Pieśń szósta

 

Już to ostatnia pieśń, mili ojcowie,

Miejcie cierpliwość, czekajcie do końca.

Jeśli czujecie niesmak w przykrej mowie,

Znalazł się krytyk, znajdzie się obrońca.

Po cóż się gniewać? Wszak astronomowie

Znaleźli plamy nawet wpośród słońca.

W szyszaku, w czapce, w turbanie, w kapturze,

Wszyscyśmy jednej podlegli naturze.

 

Postawion puchar na miejscu osobnym;

Odkrył go prałat, aby był widziany.

Zadziwił oczy widokiem ozdobnym,

Szklni się w nim kruszec srebrno-pozłacany

Wiele pomieścić trunku był sposobnym.

Miara oznacza: był to dzban nad dzbany!

Rzeźba wyborna na górze, a z boku

Wyryte były cztery części roku.

 

O wdzięczna wiosno, twoje tam zaszczyty

Kunszt cudny wydał! Tu w pługu zziajane

Ustają woły, oracz pracowity

Nagli, już niwy na pół zaorane.

Śpiewa pastuszek w chłodniku ukryty,

Skaczą pasterki w wieńce przybierane.

Pękają listki, krzewią młode trawki,

Echo głos niesie niewinnej zabawki.

 

Gospodarz z domu do wiernej czeladzi

Na oglądanie roli swojej spieszy,

Małe wnuczęta za sobą prowadzi,

Widok go zboża już zeszłego cieszy.

Niesie posiłek; czeladź się gromadzi,

Porzuca brony, odbiega lemieszy.

Kmotry śpiewają, skaczą, lud się mnoży;

Pleban wesoły uznaje dar boży.

 

Już kłos dojrzały ku ziemi się zgina,

Już wypróżnione są gniazdeczka ptasze,

Lato swych darów użyczać zaczyna;

Parafijanie jadą na kiermasze.

Pije ksiądz Wojciech do księdza Marcina,

Piją dzwonniki, Piotry i Łukasze;

Gromadzi odpust, weselą jarmarki,

Skrzętne po domach kręcą się kucharki.

 

Jesień plon niesie, korzyści zupełne,

Jesień radości pomnaża przyczyny:

Składa gospodarz owiec miętką wełnę,

Tłoczy na zimę wyborne jarzyny,

Cieszy się patrząc, że stodoły pełne;

Śmieje się pleban, kontent z dziesięciny,

Co dzień odbiera nowiny pocieszne,

Co dzień rachuje wytyczne i meszne.

 

Mróz rolę ścisnął, śnieg osiadł na grzędzie.

Zima posępna przyszła po jesieni;

Wrzaski po karczmach, radość słychać wszędzie,

Trunek myśl rzeźwi i twarze rumieni.

Idzie z wikarym pleban po kolędzie,

Żaki śpiewanie zaczynają w sieni.

Gospodarz z dziećmi dobrodzieja wita,

Kończy się kuflem pobożna wizyta.

 

Wierzchołek dzbana przedziwnej roboty

Grono prałatów w kapitule stawił,

Ogromne barki kształcił łańcuch złoty,

Dalej wspaniałą ucztę proboszcz sprawił.

Znużonej trzodzie z przykładnej ochoty

Pulchnokarczysty pasterz błogosławił.

Śmierć była na dnie, za nią w ścisłej parze

Obfite stypy i anniwersarze.

 

Pasą się oczy wspaniałym widokiem,

Już zapomnieli o bitwie i radzie.

Wtem ojciec Kasper leci szybkim krokiem,

Oko podbite świadczy, że był w zwadzie,

Doktor zwyczajnym tonem i wyrokiem

Iść z kuflem w bitwę za pierwszy punkt kładzie

"Z pełnym - rzekł prałat i tak rzecz wywodzi -

Puchar ich wstrzyma, lecz wino pogodzi".

 

W nagłej potrzebie i skąpy uczynny:

Niesie brat Czesław, rumiany i tłusty,

Ogromne dzbany, już czuć zapach winny

Wina, którego w post i mięsopusty

W swej celi tylko doktor miodopłynny

Przewielebnymi sam popijał usty;

Garniec wlał w puchar Czesław, wlał i stęknął;

Rozśmiał się w duchu prałat, doktor jęknął.

 

Idźcież szczęśliwie, gdzie was sława niesie,

Pokoju, zgody i miłości dzieci!

Idźcie! w ciemnościach niech blask ukaże się,

Chwała przed wami przodkuje i leci.

Tobie przeklęstwo, Arystotelesie!

Czyż cię ta bitwa uczonym zaleci?

Cóż ma za korzyść, kto twój towar kupi?

Próżność nauka! najszczęśliwsi głupi.

 

Wchodzą już w same progi refektarza,

Skąd Mars zajadły Minerwę wypędził;

Rajmund w tym czasie trzonkiem od lichtarza

Jeszcze się bronił. Doktor próżno zrzędził;

"Przestańcie bitwy!" - krzyczy i powtarza.

Wrzask wszystkich zgłuszył, strach twarze wywędził.

Jeszcze się reszta krzepi bez oręża,

Gaudenty gromi, Gaudenty zwycięża.

 

Stanął, upuścił broń, skłonił się nisko,

Skoro szacowny skarb w progu obaczył.

Stanęli wszyscy na te widowisko,

A gdy się puchar coraz zbliżać raczył,

Krzyknęli: "Zgoda!" I wojny siedlisko

W punkcie dzban miejscem pokoju oznaczył

Czarni i bieli, kafowi i szarzy,

Wszystko się łączy, wszystko się kojarzy.

 

Za czyje zdrowie pili w takiej porze?

Nie wiem; lecz gdybym znajdował się z nimi,

Piłbym za twoje, szacowny przeorze.

Za twoje, który czyny chwalebnymi

Jesteś i mistrzem, i ojcem w klasztorze

I dajesz poznać przykłady twoimi,

Jak umysł prawy zdrożności unika.

Cnota, nie odzież czyni zakonnika.

 

Czytaj i pozwól, niech czytają twoi,

Niech się z nich każdy niewinnie rozśmieje.

Żaden nagany sobie nie przyswoi,

Nicht się nie zgorszy, mam pewną nadzieję.

Prawdziwa cnota krytyk się nie boi,

Niechaj występek jęczy i boleje.

Winien odwołać, kto zmyśla zuchwale:

Przeczytaj - osądź. Nie pochwalisz - spalę.


POPRZEDNIA PIEŚŃ

SPIS TREŚCI

NOTY