PIEŚŃ PIĄTA

 

Na wielkie dzieło trzeba się zdobywać.

Fraszka pod Troją i bitwy, i rady!

Kogoż na pomoc w tej potrzebie wzywać?

Do Muz się udać czyli do Pallady?

Czy na pegazich skrzydłach podlatywać,

A dawnych bajek wskrzeszając przykłady,

Kiedy się powieść heroiczna wszczyna,

Do snu zachęcać w imię Apollina?

 

Wielkie przykłady do naśladowania

I drogę widzę przed sobą nieciasną;

Chluba nie wabi pióra do pisania,

Zabawę kryślę i cudzą, i własną.

Czytelnikowi nie bronię ziewania:

Chcą spać czytając, niechajże i zasną.

Ja, rzecz stosując do miary i wzrostu,

Co wiem, co nie wiem, opowiem po prostu.

 

Zeszły się czapki, birety, kaptury,

A, co największa, i głowy nie lada.

Pan vicesgerent, burzliwej natury,

Plantę zemszczenia najpierwszy układa;

Więc się nadąwszy rzekł: "Złe koniunktury,

Mości panowie! Za czym moja rada:

Jąć się sposobów dobrych. To, co myślę,

Opowiem krótko i jawnie okryślę.

 

Najprzód ten zdrajca, co z nas się naśmiewał,

Niech pozna, żeśmy dobrzy w odpowiedzi.

Tym grzeszył, że się zemsty nie spodziewał,

Swoja podłością zasłoniony siedzi,

Niewart, żeby się człek zacny nań gniewał.

Z tym wszystkim niech go karanie uprzedzi:

Jeśli plebeius, zbić go bez litości,

Jeśli szlachcic, pozwać jegomości!

 

Różne mogą być sprawy, aktoraty,

A ja na wszystkich nieźle dopilnuję:

Niech no się tylko odezwę zza kraty,

Niech wezmę na cel, tak go odmaluję,

Takie wynajdę nań prejudykaty,

Zgoła, co umiem, co mogę, poczuje.

Wprzód za to, że się śmiał z bluźnierstwy ozwać,

Z Aryjanismi regestru go pozwać.

 

Mógłby i crimen status być na stole

Za to, że z królem chciał wadzić Węgrzyny,

Lecz ja to wyższej władzy oddać wolę.

Mnogie są dalej oskarżeń przyczyny:

Ojcy lektory niech myślą o szkole,

Duchowni niechaj bronią dziesięciny,

A nasz ksiądz prałat przez swój wielki rozum

Weźmie w opiekę vitrum gloriosum.

 

Co się mnie tycze, wiem ja, co się stanie:

Pozna jegomość..." Wtem machnął obuchem.

Krzyknął Gaudenty: "Dobrze tak, mospanie!

To mi to sposób, co śwista nad uchem!

Na nic się nie zda pozew i gadanie,

Po co to straszyć widzeniem i słuchem!

Kto chciał być naszej przyczyną niedoli,

Kto nas zaczepił, niech czuje, co boli!"

 

Jak za powstaniem miłego wietrzyka

W rozległej puszczy liść wdzięcznie szeleści,

Coraz się echo szerzy i pomyka,

Coraz słuch szeptem rozkosznym się pieści,

Tak w gromadnego liczbie zakonnika

Krzyk Gaudentego hasłem dobrych wieści.

Nieukojone mające urazy

Wzmogli się Rafał, Marek i Gerwazy.

 

Trzy to filary swego zgromadzenia,

Trzy to pociechy braci rozrzewnionych.

Pierwszy z nich, zwykłe dawszy pozdrowienia,

W słowach dobranych, zwięzłych i uczonych

Od gór libańskich wszczął asumpt mówienia;

Spuścił się potem, a wszystkich, zdziwionych,

I duchownego, i świeckiego stanu,

Ciągle prowadził do rzeki Jordanu.

 

Dopieroż stamtąd jak się wzbił do góry,

Jak zaczął latać, z oczu wszystkich zniknął;

Głos tylko słychać, wzrok widzieć ponury,

Gest groźny, jakim zadziwiać przywyknął.

Wtem, kiedy wspomniał helikońskie córy,

Wskroś poruszony vicesgerent krzyknął:

"To mi to mówca, co się aż człek zlęknie,

Kiedy to raz wraz i górno, i pięknie!"

 

Szła dalsza kolej, a ojcy wielebne,

Raźniej młodzieży otoczone gronem,

Zdobywały się na rady potrzebne,

Każdy za swoim obstawał zakonem,

Pełzły, niknęły zamachy haniebne.

Wtem seraficznym akcentem i tonem,

Okryty laurem kaznodziejskiej pracy,

Podniósł grzmotliwy głos ojciec Pankracy:

 

"A pókiż - krzyknął - barbarzyniec w błędzie,

Zoil przebrzydły, co się na nas miota,

A pókiż szarpać naszą sławę będzie?

I bluźnić, zdrajca, subtelnego Szkota?

A pókiż w równym szeregu i rzędzie

Z nim stawać będą ci, których robota

Do tego zmierza ustawnie, koniecznie,

Aby nas zgnębić i osławić wiecznie?

 

A pókiż..." Nadto rozpoczął był żwawie,

Przeto go kompan strwożony, mniej bacznie,

Chcąc ciągnąć za płaszcz, głasnął po rękawie;

I chociaż mniemał, że było nieznacznie,

Tak zmieszał mówcę, iż oniemiał prawie.

Chce mówić, ale słowa szły opacznie,

Więc, co tak żwawo już miał się ku wojnie,

Skrył głowę w kaptur i usiadł spokojnie.

 

Zamilkli wszyscy. Wtem z miejsca się ruszył

Doktor i zaczął namieniać o zgodzie.

Próżno namieniał - przytomnych obruszył,

Nawet tych, którzy byli na odwodzie.

Wrzask zjadłej tłuszczy mówiącego zgłuszył;

Więc, upewniony o pewnej przeszkodzie,

Umilkł. Natychmiast żwawe wojowniki

Coraz groźniejsze wznawiały okrzyki.

 

Jak wichry, nagle kiedy wypadają,

Wspienione wody i mącą, i burzą,

Próżno się trwożne majtki wysilają,

Razem z okrętem w dnie morskim się nurzą;

Powstaje Neptun, wiatry ucichają,

Spokojne wody, nieba się nie chmurzą -

Tak proboszcz skoro w stół pięścią uderzył,

Ucichła wrzawa i krzyk się uśmierzył.

 

"A moje zdanie - rzekł - mości panowie,

Duchowni, świeccy, wielebni, wielmożni,

Po co się gniewać? W tej księgi osnowie

Cóż jest, żebyście mieli być tak trwożni?

Czyż to w poeciej marzyło się głowie,

Ma tych obrażać, co mądrzy, pobożni?

Na co się zemsty złych sposobów chwytać?

Jeśli złe pismo, to go i nie czytać.

 

Jeżeli kształtne, dobrze napisane,

Czytajmy, żartu nie biorąc do siebie.

Było podobne niegdyś udziałane

I na prałaty. W takowej potrzebie

Ci się rozśmieli, ci dali naganę,

A czas, zazwyczaj co urazy grzebie,

To zdziałał, co się pospolicie dzieje:

Nikt się nie gniewa, a każdy się śmieje.

 

I ja tak radzę, a żem w tych dniach prawie

Przypadkiem pismo o tej wojnie czytał,

Że posłużyło ku mojej zabawie,

Śmiałem się i ja, o resztę nie pytał.

Poetom śni się czasem i na jawie,

Któż by więc bajki za prawdę poczytał?

Puchar opisał! I cóż w tym jest złego?

Niech przyjdzie do nas, wypijem do niego".

 

Tak mówił prałat, a wyraz łagodny

Miłe uczucie w słuchających sprawił:

Wzrok niegdyś dziki stawał się pogodny,

A co się nader zapalczywym stawił,

Pan vicesgerent mniej do bojów zgodny,

Honorat srogi już się ułaskawił,

Gaudenty nawet już nie tak ochoczy.

Wtem nowy widok ściągnął wszystkich oczy.


POPRZEDNIA PIEŚŃ

SPIS TREŚCI

NASTĘPNA PIEŚŃ