X
- Na miejsca puste, na miejsca bezwodne
Zawiedź mnie, jasna, a posadź mnie w ciszy!
Niechaj przepaście obejmą mnie chłodne,
Niech się pierś moja ciemności nadyszy,
I tam mnie zawiedź, skąd słońce ucieka,
Abym oblicza nie widział człowieka.
Rzekłem, a pani moja, bardzo cicha
I w tajnych myślach swoich pogrążona,
Szła przeciw wiatru małemu, co wzdycha*
W przydrożnych trawach, a miała ramiona
Jak zwiędłe lilie, a oczy na niebie...
I rzekłem: - Dozwól, a puść mnie od siebie.
Albowiem cięższe to jest, co zaznałem,
Od grobowego na piersi kamienia,
A dosiężony jestem w serce strzałem
Takiej żałości, co w jady krew zmienia,
A żywot sobiem zbrzydził...
Rzekła: - Mało
Już drogi onej przed nami zostało.
Bo nie jest wszystko tobie pokazanem,
A tylko rąbek uchyleń zasłony,
A świat się o to niech modli przed Panem,
Aby choć jeden z was był naleziony,
Który by całe piekło to obaczył
I wrócił z drogi tej, i nie zrozpaczył.
Albowiem przyszłość ziarn swoich nie siewa
Na polu ornym ani na ugorze,
Ale na sercu, co jej się spodziewa...
A ja wspomniawszy, com widział w tym dworze:
- Zaprawdę - rzekłem - są krwawe jej ziarna,
A rola ogniem spalona i czarna.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
A tam, gdzie z sobą mieliśmy te mowy,
Leżał niewielki grodek, snadż w pośpiechu
Opustoszały, jakby w czas morowy.
A ci, co uszli, zostawili echu
Dziwnie żałosne głosy, które drżały
Wśród pustych domostw, jęk czyniąc niemały.
A wszystkie one pogwałcone mury
Przeciw nam w bramy zdawały się cisnąć,
A stosy sprzętów, zrąbanych na wióry,
Na czterech rogach rynku miały błysnąć
Pożogą, która nie jest zwykłą klęską,
Ale haniebną zemstą i niemęską.
A gdyśmy, idąc, odeszli niewiele
Od tego miejsca, rozległy się dzwony
Na starym, dosyć wyniosłym kościele,
A świat się cały zdawał być ruszony
Tym wielkim głosem żałości i trwogi,
Który łkający był, a razem srogi.
Kościół sczerniały, lipami nakryty,
Nad których zieleń błyskały z wież krzyże,
Miał smukłe, pełne gniazd gołębich szczyty.
A gdy tak nad nim rozbrzmiały te spiże,
Zdawał się w niebo róść i iść przed nami
Razem z tym jękiem dzwonów - błękitami.
A dzwon przed sobą powietrzne gnał kręgi,
A ziemia pod nim jak pod grzmotem drżała,
Aż gdy najwyższej dosięgną! potęgi,
Nagły go zdławił huk, jakby huk działa...
Pękła spiżowa pierś i tylko długo
Serce zgrzytliwą jęków brzmiało fugą.
A wtedy stanął kościół oniemiony,
Jakoby we mgle i w chmurach zawisnął,
A ten krzyk trwogi, którym był niesiony,
Na wzdychające echa się rozprysnął.
I tylko dzwonnik martwy chwiał się w górze
Na tym, którego nie chciał puścić, sznurze.
A pani moja, wejrzawszy na niego:
- Oto się - rzecze - pozostał na straży
Jak kruk powietrzny u gniazda swojego...
A oto trup ten miastu gospodarzy
I jest pustego grodu hospodynem...
A on też patrzał na nią licem sinem.
A wtem z kościoła gwar buchnął i krzyki,
I śmiech hulaszczy, rozpustny, i wrzawa,
A między lipy, skąd pierzchły słowiki,
Konie wodziła pijana czerniawa
Obozującej wśród ognisk drużyny,
A u drzwi w kozłach stały karabiny.
Zaczem my na próg weszli...
Wielka nawa
W łuki gotyckie sklepiona, sczerniała,
Przez pół od ognisk rozpalonych krwawa,
A przez połowę w grubym mroku stała,
Podobna piekieł otwartej czeluści,
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
A jeśli kiedy Bóg na mnie dopuści
Szatańskich widzeń mękę przed skonaniem
Tak, jako o tym mówią ludzie starzy,
Niechaj mi uszy napełni zgrzytaniem
Wszystkich piekielnych mar, lecz niechaj twarzy
Tych nie oglądam, które mi tam były
Zjawione, bobym skonać nie miał siły.
A to, co oczy moje tam widziały,
Nigdy nie będzie nikomu wiadomem.
To tylko powiem, że Chrystus sczerniały
Głowę na krzyżu odwrócił ze sromem
Od onej zgrozy i na pierś ją skłonił,
I wielkie, krwawe łzy po licu ronił.
A wtedy ono ciche światło boże
Zgasło nad czołem mojej Beatrycze
,1 zaszło, jako wieczorowe zorze...
A ona, czarnym kirem swe oblicze
Z głową nakrywszy, raz tylko westchnęła
I z oczu moich zeszła, i zniknęła.