prusa i Rodziny Połanieckich Sienkiewicza), a także J. Kulczyckiej-Saloni, Dwie powieści kupieckie: “Au bonheur des dames” E. Zoli i “Lalka” B. Prusa, “Przegląd Humanistyczny” 1963, nr 1.

5 Por. H. Sienkiewicz, Rodzina Połanieckiech, Warszawa 1986, s. 644. Oczywiście: Połaniecki zapewniający, że tanio kupił, ma tu uchodzić za wspaniałego darczyńcę i definitywnie nawróconego grzesznika, który oto ostatecznie dokumentuje swoje zerwanie z kultem złotego cielca. Czytelnik – podobnie jak pani Połaniecka – powinien poskromić i nawet uznać za niestosowną swoją ciekawość szczegółów finansowych powrotu rodziny do Krzemienia.

6 Zob. S. Siegel, Ceny w Warszawie w latach 1816-1914, Poznań 1949, s. 279.

7 Zob. Z. Żabiński, Systemy pieniężne na ziemiach polskich, Wrocław 1981, s. 197-199; zob. też: J. Szwagrzyk, Pieniądz na ziemiach polskich X-XX w.; wydanie poprawione i uzupełnione, Wrocław, s. 261-267.

8 Informacje statystyczne podaję za książką T. Smółkowej Słownictwo i fleksja “Lalki” Bolesława Prusa, Wrocław 1974.

9 B. Prus, Szkic programu w warunkach obecnego rozwoju społeczeństwa (1883) [w:] Filozofia i myśl społeczna w latach 1865-1895. Część I; wybrały, opracowały, wstępem i przypisami opatrzyły A. Hochfeldowa i B. Skarga, Warszawa 1980, s. 192.

10 Ibidem, s. 194.

11 B Prus, Najogólniejsze ideały życiowe (1899) [w:] Filozofia i myśl społeczna w latach 1865-1895. Część I, s. 229.

12 B Prus, Kroniki; oprac. Z. Szweykowski, Warszawa 1966, s. 136.

13 W XIX wieku wydawano Życie i pisma Beniamina Franklina (m. in. w 1827 roku w Warszawie podług edycji londyńskiej z r. 1820) oraz Wybór pism moralnych Beniamina Franklina (m. in. w Warszawie w roku 1845). Aforyzmy Franklina przenikały do świadomości publicznej także w drugiej połowie XIX wieku m. in. za sprawą prasy.

14 Artykuł ten jest nieznacznie rozszerzoną i poprawioną wersją szkicu opublikowanego w kawartalniku “Pieniądze i Więź” 1999, nr 2.