VII
A gdyśmy zeszli nieco, rzekła pani:
- Oto jest rozstaj i krzyżowe drogi.
Chceszli, wywiodę cię już z tej otchłani,
Bo z prędka ciężkie tutaj przyjdą trwogi,
Od których więdnie wszelki duch człowieczy,
A gorsze od tych są poślednie rzeczy.
Rzekłem: - O jasna, ty wiesz. Ale ze mną
Jest miłość, która daje wielkie siły
I gwiazdą wschodzi tam, gdzie zewsząd ciemno,
I życiem dyszy na spodzie mogiły,
I na dnie śmierci. A jam zrodzon w płaczu
I usta ziemi mówią mi: "Tułaczu"...
A jeśli skrzydło jaskółcze się przetrze
Skroś burzy, tedyć ją i duch przeminie.
A ona, pilno patrząc na powietrze,
- Człowiek tam jeden - rzekła - nędzny ginie,
Jak Judasz, wielki ów przedawca Chrysta.
I szła, kwapiąca się i smętkiem mglista.
A ja, nie wiedząc, o czym by mówiła,
Za wiewem szat jej szedłem zadumany.
A wiodła nas tam ścieżeczka pochyła,
W dół spadająca od leśnej polany,
Na której łuny gorzały zachodnie,
Z wierzchołków sosen zatliwszy pochodnie.
A w dole, jako zroszone mrowisko,
Kiedy je oścień podważy od spodu,
Czerń widać było i obozowisko
Zbrojnego, różnych zawołań narodu,
Skąd, jak kipiątek z kotła i jak pary,
Huk bębna buchał i zmieszane gwary.
I wnet rozległo się przed nami pole,
Które w siności onej przedwieczornej,
Podobne wodzie wielkiej i jeziornej,
Pod oparami stało, a w półkole,
Białością płócien bijąc w zachód złoty,
Jak wzdęte żagle, bielały namioty.
A tam, gdzie pani moja mnie wywiodła,
Wzgórek był, wyspie podobny, nieduży,
A na nim w wielkich blaskach stała*jodła,
Strzaskany mając czub, jak maszt wśród burzy,
I bursztynowych żywic pełne wnęki,
I grube, smolne, z pnia sterczące sęki.
Ledwie objąłem wzrokiem to widzenie,
Gdy zabrzmiał hejnał, bo gasło już słońce,
I wnet z mrowiska tego wyszły cienie,
I pod trąb głosem szły roty milczące,
Wijąc się z wolna w przeguby ogromne.
Stanęli.
...Nigdy tych głów nie zapomnę,
Co się odkryły nagle pod jasnością
Grającej zorzy i pod łuną krwawą
I zaświeciły wygoloną kością
Czaszek, do których śmierć miała już prawo.
Bo z życiem o nie ciągnęła już losy
I ustawiła je - pod rozmach kosy.
Cisza przez chwilę, potem bęben. Potem
Buchnęła wielka pieśń z olbrzymią siłą
I pod tym niebem otwartym i złotym
Tysiąc się głosów, jako wicher, wzbiło
I tysiąc głosów, jak wicher, opadło.
Spojrzałem, słońce sczerniało i zbladło.
I znowu cisza, i znów bęben. Po czym
Znów się zerwała pieśń i jęk modlitwy
Z takim ogromnym natchnieniem proroczym
Śmierci i z taką dziką wrzawą bitwy,
I z takim płaczem, i z taką żałobą,
Że słońce łuny zgasiło za sobą.
A wtedy pod tą siną, trupią zorzą
Rozbrzmiało wielkie "amen", jak grzmot w górach,
I zobaczyłem nagle rękę Bożą,
Pięciu palcami rozwartą na chmurach,
Lecz nie ojcowską i błogosławioną,
Tylko gróźb pełną i krwi, i czerwoną.
Więc strach uderzył we mnie, jak błysk gromu,
I szat mej świętej chwyciłem się z trwogą.
A ona: - Oto idziesz z nieszczęść domu
I z domu gniewu idziesz czarną drogą,
A jeszcześ nie zwykł i mrużysz powieki:
Zaprawdę, ludzki duch - jest duch kaleki.
A gdy mówiła jeszcze, ono wzgórze,
Kędyśmy stali, tłum wielki otoczył,
Ciągnąc człowieka jednego na sznurze.
A człowiek miotał się i pianą broczył,
A ci, co bliżej byli, rudą błotną
Ciskali w niego i mową sromotną.
A kiedy przyszli na wprost onej jodły,
Która, drżąc w sobie, dawała szum mały,
Poznałem, iż był markietan, człek podły,
Jakich za każdym obozem psy gnały;
Ale u tego znalazły się sprawy
Insze, bo szpieg był i przedawczyk krwawy.
Ohydnie rwał się i rzucał na smyczy,
A z członków kręte uczynił gadziny;
Lecz choć znać było, że dusza w nim krzyczy,
Niemy miał język, zdrętwiały i siny.
I to widziałem, że go od powroza
Śmiertelniej dławi strach i trupia zgroza.
A święta moja, cofnąwszy się krokiem
I patrząc z wielką litością na tłuszczę,
- Prosiłam - rzecze - lecz Pan się obłokiem
Pomsty otoczył i rzekł: "Nie odpuszczę!
Straszną ten śmiercią tutaj zginąć musi..."
Zaprawdę, wojna Boga nawet kusi.
I szła, spuściwszy głowę, aby onej
Rzeczy nie widzieć, co się tam czyniła.
A była gwieździe podobna zgaszonej,
Bo u tych bożych nie zawsze jest siła.
A zaraz przypadł wichr i skłębił chmury
I mrok się rzucił nagły...