PIEŚŃ CZWARTA

 

Rzadko się kradzież nada kradnącemu,

Choć ją i pięknym nazwiskiem przywdziejem,

Choćby służyła dobru publicznemu,

Nie oczyści się i tym przywilejem.

Mówmy więc szczerze, mówmy po dawnemu:

Ktokolwiek kradnie, ten zawżdy złodziejem.

Pięknie czy szpetnie, pomaga czy szkodzi,

Niech będzie, jak chce, a kraść się nie godzi.

 

O Wojno mnichów! takeś w ręce wpadła,

Takeś się najprzód zjawiła na świecie:

Płochość cię z twoich kryjówek wykradła,

Ciekawość fraszki stawiła w zalecie,

Złość cię rozniosła ślepa i zajadła,

A Sława, która rada bajki plecie,

Za rzecz szacowną, gdy udała baśnie,

Prysłaś jak iskra, co parzy i gaśnie.

 

Byli, którzy cię słusznie zwali fraszką,

A poważniejszą zatrudnieni pracą,

Gardząc wspaniale nikczemną igraszką,

Nie czytając cię rzekli, żeś ladaco.

Drudzy, nie wzdęci tak poważną maszką,

Nad zgrają wierszów gdy czasu nie tracą,

Rzekli: "Dźwięk próżny, co pozory kryśli,

Niewart uczonych czytania i myśli".

 

Rodzaj poetów, co się z słowy pieści,

Niegodzien u nich względu i szacunku,

Mędrzec, ważąc istoty i treści,

Mędrzec, mający wyroki w szafunku,

W gminnych umysłów tłumie takich mieści

I w najpodlejszym osadza gatunku,

Co kunsztem słowa układając zręcznie,

Łagodnym dźwiękiem omamiają wdzięcznie.

 

I sprawiedliwe były takich zdania,

Co im o dobro kraju tylko chodzi:

"Cóż wiersz pomoże do praw układania?

Alboż się zboże po wierszach urodzi?

Próżne są, płoche, niewarte słuchania,

Więc się ich pisać i czytać nie godzi.

Nic nie probują, a po cóż je chwalić?

Najlepiej bajkę i bajarza spalić.

 

Spalić do szczętu". Ale nim go spalą,

Wróćmy tymczasem do naszej powieści.

Bajkę czy prawdę ci ganią, ci chwalą,

Tym jest przyczyną śmiechu, tym boleści.

Jedni się chlubią, a drudzy się żalą,

Zgoła zwyczajnym trybem wszystkich wieści

Miało los dzieło, co po rękach chodzi:

Złe, gdy przymawia, dobre, gdy godzi.

 

Po niejednego zakątkach klasztora

Poszło na ogień; w drugich zachowane.

Ci błogosławią, a ci klną autora;

Zgoła umysły były rozerwane.

Pan vicesgerent śle instygatora

I w przyszłych sądach rokuje przegranę.

A jejmość różnie: krzykliwa lub cicha,

Gniewa się, miękczy, płacze i uśmiécha.

 

Szczęściem, i wielkim, dla dzieła autora

Nigdy Hijacynt w jej domu nie gościł;

Nikt tam nie bywał prócz ojca przeora,

Lecz ojciec przeor ustawicznie pościł,

A jeśli bierał ojca promotora,

Hijacynt takich wizyt nie zazdrościł:

Pogardzający marnymi igraszki,

Pilnował wiernie książek, a nie flaszki.

 

Prawda, że piękny, udatny i hoży,

Prawda, że patrzeć na niego aż miło.

Alboż być pięknym nie ma sługa boży?

Alboż to grzecznym być się nie godziło?

Wdzięczna jest skromność, gdy postać ułoży,

Zda się, iż nowych z nią wdzięków przybyło.

Niechaj występek wydaje się sprośnie.

Cnocie wdzięk nowy niechaj coraz rośnie.

 

Można ją śmiele z grzecznością skojarzyć.

I owszem, taka lepiej przykład wdraża;

Nie jej to przymiot srożyć się i swarzyć,

Dzikim wspojźrzeniem nigdy nie odraża,

Nie umie próżnie dziwaczyć i marzyć

Ani się płochym podejźrzeniem zraża.

Przykładny mile, dziwacznie niesprzeczny,

Ojciec Hijacynt był święty i grzeczny.

 

Ani on wiedział co drukiem podano,

Pożyteczniejsze bawiły go dzieła;

Gdy już wieść doszła, co wydrukowano,

Ani go wtenczas ciekawość ujęła;

Przeczytał wreszcie, co o nim pisano,

Lecz się myśl mściwa w sercu nie zawzięła.

Ani się rozśmiał, ani się zasmucił,

Lecz dwakroć ziewnął i pismo porzucił.

 

Tak orzeł, górnym wybujały lotem,

Ledwo poglądać na niziny raczy,

A piorunowym nie przelękły grzmotem,

Kiedy ptaszęta pod sobą obaczy,

Skrzydeł wspaniałych straszy je łoskotem

I gdy w ostatniej postrzeże rozpaczy,

Rzuca plon podły, a lotnymi pióry

Ponad obłoki wzbija się i chmury.

 

Nie z orłów rodu był, choć przewielebny,

Ojciec Gerwazy od Zielonych Świątek.

Lubo Hijacynt dał przykład chwalebny.

I do działania szacowny początek.

Wzgardził nim ojciec, rady mniej potrzebny,

Wzgardził, a rzeczy nowy snując wątek

Brał je do serca; a gdy zemstę knował,

Z rzeszą się braci ukonfederował.

 

Więc chcąc, by jeszcze większe znaleźć wsparcie,

Wzywał na pomoc inne zgromadzenia.

Zastał u forty, jakoby na warcie,

Pannę Dorotę, co chwałę imienia

Strzegąc, na zemstę czuwała otwarcie:

Od najpierwszego za czym pozdrowienia

Zamiast potocznych dyskursów zabawy

O srogiej burzy wszczął się dyskurs żwawy.

 

Tam się dowiedział w zapalczywej mowie,

W srogim wejźrzeniu, udatnym geście

O całej rzeczy dokładnie osnowie,

Co powiedano i na wsi, i w mieście,

Zgoła, co tylko nowiną się zowie,

Co usta wywrzeć zdołały niewieście.

Wszystko to było powiedziane rożnie:

Żwawo, dokładnie, zwięźle i pobożnie.

 

Usłyszał, jako autor złego dzieła

Od bezbożników na to namówiony,

Jako go zysków nadzieja ujęła,

I nawet o tym został upewniony,

Jakie bezbożność ukaranie wzięła:

Jak w świętej ziemi nie był pogrzebiony;

Jak panna Anna na rozstajnej drodze

Widziała w ogniu jęczącego srodze.

 

Szczęściem kur zapiał. "Niechże sobie pieje!

- Krzyknął Gerwazy - a ja nie mam czasu!"

Więc wszedł za fortę, wzmagając nadzieje.

Wszedł, a wśród zgiełku, wrzawy i hałasu

Gdy słyszy, jako Honorat boleje,

Ażeby złemu zabieżeć zawczasu,

Aby obwieścić, skąd złego przyczyna,

Wprzód odkaszlnąwszy, tak mówić zaczyna:

 

"O bracia! choć wy bieli, my kafowi,

Nic to jedności serdecznej nie szkodzi:

Każdy z nas wdzięczność winien zakonowi,

Bo z tego źródła szczęśliwość pochodzi.

Łączmy się przeciw nieprzyjacielowi,

Z małych złączonych rzecz wielka się rodzi".

"Prawda - Honorat rzekł - i ja wiem o tym,

To napisano na czerwonym złotym".

 

Więc go zaprasza w izbę zgromadzenia,

Gdzie się żarliwi na odsiecz kupili.

Pospolitego tam centrum ruszenia,

Tam źródło rady, jak będą walczyli.

Na powszechnego odgłos zaproszenia

Hurmem się zewsząd radni gromadzili.

Szedł, tknięty zemstą i punktu honorem,

Pan vicesgerent, ksiądz proboszcz z doktorem.


POPRZEDNIA PIEŚŃ

SPIS TREŚCI

NASTĘPNA PIEŚŃ