III
Ranek był wczesny, srebrny, skowronkowy,
Gdyśmy z pól zeszli, co pod rosą stały.
Za nami we mgłach tonęły parowy
Okwitłe tamiem, prószące kwiat biały,
I długie miedze stóp bosych śladami
Aż pod mur miejski goniły za nami.
A moja cicha, jasna Beatrycze,
Spokoju pełna bożego i ducha,
Ku zorzom miała podane oblicze
Jak ten, kto idąc, łkań dalekich słucha,
A gdzie stąpiła, tam rosy rzęsnemi
Sypały trawy rozchwiane przy ziemi.
Ja, patrząc na nią taką zadumaną,
Nie śmiałem pytać, gdzie wiedzie ta droga.
I tak nam wzeszło pierwsze owe rano
Wpośród gasnących gwiazd, pod okiem Boga,
Który snadź patrzał na ziemię tę smętny,
Bo wschód posępny był i mgłami mętny.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
O ziemio! jakie ty cudowne słońce
Mogłabyś rankiem widywać nad głową!
Jakie hejnały duchów latające
Pieśnią by ciebie budziły echową,
Gdybyś ty nie szła do swego zachodu
Drogą krzywd, gwałtów, ciemnoty i głodu!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
- Patrz - rzekła do mnie moja przewodnica -
Tak się zaczyna dzień, co do wieczora
Otrzęsie serca, jako nawałnica,
I we łzach stanie, jak pełna amfora...
Patrz, bo dziś padać będą gorzkie rosy,
A cisza będzie mieć łkające głosy.
A gdy mówiła, stanęliśmy w gmachu,
Przed którym widać było wielkie tłumy.
Po ścianach dreszcze chodziły przestrachu,
Mroczny strop wisiał wśród ciężkiej zadumy,
Jasność szła w okna przyćmiona i chmurna,
W pośrodku izby stół, na stole urna,
Przy umie on, syn...
Odgadłem po biciu
Serca w tej izbie głośnym, gdzieś od proga,
Po wytężonym w dwóch źrenicach życiu,
Gotowych wielbić lub przeklinać Boga,
Po tym uporze, który w drzwi otwarte
Jej siwą głowę pchał pomiędzy wartę,
Że tam jest matka.
...Przez noc tu szła całą,
Nie patrząc drogi, do gwiazd gadająca,
I podnosiła twarz wyschłą i białą
Jako opłatek na jasność miesiąca,
A choć na ustach nie miała pacierza,
Czuła, że wzrokiem w Boga gdzieś uderza.
Teraz stanęła w progu, chce do syna...
Puśćcież ją, ludzie! Niech rwie siwe włosy,
Niech łzami krwawych źrenic swych przeklina
Was i tę urnę, i dzień ten, i losy,
Niechaj na syna patrzy do ostatka...
Puśćcie! Wszak każdy matkę miał... to matka!...
Wyciągnął ramię...
- O, siedmiu mieczami
Przebite serce!... Synku... Jezu Chryste!
Synu! Synaczku!... O światło wieczyste!
Puśćcie mnie! Jezu, zmiłuj się nad nami...
A bogdajżeś ty kamień ten grobowy
Pierwej wyciągnął dla mej siwej głowy!
Bodajeś pierwej... Boże, mocny Boże!
Już, już wyciąga!... Puśćcież mnie! On może...
A!...
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
...Urno! zimne, kamienne twe łono
Nie miało nigdy dzieci! Ty, przeklęta!
Grobie ty, kędy żywych pogrzebiono!
Czy ty wiesz, jak to płaczą niemowlęta?
Czy wiesz, jak długie noce przy kolebce
Matka przemarzy, prześpiewa, przeszepce?
O urno! Jaka ty straszliwie cicha!
O, krzycz i wołaj, że zrobiono z ciebie
Rzecz zgrozy pełną, co ręce odpycha,
Rzecz okropniejszą od mogilnych lochów!
Że ta, co niegdyś po synów pogrzebie
W dom powracała z garścią białych prochów,
Była mniej trupią niż ty i mniej chmurną,
Ty, serc pękniętych pełna, krwawa urno!