Leszek Biernacki

Zabić ministra skarbu

[...] ażeby pewien mózg prysnął jeżeli nie pod same gwiazdy – wedle wyrażenia Heinego – to przynajmniej pod sklepienie bankowe, i tym sposobem zreflektował inne mózgi mniej zatwardziałe. Umarli bowiem nie tylko nie mówią, ale mają jeszcze i tę zaletę, że się nie mylą i pomyłkami swymi kraju w przepaść nie ciskają.
Maurycy Mochnacki

1. Romantyczne universum

Mochnacki konstruując swoją romantyczną wizję świata widział szeroko pojętą kulturę jako system naczyń połączonych, w którym wzajemnie uzupełniają się i przenikają wszystkie aspekty ludzkiej cywilizacji: nauka, technika, sztuka i filozofia. Dlatego też literatura i krytyka literacka nie była dla niego estetyczną zabawą, miała być analizą bytu człowieka i jego cywilizacyjnych dokonań, także ekonomicznych.

Mochnacki twierdził, że poezja romantyczna służy “uznawaniu się w jestestwie swoim” narodu, że chroni przed pogrążeniem się w niebycie. Pojmował świadomość narodu i jego twórczość jako zjawiska konieczne, a naród i jednostkę, naturę i historię kraju włączył w obręb jednej duchowej całości. Nie opisał jednak człowieka jako niewolnika konieczności historycznej czy praw natury. Bowiem człowiek myśli, a myśl to “strojny, dźwięczny akord, brzmiący z godnością wszystkich razem pierwotnych sylab, rozrzuconych w przyrodzeniu. Promienista istota, w nas utajona, niewidzialna...”1. Przed pojawieniem się ludzkiej myśli historia była rozwojem natury. Przez ludzką myśl, przez jej działanie natura zdobyła zdolność do zrozumienia siebie. Jednocześnie działanie ludzkiej myśli zakłóciło harmonię, przekreśliło fatalizm dziejów, gdyż wraz z nią pojawiła się wolna wola nie podporządkowana konieczności. Przełomowa rola ludzkiej myśli wynika z tego, że tylko ona posiadła świadomość o tym, że jest: “Myśleć i to wiedzieć, i w tym myśleniu się rozumieć, jest to «być». «Być» – jest to tylko być przedmiotem, obiektem dla samego siebie. [...] Kto tego, że jest, nie wie, jest tak, jakby go nie było. [...] Jestestwo nasze w myśli się odbija. [...] rozdziela się na dwoje. Myśl jest istotą naszej istoty [...]. Być dla samego siebie przedmiotem widzenia, jest to myśleć. Myśleć jest to żyć”2.

Mochnacki budował swoje teorie nie na antypodach rzeczywistości, romantyzm bowiem nie był bajką, nie opisywał wyśnionej sennej mary, przeciwnie – pragnął jak najpełniej opisać pełnię życia z jego różnorodnością i kontrastami. Oświeceniowe metody opisu rzeczywistości okazały się niewystarczające. Po burzliwych wydarzeniach rewolucji francuskiej i wojnach napoleońskich stateczny, czasem wręcz idylliczny obraz świata legł w gruzach wraz z murami Bastylii. Bogusław Dopart zastanawiając się nad istotą romantyzmu napisał, że jest on “zdolny [...] afirmować każdy problem – teoretyczny czy praktyczny, odkryty przez siebie bądź podniesiony przez innych – w poszukiwaniu najpełniejszej koncepcji samorozumienia i aktywności człowieka. Wokół człowieka, tj. jaźni, osobowości w znaczeniu filozoficznym, duchowości w religijnym znaczeniu, konstruowali romantycy za pomocą środków z różnych dziedzin poznania – i spomiędzy owych dziedzin, sztuki, filozofii, religii, nauki – taką wizję universum, która miała się wywodzić ze wszelkich źródeł wiedzy, objąć wszystkie aspekty bytu i uwzględnić wszelkie sposoby symbolicznej reprezentacji rzeczywistości”3. Pierwszy taką wizję universum stworzył Mochnacki.

Człowiek, zdaniem Mochnackiego, polisensorycznie słyszy naturę i ocala w ten sposób prawdę i pamięć jej praw. Romantyzm ocala go przed gwałtem zbiorowości, przed działaniem praw sprzecznych z jego naturą, przed widmem śmierci i nędzą istnienia. Młody krytyk wierzył, że scalenie istnienia w jedność z wszechświatem i samym sobą pozwala na przekraczanie granic określonych przez własną konstytucję cielesno-duchową. Twierdził, że człowiek musi żyć w zgodzie z różnymi aspektami własnej aktywności i sferami natury. Przed powstaniem listopadowym szukał gorączkowo odpowiedzi na pytanie o porozbiorowy los narodu, o szansę jego istnienia. Zastanawiał się nad prawami historii: “Mąż wielki, jeden po drugim, idzie z nieprzerwanego następstwa. Przywdziewają zbroję, przodkują bitnym szykom i bratnią sławą u kończyn świata rozpleniają. Lecz to nie trwa długo. Czymże jest historia? Snem ludów, cieniem ich jestestwa. Owo plemię, skutkiem poprzednich powodzeń, zawichrzone niezgodą lub rozpieszczone niewieścią miękkością, znika z placu. Moc, dostatek, biegłość w sprawach, świetne przewagi, dostojne imię, wszystko rozproszone jako mgła mija. Wtenczas na karki pognębionych następują silniejsi, dzicy światoburcy”4. Dla Mochnackiego niemożliwa była historia bez wyższych reguł rządzących światem i bez wolności ludzkiej. Wolność i konieczność były dla niego immanentnymi składnikami dziejów i nieustannym źródłem tragizmu. Po powstaniu obcy był mu mesjanizm Mickiewicza i mit Polski jako niewinnej ofiary rozgrzeszonej z popełnionych win. Mochnacki, gdy spisywał historię powstania, z wyraźnym bólem i goryczą pisał o własnych błędach Polaków.

Wierzył w przyszłość Polski, gdyż uważał, że może ona zginąć tylko wtedy, gdyby “ten lud w powodzeniu swoim, za dni szczęśliwych, nie miał żadnego mędrca, żadnego dziejopisa, żadnego wieszcza lub artysty”. A naród miał swoich poetów, miał w przeszłości wielkich mężów i dziejopisów, a nadchodzący romantyzm ofiarowywał mu przyszłość, gdyż “Poezja [...] przerzuca pomost między żywymi a umarłymi, bo jej obszar to świat myśli, uczuć i tęsknot”5. Nie tylko poezja, gdyż za literaturę Mochnacki uznawał system wszystkich tworów ludzkiego umysłu, “które mają najbliższy i bezpośredni związek z cywilizacją i duchem narodu”6. Podkreślał wielką rolę kultury w podtrzymywaniu patriotyzmu i świadomości narodowej, gdyż to ona chroni ludzi przed beznamiętną egzystencją, jest nicią łączącą czasy przeszłe z teraźniejszością, dzięki czemu można wybiegać myślą w przyszłość. O przyszłości narodu decydować miał cały jego dorobek. “Mochnacki nie byłby romantykiem, gdyby nie dążył do ogarnięcia wszystkich wymiarów rzeczywistości: natury i kultury, sztuki, historii, polityki. Pod tym względem bodaj nie ma sobie równych w europejskiej skali. [...] niejako dopełnił romantyzm poetycki Mickiewicza o część teoretyczną. Zbudował teorię polskiego romantyzmu”7.

Po napisaniu książki O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym, jakby wiedziony historyczną koniecznością, fatalizmem greckiej tragedii, musiał przełożyć filozoficzną teorię na praktyczne działanie. Od początku powstania wiedział albo przeczuwał, że może być ono daremne, że zabrakło “dzikich światoburców”. Los tak pokierował, ale i jego wolna wola, że ten 27-letni znawca literatury romantycznej i propagator romantycznych ideałów przez krótki czas był motorem rewolucyjnych działań i próbował pokierować losami powstania.

Na drodze stanął jednak minister skarbu Królestwa Kongresowego, książę Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki. Romantyczny czyn zderzył się z zimną kalkulacją arystokratycznego finansisty.

2. Romantyzm na ulicy

Maurycy uratował powstanie w pierwszych godzinach, kiedy to wraz z innymi okrzykami “Moskale naszych mordują” wezwał mieszkańców Warszawy do chwycenia za broń i zdobycia Arsenału. Uważał, że powstańcy sami powinni byli ustanowić władzę, a nie sięgać po przebrzmiałe autorytety. Bał się, że rewolucji zabraknie czasu na stworzenie licznych oddziałów i zainicjowanie powstania w guberniach zabranych. Zorganizował pracę klubu Towarzystwa Patriotycznego i wziął udział w delegacji udającej się do siedziby Rady Administracyjnej. Rzucił w twarz członkom Rady słowa, które spadły na nich jak piorun. Apelował i ostrzegał. Miał za sobą wówczas siłę rewolucyjnej ulicy, która mogła pokierować historią. Jego emocje były straszliwie napięte; nie wytrzymał i bez osłonek zripostował wywody księcia Czartoryskiego: “To są żarty, Mości Książę, my nie powstaliśmy dla przyjmowania łask i warunków od w. księcia, który jest jeńcem rewolucji, ale dla zbawienia Polski. Niechaj tedy rząd nie gra komedii, która się bardzo tragicznie zakończyć może albo dla powstania, albo dla jego nieprzyjaciół i wątpliwych stronników!”8. Ostatnie słowa, jak sam wspomina, obrócił szczególnie pod adresem Lubeckiego. Generał Chłopicki wściekły, trzaskając drzwiami, wyszedł ze spotkania, pozostali zapewnili, że rezolucja klubu zostanie wzięta pod rozwagę. Niemcewicz wspominał: “O Boże, ci tylko, co widzieli Robespierre’a, Dantona, Marata, St. Justa, nie byliby przerażonymi tak wściekłymi postaciami, jakie mieli ci zuchwalcy!”9. Lubecki od pierwszej chwili dostrzegł w Mochnackim siłę napędową klubowiczów. Wymyślił, że do obalenia rządu nie dojdzie, jeśli zostanie do niego dokooptowany, ale ten na następnym posiedzeniu rady propozycję odrzucił i wprost zaatakował Lubeckiego oraz zaapelował o rozwiązanie Rady Administracyjnej. Członkowie rządu już nie protestowali. Lubecki i Mostowski złożyli rezygnację. Po skończonych obradach Lubecki poprosił Mochnackiego o rozmowę: “A kiedy mieliśmy się na spoczynek udawać – pisze Leon Dembowski, naoczny świadek tych wydarzeń – i gdy Mochnacki opuścił salę posiedzeń rządowych, książę Adam zapytał Lubeckiego: – Nad czym tak długo radziliście? Na co książę Lubecki odpowiedział: – Z tego wszystkiego, com od Mochnackiego słyszał, powziąłem przekonanie, iż ma zamiar mnie powiesić”10.

Mochnacki na zebraniu klubu Towarzystwa Patriotycznego oświadczył, że rząd i Chłopicki zdradzają rewolucję. Zgromadzony tłum oburzył się jednak nie przeciwko Chłopickiemu i radzie, lecz wypowiadającemu oskarżenie i zagroził mu śmiercią. Nie znajdując poparcia klubu Mochnacki poderwał do działania Szkołę Podchorążych. Ruszyli do siedziby rządu po to, “ażeby pewien mózg finansowy prysnął jeżeli nie pod same gwiazdy – według wyrażenia Heinego – to przynajmniej pod sklepienie bankowe, i tym sposobem zreflektował inne mózgi mniej zatwardziałe. Umarli bowiem nie tylko nie mówią, ale mają jeszcze i tę zaletę, że się nie mylą i pomyłkami swymi kraju w przepaść nie ciskają. [...] Piotr Wysocki spotkawszy przypadkiem Szkołę i mnie na Lesznie, gdy mu oznajmiliśmy zamiar udania się do Banku, wahać się począł [...]. Starałem się wmówić w niego, że jemu, jako twórcy rewolucji, rząd nowy w tym charakterze ustanowić wypada. Świadomsi interesu publicznego podchorążowie przekładali mu, że się obejdzie bez rozlewu krwi; ja mu szepnąłem w ucho, «że tylko jedną głowę, która kieruje kontrrewolucją, poświęcić trzeba». Natenczas Wysocki klękając na bruku przed szeregiem powiedział: «Nie inaczej jak po moim trupie pójdziecie do banku». Szkoła wróciła zaraz na swoje stanowisko. Zamiar spełzł na niczym, ale mnie wprawił w największe niebezpieczeństwo”11.

Książę Lubecki przystąpił do kontrataku. Następnego dnia w gazecie wydawanej pod patronatem ministra, “Polaku Sumiennym”, ukazał się artykuł ujawniający, że Mochnacki pracował w cenzurze i oskarżający go o próbę wzniecenia rozruchów. Na mieście rozpowszechniono plotkę, że Maurycy nastawał na życie gen. Chłopickiego. Opinia publiczna obróciła się przeciwko Mochnackiemu, także najbliżsi przyjaciele. Stawiano dla niego szubienice, żołnierze chcieli rozsiekać, a Lach Szyrma, komendant gwardii akademickiej, w wydanej odezwie przysiągł, “że akademia swój sztylet utopi w piersiach zapaleńca, który tych znakomitych mężów śmiał obrazić”12. Otoczony nagle przez ludzi pod siedzibą rządu znalazł schronienie w pokojach... Lubeckiego. Książę uratował Mochnackiego przed śmiercią. Wpuścił do swych salonów. Zapewne spoglądał na niego z ironią i uśmiechał się “życzliwie”. Przywitał go słowami: “– Jak niebezpiecznie jest, panie Mochnacki, tak wysoko latać”13.

“Mózg finansowy” miał w garści romantycznego człowieka czynu. Mógł wydać go tłumowi, jednak toczył z nim długie rozmowy. Przez kilka dni trzymał go w swoim domu, żywił, chronił i dyskutował. W tym czasie niszczył go w oczach opinii publicznej tak, by nie wyprostował się już więcej. Zarazem jednak Mochnackiemu, choć jedynie w części, udało się ministra natchnąć czynem – przed wyjazdem do Petersburga Lubecki zaczął zachęcać innych członków Rady Administracyjnej, by szykowali do walki jak największą armię, gdyż jest ona ważnym argumentem w każdych pertraktacjach. Lubecki ruszył z poselstwem do cara, a Mochnacki postanowił wyjechać na Wołyń, by tam rozniecić powstanie. Nie dotarł do celu i wrócił do Warszawy, gdzie skończył pisać przedmowę do książki O literaturze polskiej w XIX wieku. Napisał tam słynne zdania: “Czas nareszcie przestać pisać o sztuce, co innego zapewne teraz mamy w głowie i w sercu, improwizowaliśmy najpiękniejsze pienie narodowego powstania! Życie nasze jest poezją. Zgiełk oręża i huk dział, ten będzie odtąd nasz rytm i ta melodia”14.

Opublikował jeszcze kilka artykułów politycznych, a później wstąpił do wojsk powstańczych i w walce szukał śmierci. Lubecki pojechał do Rosji wyjednać łaskę cara. Nie uzyskał nic. Pozostał w Petersburgu, gdzie do końca życia pracował na rzecz carskiej administracji. Mochnacki po klęsce powstania wyemigrował do Francji, gdzie zmarł na gruźlicę.

3. Minister postępu i carski menedżer?

Książę Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki był najwybitniejszą osobistością w otoczeniu wielkiego księcia Konstantego. Minister należał do elity królestwa, kształtował jego politykę gospodarczą i finansową, osobiście kierował ludzi na najważniejsze stanowiska i miał przemożny wpływ na decyzje wielkiego księcia. Był przeciwieństwem Mochnackiego. Ich sposoby myślenia nie miały punktów zbieżnych, byli reprezentantami odmiennych światów.

Polityka gospodarcza Lubeckiego zacieśniała więzy Królestwa Polskiego z Rosją jako ogromnym rynkiem zbytu dla polskiego przemysłu, tym bardziej, że na granicy z Niemcami ustanowiono bardzo wysokie cła: “Polacy niewątpliwie korzystali z tego i Lubecki podejmował swe decyzje przekonany, iż zgodne są one z polskimi interesami. Nie było w owym okresie gospodarczej eksploatacji Królestwa Polskiego przez Rosję. Posunięcia ministra były kontrowersyjne nie w sferze gospodarki, lecz polityki. Bardziej rozwinięte ziemie polskie miały być wprzągnięte w służbę rosyjskiej mocarstwowości, rosyjskich racji imperialnych. Czy w ostatecznym rezultacie nie musiałoby to doprowadzić do uzależnienia od Rosji także w sferze gospodarki, tego nie da się potwierdzić ani zaprzeczyć”15. Równocześnie z powołaniem w 1821 roku na ministra skarbu Lubeckiego car Aleksander I w piśmie zawiadamiającym o jego powołaniu uprzedzał, że musi przekonać się “czy Królestwo Polskie może w teraźniejszej swej organizacji wydołać z własnych funduszów politycznemu cywilnemu bytowi, którym było obdarzone, lub też czyli ma, niemożność swą oświadczywszy, ulec zaprowadzeniu porządku rzeczy więcej zastosowanemu do swojej szczupłości”16. Lubecki został więc menedżerem, którego zadaniem było zdobycie jak największego zysku dla panującego króla – moskiewskiego cara i jego brata wielkiego księcia Konstantego. Uzyskał pełne poparcie wielkiego księcia, któremu zależało na utrzymaniu niezależności oddanego mu do dyspozycji kraju. Konstanty z pewnością nie chciał, by Lubecki po rozpoznaniu stanu krajowych finansów stał się likwidatorem królestwa. Tylko powikłanym układom panującym pomiędzy członkami carskiej rodziny minister skarbu zawdzięczał swoją pierwszorzędną pozycję w Warszawie.

Lubecki szybko i sprawnie przystąpił do działania. Uważał, że w nierozwiniętym przemysłowo kraju rząd musiał kierować inicjatywą, gdyż stan oświaty, nieufność i przyzwyczajenia powstrzymywały społeczeństwo od nowości, które w krajach rozwiniętych rozpowszechniały się naturalnie. Wiedział, że Polska była zawsze krajem rolniczym, ale uważał, że zakończyła się era koniunktury na polskie zboże i nie można mieć nadziei na dalszy korzystny handel produktami rolnymi. Wprowadzenie w życie teorii wolności handlowej przyniosłoby złe skutki dla krajowej gospodarki, gdyż zarobione przez zagranicznych przemysłowców i kupców w Polsce pieniądze byłyby wywożone z kraju. Był przekonany, że kapitał cudzoziemskich przedsiębiorców, jak i oni sami, zrosną się z polską ziemią. Wielką stratę dla skarbu państwa widział w sprzedawaniu za granicą nieprzetworzonych surowców, które można było samemu przetwarzać w kraju. Dlatego był zwolennikiem szybkiego rozwoju przemysłu. Stefan Bratkowski twierdzi, że po wojnach napoleońskich przemysł w Rosji podupadł, co dla polskich przedsiębiorców było jedyną w swoim rodzaju okazją, “by go przegonić, zabrać mu zamówienia, tym samym sparaliżować i osłabić, co w razie konfliktu oznaczałoby przewagę potencjału w produkcji broni... [...]. Spiskowcy nocy listopadowej obrócili dramat tego wyścigu w katastrofę [...]”17.

Próbował walczyć o polską oświatę. Przeciwstawiał się powołaniu “szkolnej policji” Nowosilcowa, którą jednak w 1823 roku car zaakceptował. Pomimo że Lubecki walczył z Nowosilcowem, to nie był bez winy, jeśli chodzi o represyjną politykę władz. Ukaz carski zabraniający młodzieży studiować za granicą rozwinął o niesprawiedliwy przepis precyzujący, że rodziców, których synowie pozostali za granicą dla kontynuowania studiów, miano obłożyć podwójnym podatkiem gruntowym. Stworzył plan reform w administracji, sądownictwie i skarbowości. Dążył w nim przede wszystkim do uproszczenia mechanizmu władzy. Reforma miała także dotyczyć samorządu miejskiego, kwestii włościańskiej i żydowskiej, zapewnienia wolności słowa i druku. Uzyskał aprobatę cara na wstępny projekt reformy dopiero podczas prac sejmu w maju 1830 roku. W planach tych miał jednak na uwadze doskonałe połączenie interesów Polski i Rosji. Wierzył bowiem, że z chwilą ustanowienia ścisłych przepisów i po zaprzestaniu policyjnych represji dokonana reforma skuteczniej zabezpieczy nierozerwalność unii z Rosją.

Gdy Lubecki uważał, że jego poczynania przynoszą pożytek krajowym finansom, nie liczył się z konstytucją. Dopiero po powstaniu listopadowym zdobył się na krytyczną autorefleksję. Smolka twierdzi, że Lubecki “przekonał się, że w ówczesnym położeniu Królestwa litera prawa była jedyną ostoją przeciw wszelkim, nigdy nie ustającym, a podstępnym zamachom na jego byt polityczny, że minister obchodząc prawo, byt ten narażał. Jedno Lubeckiego tłumaczy: głębokie przeświadczenie, że przysparzając skarbowi publicznemu milionów, bronił właśnie skutecznie zagrożonego bytu politycznego”18. Najjaskrawszym przykładem nieprzestrzegania przez ministra skarbu przepisów konstytucji była sprzedaż bez zezwolenia sejmu dóbr narodowych. Lubecki bronił się twierdząc, że były one ciągle przedmiotem pożądliwości i pragnień generałów rosyjskich, którzy domagali się ich jako wynagrodzenia za swą działalność. Natomiast przez sprzedaż narodowego majątku skarb państwa zdobywał potrzebne zasoby finansowe, a Rosjanie nie mieli się czego domagać.

Mochnacki w żadnym punkcie nie zgadzał się z pozytywnymi opiniami o Lubeckim. Uważał, że był on tylko zręcznym ministrem, który realizował plany zgodne z interesem zaborcy. W pisanym na emigracji Powstaniu krok po kroku analizował ekonomię Królestwa Kongresowego i jednocześnie skreślił wizję romantycznej ekonomii narodowej. Pisał o tym z jeszcze większą zaciętością niż podczas walki o nową poezję z klasykami.

4. Romantyczna krytyka ekonomii i gospodarki Królestwa Kongresowego

Analizując działalność Lubeckiego Mochnacki był w zgodzie z własnymi teoriami, głoszonymi przed wybuchem powstania, kiedy to “pisał, iż krytyka jest «pochodnią historii», że krytyk «świeci historii». Jego zadaniem jest «wybadać, rozświecić systema pojęć i wyobrażeń czy zapadłej w przeszłość, czy obecnej cywilizacji» (O krytyce i sielstwie). [...] Rola krytyka nie ogranicza się do funkcji tłumacza historii. Jest on niezbędnym ogniwem w procesie «uznania się narodu w swoim jestestwie»”19.

Pisał Mochnacki: “w dzisiejszym stanie nauki gospodarstwa narodowego nie podpada zaprzeczeniu, że rząd na sposób użycia krajowych kapitałów wpływać nie powinien. Fabryki zbogacają naród, jeśli same powstają. Fabryki, które rząd zaprowadza, które by bez rządu nigdy nie powstały [...], stają się klęską konsumentów, szkodzą naturalnemu, miejscowemu przemysłowi. Ta jest reguła powszechna [...]. Fabryki Polski Kongresowej do tego względu odniesione nie jednają rządowi, które je postwarzał, wielkiego zaszczytu. Cóż łatwiejszego, jak wszystko obce zakazać, wszystkie granice osadzić Kozakami? Muszą wtenczas ku byle jakiemu zaspokojeniu koniecznej konsumpcji powstać krajowe rękodzieła, lecz z wszystkimi przywarami monopolistycznymi: bo między reproducentami, z równą łatwością zbywać mogącymi złe i dobre wyroby, nie masz ani potrzeby, ani bodźca do współubiegania się; a dla konsumentów nie ma żadnego wyboru [...]. Prohibicyjne fabryki puszczają w obieg za cenę upodobaną wyroby, bez których obejść się prawie niepodobna [...]. Z dochodu monopolijnego w Polszcze Kongresowej opłacał rząd, pod tytułem porządku i bezpieczeństwa publicznego, żołnierza, żandarma, policjanta, szpiega, gorliwego w podsłuchach urzędnika. Z fabryk monopolistycznych, z ich zysków cóż przybywało [...] ku ulżeniu publicznych ciężarów, kiedy prawie wszyscy, którzy u nas te fabryki pozakładali, byli cudzoziemcy sprowadzeni z zagranicy? [...]. Fabrykant cudzoziemiec nie przychodził u nas powoli, stopniowo, z nędzy do lepszego bytu, lecz jednym gwałtownym skokiem do wielkich bogactw; a co tylko zarobił, to natychmiast wyprowadzał lub sam wywoził za granicę. Pierwej w swoim kraju zaledwie utrzymywał się z wyrobów, których najwięcej Polska od niego kupowała. Po zakazie przeniósł się na miejsce spożycia tych wyrobów; był tedy panem i realizacji, i ceny”20. Mochnacki uważał, że nie można mieć nadziei na rozwój polskiej gospodarki bez silnego oparcia w stabilnym rolnictwie, gdyż “nie od dachu podobno, lecz od fundamentów stawiają się budynki21”, i twierdził dalej: “U nas przed przemysłem rękodzielnym idzie rolnictwo, i dopóki kraj nie odzyska swej niepodległości, póki wszystkie jego płody nie wejdą w handel wewnętrzny, póty daremne będą wszelkie usiłowania pomknienia go naprzód na drodze przemysłowej”22.

U podłoża krytyki Mochnackiego leżą jego przekonania polityczne. Swego adwersarza uważał bowiem “za głowę tej frakcji w Polszcze, która zbawienia ojczyzny bez pobratymstwa z Moskwą nie pojmowała”23, ale nie oskarżał go o zdradę, gdyż Lubecki “wcześnie zaczął być Moskalem. Pod tym względem nie można mu zarzucić zmienności charakteru: nie był renegatem, kto nigdy w Polskę nie wierzył”24. Właśnie z powodów politycznych pisze nie analizę historyczno-ekonomiczną, lecz dramat romantyczny, w którym wiadomo, że akcja zakończy się tragicznie dla jego bohaterów. Przedstawia Lubeckiego jako człowieka, który był “wymowny, czynny, znawca ludzi, ambitny, obrotny nie tylko w publicznych, ale i we własnych interesach” i który talenty te wykorzystał w zgubny dla powstania sposób, gdyż “wykształcił ducha hierarchii rządowej, udoskonalił centralizację i przedział między władzą i krajem, między rządem i ludem tak rozszerzył, że tamten po raz pierwszy na ziemi polskiej stał się główną rzeczą, ten niczym. Urzędomania, przewaga służby płatnej nad obywatelstwem, nad wszystkim, co jest świętego na ziemi, daleko się za wpływem jego rozpostarły. Charakter rządu tym sposobem zaostrzonego [...] otóż jedno z największych nieszczęść, co z epoki kongresowej Polski wpłynęły dla sprawy 29-go”25. Krytykował, że “przy powszechnym narzekaniu mieszkańców królestwa na fiskalizm rządu i ciężary antykonstytucyjne Lubecki rozsypywał szczodrą dłonią ogromne sumy na podwyższenie pensyj, na dodatki nie do urzędów, ale do osób zastosowane, na gratyfikacje [...]”26.

W dziedzinie działalności finansowej oskarżył Lubeckiego najciężej. Zarzucił mu przyjęcie systemu, który zmierzał do tego, “żeby mieć wszystko w ręku i wszystko jednym ciosem, w jednym mgnieniu oka wniwecz obrócić, żeby, krótko mówiąc, uorganizować ruinę całego majątku Polski kongresowej; do tego zmierzały starania Lubeckiego”27.

Mochnacki twierdził, że Polsce potrzebny był inny rozwój ekonomiczny: “w kraju potrzebującym dobijać się swej niepodległości zbrojnymi powstaniami, bank, instytucja ziemska kredytowa i wszelkie inne w związku z nimi będące operacje finansowe [...] mają swoją polityczną bardzo niebezpieczną stronę. Kraje niepodległe niechaj w kurs puszczają cały swój gruntowy majątek, nic to im nie zaszkodzi; kraje zamierzające wyjarzmić się spod obcej przemocy niechaj nigdy nie tykają, co jest w nich nieruchomego, niechaj się starają nawet ruchomym rzeczom u siebie nadać charakter wieczności, póki rewolucja nie wybuchnie. Na tym polega ich zbawienie. Stała mocna na swej ziemskiej posadzie niepodległość narodu polskiego w tej cząstce kraju, który kongresowym zowiemy, póki wszystko, cośmy mieli, trwało w stanie niezależności od Moskwy; póki ani Moskwa od nas niczego nie potrzebowała, ani my od Moskwy, póki Moskwa, choćby nawet chciała, niczego od nas wziąć nie mogła. Tak było aż do czasów administracji Lubeckiego. Minister ten, zaprowadzając systema kredytowe, odłużając, a potem sprzedając dobra narodowe, realizując fundusze instytutów naszych, ustanawiając bank, którego organizacja depozytowa koncentrowała w sobie cały prawie gotowy majątek obywatelski, poddał ledwo nie wszystko, cośmy mieli, pod moc i wolę Moskwy [...]”28.

6. Ekonomia a polityka i romantyczne ideały

Mochnacki rozpatrywał problematykę ekonomiczną Królestwa z pozycji zwolennika liberalnej filozofii społecznej i z perspektywy polityki niepodległościowej. Uważał podporządkowanie gospodarki monopolowi państwowemu za przeszkodę na drodze do odzyskania niepodległości, gdyż państwo nie miało suwerenności, a więc gospodarka była podporządkowana celom politycznym Rosji. Z tego też powodu widział korzyść dla kraju jedynie w tym, co było jak najmniej zależne od monopolu państwa, co zwiększało wolności gospodarcze i handlowe. Nie mógł się pogodzić z etatyzacją gospodarki i interwencjonizmem państwowym, gdyż jego zdaniem prowadziło to do obsadzania stanowisk nie fachowcami, lecz ludźmi oddanymi swym zwierzchnikom. Był przeciwnikiem monopolu państwowego – był on sprzeczny z romantyczną wizją jedności człowieka z naturą i z samym sobą. Człowiek, według Mochnackiego, miał tworzyć świat, a nie być poddanym woli konieczności, fatalizmu historii czy też despotycznemu państwu i armii skorumpowanych urzędników. Twierdził, że esencja narodowa tkwiąca w zbiorze pojęć i uczuć niewiele ma do zawdzięczenia państwu. Przeciwnie – państwo może “wyjałowić narodową esencję” przez instytucjonalizowanie spontanicznych odruchów życia narodowego. Szczególnie czyni to wszelki despotyzm, który zakuwa kulturę, obyczaje, tradycję i pamięć narodu w jeden nieznający alternatyw model. Dla despotycznych systemów jednostka jest pyłkiem kurzu, który zmiata się jednym ruchem ręki. Panem jednostki jest państwo ze swoim kultem abstrakcyjności. Dlatego despota przeciwstawia rozumowi i myśli zbiorowy determinizm – instynkt masy29. Mochnacki wraz z romantykami stworzył “sektę polityczną” – przeciwko despotyzmowi dwóch cesarzy i jednego króla pruskiego kreowali optymistyczną wizję człowieka, wolność historyczną i intelektualną niezależność.

Jednak intelektualna niezależność nie była obca i Lubeckiemu, choć w zupełnie innej sferze – w zarządzaniu majątkiem narodowym. Podkreśla to Bratkowski, który opisał menedżerską karierę malarza Piotra Michałowskiego. Mianowicie Lubecki powierzył mu zadanie zbadania stanu górnictwa krajowego – kopalń i hut podległych Dyrekcji Górnictwa, a następnie mianował go naczelnikiem Oddziału Hut w Wydziale Górnictwa Krajowego. “Michałowski miał duszę rasowego byznesmena. Ekonomista Lubecki szacował produkcję wedle wskaźników wydajności i wysokich kosztów własnych na jednostkę produkcji; «byznesmen» Michałowski rozważał, ile da się wyprodukować i sprzedać, ile można w danym czasie uzyskać z zainwestowanego kapitału”30. Lubecki ryzykował, gdy zatrudniał na odpowiedzialne stanowiska młodych ludzi być może nie z “branży”, ale za to inteligentnych i oddanych sprawie inteligentów. Ze swoimi reformami wchodził w system gospodarczy obarczony wieloma grzechami przeszłości: nieefektywnością, niesumiennością, brakiem sumiennej kalkulacji zysków i kosztów. Stare, zastane układy personalne łamał tworząc własną siatkę najbliższych współpracowników. Wydawać by się mogło, że nic się nie zmienia, gdy jednych ludzi zastępują inni z innego układu. W tym przypadku stało się inaczej.

Michałowski zreformował polskie hutnictwo i górnictwo. Wprowadził sformalizowane rozliczanie pracowników (na kwitach magazynowych rejestrowano produkcję gotową przekazaną do magazynów) – odtąd płacono wynagrodzenia i premie na podstawie zapisu kwitowego. “Dwudziestosiedmioletni nasz bohater [Michałowski – przyp. LB] objął kierownictwo państwowego przemysłu hutniczego w połowie roku 1827. I zaczarował go – telepiąca się machina ruszyła z kopyta. Na czym polegała ta magia? Nasz czarnoksiężnik, jak wspomni jego zastępca, «energią położył koniec kradzieżom i innym nadużyciom»; uporządkował administrację i księgowość (łatwo powiedzieć, co?), całą kampanię stoczył o to, by raporty i rachunki odpowiadały faktom. [...] zlikwidował odwiedziny rodzinne i sąsiedzkie podczas godzin pracy, majstrów zmusił do spędzania całego czasu roboczego w warsztacie, unormował wydajność, uruchomił stałą kontrolę. A przemysł tego czasu wiedział już od Roberta Owena, że pracownik, o którego się dba, lepiej pracuje, budowano więc dla pracowników hutnictwa świętokrzyskiego i dąbrowskiego – domki. I wyniki przyszły”31.

Zatrudnieni przez Lubeckiego młodzi menedżerowie i inżynierowie (obok Michałowskiego byli to m.in. Fryderyk Lempe, Teodor Urbański, Jacek Lipski i Ignacy Prądzyński) stworzyli w Królestwie Kongresowym nową jakość odpowiedzialności za powierzone zadania i mienie. Michałowski odpowiadając na zarzuty stawiane jemu i Lubeckiemu, a które powtarzał Mochnacki, pisał: “Za mnie dopiero hutnictwo krajowe przybrało postać prawdziwej krajowej administracji i za mnie zaczęła się młodzież krajowa w tej części odznaczać... Że do takiej młodzieży nie przystała zaraza dawnych nadużyciów, że odtąd gorliwość i miłość służby była motorem wszystkich usiłowań, że nie uważano więcej posad jako folwarki i synekury i że się starano o wydoskonalenie służby – to stan, gatunek i ilość wyrobów udowadniają”32.

Nie można nie wierzyć w słowa Michałowskiego. Mochnacki zagalopował się w swojej polemice – krytykował mechanizm i jednocześnie pomijał lub pomniejszał efekty. Ale może też zapatrzony w swoją misję Michałowski nie wiedział o wszystkim.

W sferze polityki, filozofii i światopoglądu, a nie ekonomii, doszło więc pomiędzy Lubeckim i Mochnackim do zasadniczego starcia. Lubecki pojmował Polskę tylko jako kraj połączony na trwałe z Rosją. Suwerenność Polski pojmował w sferze jej samodzielności ekonomicznej. Nie zamierzał naruszać status quo. Polskość miały podtrzymywać lub zastąpić handel i przemysł. Patriotyzmem jego zdaniem było to, co pomagało w dojściu do tego kształtu suwerenności, który sam określił.

Mochnacki nie widział patriotyzmu w zachowaniu status quo, wprost przeciwnie, za patriotów uważał tych, którzy zmierzali do zmiany, do odbudowy całości i niepodległości kraju. Naród pojmował jako wspólnotę duchową, która potrzebuje męstwa i wiary w zwycięstwo. Ekonomia, rozwój przemysłowy i gospodarczy kraju nie stanowił dla niego wartości samej w sobie. Były one jedynie instrumentami w dążeniu do osiągnięcia zasadniczego celu – niepodległości. A na drodze do jej osiągnięcia stała Rosją i jej polscy poplecznicy.

Stosunek Lubeckiego do Rosji charakteryzował się bezwzględnym posłuszeństwem carom, ale nie przeszkadzało mu to w kierowaniu pod ich adresem słów ostrożnej krytyki. Mógł to robić, gdyż obaj władcy Rosji byli pod jego urokiem (Smolka stosunki pomiędzy nimi nazwał stanem wzajemnego zahipnotyzowania). Mikołaj pod wpływem rozmowy z ministrem skarbu kazał sobie raz na zawsze, jeśliby popełnił jakieś błędy, mówić prawdę prosto w oczy, a nawet pozwolił nazywać siebie kłamcą. Lubecki nigdy nie przestał wierzyć w Aleksandra i Mikołaja oraz w swój system polityczny, który stworzył jeszcze w przededniu wojny 1812 roku. Wówczas to zaprojektował odezwę Aleksandra do Polaków na moment wkroczenia armii Napoleona na Litwę. Wzywano w niej do łączenia się z Rosją, a wojska napoleońskie nazwano najezdniczym tłumem. W tej niewydanej odezwie obiecywano wskrzeszenie Królestwa Polskiego (w granicach przedrozbiorowych) z Aleksandrem jako królem polskim. W te obietnice carskie wierzył Lubecki niezachwianie i dogmatycznie aż do czasu swojej nieudanej, ostatniej misji do Petersburga w grudniu 1830 roku. Wierzył w obietnice, które nigdy nie były poparte jakimkolwiek działaniem. Opierał swą wiarę na nieurzeczywistnionych gestach liberalnych Aleksandra, zawsze tylko gestach. Całej jego działalności i programowi politycznemu towarzyszyły złudzenia i iluzje, które były obce dworskiej koterii w Petersburgu. Ulubionymi jego powiedzeniami były: “Polska podług konstytucji jest z Rosją połączona, a połączenie to nie na papierze, ale i w dążnościach do jednego celu szukać należy”, oraz: “Szczęście Polaków, a więc i Polski jest, jeśli jedno z Rosją trzymać będziemy”, czy też: “Rosji równie potrzebna Polska, jak Polsce Rosja”33. Jest to credo polityki, w której nie było miejsca dla Polski niepodległej i niezawisłej od wpływów rosyjskich. Zarazem jednak mocno i stale podkreślał, że Polska musi mieć mocną pozycję wobec swego sąsiada: “Polsce trzech rzeczy trzeba: 1) szkół, tj. oświaty i rozumu, 2) przemysłu i handlu, tj. zamożności i bogactwa, 3) fabryk broni, to posiadając, nawet i w połączeniu z Rosją potrafi całkowicie swą niepodległość utrzymać. [...] Tak, i fabryk broni [...]. Polska powinna mieć wszystko, czego potrzeba do zagwarantowania niepodległości, inaczej wszystko straci. [...] Mam nadzieję, że z czasem przeprowadzić to zdołam”34. Tych słów nigdy publicznie nie wypowiadał. Przekreślał w swoich rachubach politycznych możliwość osiągnięcia przez Polskę niepodległości, ale nie wątpił w możliwość ułożenia partnerskich stosunków. Wiedział, że partnerem można być tylko wtedy, gdy dysponuje się siłą – i do jej stworzenia dążył. Carskie obietnice były jednak iluzją, a Lubecki brał je za coś realnego. Znał wrogość do Polski arystokracji rosyjskiej, ale nie docenił jej wpływów i siły.

Mochnacki nie znając Petersburga i nie prowadząc rozmów z carami odgadł istotę rządów w Rosji – być może dlatego, że nie uwiódł go blichtr złoconych pałaców ani nie zwiodły aluzje i półsłówka wypowiadane w arystokratycznych salonach Moskwy i Petersburga. W rachubach Lubeckiego stałe były błędy, które polegały przede wszystkim na złudzeniu co do osobowości carów oraz na niedocenianiu rosyjskich zapędów imperialnych. Błędy te spowodowały, że w hierarchii wartości na szczycie umieścił jednocześnie pracę na rzecz króla i ojczyzny. A królem był car Rosji.

Lubecki wiedział, że może nadejść taki moment, w którym dojdzie do wybuchu zbrojnego powstania. Śledził z uwagą działania Nowosilcowa i jemu przypisywał rosnącą falę niezadowolenia w kraju. Nieustannie toczył walkę z Komisarzem Jej Cesarskiej Mości i domagał się jego odwołania. Marzył o budowie fabryk broni, których zawsze brakowało Polakom. Dzięki niemu w czasie powstania nie zabrakło pieniędzy, bez których przyszłoby zapewne szybko złożyć broń. Różnił się w poglądach od innych członków Rady Administracyjnej, kiedy wyjeżdżając do Petersburga podkreślał, że nie należy wierzyć tylko w układy, ale że konieczne jest uzbrojenie jak najliczniejszego wojska. Przekonywał, że jeżeli ma pertraktować z carem o Litwę, to powinno się do niej wtargnąć lub zainicjować tam na dużą skalę akcję partyzancką35.

Powstanie zaskoczyło Lubeckiego, ale miał nadzieję, że właśnie pod wpływem nocy listopadowej będzie możliwe urzeczywistnienie obietnic Aleksandra I. Był przekonany, że car Mikołaj nie może pragnąć wojny z Polską, gdyż wojna byłaby upuszczeniem krwi z obydwu rąk cara jako władcy jednego i drugiego narodu. Łudził się, że tą dialektyką, którą łatwo przekonywał swoich słuchaczy w Warszawie, przekona Mikołaja i rosyjską partię patriotów spod znaku Karamzina. Z drugiej strony błędnie sądził, że można dowolnie nadawać rozpęd działaniom powstańczym, a następnie je zatrzymywać. Nie odgadł reakcji Mikołaja, który na pierwszą wiadomość o wybuchu powstania i o swobodnym powrocie Konstantego na Litwę, wykrzykiwał wśród żołnierzy petersburskiego garnizonu, że nie zakończy walki z Polakami, dopóki ostatni z buntowników nie złoży broni, i zaprzysiągł bezwzględną zemstę za znieważenie carskiego tronu. W odpowiedzi na mowę Mikołaja zapowiadającą ukaranie polskich buntowników zagrzmiało gromkie “hurrra!” żołnierzy w całym imperium. Car ogłosił manifest do narodu rosyjskiego, w którym zapowiedział, że żadne warunki polskich buntowników nie będą uwzględniane, oraz wydał odezwę do Polaków wzywającą do zdania się na jego łaskę bez jakichkolwiek warunków.

W grudniu 1830 roku przed wyjazdem w ostatnią podróż do Petersburga Lubecki obiecywał, że na nowy rok przywiezie do kraju zabrane prowincje. Był uzdolnionym ministrem skarbu, ale jednocześnie tylko ministrem, który w dodatku nie pojmował ruchów społecznych i nie rozpoznawał historycznych procesów. Swoim działaniem i złudnymi obietnicami spowolnił rozwijanie się ruchu powstańczego, co zmniejszyło szansę na zwycięstwo w walce z carską armią.

Dla Lubeckiego Polska to były przede wszystkim struktury państwa scalające naród. Dla Mochnackiego Polska była “związkiem społecznym”, gdyż przekładał on organiczne więzi społeczne nad formalno-prawne. W odróżnieniu od Lubeckiego, który skłaniał się do koncepcji państwa wielonarodowego, gdzie zacierałyby się pierwotne cechy narodowe, Mochnacki był przekonany o konieczności pluralizmu kulturowego, gdyż każdy naród (dzięki swym odrębnym i pierwotnym uzdolnieniom) jest powołany do realizacji wartości uniwersalnych, które tylko on sam może realizować.

Lubecki utożsamił naród z państwem. Nie wierzył w możliwość jego trwania i rozwoju bez administracji i innych struktur państwowych. Mochnacki natomiast oddzielał pojęcie państwa i narodu. Dla niego brak państwa nie przekreślał możliwości trwania i rozwoju narodu. Być może tu tkwi jądro konfliktu pomiędzy tymi ludźmi. Inne spojrzenie na naród zniewoliło ich do konstruowania odmiennych systemów politycznych, a przede wszystkim pociągnęło za sobą inne widzenie Rosji i ocenę imperium. Zdaniem Mochnackiego Rosja nie była narodem, dla Lubeckiego – tak, i to tym bardziej, im większą posiadała siłę. Lubecki uważał, że narodowi polskiemu potrzeba było wpajać nowości przemysłowe, że trzeba było nim kierować i obłaskawiać go, by jak najmniej przeszkadzał w administrowaniu krajem i jego zasobami finansowymi. Dostrzegał siłę narodu jedynie w jakości jego uorganizowania państwowego i zasobności budżetu. Mochnacki widział więcej. Twierdził, że naród to nie tylko to, co znajduje się pomiędzy jego granicami i jest organizowane w państwowych strukturach. Inaczej operując pojęciem narodu, wyprowadzał inne wnioski dotyczące jego siły i sprawności. Analizując to, jak Lubecki rozumiał naród, nie dziwi fakt, że tylko w połączeniu z Rosją Polska miała mieć gwarancje pomyślnego rozwoju – przecież o wielkości decydowała, jego zdaniem, siła państwa. W konsekwencji pogląd Lubeckiego na kwestię narodową (siła i pieniądze decyduje o racjach, ogrom i potęga warunkują rozwój kulturalny i cywilizacyjny) spowodował, że postawił Rosję na czele Słowiańszczyzny i podporządkował jej Polskę.

7. Romantyczna ekonomia

Czy w krytyce Lubeckiego, której dokonał Mochnacki, można doszukiwać się poglądów romantyków na ekonomię? Być może nie do końca, gdyż romantycy tak żywo jak o literaturze, romantycznym czynie, wyobraźni czy o duszy nie rozmawiali o ekonomii. Jednak w słowach Mochnackiego odnaleźć można stwierdzenia odzwierciedlające romantyczną wizję ekonomii.

Przede wszystkim musiałaby się ona cechować minimalnym ingerowaniem państwa w gospodarkę. Z dwóch powodów. Po pierwsze, by zapewnić jak największą wolność jednostce, która sama powinna odpowiadać za swoje życie, a więc i za działania gospodarcze. Ponosząc indywidualne ryzyko gospodarowania romantyczny przedsiębiorca działałby z większym pożytkiem dla ogółu: inwestowałby racjonalniej niż rządowy urzędnik, gdyż ryzykowałby własnym majątkiem, musiałby wytwarzać dobre produkty – inaczej przegrałby z konkurencją. Konkurencja wytwórców poszerzałaby pole wyboru konsumentów, którzy przez to stawaliby się bardziej wolni. Brak monopolu i koncesji uniemożliwiłby rozwijanie się korupcji i łapówkarstwa. Po drugie dlatego, że w kraju chcącym wywalczyć niepodległość wszelkie korzyści wynikające z działalności gospodarczej powinny w jak najmniejszym zakresie wzbogacać zaborcę, a w jak największym wzbogacać rodzimych przedsiębiorców i pracujących w ich firmach Polaków.

Mochnacki był przeciwnikiem ograniczania handlu poprzez stosowanie wysokich ceł na granicach. Opowiadał się za wolnym handlem międzynarodowym, ale niezbyt przychylnie patrzył na zagranicznych inwestorów, którzy z powodu państwowego monopolu i wysokich ceł, wytwarzając w Polsce byle jakie produkty i bez trudu je tu sprzedając, dochodzili błyskawicznie do ogromnych dochodów, a osiągnięte zyski wywozili za granicę. Nie wzbogacali więc miejscowej gospodarki. W romantycznej ekonomii musiałyby więc istnieć jakieś preferencje dla rodzimych przedsiębiorców, ale w żadnym przypadku nie należałoby ich zwalniać z płacenia podatków i gwarantować im monopolistycznej pozycji na rynku. Walcząc o niepodległość kraju nie można było zapomnieć o groźbie utracenia wolności ekonomicznej, o tym, aby nie uzależnić kraju od zagranicznych potęg gospodarczych – prywatnych i państwowych, które, jak ostrzegał Mochnacki, mogą w jednej chwili uciec z kraju i pogrążyć go w gospodarczym chaosie. Jedynie rodzimi przedsiębiorcy, zakorzenieni w kraju powiązaniami rodzinnymi, gospodarczymi i tradycją mieli gwarantować stabilność gospodarki i szansę na jej pomyślny rozwój. Silna, rozumna i konkurencyjna krajowa gospodarka mogłaby wchodzić w partnerskie, równoprawne kontakty z gospodarkami zagranicznymi. Albowiem jak ludzie powinni mieć równe prawa i przywileje, tak samo poszczególne przedsięwzięcia gospodarcze w różnych krajach powinny mieć równe prawa i przywileje.

Mochnacki wiedział, że bez odzyskania niepodległości wszelka działalność gospodarcza musi być ze swej natury ograniczona interesami państw zaborczych. Dlatego postulował, że musi być ona podporządkowana jednemu celowi: odzyskaniu niepodległości. Dopiero w niepodległym kraju wszelkiego rodzaju przedsiębiorczość mogłaby się rozwijać pomyślnie. Dlatego też uważał, że do chwili odzyskania niepodległości jest niedopuszczalna sprzedaż narodowych dóbr obcokrajowcom.

W romantycznej ekonomii ważną rolę odgrywała moralność oraz twarde zasady handlowej uczciwości. Każdy nieuczciwy przedsiębiorca musiałby raz na zawsze pożegnać się z możliwością dalszego działania. Ważną rolę oczywiście odgrywałoby pojęcie zysku, ale z pewnością nie zysku za wszelką cenę, z każdym i w jakichkolwiek okolicznościach. Mochnacki wierzył głęboko, tak jak i pozostali romantycy, że w dalekiej perspektywie jedynie głęboko moralne postępowanie może przynieść spodziewane korzyści. Był też przekonany, że indywidualna gospodarka i wolny rynek, gdy zostanie obwarowany moralnymi zasadami i precyzyjnym prawem tępiącym nieuczciwych urzędników i przedsiębiorców, nie skłoni ludzi do nieustannej pogoni za pieniędzmi, podstępnego niszczenia konkurentów, oceniania bliźnich jedynie na podstawie ich majątku oraz zajmowanej pozycji społecznej. Działalność gospodarcza budowana na tradycyjnych wartościach moralnych miała nie tylko przysporzyć narodowi bogactwa, ale i uchronić kraj przed handlarzami, fabrykantami, bankierami i urzędnikami nieczułymi na krzywdę i biedę, ślepymi na wartości narodowe i polską rację stanu. Przedsiębiorcy budujący bogactwo kraju mieli wzbogacać jego budżet, który im byłby większy, tym lepiej zabezpieczyłby narodowe interesy. Przedsiębiorcy mieli więc w równym stopniu odpowiadać za niepodległość, co wojskowi i politycy. Równie wnikliwej ocenie moralnej co politycy podlegaliby przedsiębiorcy oraz osoby sterujące narodową gospodarką. Do niepodległości prowadziło bowiem nie tylko “rozwijanie ducha narodowego”, ale i rozwijanie gospodarki.

Albowiem każdy przejaw działalności człowieka jest wytworem myśli, która nie jest poddana fatalizmowi natury. Wszystko jest poezją lub nic poezją może nie być, ale pozostaje imperatyw – wszystko służyć powinno jednemu: “uznawaniu się w jestestwie swoim” na drodze do niepodległości i rozwijaniu pomyślności niepodległego kraju. Właśnie do tego ma służyć człowiekowi “promienista istota, w nas utajona, niewidzialna” – myśl ludzka.

W Polsce romantyczna ekonomia nie miała i nie ma szans, tak jak i jej prekursor, który pisał w liście do ojca: “Ja nie wrócę do Polski, choćby była niepodległa! Najprzód wiem, że ludziom tak uczciwym, jak my jesteśmy, nigdy się tam powodzić nie będzie. Przyjdzie jednak czas i to niezadługo, w którym ziomkowie nasi inaczej nas uważać będą; ale wtenczas staniemy się ostrożniejszymi. Wrócą do Polski ci sami ludzie, którzy ją zgubili, którzy ją zgubią, choć ją Bóg wskrzesi! Tacy tylko są tam uważani, ale nie my. [...] nie będzie żadnej nadziei, żadnej ponęty, która by nas mogła zwabić na ojczystą ziemię, prochy i kości nasze nigdy tam spoczywać nie będą. [...] Tak znam nasz naród, tak znam ludzi, którzy na niego działają i działać mogą. Tak jestem przekonany, że nigdy się w kraju naszym nie zmieni co do politycznego głupstwa, intryg nikczemnych panów i ich służalców. [...] Za granicą nikt mnie nie stara się szkodzić prócz swoich. Cudzoziemcy są moimi braćmi, swoi katami...”36.

Przypisy

1 M. Mochnacki, O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym, Łódź 1985, s. 48.

2 Ibidem, s. 57.

3 B. Dopart, Tworzenie bogactwa a więź narodowa w świetle literatury i filozofii doby romantyzmu, “Universitas” 1998, nr 21, s. 9.

4 M. Mochnacki, op. cit., s. 45-46.

5 Z. Skibiński, Przedmowa wydawcy [w:] Maurycy Mochnacki, O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym, s. 21.

6 M. Mochnacki, op. cit., s. 69.

7 Z. Przychodniak, Wstęp [w:] M. Mochnacki, Pisma krytyczne i polityczne, Kraków 1996, ss. 14 i 15.

8 M. Mochnacki, Powstanie narodu polskiego, Warszawa 1984, t. 2, s. 95.

9 Cytuję za: D. Sidorski, Szalony jasnowidz czyli rzecz o Maurycym Mochnackim, Katowice 1981, s. 171.

10 Ibidem, s. 177.

11 M. Mochnacki, Powstanie narodu polskiego, t. 2, s.119-120.

12 Ibidem, t. 2, s.121.

13 D. Sidorski, op. cit., s. 186.

14 M. Mochnacki, O literaturze polskiej w wieku dziewiętnastym, s. 39.

15 M. Tymowski, J. Kieniewicz, J. Holzer, Historia Polski, Paryż 1986, s. 225.

16 Cyt. za: M. Kukiel, Dzieje Polski porozbiorowe 1795-1921, Paryż 1983, część 1, s. 180.

17 S. Bratkowski, Skąd przychodzimy, Warszawa 1993, s. 146.

18 S. Smolka, Polityka Lubeckiego, Warszawa 1984, t. 1, s. 182.

19 Z. Przychodniak, op. cit., s. 15.

20 M. Mochnacki, Powstanie narodu polskiego, t. 1, s. 179-180.

21 Ibidem, s. 180.

22 Ibidem, s. 180-181.

23 Ibidem, s. 182-183.

24 Ibidem, s. 182.

25 Ibidem, s. 193.

26 Ibidem, s. 195.

27 Ibidem, s. 207.

28 Ibidem, s. 207-208.

29 Por. B. Miciński, O nienawiści, okrucieństwie i abstrakcji [w:] Pisma, Kraków 1970, s. 138-147.

30 S. Bratkowski, op. cit., s. 143.

31 Ibidem, s. 147.

32 Ibidem, s.151.

33 S. Smolka, Polityka Lubeckiego, t. 1, ss. 266, 267 i 268.

34 Ibidem, s. 182-183.

35 Sz. Askenazy, Senat Rewolucyjny [w:] Nowe wczasy, s. 292-293. Askenazy przytoczył mowę Lelewela z 25 stycznia 1831 roku, w której Lelewel streścił poglądy Lubeckiego.

36 Cyt. za: D. Sidorski, op. cit., s. 271.